Przejdź do zawartości

Walt Whitman (Sokolicz)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Antonina Sokolicz
Tytuł Walt Whitman
Wydawca Związek Robotniczych Stowarzyszeń Spółdzielczych
Data wyd. 1921
Druk Lubelska Spółka Wydawnicza
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skan na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ANTONINA SOKOLICZ.
Walt Whitman.



BIBLJOTECZKA
„ŚWIATA PRACY”
Nr. 4.
WYDAWNICTWO   ZWIĄZKU
ROBOTNICZYCH      STOWA-
RZYSZEŃ SPÓŁDZIELCZYCH
WARSZAWA. 1921. MARZEC.




DRUK LUBELSKIEJ SPOŁKI WYDAWN.
LUBLIN, KOŁŁĄTAJA 5,




Kilka słów przedmowy.

Każdy z nas, świadomych bojowników o lepsze jutro, doskonale zdaje sobie sprawę, że walka proletarjatu ma nietylko ekonomiczne, lub polityczne zdobycze na celu, że jakkolwiek program polityczny głosi, jako cel, wyzwolenie pracy z wyzysku i zapewnienie każdemu pracującemu odpowiednich, możliwie najdogodniejszych warunków życia — ale walka ta ma jeszcze inne, dalej idące, bardziej idealne, sięgające wzwyż cele. Proletarjat, walcząc o wyzwolenie pracy, tem samem rozpoczął walkę o wyzwolenie Ducha ludzkości. Trudno już dzisiaj nie dostrzegać bijącego w oczy faktu, że toczy się walka dwóch światopoglądów, dwóch kultur, dwóch prądów: starego i nowego świata. I tem tylko daje się objaśnić, że stary, panujący jeszcze świat mieszczański, który rozporządza ogromnemi środkami materjalnemi, jako to: bogatą prasą, organizacją państwową i t. d. z taką zajadłością rzuca w oczy proletarjatowi ciężkie oszczerstwo, że zwycięstwo proletarjatu będzie jakoby zagładą sztuki, kultury, wiedzy, t. j. całego, wielowiekowego dorobku myślącej ludzkości. Panujące, kramarskie mieszczaństwo jest tarczą, chlubną strażą kultury i cywilizacji, walczący proletarjat — to barbarzyńcy, którzy kierują się tylko instynktami niszczycielskiemi!
Ażeby sobie zdać sprawę z ogromu przewrotności i fałszu podobnych twierdzeń wystarczy choć na chwilę uprzytomnić sobie straszne spustoszenie dorobku cywilizacyjnego i kulturalnego w ostatnich pięciu latach wojny europejskiej, spowodowanej konkurencją interesów mieszczaństwa.
Ale nie o to idzie.
W broszurce, poświęconej Twórcy nowego świata Ducha, chcemy sobie dać odpowiedź na coraz natrętniej nasuwające nam się pytanie: jaki jest rzeczywisty stosunek walczącego proletarjatu do sztuki, wiedzy, kultury, t. j. do tych wszystkich, niewątpliwie bardzo cennych zasobów starego świata. Wszakże proletarjat idąc w przyszłość, stanie się poniekąd spadkobiercą burżuazji nietylko w dziedzinie gospodarki społecznej, ale i tych zasobów duchowych, które zostały nagromadzone w ciągu wieków przez poprzednie pokolenia. Wszakże dorobek kulturalny i cywilizacyjny w olbrzymiej części burżuazja również odziedziczyła po dawnym, średniowiecznym ustroju, tamci po świecie starożytnym; wszakże rezultaty twórczej pracy ludzkiego umysłu przetrwały różne ustroje polityczne i społeczne, wszakże dotychczasowe rewolucje, żadne przewroty nie przerwały mocnej, wiecznotrwałej nici rozwoju ludzkiego umysłu! Każda, kolejno następująca klasa, objąwszy władzę, brała w swe posiadanie i na swój wyłączny użytek nietylko dobra materjalne, lecz i cały dorobek duchowy. Cóż więc zamierza uczynić zwycięski proletarjat z temi skarbami?
