Senty-menty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Senty-menty
Pochodzenie Cztery siostry
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze RÓJ
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia „GRAFJA“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SENTY-MENTY.

Panny Crumpton, albo — aby pozostać w zgodzie z napisem, który widniał na bramie ogrodu przy Minerva-House, Hammersmith — „Panny Crumptonówny“, były to dwie niezwykle wysokie, niezmiernie cienkie i wyjątkowo bezmięsne istoty, bardzo sztywne i bardzo żółte. Panna Amelja Crumpton rościła pretensje do wieku trzydziestu ośmiu lat, zaś panna Marja Crumpton przyznawała się do czterdziestki; mogłaby z równem powodzeniem twierdzić, że jest czteroletniem dzieckiem, wobec jasnego i bezprzecznego faktu, że liczyła co najmniej lat pięćdziesiąt. Ubierały się w sposób fascynujący — jak bliźnięta i wyglądały tak szczęśliwie i radośnie, jak para wysuszonych nogietków. Były punktualne do przesady, miały niezmiernie surowe poglądy, nosiły peruki i pachniały mocno lawendą.
Minerva-House, prowadzony pod auspicjami dwóch sióstr, był „uzupełniającym zakładem wychowawczym dla młodych panien“. Jakieś dwadzieścia dziewcząt w wieku od lat trzynastu do dziewiętnastu włącznie, otrzymywało tam powierzchowne wiadomości o wszystkiem, nie opanowując żadnej dziedziny, uczyło się francuskiego i włoskiego, pobierało lekcje tańca dwa razy na tydzień, nie zaniedbując, rzecz jasna, szeregu innych umiejętności, które mogą się kobiecie przydać w życiu.
Biały gmach internatu leżał na ustroniu; dostępu od strony frontowej bronił mocny parkan. Okna pokojów sypialnych były zawsze do połowy otwarte i pozwalały dostrzec rząd niskich łóżeczek, nakrytych białą bawełnianą pościelą; był to sposób na olśnienie przechodnia zbytkami, jakie rzekomo panowały w zakładzie. Istniał również frontowy gabinet, zawieszony jaskrawie kolorowanemi mapami, na które nikt nigdy nie spoglądał, i zastawiony książkami, których nikt nigdy nie czytał, przeznaczony wyłącznie dla rodziców, aby ci, zwiedzając zakład, nie usiłowali nawet oprzeć się potężnemu wrażeniu, jakie wywierało to ze wszech miar uroczyste miejsce.
— Ameljo najdroższa, — rzekła pewnego poranka panna Marja Crumpton, wchodząc do klasy. W jej peruce tkwiły papiloty, które nosiła, ilekroć się potemu nadarzyła sposobność, aby w ten sposób dać do zrozumienia uczennicom, że ma prawdziwe włosy. — Ameljo najdroższa, oto niezwykle radosna wiadomość, którą otrzymałam przed chwilą. Możesz przeczytać nagłos.
Panna Amelja z miną triumfalną odczytała, co następuje:

— Korneljusz Brook Dingwall, Esq., M. P., składa swe uszanowanie pannie Crumpton i będzie jej niezmiernie wdzięczny, o ile raczy złożyć mu wizytę jutro o pierwszej po południu, ponieważ Korneljusz Brook Dingwall, Esq., M. P. pragnie porozumieć się z panną Crumpton w sprawie oddania panny Brook Dingwall pod jej opiekę.
Adelphi.
Poniedziałek rano.

— Córka członka parlamentu! — zawołała Amelja w ekstazie.
— Córka członka parlamentu! — powtórzyła panna Marja z uśmiechem samozadowolenia, który, rzecz jasna, sprawił, że wszystkie młode panny zarżały jednym chóralnym chichotem dzikiej radości.
— To cudowne! — powiedziała panna Amelja; zaczem wszystkie młode panny ponownie objawiły swój podziw. Rzecz powszechnie znana: dworacy i pochlebnisie dworscy niczem się nie różnią od dziatwy szkolnej wszelkiego rodzaju i kalibru.
