Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ma swobodę zupełną, ale rzucać się w świat, na łaskę i niełaskę młokosa, który ją może opuścić!! na to ja nie pozwolę.
Wnijście Szambelana było efektowne: Różyczka krzyknęła rzucając się ku niemu, Otton wstał skrzywiony, domyślając się kto to był, wcale nierad gościowi.
Pupila zaprezentowała swojego przyjaciela hrabiemu, który z wielkoświatową uprzejmością wyciągnął doń rękę.
Nie dawał po sobie wcale poznać co go do stolicy sprowadzało, i natychmiast zmyślił jakiś interes pilny, który go tu przygnał w tak złą porę.
Zabawiwszy chwilę Kellner uczuł, iż był tu zbytecznym i chciał Różę zdala pożegnać; ona jednak, jakby przybycie Szambelana nic a nic ją nie obchodziło, podeszła za Ottonem aż do progu loży, poszeptała z nim pocichu i odprawiła gorącym uściskiem dłoni.
Po wyjściu jego, Szambelan czas jakiś unosił się nad dawno niewidzianym teatrem, mówił o rzeczach obojętnych, grał swą rolę jak stary doskonale wykształcony artysta. Nie rychło spytał o Ottona.
— Moja droga, rzekł, cóżto za przyjaciel? — domu, twój??
— I mój i Rajmunda — odparła Róża nie zarumieniwszy się wcale — mąż trzyma jego interesa.