Musimy stwierdzić, że chwila obecna domaga się już od nas odpowiedzi na to pytanie. Stoimy u wrót nowego świata, wielkiego przewrotu społecznego i dziś już musimy głośno i wyraźnie powiedzieć: jakie słońce idei nam przyświeca, jakie dobro przeciwstawiamy panującemu złu, w imię czego, w imię jakiego Boga podnosimy tę straszliwą walkę? Bo kłamstwem jest, jakoby naszym ideałem był tylko „pełny brzuch“, jakoby proletarjat łudził się tym, że „każdy będzie miał w żołądeczku sardines, benedictines i każdy pieski syn będzie mógł źreć i pić dowoli", jak to opiewa modny warszawski poeta. Proletarjat w walce swej o nowy ustrój społeczny wysunął najpiękniejsze hasła: współżycia, współpracy całej, zbratanej, pracującej ludzkości! „Proletarjusze wszystkich krajów łączcie się!". Proletarjat walczy o to, aby każdy, wolny od wiecznej zmory, zbywszy się troski o kawałek chleba, mógł rozwijać się duchowo swobodnie, aby mógł tworzyć nowe, jasne, słoneczne życie, aby jak powiada Morris: „nie pracować, byle żyć, ale żyć, by pracować“, aby praca była nie karą, udręczeniem, lecz radością i szczęściem. Tak, istotnie, proletarjat na innych podstawach buduje życie ludzkie. Przeciwstawia światu mieszczańskiemu inne zasady, inne ideały. Lecz skądże to proletarjat zaczerpnął wskazań do podobnych idei?... Czyż cała ideologja proletarjackiego społeczeństwa pracy nie jest rezultatem wielowiekowych wysiłków myśli wszystkich poprzedzających nas pokoleń? Czyż genjusze, uczeni wszystkich narodów, ras, wszystkich epok w dziełach swych nie stwierdzili dawno już, że ludzkość w swych dążeniach zmierza w tym właśnie kierunku? Proletarjat nie zniszczy i zniszczyć nie może wiedzy ani sztuki, gdyż z tych źródeł wypływa jego Idea, na tych fundamentach oparł swą przyszłość.
Zapewne, że wszystkie te naleciałości przejściowe, wszystkie te teorje, pojęcia, idee, które klasy posiadające stworzyły dla usprawiedliwienia swej nikczemnej, opartej na krzywdzie ludu egzystencji, odpadną wraz z ich panowaniem, lecz to nie znaczy, by proletarjat, niszcząc haniebny ustrój kapitalistyczny miał zniszczyć to, co stary świat posiadał cennego w zakresie wiedzy, czy sztuki. Podobnie jak z dorobku cywilizacyjnego, jako to: wynalazków technicznych, udoskonalonych maszyn, kolei, telegrafów, telefonów będziemy korzystali i nadal dla dobra i wygody ogółu — tak samo będzie i z dorobkiem umysłowym. Proletarjat walczy również o wiedzę i sztukę powszechną, niezbędną dla dalszego rozwoju ludzkości. Zapewne, że opierając się na dotychczasowych zdobyczach wiedzy proletarjat pójdzie dalej — że i na tej drodze nie poprzestanie na tem, co posiądzie, lecz będzie tworzył swoją już, nową, proletarjacką kulturę. Szczególniej nauki społeczne, filozofja, etyka, prawo, moralność poddane zostaną gruntownej rewizji i prawdopodobnie wyłonią się nowe podstawy, nowe wartości. Proletarjackie społeczeństwo pracy stworzy swoje fundamenty duchowe. Wnosząc swoje dążenia, ideały, swoją treść nada im zapewne swoją właściwą formę wypowiadania — stworzy dla nich nowy wyraz — piękno — sztukę!
W zarysach głównych możemy już dzisiaj zaobserwować przejawy tej nowej sztuki. Może to tylko zbieg okoliczności, ale raczej była to konieczność dziejowa, że prawie równocześnie — w tychże latach, kiedy nasz wielki mistrz i nauczyciel, Karol Marks, na naukowych podstawach oparł nasze ideały wyzwoleńcze i stworzył naukę przyszłości, na drugiej półkuli w Nowym-świecie, jak pospolicie nazywają Amerykę, w tym istotnie nowym świecie, który nie ma starych tradycyj i przesądów, zjawił się drugi wielki człowiek, głosiciel nowego świata Ducha, wieszcz i prorok proletarjackich Ideałów, twórca poezji nowego świata, Walt Whitman, urodzony w 1819 roku.
I tak jak teorja i fundamentalna nauka Marksa skierowała ruch rewolucyjny proletarjatu na drogę zorganizowanej, celowej walki, wyjaśniła, że podstawą obecnego ustroju jest wyzysk pracy i prywatna własność narzędzi i, wskazując źródło zła, nauczyła jak z nim walczyć — podobnie poezja Walta Whitmana, jak objawienie nowej religji, wskazała jasno wielki Ideał wyzwolonej ludzkości.


Osoba i twórczość poety.