Oczywiście, tak niezwykła nowina zburzyła do szczętu zwykły porządek dnia. Ogłoszono święto na pamiątkę wielkiego wydarzenia; panny Crumpton usunęły się w cień swych prywatnych apartamentów, aby obgadać całą sprawę od początku do końca; młodsze dziewczęta starały się dociec jakie obyczaje i maniery będzie miała córka członka parlamentu; a młode panny, stojące na progu osiemnastki, usiłowały odgadnąć, czy jest zaręczona, czy się kocha, czy ładna, czy ubiera się efektownie, oraz roztrząsały cały szereg innych równie poważnych kwestyj.
Następnego dnia, o oznaczonej porze, panny Crumpton udały się do Adelphi; nosiły, rzecz jasna, swoje najpiękniejsze stroje i wyglądały tak wdzięcznie i tak ujmująco, jak tylko wyglądać potrafiły. Przez lokaja, który w olśniewająco jasnej liberji wyglądał jak kawałek rozpalonego żelaza, posłały gospodarzowi swe karty wizytowe i przez tegoż lokaja zostały dopuszczone przed światłe oblicze prześwietnego Dingwalla.
Korneljusz Brook Dingwall, Esq., M.P., był nie zmiernie wyniosły, uroczysty i poważny. Miał nieco spazmodyczny wyraz twarzy i nie umiał go zatrzeć, jakkolwiek specjalnie w tym celu nosił nadzwyczaj sztywny kołnierzyk. Był niezmiernie dumny z inicjałów M P. (członek parlamentu), kojarzonych z jego imieniem, i nie przepuszczał najmniejszej okazji, aby przypomnieć ludziom o swej godności. Był bardzo wielkiego zdania o swych własnych talentach; niestety! niewiele ludzi zdanie to ośmielało się podzielać. Co się zaś tyczy dyplomacji na mniejszą skalę w zastosowaniu do stosunków rodzinnych, to uważał siebie za niedoścignionego. Był starostą i sprawował swe obowiązki z całą bezstronnością i z całym majestatem arystokraty. Panna Brook Dingwall należała do licznie reprezentowanego gatunku młodych panien, które, podobnie jak przysłówki, można poznać po tem, że odpowiadają na najbanalniejsze pytania i poza tem nie czynią nic produktywnego.
W chwili, na którą przypada nasze opowiadanie, utalentowany członek parlamentu siedział w swej niewielkiej bibljotece przy stole, zawalonym papierami, nie robiąc nic, ale usiłując wyglądać, jak człowiek przy bardzo poważnej pracy. Akty parlamentu, i listy, na których widniał adres „Korneljusz Brook Dingwall, Esq., M.P.,“ leżały na widocznem miejscu; wpobliżu stołu siedziała pani Brook Dingwall, również poważnie zajęta. Jedno z egipskich nieszczęść, zepsute dziecko bawiło się w pokoju. Ubrane było według ostatniej mody, w błękitną tunikę, którą ujmował wpół czarny pas szerokości jednej czwartej jarda, spięty olbrzymią klamrą; w tym stroju chłopiec wyglądał, jak rozbójnik z melodramatu, oglądany przez szkło zmniejszające.
Przez pewien czas nie można było dać sobie rady ze słodkim chłopaczkiem, który postanowił spłatać figla i, skoro tylko przed panną Marją Crumpton stawiano krzesło, natychmiast brał je w swe posiadanie i uciekał, chowając zdobycz do kryjówki — gdy więc te wstępne przyjemności się skończyły, towarzystwo zasiadło i Korneljusz Brook Dingwall, Esq., zagaił rozmowę.
Mówił, że zwraca się do panny Crumpton na skutek niezmiernie pochlebnego świadectwa, jakie wystawił jej zakładowi jego przyjaciel, Sir Alfred Muggs.
