Sen w wigilią Ś. Jana/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Sen w wigilią Ś. Jana
Pochodzenie Dzieła Williama Shakspeare Tom pierwszy
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1839
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Ignacy Hołowiński
Tytuł orygin. A Midsummer Night's Dream
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Całe wydanie
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
SEN
W WIGILIĄ Ś. JANA.


ПЕЧАТАТЬ ПОЗВОЛЯЕТСЯ

Съ тѣмъ, чтобы по отпечатаніи представлено были въ Ценсурный Комитеть три экземпляра. — Кіевъ, Мая 9-го дня 1839 года.

Ценсоръ О. Новицкій.

JW. HRABIEMU
HENRYKOWI
RZEWUSKIEMU
Poświęca Tłumacz z prośbą, aby dłużej nie taił światu swoich głębokich pomysłów i czarujących obrazów przeszłości.

OSOBY.

TEZEUSZ, xiąże ateński.
EGEUSZ, ojciec Hermii.

LYZANDER,   zakochani w Hermii.
DEMETRYUSZ,

FILOSTRAT, Mistrz zabaw na dworze Tezeusza.
TOPOR, cieśla.
STRUG, stolarz.
WĄTEK, tkacz.
DUDA. organista.
RYJ, kotlarz.
NIEBORAK, krawiec.
HIPOLITA, królowa Amazonek, narzeczona Tezeusza.
HERMIA, córka Egeusza, zakochana w Lyzandrze.
HELENA, zakochana w Demetriuszu.


OBERON, król duchów.
TITANIA, królowa duchów.

PUK, albo KOŁBUK, dobry kamrat,   duchy.
BOBIKWIAT,
PAJĘCZYNA,
MÓL,
ZIARNKO MUSZTARDY,
PYRAM,   Role w ciągu sztuki grane przez chałastrę.
TISBE,
MUR,
XIĘŻYC,
LEW,

Inne duchy usługujące swojemu królowi i królowéj.
Świta Tezeusza i Hipolity.

(Scena w Atenach i pobliskim lesie).

AKT I.

SCENA PIÉRWSZA.
Ateny, pokój w pałacu Tezeusza.)
Wchodzą: TEZEUSZ, HIPOLITA, FILOSTRAT i ŚWITA.
TEZEUSZ.

Ślubu godzina, piękna Hipolito,
Szybko się zbliża; cztery dni wesołe
Cicho przywiodą piękny xiężyc młody:
Ach jak się zwolna stary xiężyc chowa;
Zwleka me szczęście, jak macocha wdowa
Niszczy sieroce dobra i dochody.

HIPOLITA.

Cztéry te dzionki prędko noc pogrzebie;
Cztéry zaś nocy jako sen przeminą;
Xiążyc natenczas na wysokiém niebie
Nowo zawieszon, jako luk srebrzysty,
W nocy weselny obchód uroczysty
Będzie oświécał.

TEZEUSZ.

Pójdziesz, Filostracie,
Młodzież ateńską wzruszyć do zabawy;

Zbudź wesołości lekki duch i żwawy;
Smutek niech zdobi pogrzebu obchody,
Gość ten posępny nie na nasze gody.

(wychodzi Filostrat.)

Miecz, Hipolito, prośbą był miłośną,[1]
Wojny zniewagą tobiem stał się luby;
Ale inaczéj nas połączą śluby,
Pompą, tryumfem i biesiadą głośną.

(Wchodzą: EGEUSZ, HERMIA, LYZANDER i DEMETRIUSZ.)

EGEUSZ.

Sławny nasz xiąże, szczęście niech ci służy!

TEZEUSZ.

Dzięki ci składam; cóż nowego słychać?

EGEUSZ.

Skarżyć przychodzę nader niespokojny
Hermię skarżyć, moje własne dziecko. —
Przystąp Demetry; — xiąże mój dostojny,
Tego człowieka chcę ją widziéć żoną: —
Przystąp Lyzandrze; — panie, ten me dziecko
Podszedł, niewinne oczarował łono:
Ty, ty, Lyzandrze, rymyś jéj pisywał,
Tyś upominki dawał i przyjmywał,
Tyś przy xiężycu pod jéj oknem śpiewał
Głosem zdradzieckim miłość twą zdradziecką;
Tyś wyobraźnię jéj nie doświadczoną
Skradł bransoletką z włosów twych plecioną,

Cackiem, pierścionkiem, kwiatkiem i łakocią;
Posły to silne na młódź nie przezorną:
Serceś jéj wydrwił sztuczną swą dobrocią;
Córkęś posłuszną zmienił na uporną. —
Jeśli oświadczy w obec swego pana,
Że się nie zgadza tego wziąć młodziana,
Dawne ateńskie prawa mam po sobie;
Z nią, jak z własnością moją, co chcę zrobię:
Albo ją oddam za Demetriusza,
Albo w grób wtrącę; bo wyraźnie prawo
Na ten wypadek taką brzmi ustawą.[2]

TEZEUSZ.