Zanim zapoznamy się z ogromem idei proletarjackiego Wieszcza, musimy koniecznie zapoznać się wprzód z niezwykłą osobą tego genjalnego człowieka, gdyż myśli, poglądy przez niego głoszone są tak czemś nowem, tak niesłychanem i nigdzie dotychczas niespotykanem, tak przerastają nasze pojęcia, że mimowoli, nasuwa się słuszna uwaga: dzieło to pisane jest nie dla nas, współczesnego pokolenia, przesiąkniętego wszystkiemi nałogami, przesądami starego świata, ale dla tych, którzy po nas przyjdą, dla tych zrodzonych już w wolności. Oni będą posiadali umysły i serca wolne, otwarte, jasne... A jednak, czyż to nie ponętne chociaż na chwilę wybiec myślą naprzód — ku tym wymarzonym przez nas czasom przyszłym, pomyśleć o tem jak następcy nasi będą odczuwali, do czego dążyli, jakim ideałom będą hołdowali? Otóż Walt Whitman w swej jedynej książce jaką napisał w 35 roku swego życia, pod tytułem: „Źdźbła trawy", daje nam obraz takich ludzi nowych, jasnych, wyzwolonych. I on sam był człowiekiem przyszłości. W ciągu długiego życia potrafił pozbyć się wszystkich wad, wszystkich nędznych małostek współczesnego człowieka. Całe życie Whitmana, badane sumiennie przez ludzi zaciekawionych takim niezwykłym okazem, jest konsekwentną, ani na jotę nie zbaczającą linją żywota człowieka wyzwolonego. Najznakomitsi ludzie owych czasów, uczeni, artyści przyjeżdżali ze wszystkich stron świata, aby zapoznać się z Whitmanem; byli olśnieni, jak nagłą błyskawicą prawdy, jego twórczością. Książka Whitmana „Źdźbła trawy" stała się nową ewangelją przyszłego społeczeństwa. Uczony Emerson wyraził się o niej: „idea tej książki wielka i dostojna, albowiem ona przeradza czytelnika".
Współczesnym imponowało całe życie Whitmana, podziwiali jak człowiek ten, wyzbyty wszystkich przywar, małostek, nędznych wad starego świata, potrafił jednakże w piekle obecnego ustroju żyć i poprzez wszystkie trudności życia przejść wierny swoim ideałom. Nie trzeba jeszcze zapominać, że zdarzyło się to w Ameryce, gdzie bogiem jest złoto, interes osobisty i w dodatku, był to okres szalonego rozwoju kapitalizmu, do którego dostosowano wszystkie zasady, przykazania, całą psychikę ludzką.
Whitman zdołał jednakże z pod powszechnego jarzma, w jakie kapitalizm spętał dusze ludzkie, wyzwolić się i żyć życiem i ideałami przyszłości. Poeta mógł tego dokonać, bo swym genjuszem, swą potęgą ducha przewyższał zło i podłość mieszczańskiego otoczenia.
Whitman posiadał przedewszystkiem dwa skarby bezcenne: umiłowanie ludzkości i bezgraniczne umiłowanie życia. Wszystko co żyło i otaczało go było dlań drogie i blizkie, było nim samym. Często powtarzał: nie opisuję nic i nikogo — ja to wszystko przeżywam.
Kiedy łapią złodzieja, łapią mnie także;
my obaj na ławie oskarżonych —
nas obydwóch karzą więzieniem.
Kiedy umiera choleryczny — ja również z nim umieram,
Twarz moja spopiela się — dreszcz śmierci przebiega me ciało.
Kiedy widzę żebraka — wcielam się duszą w niego,
I z pokorą wyciągam rękę — siedzę i proszę o jałmużnę.
Widział w każdym człowieku ukochanego brata, a szczególniejszą miłością pałał ku uciemiężonym i cierpiącym.
Podczas wojny o wyzwolenie murzynów zostaje sanitarjuszem. Ciężkie te obowiązki pełnił przez kilka lat i tak się rozmiłował w tem zajęciu, że dnie i noce spędzał w szpitalu. Chorzy ubóstwiali go; posiadał tak wielki wpływ na swe nieszczęśliwe otoczenie, że kiedy wchodził do sali zewsząd zwracały się ku niemu rozjaśnione twarze chorych; wyciągano do niego ręce, jakby do bóstwa, błogosławiono go, chwytano za ręce, błagano, aby choć sekundę zatrzymał się. Jeden z lekarzy opisuje wrażenie z wizyty w szpitalu, którą odbył w towarzystwie Whitmana: „Nigdy nie zapomnę tej nocy, kiedy z Whitmanem obchodziłem szpital. Kiedy wszedł do sali wszyscy chorzy uśmiechali się do niego, jakby padł na nich promień słońca". Inny z lekarzy pisze: „nie pamiętam, co on do mnie mówił; poprostu oszołomił mię. Uwierzyłem, że to jakieś bóstwo, albo też nadczłowiek. Ta godzina rozmowy z poetą była zwrotnym punktem całego mojego życia“.
Wszystko to sprawiała głęboka, szczera, bez zastrzeżeń miłość do ludzi cierpiących. Wszyscy wokoło to wyczuwali. Punktem wyjścia dla Whitmana było niepomierne dla nas może niedostępne jeszcze, umiłowanie drugich, wżycie się kompletne w uczucia, duszę towarzysza — człowieka. Przyjacielem jego, do którego całą duszą się przywiązał, był woźnica z New-Jorku, prostak bez żadnego wykształcenia. Poeta spędzał z nim długie godziny; jeździł z nim z jednego końca miasta na drugi, pisywał do niego najczulsze listy, które dla zdeprawowanych krytyków posłużyły za powód do cynicznych uwag. Plotkarskie mieszczaństwo, wietrząc wszędzie zgniliznę, nie mogło w swej nędznej duszy pomieścić ogromu uczuć braterskich, jakie ożywiały poetę. Whitman bowiem przez całe życie propagował kult demokratycznej przyjaźni, oddania się przyjacielowi. Chorego woźnicę zastępuje tygodniami, pracuje za niego i wręcza mu cały zarobek. Często zdarzały się śmieszne dla mieszczaństwa epizody: Whitman ze swym przyjacielem, siedząc na trotuarze, zajadali arbuza. Przechodnie śmieli się, lecz poeta spokojnie odpowiadał: „wy się tylko śmiejcie, a my zajadamy arbuza". Przyjaźń między ludźmi podnosił do najwyższego szczytu; pisał na cześć przyjaźni do towarzysza pracy, lub walki prześliczne, podniosłe ody. Dla niego człowiek jest Bogiem, każdy ma wszystkie dane na to, aby być przedmiotem czci i zachwytu:

Młodzieńcze! raz zechciej, a staniesz się bohaterem,
Kimkolwiek bądź jesteś!
Wszak pyłek drobniutki odwraca bieg wirujący wszechświata...
Człowieku! powiadam — tyś droższy od wszystkich wszechświatów.

Wierzył, że każdy może być wielkim i nadczłowiekiem. Nauczał „Oto coś powinien czynić: kochać słońce, ziemię, ludzi i zwierzęta; wyrzec się bogactw, oddać wszystko potrzebującym, nienawidzieć cięmięzców i wyzyskiwaczy; nie myśleć o Bogu, nie kłaniać się nikomu i niczemu, a staniesz się wówczas wielką prawdziwą poezją i nawet twe usta milczące będą głosiły prawdę!”
Rzecz zrozumiała, że dla takiego oddanego, wiernego, szczerego przyjaciela ludzi nie może być mowy o jakichkolwiek między ludźmi różnicach, wynikłych z pochodzenia rasy, narodowości, lub religji. Śmieszne to dla niego i niepojęte przesądy. Sercem miłującem obejmuje on całą ludzkość. Miłością chce powiązać świat cały; wszystkich ze wszystkimi; każdego z każdym. Uczucie braterskie, które przepełnia mu duszę, sięga wszystkich krańców ziemi. Wszędzie czuje bijące serca braci — ludzi, wszędzie widzi tych samych blizkich mu, serdecznych cierpiących, czy radujących się życiem współtowarzyszy. Pozdrowienie śle wszystkim narodom, jakie istniały, istnieją czy istnieć będą:
Wy wszyscy mieszkańcy lądu stałego w Azji, Afryce, Europie, Australji gdziekolwiek jest siedziba wasza!
Wszyscy wy na niezliczonych wyspach archipelagów!
I wy, do których dojdzie mój głos w przyszłych stuleciach!
I wy wszyscy społem i każdy z osobna, których nie wymieniam, lecz włączam narówni z innymi!
Chwała Wam! Witajcie i bądźcie odemnie i od Ameryki pozdrowieni!
Każdy z nas nieuchronny!
Każdy z nas niezmierzony! Każdy z nas — mąż czy niewiasta — ze swem do ziemi prawem!
Każdy z nas z udziałem swym w wieczystym celu ziemi!
Każdy tu z nas równie boski, jak ktokolwiek bądź!

(Tłum. Alfred Tom.).

Właściwie dla Whitmana wszyscy bez wyjątku są jednakowym cudem natury. Pragnie być poetą, bardem wszystkich tych, którzy dotychczas nie czuli swej dostojności; chce być głosem każdego żyjącego stworzenia:
O głosy, tak długo stłumione, przezemnie, burzliwe pędzące!
Głosy pokoleń, więźniów i rabów!
Głosy zbolałych, wątpiących złodziejów i kalek;
I nici gwiazdy łączących i łon macierzystych i nasion tworzywa;
I stworzeń potwornych głuptaków, półgłówków, przeciętnych, wzgardzonych,
I mgieł w powietrzu rozsnutych i żuków w nawozie grzebiących,
Przezemnie pędzą zakazane głosy.

(Tłum. Ruber.).

Tak, ten piewca wszelkiego choćby w naszem mieszczańskiem pojęciu najnikczemniejszego stworzenia był wyrazicielem takiej olbrzymiej demokracji, która obejmowała wszystko, co na tym globie ziemskim istnieje. Whitman czuł i świadomym był, że jego poezja jest poezją Jutra, przyszłości; że takim szlakiem podąży myśl ludzka, gdyż uporczywie twierdził:
Nadchodzi wiek Nauki i Demosu!
Już na łożu śmiertelnem, nie interesując się wcale aktualną polityką, dla której zawsze czuł doskonałą pogardę pisze w natchnieniu proroczem wiersz:

Lata współczesne.