Panna Crumpton zdławionym szeptem wyraziła swą wdzięczność, a znakomity Korneljusz tak ciągnął dalej:
— Jedną z głównych przyczyn, panno Crumpton, dla których zamierzam rozstać się ze swoją córką, jest jakiś dziwnie sentymentalny nastrój, w jaki ostatnio popadła i zgodne z tym nastrojem poglądy, które chciałbym doszczętnie wykorzenić z jej młodej duszy. — (W tem miejscu wspomniane poprzednio niewiniątko spadło z fotelu z nieprawdopodobnym łoskotem).
— A to nicpoń! — rzekła mama, bardziej zdziwiona tem, że odważył na podobne wykroczenie, niż czemkolwiek innem. — Zadzwonię na James’a, aby go zabrał.
— Nie karć go nazbyt surowo, moja droga, — odezwał się dyplomata, skoro tylko głos jego zdołał się przebić poprzez nieludzkie ryki, które były następstwem upadku i groźby. — Temu wszystkiemu winien jego temperament i polot ducha. — Ostatnie wyjaśnienie było zwrócone do panny Crumpton.
— Oczywiście, sir, — odparła Marja; jakkolwiek trudno jej było dostrzec istotny związek pomiędzy polotem ducha a wylotem z fotelu.
Kiedy wreszcie spokój został przywrócony, członek parlamentu ciągnął dalej: „Otóż sądzę panno Crumpton, że nic się tak nie przyczyni do osiągnięcia tego celu, jak ciągły kontakt z dziewczętami w tym samym wieku co ona; a że wiem, iż w prowadzonym przez panią zakładzie znajdzie towarzystwo, które z pewnością nie skazi jej młodej duszy, przeto zamierzam powierzyć ją pani opiece.
Młodsza panna Crumpton wypowiedziała kilka ogólnikowych zdań na temat nieskazitelności swych wychowanek, gdy tymczasem Marja musiała milczeć. Musiała. Mały pieszczoch, odzyskawszy polot ducha, wpił się swą twardą podeszwą w jej niezmiernie delikatną nogę, aby twarzą, (która wyglądała jak duże czerwone O, wydrukowane na karcie do gry) dosięgnąć blatu biurka.
— Oczywiście, Lawinja musi mieć komfort i luksusowe utrzymanie, — ciągnął dalej prześwietny ojciec; — poza tem pragnę, aby w jednej sprawie stosowano się ściśle do moich wskazówek. Chodzi o to, że przyczyną dziwnego usposobienia mojej córki jest jakaś śmieszna afera miłosna, w którą zamieszana jest osoba znacznie niższa urodzeniem i stanowiskiem od niej. Wiedząc, że pod pani nadzorem nie będzie miała sposobności porozumienia się z tą osobą, nie jestem przeciwny — nawet wolę, aby przebywała jedynie w takiem towarzystwie, z jakiem pani osobiście utrzymuje stosunki.
To ważne oświadczenie przerwała ponownie odznaczająca się wysokim polotem ducha istotka, która w wybuchu radości stłukła szybę i mało co nie wypadła z okna na podwórko. Zadzwoniono na James’a; nastąpiło zamieszanie i wycie; dwie w błękit obleczone nóżki poczęły wierzgać z całych sił, nie trafiając jednak w nic, prócz powietrza, i po chwili chłopca nie było w pokoju.
— Pan Brook Dingwall pragnąłby, aby panna Brook Dingwall uczyła się wszystkich przedmiotów, jakie się wykłada w klasie, — wtrąciła pani Brook Dingwall, co było cudem, ponieważ odzywała się niezmiernie rzadko.
— Oczywiście, — potwierdziły jednogłośnie panny Crumpton.
— A ponieważ ufam, iż plan, który powziąłem, w istocie uwolni moją córkę od tych niedorzecznych myśli, — mówił dalej znakomity prawodawca, — przeto spodziewam się, że będzie pani gotowa zadośćuczynić wszelkim życzeniom, z jakiemi się do pani zwrócę.
