Wieś pod księżycem/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Ciesielczuk
Tytuł Wieś pod księżycem
Wydawca Akad. Koło Hrubieszowian
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Sejmiku Hrubieszowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


STANISŁAW CIESIELCZUK
WIEŚ POD KSIĘŻYCEM [1]
WARSZAWA
1928




∗                              ∗

Tutaj jest moja chata: cztery bielone ściany
I dwa niewielkie okna... Tutaj jest moja chata...
A tam zaczarowany, i znany i nieznany,
I wciąż inaczej nowy rozciąga się krąg świata.
 
Tu noc mnie ciszą wita i miękkość snu podkłada
Pod rozmarzoną głowę... Tu noc mnie ciszą wita...
A tam, gdy tylko zgaśnie ostatnia gwiazda blada,
Wzywa mnie chwila nowa i jeszcze nieprzeżyta.

I tak mi się rozdziela to wielce proste życie,
I tak się snuje naprzód nieuchwytnemi dniami —
I jakbym wszystko wiedział, wiedzący to w zachwycie:
Że chata ma jest tutaj, a świat — za jej oknami.




KALINY


Z uciszonego sadu cienistej gęstwiny,
Za płot przechylające swych jagód nawiesie,
Rozśmiały się do słońca dwie obok kaliny,
Co wszystko wkoło widzą, nie wiedząc, jak zwie się.

I chłoną świat, i ciepłem dnia sycą się chciwie,
I czerwienią się mienią w promiennej kurzawie,
I patrzą w zapłonieniu, zachwycie, zadziwie,
Jakby świat po raz pierwszy zoczyły na jawie.




KSIĘŻYC


Dzisiaj przyszedł Księżyc do mej chaty.
Przez gałęzie drzew przedarł się z mocą,
Porozbudzał wszystkie senne kwiaty
I zadzwonił w me okno północą.

Drzwi naścieżaj otwarłem gościowi,
Przywitałem go najcichszem słowem —
A za oknem od gwiazd się aż mrowi,
Każda wciska swoją srebrną głowę.

I otwarłem mu swej duszy ciemnię,
Wgarnąłem go garściami obiema —
I przepłynął uśmiechem przeze mnie —
I uśmiechem znikł — i już go niema...




MALARZ NIEBA O WSCHODZIE


Stanisławowi Autuchiewiczowi

Na blado-lazurowem chłodnem nieba płótnie
Rozpuszcza, niewidzialny, z ukrytego pendzla
Karminowe rumieńce dowolnie, rozrzutnie —
I naświetla się niemi każda mgiełki frędzla.

Dodaje trochę złota, wszywa jego nici,
Fantastyczny ornament tworzy w krótką chwilę,
Wprawnie ciepłą purpurą ogromne tło syci
I nurza je, i kąpie w jasnym drżącym pyle.

Potem kolory łączy, miesza i zespala,
Rozgrzewa, miota całą ich gamę rozmyślnie,
Aż, mając stop kosztowny, mieniący się zdala,
Na to pyszne bogactwo pomysł słońca ciśnie!

Pejzaż drga życiem samem — jak ono się zmienia,
Tchnąc mądrością odwieczną, która jest bez zmiany...
Ach, najlepszą znasz sztukę, co nie ma imienia,
Ty, cudowny, genjalny malarzu nieznany!




JESTEM SOBIE CHŁOPEM


Iść ścieżką wśród żyta, chwytać w palce kłosy grube,
Pochłaniać nozdrzami chlebny zapach świeży,
Słuchać szumu wiatru, który zbóż potrząsa czubem,
I suchego jego szeptu, co wśród pól się szerzy...

W sercu wówczas radość, wielka radość wzbiera,
Śmiać chce się i śpiewać — i śpiewać wesoło.
Niski jęczmień długie wąsy do góry zadziera,
Różowieją miodne gryki na uciechę pszczołom...

W jednostajny kłosów chrzęst rozgwarów bez liku
Muchy, bąki i ukryte przepiórki wplatają,
Rozsypuje się jak piasek syk polnych koników —
A myśli me jak skowronki fruwają, bujają...

Choć się nałykałem z książek kłamstwa wiele,
Czuję tu, że jestem sobie chłopem prostym,
Pozłaziły ze mnie politury i pokosty —
Kocham ziemię czarną i surową zieleń.


Kocham pól obszary, w zbóż porosłe grzywy,
Wzgórza i rozdoły, pylnych dróg dywany.
Tak rozkosznie stąpać boso po ziemi rozgrzanej,
Kiedy jest się zdrową, jarą młodością szczęśliwym!