Padły już słupy graniczne, wzniesione przez władców Europy —
Teraz granice na ziemi wykreślą same narody...
Przenigdy człowiek do Boga niebywał bardziej podobny:
Wszędzie jest człowiek — na ziemi, na wodach...
Skuł wszystkie kraje gazetą, telegrafem, okrętem, fabryką.
Cóż to za szept między kraje mknie poprzez morza głębiny?
Wspólna jest krajów rozmowa; czy nie serce jedyne się stwarza?
Łączą się ludy — narody... Tyrany drżą... ich korony nikną jak widma...
Kto wywróży los jutra? Dnie i noce w znamiona brzemienne.
O, wieszcze lata prorocze!...
Czyn niespełniony i rzecz niepowstałą w wizjach ekstazy odczuwam —
Dławią mię, piętrzą się, głębin mej duszy sięgając...
Ginie mi z oczu co było Ameryką i Europą...
Przeszłość zamknięta, skończona — w mroki odchodzi dalekie...
Jawi się Przyszłość ogromna... bliżej wciąż bliżej...
Ginie horyzont przedemną... Wolność wychodzi w zbroicy,
Wyniosła jak tryumfator!
A przy niej — Pokój i Prawo!...

(Tłum. Halina.)

To też ideą bratniej miłości chce napoić wszystkich, powiada:
Przyjaźń zasadzę wśród was jako drzewa wzdłuż rzek, wzdłuż jezior, wzdłuż prerji,
Miasta połączę ze sobą uściskiem bratniej miłości,
I wszystko to dla cię uczynię o demokracjo! dla ciebie, droga Małżonko,
Aby się tobie przysłużyć.

(Tłum. Ruber.).

I słusznie może się nazwać Małżonkiem demokracji, bo pojęcie człowieka, jego trudu, pracy, jego myśli i uczuć towarzyszy mu stale i wiernie. W każdym przedmiocie, na który tylko spojrzy widzi poprzez ten przedmiot trud i wysiłek człowieka:
Te czcionki, co wzrokiem przebiegasz — toć zecer, toć chłopiec z drukarni,
A czemże znów ta fotografja, co trzymasz z taką pewnością, jeśli nie przyjacielem, nie żoną?
Czemże ten okręt w stal czarną zakuty,
Wraz z armatniemi wieżami;
Jeśli nie męstwem wcielonym załogi i kapitana?
A urządzenia domowe, bogata zastawa i jadło na stole, nie gospodarz, że to, nie gospodyni?
Czyż nie spojrzenie ich oczu?
A ów firmament niebieski alboż nie tu on, nie z nami,
A wszyscy mędrcy i święci nie są że ludzką osobą?
A czemże kazania, religje, przymierza, jeśli nie mózgiem człowieka?

(Tłum. Ruber.).

Właściwie należałoby dla zrozumienia myśli Whitmana wszędzie, gdzie mówi z takim zapałem o człowieku, zamienić słowo człowiek na ludzkość. Dla niego człowiek jako jednostka, nie istnieje. Słowo człowiek rozumie jedynie jako ogół ludzki, ogólny wysiłek ludzki, ogólne cierpienia, radości nadzieje i dążenia całych społeczeństw. Poeta pała uwielbieniem i czcią nie do człowieka tego, lub innego; on rozróżnić nie umie oddzielnych jednostek. Oczami duszy widzi masę, ogół, tłum, miljony, miljardy, ludzi. Ulubionymi ciągle powtarzającymi się w jego książce słowami są liczby: Miljony, miljardy i t. d., tłumy, tłumy bez końca. Z jaką siłą woła do natury, którą przecież kocha serdecznie:
Zachowaj Naturo swe lasy i w cieniu ich wdzięczne ustronia!
Zachowaj swe pola porosłe trawą i koniczyną, swe niwy i sady!
Oblicza mi daj i ulice — daj mi tysiące druhów i towarzyszy!
Pozwól mi codzień nowych oglądać, codnia nowym dłoń ściskać!
Niech się nacieszę podobnym widokiem, ulice mi daj Nauhaltonu,
Maszerującą kompanję żołnierzy z grzmiącymi trębaczami!
Daj mi brzeg i portowe warsztaty i wystające z nich czarne okrętów kadłuby,
O! dla mnie to wszystko! O życie przemożne, rozlewne zmiennością bogate;
Teatrów, szynkowni, wspaniałych hotelów zawrotny wir dla mnie,
Salony statków parowych, rój wycieczkowców tłum z pochodniami kroczący!
Zbita w ordynku brygada, ciągnąca do boju, za nią ładowne furgony!
Lud, co przewala się falą zmienną zgiełkliwą, namiętną, błyskliwą!
I Manhaltanu ulice, tętniące życiem potężnym, bębnów odgłosem brzmiące jak oto w tej chwili,
Chór nieskończony, wrzawliwy łomot i szczęk karabinów!
Tłum Manhaltanu kłębiący się w rytmie szalonym!
Jego oblicza, spojrzenia — dla mnie na wieki.