Rzecz jasna, że panna Crumpton nie omieszkała dać swego uroczystego zapewnienia, że się do wszystkich życzeń zastosuje z jak największą ścisłością. Po długiej dyskusji, podczas której państwo Dingwall zachowali prawdziwie dyplomatyczną powagę, a panny Crumpton niemniej dyplomatyczne milczenie, postanowiono, że panna Lawinja uda się do Hammersmith następnego dnia, a z okazji jej przybycia odbędzie się w zakładzie bal, jaki miał tam zazwyczaj miejsce dwa razy na rok. Toby ją trochę rozerwało, a może nawet wpłynęło uzdrawiająco. To się nazywa dyplomatyczne postępowanie!
Przedstawiono pannę Lawinję jej przyszłej zwierzchniczce. Obie panny Crumpton określiły ją, jako „czarujące dziewczę“. Dziwnym zbiegiem okoliczności, powtarzały to określenie w zastosowaniu do każdej nowej wychowanki.
Nastąpiły ukłony, wymiana uprzejmości, podziękowania, protekcjonalne uśmiechy i wizyta się skończyła.
W Minerva House zawrzało od przygotowań do balu, który miał swą wspaniałością zakasować wszystkie dotychczasowe uroczystości, czyli, że użyjemy żargonu teatralnego, pobić wszystkie dotychczasowe „szlagiery“. Największą salę w całym domu przybrano różami z niebieskiego perkalu, wełnianemi tulipanami oraz innemi równie naturalnemi kwiatami, które chlubnie świadczyły o poziomie praktycznego wykształcenia w zakładzie. Dywan zwinięto, usunięto drzwi i meble, natomiast wniesiono zwykłe rautowe krzesła. Właściciele sklepów bławatnych w Hammersmith zdumieli się niepomiernie, otrzymując nagle tak wielkie zamówienie na błękitne wstążki i białe rękawiczki. Zakupiono nieprzeliczone bukiety geranium, sprowadzono z miasta harfę i dwoje skrzypiec, a w salonie oddawna stało w pogotowiu olbrzymie pianino.
Młode panny, które powinne były popisać się przy sposobności i wystawić zakładowi chlubne świadectwo, ćwiczyły się nieustannie, ku wielkiemu zadowoleniu koleżanek i zwierzchniczek, a ku zgrozie starego kulawego pana z przeciwka. Należy dodać, że panny Crumpton prowadziły stałe pertraktacje z jedynym cukiernikiem, jakim mogło się poszczycić Hammersmith.
Niecierpliwie wyczekiwany wieczór nastąpił nareszcie. Sznurowano gorsety, zawiązywano sandały, czesano włosy, powodując przy tem taki zamęt, jaki w podobnych okolicznościach może mieć miejsce jedynie w internacie dla dziewcząt. Mniejsze dziewczynki były wszędzie, i zawadzały wszystkim, nic więc dziwnego, że nie obeszło się bez szturchańców. Starsze ubierały się, kokietowały lustro, pochlebiały, zazdrościły jedna drugiej z taką powagą i z takiem przejęciem, jakgdyby już istotnie „skończyły budę.”
— Czy ładnie wyglądam? — zwróciła się panna Emilja Smithers, premjowana piękność zakładu, do panny Karoliny Wilson, która była jej przyjaciółką od serca, ponieważ miała sławę najbrzydszego podlotka w całem Hammersmith, jak zresztą i poza obrębem tej miejscowości.
— Och! Cudownie! A ja?
— Bosko! Nigdy jeszcze nie wyglądałaś tak wspaniale, — odparła piękność, poprawiając suknię i nie racząc nawet rzucić okiem na nieszczęsną koleżankę.
— Spodziewam się, że Hilton się nie spóźni, — głosem drżącym od zdenerwowania powiedziała inna panna do swej koleżanki.
— Czułby się zaszczycony, gdyby wiedział, jak się o niego troszczysz, — odparła tamta powtarzając rolę, którą miała odtworzyć tego wieczoru.
— On jest taki piękny! — rzekła ta pierwsza.
— Co za figura! — potwierdziła koleżanka.
— Co za dystynkcja! — dodała inna.
— Żebyście wy wiedziały, żebyście wy wiedziały! — zawołała jedna z wychowanek, wpadając do pokoju jak bomba. — Panna Crumpton powiedziała, że będzie jej kuzyn.