PRZY KOŃCU LATA


Nim fale zbóż dorosłych
Czas rozpędzony zetnie,
Nim pod błysk sierpów ostrych
Dni się położą letnie —

Zobacz się jeszcze z polami,
Zobacz się ze zbożami
I z szumiącemi, leśnemi
Drzewami — wieczorami...

Posłuchaj zbłękitnionych,
Najcichszych nocy tonów —
I wszystko to zapamiętaj,
I z ziemią o wszystkiem pomów...




KROPLE


Wszechświat ma zawsze serca kształt —
A my, jak małe krople krwi,
Krążymy, roznosimy żar
Żyłami nocy albo dni.

I tak płyniemy poprzez czas
W ogromnem życiu drobnem życiem —
Zabija nas i stwarza nas
Potężne tego serca bicie.




LINJA PROSTA


Z punktu, co był początkiem, jako promień śmigła,
Raz kiedyś wybłysnąwszy, już wciąż naprzód leci,
Przekłuwa czas i przestrzeń, niby cienka igła,
Aż ginie wydłużona w mgle przyszłych stuleci.

Ale jak jej początku, tak końca nie znamy,
Może z wszechmocnej Boga wymyka się dłoni,
Śpiesząc w nieskończoności zatrzaśnięte bramy?
A życie, płynąc różnie, zawsze płynie po niej...




PIERWSZY ŚNIEG

Feliksowi Babińskiemu

Dnia widność zmierzch przedwcześnie splamił,
Chmur kopeć na gładziźnie szkła,
Zniewyraźniało nad polami,
I zgóry spływa rzadka mgła.

I jakby deszczu mak się sypał,
Drobnoziarnisty szary mak —
Drżą na widocznych z okna lipach
Strzępy zmarłego lata flag.

I oto nagle — czyż złudzenie?
Sfruwa z wysoka cały rój
Białych płateczków wprost na ziemię...
Cóż to takiego — Boże mój?!

Patrzcie-no, coraz gęściej prószy,
Pobiela drodze garby grud —
Hej, dziwnie prosto jest mi w duszy,
Spoglądam z okna niby w cud — —

Wzruszenie drżeniem mnie przenika,
Śmieję się, nie wiem czemu, rad — —
Wszak dziś piętnasty października,
Tak wcześnie, myślę, a już spadł...


I cieszę się, jak w raju Adam —
Ach, jakiż śmieszny ze mnie człek! —
I sam do siebie głośno gadam:
„To śnieg! Jak Boga kocham: śnieg!...“


15. X — 1925 r.


WIGILJA


Pod serwetą wonna warstwa siana,
Na serwecie opłatków książeczka —
Znów cię widzę, chałupo kochana,
Chłopska chato, znana mi od dziecka.

Ze stodoły weź, ojcze, snop żyta
I tu w kącie, jak co roku, postaw.
Niech zadzwoni, niech do nas zawita
Święta Wilja, po dawnemu prosta.

Gwiazdy same podejdą do proga,
O dzieciństwie śnieg kolędę zanuci! —
Powróciłem, matko moja droga,
Jeszcze nieraz odejdę, by wrócić.

Jak za przeszłych wigilijnych wieczorów,
Znów dziś Chrystus rodzi się w stajence,
Ojcze, matko! całuję z pokorą
Wasze szorstkie, twarde, chłopskie ręce.



BIEL


Zaprószyło, zasypało,
Lśniącym puchem świat zasłało —
Plusz puszysty i srebrzysty —
Będzie cicho, będzie biało...

Patrzę wkoło, oczy mrużę,
Cicho... głosy w duszy gasną...
Śnieg pokrywa sad, podwórze —
Będzie biało, będzie jasno...

Na zawianą patrzę drogę
I przysłaniam oczy ręką —
I już więcej nic nie mogę...
Będzie jasno, będzie miękko...



SIWY GNOM


Chodzi sobie w luty ziąb
Poprzed każdy wiejski dom,
Niewidzialny, tajemniczy
Śnieżnych światów budowniczy,
Malarz zimy: siwy gnom.

Nie zdradzi go śniegu skrzyp —
Idzie wolno i u szyb
Palcem chudym, niby patyk,
Rysuje przepiękne kwiaty,
Liście dębów, klonów, lip...

Któż usłyszy jego chód?
Któż go widział, twórcę złud?
Śpi w przydrożnym, niskim krzewie,
Gdy się zmęczy, — ale nie wie,
Co to znaczy chłód i głód...