(Tłum. Ruber.)
Nic dziwnego, że tak ubóstwiając tłum — gromadę, tak odczuwając piękno zbiorowego, wielogłowego życia i trudu poeta odrzucił precz całą dotychczasową poezję indywidualną, poezję jednostki, jaką była twórczość minionych epok. Opiewane po tysiąc razy miłości kochanka do kochanki, indywidualne osobiste przeżycia jednostki, roztkliwianie się nad sobą, grzebanie się w duszy poszczególnego człowieka nie interesuje zupełnie poetę. Hardo i mocno wzywa poezję — Muzę, aby zstąpiła z górnego Parnasu, aby nie zlękła się życia prawdziwego, realnego, codziennego masy pracującej, aby przeniosła się do izby robotnika do warsztatu lub fabryki.

O, Muzo, opuść Helladę, Jonję pozostaw!
Zapomnij o baśniach Trojańskich, o gniewie Achila,
Odysa podróżach, Eneja przygodach,
Na parnasie przybij tabliczkę:
„Do wynajęcia z powodu wyjazdu”.
I oto zstępuje przez modły błagana,
O z władczyń, władczyni! O, czyż marzyć się ważę?
O Wergilu potężny, o Dante, o bóstw
marmurowe posągi, o podania, świątynie,
O rozkosze wiekowe, o ballad mirjady —
Czyż nie w waszej jest mocy czarami ją zatrzymać?
O z władczyń, władczyni! O, czyż marzyć się ważę?
Turkot maszyn i gwizd lokomotyw
Czyż ją przestraszą?
Rury drenowe, wentyle, gazomierz i tarcza
Czyż ją zmieszają?
Uśmiecha się mile i rada pozostać i w kuchni jej dobrze
Wśród naczyń, wśród swędu,
O! nie bój się, Muzo!
Nowe Cię dnie opromienią i nowe czekają Cię czasy
Nowych pokoleń —
Lecz serca tak biją, jak niegdyś, te same nurtują uczucia,
Tak samo krew bije gorąca,
Wciąż ludzie ci sami i duszą i ciałem,
Ni gorsi, ni lepsi, ciż sami — i twarze te same.
Precz ze staremi bajdami!
Precz z kłamstwem obłudnym romansów i dworskich dramatów...
Z ckliwością słodkawych, miłosnych wierszyków,
Z myślami, czuciami próżniaków!
I tutaj nasze i dziś w ofierze Ci, Muzo, przyniosę!
I kable, co łączą z lądami Atlantyk,
I kanał Suezki i tunel Gotardzki i most gigantyczny Brukliński,
I całą przyniosę ci ziemię, by kłębek szynami omotan
Przyniosę ci kulę kręcącą się ziemską.

(Tłum. Ruber).

Poeta dumny jest z ludzkiej mocy tworzenia, ale ciągle i zawsze ma na myśli trud miljonów; widzi w swej duszy wyzwolonej całą ludzkość, to mrowisko zgodnie, harmonijnie i planowo pracujące, dla wszystkich! Wysiłek kolektywny, twórczość zbiorowa dla dobra wszystkich — oto, co jest przedmiotem uwielbienia i hołdu dla poety. Nawet twórczości artystycznej, wbrew indywidualistom mieszczańskim, Whitman nie uznaje u poszczególnych jednostek. Wprawdzie swą książkę poeta napisał sam, ale w tem przekonaniu, że każdy może taką swoją książkę napisać. Napisał ją dlatego, aby każdy, kto ją przeczyta, uświadomił sobie swoją genjalność, aby zrozumiał kim jest i kim być może.
Uważał bowiem swoje dzieło za nic więcej, jak tylko zrozumienie tego, co jest.