— Co! Teodozjusz Butler? — odezwało się dziewięć ekstatycznych głosów.
— Czy ładny? — spytała jakaś nowicjuszka.
— Nie, specjalnie ładny nie jest, — brzmiała odpowiedź, — ale taki mądry, taki mądry!
Pan Teodozjusz Butler był jednym z tych nieśmiertelnych genjuszów, których przedstawiciela można spotkać niemal w każdym towarzystwie. Mają zazwyczaj grube, monotonne głosy. Są przekonani o wyjątkowości swych talentów i czują, że powinni robić nieszczęśliwych, chociaż nie wiedzą właściwie, dlaczego. Są pod każdym względem zarozumiali, a w rzeczywistości nie posiadają pojęcia o wyobrażeniu; jednakże skłonne do entuzjazmu młode panny i głupkowaci młodzi panowie poczytują ich za cuda. Znakomitość o której mowa, pan Teodozjusz, napisał w swoim czasie pamflet, w którym pewne metody postępowania zalecał, inne ganił, a czynił to wszystko z niezmąconą powagą; ponieważ zaś każde zdanie zawierało pokaźną liczbę sześciosylabowych wyrazów, wielbiciele znakomitego pamflecisty przekonani byli o ważkości wypowiadanych przez niego sądów.
— To chyba on! — zawołało kilka panien, kiedy energiczne pociągnięcie za dzwonek o mało nie nadwyrężyło całego aparatu.
Nastąpiła chwila denerwującej ciszy. Przybyło kilka paczek, a za paczkami ukazała się panna Brook Dingwall w kompletnej balowej tualecie, w sukni, zapiętej na ramieniu jedną olbrzymią różą; na szyi miała ciężki złoty łańcuch; w dłoni wachlarz ze słoniowej kości; na twarzy jej malował się nieporównany wyraz rozpaczy.
Panny Crumpton zapytały o zdrowie rodziny tonem niekłamanego współczucia; następnie zapoznano pannę Brook Dingwall z jej przyszłemi koleżankami. W rozmowie z wychowankami panny Crumpton śpiewały prawdziwie miodowym głosem, ażeby dać pannie Brook Dingwall pojęcie o miłej atmosferze wzajemnej harmonji, jaka panowała w internacie.
Ponowny dzwonek. Nauczyciel kaligrafji, pan Dadson, z żoną. Żona miała na sobie suknię z zielonego jedwabiu, jej buty i ozdoby przy kapeluszu szły pod względem zieloności o lepsze z suknią. Nauczyciel ubrany był w białą kamizelkę, czarne spodnie do kolan i tejże barwy jedwabne pończochy, otaczające nogę dostatecznie grubą dla dwóch nauczycieli kaligrafji. Panienki szeptały coś do siebie, gdy tymczasem eleganccy goście zasypywali komplementami panny Crumpton; te nosiły jasnobronzowe suknie z ogromnemi szarfami — jak lalki z pudełka!
Dzwonek dzwonił coraz częściej, gości przybywało coraz więcej: przybywali tatusiowie, mamy, ciocie, wujaszkowie, krewni i opiekunowie wychowanek; nauczyciel śpiewu, Signer Lobskini, z czarną peruką na głowie; pianista i skrzypkowie, harfiarz (pijany) poza tem jeszcze dwudziestu młodzieńców, którzy stanęli przy drzwiach, rozmawiając i od czasu do czasu wybuchając głośnym chichotem. Salę napełniał gwar zmieszanych rozmów. Roznoszono kawę, która cieszyła się wielkiem powodzeniem u wszystkich tłustych mam, wyglądających, jak pewne otyłe figury w pantominie, pojawiające się tylko w tym celu, aby natychmiast dostać w łeb.