Wciąż coś tworzy siwy gnom
Na spłynięcie smutku łzom,
Wciąż buduje i maluje,
Z wiatrem gwiżdże, pośpiewuje
Na pociechę wszystkim snom!



GOSPODARZ


Miły nieba gospodarzu, Boże,
Co porabiasz tam w zimowej porze?

Młócisz zboże, niby chłop, cepami
I w świat siejesz białemi plewami?

A gdy mroźny wicher, groźnie śpiewa,
W chmur kożuchy ciepło się odziewasz?
 
Grzejesz ręce przy słońca kominku,
Ręce święte od świętych uczynków?

Miły nieba gospodarzu, Boże,
Co porabiasz tam w zimowej porze?



OKNO


Jak przez pryzmatu grube krystaliczne szkło,
Łamały się promienie w iskrzące kolory.
Rzucone na rozpięte za szybami tło,
Przesuwały się złudne ranki, dni, wieczory.

Bawiłem się prześlicznie w swoim domku sam,
Aż wreszcie zagrzmiał we mnie głos od pragnień krwawy:
Twe oczy się wpatrują tylko w piękny kłam,
Czas nadszedł, byś przewidział — dosyć tej zabawy!

Trzasnę w szyby, zaskomli szklany jęk jak pies,
Otworzy się naoścież okno, niby furta —
Wyskoczę w zmierzch od chłodnej rosy wilgny łez,
By wykąpać się w świeżych, rzeźwych prawdy nurtach!



OGIEŃ


Drżeń srebrnych, złotych jarzeń migot —
Rozgrzany, rozpławiony błękit —
Języków płomienistych dygot —
Warg rozżarzonych dotyk miękki —
Olśnienie w błyskawicy nerwie —
Gorączka wielkich snów szaleńca —
Płonących róż ziskrzona czerwień —
Miłosne dreszcze, krwawe tony —
Żywiołu baśń o słońc poczęciach —
Istnienie w przemijaniu wieczne! — —

— O, dajcie wargom mym spragnionym
Krwi z ognia, z ognia — krwi serdecznej!



ZNOWU WIOSNA


Znowu wiosna świeżo jak wiśnia zakwitnie,
Młodziutka dziewczyna w bielutkiej sukience,
Oczy będę pieścił runem runi żytniej,
Którą biegle rozczesują ciepłych wiatrów ręce.

Uśmiechem się czułym z ziemią porozumiem,
Będę lasów słuchał, polom będę śpiewał,
A w pachnącym zmierzchu, cichnącym poszumem
Przywołany, wycałuję wszystkie w sadzie drzewa

Wezmę liści zieleń radosną i młodą,
Kwiaty dni pogodnych, dni słoneczne kwiaty,
Położę je w sercu, by, rozkute z chłodu,
Wystrzeliło tryumfalnie miłości szkarłatem.



PYTANIE


Oczy twoje w uśmiechu lśnią się, jarzą i płoną,
Płatki warg twych stulone kwitną żywą czerwienią,
Kto cię kochał już przedtem, kto cię tulił w pragnieniu,
Kto już palce w twych włosów nurzał bujność zgęstwioną?

Masz twarzyczkę dziecięcą; gdy radośnie się śmiejesz,
Jesteś taką serdeczną, taką śliczną dziewczyną!
Komuż w oczy z twych oczu wierna miłość powieje,
Kto z ust twoich pić będzie słodycz mocną jak wino?



SŁONECZNY WIKT


Skoro po nocy słońce wstanie
W humorze, zwykłym obyczajem
Drzewom i krzewom na śniadanie
Jeść swe promienie smaczne daje.

W samo południe zaś z wysoka,
Wiedząc, że to obiadu pora,
Zsyła gorący blasku pokarm
I rusza dalej — niebo orać.

A już wieczorem po robocie
Częstuje resztą wiktuałów:
Złote uśmiechy, jak łakocie,
Sypie, skrywając się pomału.

Dziś chmur je zasłoniły zwały,
I nic nie dało na kolację —
Dlatego pewnie sposępniały
W ogrodzie wiśnie, bzy, akacje...



POLNA NOC


Świeży zapach skoszonych koniczyn
Ciepłym pyłem owiewa twarz.
Wyciął niebu kolisty policzek
Łobuz-księżyc, złotawy łgarz.

Cisza serce spokojem mi leczy,
Zboża — stojąc bez ruchu — śpią...
Niewidzialny potwór śródpowietrzny
W błękit mrowie swych oczu wpiął.

Nie, a może to w olbrzymiem niebie
Czuwa wilków zbawionych rój?
Śliczne ślepia zielonawo-srebrnie
Błogosławią milczenie pól...