Hermio, cóż to? pomyśl dziéwczę młode:
Bogiem ci ojciec; życie twe na włosku;
On to ułożył piękną twą urodę;
Jesteś dla niego jakby forma z wosku,
On cię wycisnął, jego także władzą
Formy zostaną, lub się całkiem zgładzą.
Wszakże Demetry zacny jest młodzieniec!

HERMIA.

Równie Lyzander.

TEZEUSZ.

Temu nie zaprzeczam:
Lecz go nie zdobi ojca zezwolenie,
Przeto go w mniejszéj miéć powinnaś cenie.

HERMIA.

Oby mój ojciec patrzał moim wzrokiem.

TEZEUSZ.

Raczéj powinnaś widziéć jego okiem.

HERMIA.

Proszę, łaskawy xiąże, mnie przebaczyć.
Mocą nieznaną dziś zostaję śmiałą;
Nie wiem, skromności mojéj czy przystało
W tém zgromadzeniu myśli me powiedzieć:
Jednakże, xiąże, pragnęłabym wiedzieć
Jakie najgorsze spotka mię nieszczęście,
Jeśli odrzucę z Demetrym zamężcie?

TEZEUSZ.

Lub ci otworzy grób ciemne podwoje,
Lub się na wieki musisz wyrzec świata:
Hermio piękna rozbierz chęci twoje,
I badaj serca, zważ na młode łata:
Jeśli nie zechcesz spełnić ojca woli
Znośnaż ci będzie zakonnicy szata?
Czy się odważasz w klasztornéj niewoli
Siostrą niepłodną spędzać wszystkie lata,
Zimnéj Dyannie nucąc hymny święte? —
Trzykroć szczęśliwa! która krwią tak władnie,
Że w téj dziewiczéj drodze nie upadnie;
Ale ta róża szczęśliwsza na ziemi,
Która zerwana rękami lubemi:
Jak ta, co więdnąc na cierniu dziewiczém,
Kwitnie i ginie w życiu pustelniczém,

HERMIA.

Kwitnąc i ginąc tak, mój xiąże, pragnę,
Raczéj jak oddać wieniec mój w zdobyczy
Temu, którego dusza ma nie życzy,
Ani pod jego jarzmo serca nagnę.

TEZEUSZ.

Namyśl się jeszcze do bliskiego nowiu,
Kiedy nastanie słodki dzień pieczęci
Związku wiecznego z narzeczoną moją,
W dniu tym umierać bądź na pogotowiu,
Za niespełnienie ojca twego chęci;
Lub cię z Demetrym wieczne węzły spoją:
Lub się zrzekając przed Dianną świata,
Spędzisz samotne na pokucie lata.

DEMETRYUSZ.

Hermio słodka zmień postanowienie. —
Ustąp, Lyzandrze, słabe twe roszczenie
Prawu pewnemu, które z mojéj strony.

LYZANDER.

Demetryuszu, ojcaś ulubiony,
Żeńże się z ojcem, ustąp mnie dziewicę.

EGEUSZ.

Prawda, szyderco, lubi go ma dusza;
Wszystko, co moje, miłość mu oddawa;
Ona zaś moją, wszystkie moje prawa
Chętnie przelewam na Demetryusza.

LYZANDER.

Xiąże, równego jestem jemu rodu,
Równiem bogaty, a bogatszym w miłość;
Równe w porządku, równe do dochodu
Moje majątki jak Demetryusza;
Ale największa z tego moja sława,
Że mię dziewicy ukochała dusza:
Za cóżbym nie miał bronić mego prawa? —
Demetryuszu, w oczy ci dowiodę,

Żeś ty Helenę zwiódł, Nedara córkę;
Kocha, szaleje biedne dziéwcze młode,
Do bałwochwalstwa dochodzą jej szały
Za tobą zbrodniu płochy i niestały.

TEZEUSZ.

Prawda, słyszałem o tém bardzo wiele;
Z Detnetryuszem miałem mówić o tem,
Ale zajęty własnym mym kłopotem
Byłem zapomniał całkiem o tém dziele.
Chodźcie z Dernetrym Egeuszu ze mną;
Muszę rozmowę z wami miéć tajemną.
Hermio piękna, niech rozumu bronią
Chęci się twoje do ojcowskich skłonią;
Albo inaczéj przez ustawę srogę,
Któréj złagodzić nawet sam nie mogę,
Wstąpisz w samotne życie, lub do grobu.
Chodź Hipolito, cóż kochanie drogie?
Za mną z Demetrym chodź mój Egeuszu:
W sprawach wesela chcę was użyć obu;
Jeszcze i takie są dla waszych uszu.
Rzeczy, co blisko do was się odnoszą.