Następnym przybyszem był popularny pan Hilton. Na prośbę panien Crumpton podjął się roli mistrza ceremonji — i kadryle zawirowały. Młodzieńcy, którzy do tej pory podpierali drzwi, posuwali się stopniowo ku środkowi sali i po krótkiej chwili nabrali tyle śmiałości, że można ich było bez obawy przedstawić partnerkom. Nauczyciel kaligrafji nie przepuszczał ani jednego tańca i skakał z nieprawdopodobną zręcznością, podczas gdy jego żona grała w karty, siedząc w owej zawalonej książkami dziurze, zaszczyconej nazwą gabinetu. Dwa razy do roku przy podobnych okolicznościach zwabiały ją tam panny Crumpton na wista; trzeba ją było gdzieś ukryć, aby nie wystraszyła gości.
Ze wszech miar interesująca Lawinja Brook Dingwall była jedyną istotą, która nie interesowała się wydarzeniami wieczoru. Napróżno proszono ją do tańca. Napróżno składano jej hołdy, jako córce M. P. Nie wzruszył jej wspaniały tenor Signora Lobskini, ani gra panny Letycji Parsons, której wykonanie „Wspomnień z Irlandji“ stawiano narówni z wykonaniem samego Moschelesa. Nawet wieść o przybyciu pana Teodozjusza Butlera nie wywabiła jej z kąta salonu, gdzie siedziała zasępiona.
— Drogi Teodozjuszu, — rzekła panna Marja Crumpton, gdy już światły pamflecista przywitał się z całem niemal towarzystwem, — muszę cię przedstawić naszej nowej wychowance.
Teodozjusz nie zdradzał najmniejszego zaciekawienia.
— Jej ojciec jest członkiem parlamentu.
Tedozjusz drgnął. — Jej nazwisko?
— Brook Dingwall.
— Wielkie nieba! — zawołał Teodozjusz — cicho, ale poetycznie.
Nastąpiła wymiana nazwisk. Panna Brook Dingwall ociężale podniosła głowę.
— Edward! — zawołała, widząc przed sobą dobrze znane nankinowe spodnie.
Szczęściem panna Marja Crumpton nie odznaczała się wielką przenikliwością, a że zgodnie z dyplomatycznemi zarządzeniami pana M. P. nie należało zwracać najmniejszej uwagi na bezsensowne wykrzyki panny Lawinji, przeto wzburzenie obojga młodych uszło całkowicie jej uwadze; widząc zaś, że kapryśna córeczka prawodawcy zgodziła się wziąć udział w następnym kadrylu, odeszła spokojna.
— Edwardzie, Edwardzie! — zawołała najromantyczniejsza z panien, skoro światło wiedzy zajęło miejsce obok niej. — Edwardzie, czy to ty?
Pan Teodozjusz głosem stłumionym od namiętności, upewnił drogą swemu sercu istotę, że o rozdwojeniu jaźni niema mowy.
— Więc poco — poco — to maskowanie się? O, Edwardzie M’Neville Walter, ile, ile wycierpiałam dla ciebie!
— Słuchaj mnie, Lawinjo, — odparł bohater, natężając głos do najbardziej poetycznej wibracji. — Nie potępiaj mnie, nie wysłuchawszy przedtem. Jeżeli płód duszy takiego nędznika, jak ja, zasługuje na miejsce w twej pamięci — jeżeli tak marna istota może sobie rościć pretensję do miejsca w twojem sercu — przypomnij, przypomnij sobie, że niegdyś opublikowałem (własnym nakładem) pamflet pod tytułem „O szkodliwości polityki, dążącej do zniesienia ceł na wosk pszczeli“.
— Pamiętam, pamiętam! — łkała Lawinja.
— Tej właśnie sprawie, — ciągnął dalej patetyczny kochanek, — ojciec twój poświęcił całą swoją duszę.
— Całą, całą duszę! — potwierdziła sentymentalna Lawinja.
— Wiedziałem o tem, — rzekł Teodozjusz tragicznie. — Wiedziałem — i posłałem mu egzemplarz. Pragnął mnie poznać. Miałemż wyjawić swe rzeczywiste miano? Przenigdy! Nie, przybrałem to imię i to nazwisko, któreś ty tylekroć powtarzała z taką tkliwością! Jako M’Neville Walter poświęciłem się sprawie; jako M’Neville Walter zdobyłem twe serce; pod tem samem nazwiskiem zostałem wyrzucony z twego domu przez domowników twego ojca; i od tej chwili pod żadnem nazwiskiem i pod żadnym pozorem nie zdołałem zbliżyć się do ciebie. Teraz cię odnalazłem i z dumą oświadczam, że jestem — Teodozjusz Butler.