Wszyscy, wszyscy będziemy zbawieni —
Ludzie, trawy, zwierzęta — sny!
Popłyniemy w niebieskiej przestrzeni
W dni bez końca, w cudowne dni...

Popatrz, popatrz — jak w przeczysty błękit
Smagnął bielą świetlisty bat!
Czy to człowiek odchodzi na wieki,
Czy też komar — czy może świat?


Cicho, cicho — w głowie tak dziwnie,
Jakby wieczność szemrała w niej.
Słodki, słodki sen koniczynie...

Zlepia oczy gwiaździsty klej...



KNUT HAMSUN


Srogie, srogie jest życie — lecz życie jest piękne.
Jest szczere złoto w sercu — jest miedź w głębi ziemi.
Na środku leśnej drogi wzruszony uklęknę
I pocałuję drogę ustami ciepłemi.

Jest miłość, wietrzyk płochy, zwiewny kaprys chwili.
Lecz jest i miłość trwała — jest i miłość taka.
Porucznik Glahn nad Ewą nieżywą się schyli,
I serce mu jak struna zacznie w piersi płakać.

Jeśli wiedzieć chcesz, czemu wszystko tak wypadło,
Spytaj pyłu na drodze, spytaj gwiazd na niebie.
Przyjacielu, chodź, wyjmę z kieszeni zwierciadło,
Słońcem na twarz ci chlusnę — i oświecę ciebie.



KILOFY


Trzaskają w skałę mocy szałem,
Raz wraz fontanna iskier tryska
Nad wizje, pięknem rozgorzałe,
Świetniej żelazny kilof błyska!

Do trudów wielkich zaprawieni,
Z głazami biorą się za bary.
W sercach im Jutro się płomieni,
A w żyłach krew tężyzny jarej.

Zęby kilofów łamią ścianę,
Która stanęła wpoprzek drogi.
Raz wraz ułomki oderwane
Z łoskotem sypią się pod nogi.

Kują zawzięcie, kują społem
Potężne młoty i oskardy.
Pręży ramiona huf wesoły
Twardej i hardej awangardy.

W iskrach krzesanych z nagiej skały
Widzą zwycięstwa złotą łunę —
I nie ustają w pracy śmiałej,
I w przyszłość wybijają tunel.

Uderzeń muzyka podniosła
Grzmi, że już rodzi się coś w krzyku.
O, Sprawiedliwy, pobłogosław
Mozołom swoich robotników!




MŁODOŚCI PIERWSZY MAJ


Nasze dusze — świeże, zielone,
Jak młode liście drzew.
Nasze serca — miłością czerwone,
Jak z żył wypruta krew.

Młodością nasze oczy płoną,
W ciałach — młodości soki.
Kroczym gromadą zjednoczoną,
Wbijając w ziemię kroki.

Rośnie wspaniale nasz spory zastęp,
Co rok — to więcej nas!
Ciągniemy szumem nad wsią i miastem —
My — młody, żywy las!

W czerwień sztandarów — prawdy zieleń!
W zwycięstwo mamy iść!
A dziś wesele, wielkie wesele,
Radosne święto dziś!

Pachnący dzień niebiosa wymył,
W wiośnie się kąpie dal —
Młodością świetni, dziś święcimy
Młodości pierwszy maj!




ZWIASTOWANIE


Dosyć już nudnych krzyków, wymyślnych frazesów,
Których hałas jarmarczny prawdę nam zagłusza!
Dosyć humbugu, reklam, kłamstwa i business’u —
Znowu, znowu potężnie odezwie się DUSZA!

Znowu czyste lazury jaśnieć zaczynają
Zza czarnych, brudnych chmurzysk zasłony plugawej.
Błękit w oczy nam zajrzy fijołkami maju,
I otworzymy wrota do wiosny, do sławy!

Spłynie żywe natchnienie, jak ogień niebieski,
I duch się w niem oczyści, rozrośnie, rozpali:
Nie wstrzymają go kraty, ani przegród deski,
On łaknie lotu pełni, swobody, oddali!

W serca, chytrze dławione, sznurami związane,
Żywioł buntu się wciska i wzburza w nich krew —
Zerwą sznury, i miłość będzie świata panem,
I zagrzmi wolny, pięknem tryskający śpiew!!








Odbito w ilości 400 egzemplarzy nakładem Akad. Koła
Hrubieszowian w drukarni Sejmiku Hrubieszowskiego.




  1. Uwaga: Przeważna część wierszy, zawartych w tym zbiorku, powstała przed utworami wydrukowanemi w „Chatach”.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Ciesielczuk.