Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A ty — serce? rozśmiał się stary.
— Nie wiem, może! no, tak! poczęła wahając się i ośmielając Różyczka. Kocha się we mnie szalenie, to nie jest dla nikogo tajemnicą....
— A ty? spytał Szambelan.
— Ja go, bardzo, bardzo lubię, naiwnie dodała Róża. Nie zapieram się. Rajmund, proszę ojca (nazywała go tak gdy byli sami) — zajęty jest swojemi interesami, i wiecie, że ja go nie kochałam nigdy. Dla tych nieszczęsnych jego interesów, muszę się uśmiechać i wdzięczyć nie wiedzieć do jakich grzybów... Naturalna rzecz, że się potrzebuję rozerwać.
— Moja droga, cicho szepnął Szambelan — serce ma swe prawa!
Różyczka z wdzięcznością nań spójrzała.
— Lecz, dokończył stary — trzeba zachować decorum; zmiłuj się nie kompromituj, zaklinam cię.
Na pozór bez związku z tém o czém była mowa, Marwiczowa pochylając się ku ojcu — rzekła żywo.
— To bardzo, bardzo majętny człowiek!
Szambelan się uśmiechnął.
— Zawsze to daleko przyjemniej mieć stosunki bliższe z ludźmi w świecie stojącemi wysoko. Wyboru nie naganiam wcale.
Jakby na dowód tego co powiedziała, Różyczka odchyliła rękaw sukni i z tryumfem poka-