Młoda panna uległa tym przekonywującym argumentom bez jednego „ale“ i obdarzyła nieśmiertelnego obrońcę pszczelego wosku spojrzeniem najpłomienniejszej miłości.
— Czy wolno mi mieć nadzieję, — rzekł on — że przysięga, którą pogwałciło nierozumne postępowanie twego ojca, zachowa dawną moc?
— Chodź, zatańczymy, — odpowiedziała Lawinja z kokieterją — bowiem dziewiętnastoletnie dziewczęta umieją kokietować.
— Nie! — krzyknął poeta w nankinowych spodniach. — Bo nie ruszę się z miejsca, bo zacznę wić się w męczarniach niepewności! Czy wolno — czy wolno mi mieć nadzieję?
— Wolno.
— Przysięga ważna?
— Ważna.
— Zezwalasz?
— Zezwalam.
— Z głębi serca?
— Sam wiesz o tem, — odparła Lawinja, rumieniąc się uroczo. Kurcze, które opanowały oblicze znakomitego Butlera, odmalowywały jego zachwyt niezmiernie wyraziście.
Musielibyśmy zużyć wiele słów, chcąc się rozwodzić nad tem, co nastąpiło. Jak pan Teodozjusz i panna Lawinja tańczyli, rozmawiali i wzdychali przez resztę wieczoru — jak bardzo panny Crumpton cieszyły się z tego powodu. Jak nauczyciel kaligrafji nie przestawał wybijać halubców z siłą jednego Hp. i jak jego żona, ulegając jakiemuś niewytłumaczonemu kaprysowi, opuściła stół, przy którym grano w wista, i zabłysła swym zielonym kapeluszem w najwidoczniejszej części salonu. Jak na kolację podano na tacach malutkie trójkątne sandwicze, urozmaicone tu i ówdzie ciastkiem albo tortem; i jak goście konsumowali ciepłą wodę z cytryną i muszkatołową gałką, noszącą szumny tytuł „ponczu“. Wszystkie te i tym podobne interesujące sprawy, musimy wszakże pominąć aby opisać scenę jeszcze od nich ważniejszą.
Pewnego dnia, w dwa tygodnie od pamiętnego wieczoru, Korneljusz Brook Dingwall, Esq., M. P., siedział przy tym samym stole w tej samej biblioteczce, którą opisaliśmy poprzednio. Był sam, na jego twarzy malowała się głęboka zaduma, powaga i majestat — układał referat dla parlamentu p. t. „Jak obywatel spędzać powinien wielki Czwartek“?
Lokaj zapukał do drzwi — prawodawca, wyrwany z marzeń, usłyszał anons o przybyciu panny Crumpton. Zaanonsowana uzyskała zezwolenie na przekroczenie progów sanktuarjum; Marja wślizgnęła się do gabinetu, zajęła wskazane sobie miejsce ze zwykłem wzdraganiem się i po chwili została sam na sam z M. P. O, wieleby dała w tej chwili, gdyby w pokoju była obecna jeszcze jedna osoba! Nawet obecność figlarnego pieszczocha sprawiłaby jej ulgę.
Duet się zaczął. Panna Crumpton wyraziła nadzieję, że pani Brook Dingwall i śliczny chłopaczek cieszą się dobrem zdrowiem.
Odpowiedź była zadawalająca. Przedmioty troski panny Crumpton przebywały obecnie w Brighton.
— Jestem pani gorąco wdzięczny, — rzekł Korneljusz uroczyście, — za pani dzisiejszą wizytę. Miałem namiar przejechać się do Hammersmith i odwiedzić Lawinję, ale pani sprawozdanie było tak zadawalające, a sprawy Izby zajmują mnie tak poważnie, że postanowiłem poczekać jeszcze tydzień. Cóż Lawinja? Wyjdzie na człowieka?