*

Niezmiernie ciekawym jest sposób, jakiego Whitman użył, aby rozpowszechnić swoją dziwną książkę.
Należy bowiem zaznaczyć, że Whitman nie posiadał żadnych środków materjalnych, był człowiekiem bez żadnej pozycji w świecie. Ojciec jego był stolarzem, matka i bracia ciężką pracą fizyczną zarabiali na swe utrzymanie. Jakim przyjaznym okolicznościom Whitman zawdzięcza, że posiadł wykształcenie, nie wspomina w swych notatkach. Wiemy tylko, że był czas jakiś reporterem drugorzędnych dzienników, a równocześnie zecerem; pisał drobne reklamowe wierszyki, wreszcie napisał na obstalunek jakąś powieść tendencyjną przeciw pijaństwu. Redagował również prowincjonalne dzienniki, które jednakże nigdy dłużej nad trzy miesiące nie wychodziły. Ulubionem jednak zajęciem Whitmana były samotne spacery. Niejednokrotnie całe dnie spędzał, błąkając się pozornie bez żadnego celu, po ulicach miasta, lub też po łąkach, polach, czy w lesie. Czytał bardzo dużo, lecz wszystkie swe poglądy, idee czerpał z własnych swych rozważań i obserwacji, a nie z dzieł innych.
Mądrością jego była ogromna miłość życia na ziemi. Ubóstwiał słońce, naturę i ludzi. Był tak szczęśliwym, że żyje, i tak pewnym, że ludzkość do szczęścia dąży, że nigdy, do końca życia, ani na chwilę nie popadł w zniechęcenie, lub jakąś wątpliwość. Nawet ciężką chorobą złożony, gdyż na dziesięć lat przed śmiercią został sparaliżowany, nie utracił jednak pogody ducha. O Whitmanie można powiedzieć: człowiek ten posiadł prawdziwą mądrość — ukochał życie i rozumiał życie! Nie będąc — naprzykład, nigdy politykiem, nie należąc do żadnej rewolucyjnej partji, rozumiał jednak doskonale, że do tego Ideału, jakim jest ogólne szczęście wszystkich, ludzkość zmierza przez walkę i trud! Będąc wyznawcą i wieszczem wszech demokracji rozumiał, że ona może zapanować jedynie wtedy, jeżeli młody świat bojowników stanie do walki nieubłaganej, bezwzględnej i konsekwentnej o zwycięstwo Demosu! Walczących o lepsze jutro nazywa pionierami; pisze wezwanie, które dziś jeszcze może być naszym programowym wierszem.
Pionierzy!
Hej, młodzieńcy ogorzali, opaleni słońca blaskiem
Marsz w ordynku równym krokiem, w pogotowiu trzymać broń!
Wszyscyż mają rewolwery i topory wyostrzone?
Hej, pionierzy, w górę czoła, równym szykiem idźcie w świat!
Bo popasać nam nie wolno
Musim naprzód, ciągle naprzód poprzez burze i grad kul.
Toć przed nami przyszłość stoi, świat otwarty i nieznany!
Hej, pionierzy, w górę czoła, równym szykiem idźcie w świat!
Przeszłość leży już za nami,
Bo my idziem w nowy, szerszy i zmienniejszy, piękny świat,
Niesiem świeże, mocne dłonie, aby burzyć, aby tworzyć i pracować, jak daleko sięgnie wzrok.
Hej, pionierzy, w górę czoła, równym szykiem idźcie w świat!
Nasze mężne bataljony
Brną w przepaściach, docierają aż do stromych szczytów gór.
Zdobywają, dzierżą szczyty, na nieznany wchodzą szlak.
Hej, pionierzy, w górę czoła, równym szykiem idźcie w świat!
Wyrębujem stare bory
Tamujemy bieg potoków, wykopujem rudę z ziemi,
Przemierzamy wielki obszar, bruździm młodą ziemię czarną,
Hej, młodzieńcy, czy odwagi starczy waszej na daleki, trudny szlak?
Bo w obliczu zwartych tłumów nam niewolno chwiać się, wahać!
A więc naprzód, spójnym szykiem
Poprzez boje, poprzez klęski, dalej w drogę bez spoczynku!
A gdy śmierć jednego porwie, mocniej zewrzeć się w ordynku!
Hej, pionierzy, w górę czoła, równym szykiem idźcie w świat!

(druk. w „Towarzyszu“ w № 5.).

Poezje Whitmana nie były popularne wśród ogółu, pomimo, że poeta w dowcipny sposób reklamował swoją książkę. Korzystając ze swych osobistych znajomości, jako pracownik kilku redakcyj, zamieścił w pismach entuzjastyczne o swej książce pochwały, które sam napisał. Tych szumnych, reklamowych recenzji nie podpisywał naturalnie; czytelnicy więc mogli przypuszczać, że jest to opinja redakcji. Nie wiele to jednak pomogło i książka Whitmana nie miała żadnego powodzenia, rozeszła się zaledwie w kilku egzemplarzach. Nic dziwnego; nawał oryginalnych, nowych, śmiałych idei, poglądów przestraszał czytelników, a niektórych oburzał do głębi; nawet prokuratorja zainteresowała się tą niesamowitą książką i wreszcie zarządziła konfiskatę całego nakładu. Whitman nie zraził się tem niepowodzeniem; dzięki temu, że był zecerem z łatwością powetował sobie stratę. Zdobywszy trochę pieniędzy, złożył powtórnie nowy nakład i z niesłabnącą energją zabrał się ponownie do kolportowania swojej książki. Rozsyłał ją wszystkim wybitnym uczonym, krytykom, artystom, o jakich tylko usłyszał i, wreszcie, cel osiągnął. Ludzie nauki zainteresowali się dziełem Whitmana, ocenili je należycie i Whitman doczekał się prawdziwych, niesfałszowanych, gorących pochwał od najwybitniejszych ówczesnych osobistości.
Uczony Emerson w następujący sposób ocenił książkę Whitmana: „Mądrością ta książka przewyższyła wszystko, co dotychczas stworzyła Ameryka. Szczęśliwy jestem, że czytam tę książkę, albowiem wielka mądrość sprawia nam zawsze radość”.
Wszyscy jednozgodnie przyznawali, że to, co Whitman zawarł w swem dziele, jest tym ostatecznym celem, do którego zmierza ludzkość w nieustającym swym pochodzie w przyszłość.
Wielki artysta i filozof rosyjski Lew Tołstoj napisał do Whitmana: „Pan wyrzekłeś słowo, które u samego Boga było na ustach“.
To słowo, które tak uszczęśliwiło współczesnych uczonych i artystów było to potężne i uwielbiane słowo: demokracja! Uszczęśliwiło ich nie to, że pojawił się piewca demokracji, bo takich wielu było, lecz ich porwał potężny, olbrzymi rozmach myśli poety, ten prawie nieludzki rozpęd, który pozwolił mu demokrację wyolbrzymić do jakiejś kosmicznej siły, podnieść do mocy słońca i cały wszechświat objąć, pomieścić w tem pojęciu — spojrzeć na ludzkość, na jej przyszłość innemi oczyma, człowieka wolnego, wyzwolonego!
Tęsknota ludzi wyższych, mądrych do czegoś nowego, wielkiego przejawiała się zawsze. I tego odrodzenia, tych nowych, nieporównanie szerszych, wyższych idei tej nowej poezji spodziewali się zawsze od ludu, od demokracji, od obozu walczącego o przyszłość. Whitman był takim wyrazicielem przyszłości! Z pracy i walki ludu, z jego dążeń, z jego radosnego Zwycięstwa Jutra czerpał swe natchnienie. On więcej widział, czuł, rozumiał od najdalej idących programów socjalnych. On widział potęgę demokracji, nie tylko w polityce, ale w dziedzinie ducha, w jakiejś nowej, niepowstałej jeszcze, wszechobejmującej religji!
Lecz żeby jasno przedstawić sobie, ogarnąć całkowicie wielką ideję Whitmana, musimy zrozumieć doskonale o jakiej to demokracji marzy poeta. Przecież nie o tej demokracji w pojęciu mieszczańskim! Niestety! panujące mieszczaństwo sprofanowało to słowo wielkie, potężne, nagięło do marnych celów swej kronikarskiej agitacji. To słowo, które jasno się tłumaczy swem pochodzeniem od Demosa — ludu sfałszowano, jak wszystkie w tym podłym ustroju, opartym na kłamstwie, obłudzie i fałszu. Demokracja Whitmana to nie powszechne głosowania, to nie równość parlamentarna i t. p. oszustwa! Poeta nazywa Demokrację swą matką, żoną, kochanką, dzieckiem; lecz to pojęcie umiłowanej demokracji nie jest bynajmniej dla niego jakąś formą czasową, rządów, jakąś koncepcją polityczną!
Demokracja Whitmana to złączenie, zbratanie, zlanie się wszystkich narodów — to jedna „Dusza ludzkości". Współpraca, nie współzawodnictwo! Zwycięstwo ogółu gromady nad jednostką, nad indywiduum. Zwycięstwo pracy wspólnej dla celów wspólnych! Whitman idzie dalej nawet. W swem miłosnem objęciu wszystkich i wszystkiego mieści zarówno zbrataną ludzkość jak i świat zwierzęcy, roślinny całą naturę. Wszechświat cały. Jednostka to tylko świadoma kropla wielkiego oceanu! Świadoma nuta wielkiej symfonji wszechświata. Oto taką jest droga poezji marzeń Whitmana, taką jest droga nowej poezji. Taka poezja rozszerza serce! Whitman był człowiekiem z otwartem sercem! Takich będzie wielu; takimi będą wszyscy, kiedy nareszcie pękną okowy ciasnego więzienia osobistych spraw, osobistej własności. Być człowiekiem z otwartem sercem, ukochać ludzkość, przyrodę i życie, pozbyć się przekleństwa małych osobistych, nędznych spraw — oto podstawa ludzkiego genjuszu! Przyszłość przyniesie dla jednych odrazu, dla drugich stopniowo świadomość potęgi człowieka i świadomość szczęścia, jakie dać nam musi Życie!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antonina Sokolicz.