— O, bezwątpienia, sir, — odrzekła Marja, nie ważąc się powiedzieć, że Lawinja w istocie już wyszła — za człowieka.
— Wiedziałem, że mój plan ją uszczęśliwi — Tu można było wtrącić, że ktoś inny zdążył już uszczęśliwić córkę znakomitego prawodawcy. Ale nieszczęsna wychowawczyni nie mogła się zdobyć na ten decydujący krok.
— Zastosowała się pani jak najściślej do wskazówek, których jej udzieliłem?
— Jak najściślej, sir.
— W sprawozdaniu zaznacza pani, że humor córki poprawia się stopniowo.
— Tak jest, sir.
— Spodziewałem się tego — to było celem mojej dyplomacji.
— Ale obawiam się, sir, — rzekła panna Crumpton z drżeniem w głosie, — obawiam się, że plan nie powiódł się tak dobrze, jakbyśmy oboje pragnęli.
— Nie! — zawołał prorok. — Boże mój! Panno Crumpton, skąd ten ton? Co się stało?
— Panna Brook Dingwall, sir —
— Tak jest?
— Uciekła, sir — rzekła Marja i omal nie zemdlała.
— Uciekła?
— Wykradła się, sir.
— Wykradła się! Z kim? Kiedy? Gdzie? Jak? — niemal wrzeszczał wzburzony dyplomata.
Naturalna żółtość twarzy nieszczęsnej Marji ustąpiła miejsca wszystkim barwom tęczy. Drżącą ręką położyła na stół niewielką kopertę.
Otworzył ją śpiesznie. List od córki i list od Teodozjusza. Rzucił okiem na ich treść — „Zanim te słowa cię dosięgną — daleko — apeluję do uczuć ojcowskich — miłość aż do szaleństwa posunięta — wosk pszczeli — niewola etc. etc.” Przesunął ręką po czole i począł przechadzać się po pokoju straszliwie wielkiemi krokami. Marja siedziała jak na szpilkach.
— Proszę uważać. Od dziś na zawsze, — rzekł pan Brook Dingwall, stając nagle przy stole i tłukąc pięścią w blat do taktu, — od dziś na zawsze wzbraniam, wzbraniam surowo wszelkim bazgraczom pamfletów wstępu do jakiejkolwiek części mego domu, oprócz kuchni. Wyznaczę córce i jej mężowi sto pięćdziesiąt funtów rocznie i nie chcę ich więcej widzieć na oczy. I, psiakrew! przeprowadzę wniosek o zniesieniu uzupełniających zakładów naukowych.
Upłynęły dni od tego namiętnego i pamiętnego oświadczenia. Państwo Butler mieszkają w nędznej chałupie przy Ball’s-pond, położonej malowniczo w bezpośredniem sąsiedztwie cegielni. Nie mają dzieci. Pan Teodozjusz wygląda niezmiernie poważnie i bezustannie pisze. Jednakże, wskutek ohydnego bojkotu ze strony wydawców, żadne z jego dzieł nie ukazuje się w druku. Jego młoda żona dochodzi do wniosku, że duchowy niedosyt lepszy jest od rzeczywistego głodu i że małżeństwo, które zawiera się pośpiesznie, a opłakuje — powoli, bywa przyczyną większego, niż sądziła, nieszczęścia.
Rozważywszy sprawę na zimno, Korneljusz Brook Dingwall, Esq., M. P., musiał wreszcie przyznać, że niefortunny wynik jego zbawiennych planów nie jest winą panien Crumpton, lecz zasługą jego własnej dyplomacji. Jednakże pociesza się, podobnie jak wielu innych dyplomatów tegoż, co on, pokroju, miłą świadomością, że, o ile nawet jego plany chybiły, to przecież powinny były dać dobre skutki. Minerva-House pozostaje in statu quo i „Panny Crumptonówny” nadal używają w szczęściu i spokoju wszystkich korzyści, płynących z utrzymywania „uzupełniającego zakładu naukowego dla młodych panien”.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: anonimowy.