EGEUSZ.

Rozkaz pełnimy chętnie i z rozkoszą.

(Wychodzą: Tezeusz, Hipolita, Egeusz, Demetrjusz i Świta.)

LYZANDER.

Cóż ci kochanko? czegoż zbladło lice?
Czegoż tak prędko zwiędły róże twoje?

HERMIA.

Braknie im deszczu; choćby me zrzenice
Mogły je skropić przez obfite zdroje.

LYZANDER.

Z tego, niestety, co czytałem kiedy,
Albo com słyszał w dziejach lub przygodzie,
Widzę prawdziwą miłość pełną biedy:
Albo różnica stanu na przeszkodzie;

HERMIA.

Męka być wyższéj niższych niewolnicą!

LYZANDER.

Lub źle dobrani wielką lat różnicą;

HERMIA.

Grób to, jak młodość ze starością skuta!

LYZANDER.

Albo też krewni do małżeństwa wloką;

HERMIA.

Piekło, jak obce czyni wybór oko!

LYZANDER.

Albo jeżeli miłość serca sprzęże,
Wojna, choroba, śmierć się wnet sprzysięże,
Mieniąc ją wnikłą, jako głosu brzmienie,
Jak cień przechodnią, krótką jak marzenie;
Bystrą jak w nocy czarnéj błyskawica,
Która we mgnieniu cały świat oświéca,
Nim zaś powiedziéć jeszcze człowiek zdoła, —
Patrz! — Już ją ciemność paszczą swą pochłonie,
Szybko tak szczęście wśród nieszczęścia tonie.

HERMIA.

Wiernym kochankom gdy los zawsze sprzeczny,
Musi to nieba wyrok być konieczny:
Miéjmy cierpliwość choć gnieceni biédą,
Bo to zwyczajne losu przeznaczenia,

Jak za miłością nieszczęśliwą idą
Myśli, marzenie, chęci, łzy, westchnienia.

LYZANDER.

Dobrze to, ale słuchaj mię, kochanko;
Wdowa bezdzietna moją jest wujanką,
Bardzo bogata, wielkie ma dochody;
Siedem od Aten mil jej pomieszkanie;
Kocha mnie jakby jedynaka syna.
U niéj możemy spełnić ślubne gody;
Tam nas ateńskie prawo nie dostanie:
Jeśli mię kochasz, chciéjże ma jedyna
Wykraśc się z domu ojca jutro w nocy:
W bliskim od miasta o pół mili gaju,
Gdziem cię z Heleną spotkał niegdyś razem,
Gdyście pobożnie czciły ranek maju,
Tam cię wyglądam.

HERMIA.

Dobry mój Lyzandrze!
Przez najsilniejszy łuk Kupida klnę się,
Przez najostrzejszą jego strzałę złotę,
Przez Wenusowych gołąbków prostotę,
Przez to, co dusze złączy, miłość wzniesie;
I przez Dydony straszną boleść serca,
Gdy jéj Trojanin uciekł przeniewierca;
Przez tłum złamanych męzkich przysiąg wreście,
Większy jak mogły usta rzec niewieście, —
W miejscu tém samém, które mi wskazane,
Nocy jutrzejszéj niezawodnie stanę.

LYZANDER.

Słowa dotrzymaj: patrz, Helena idzie.

(wchodzi HELENA.)
HERMIA.

Piękna Heleno, gdzież cię wiodą nieba?

HELENA.

Piękna? — odwołać słowo to potrzeba.
Lubi Demetry wdzięk twój: szczęsne lice!
Twe oczy, jego gwiazdy przewodnice,
Głosu twojego słodkie tak mu brzmienie,
Jak pastuszkowi skowroneczka pienie
Gdy róże w pączku, a w zieleni zboże.
Piękność jak słabość przelać się nie może,
Bobym inaczéj wzięła twoje oczy,
Słowa i głos twój słodki i uroczy.
Gdybym świat miała, prócz Demetryusza,
Na twą urodę chętnie świat zamienię.
Naucz mię patrzeć, naucz jak się wzrusza
Serce to jego twardsze niż kamienie.

HERMIA.

Groźno nań patrzę, lecz mu jestem miłą.

HELENA.

Oby mój uśmiéch był z twych gniewów siłą.

HERMIA.

Klnę go, lecz zawsze nie przestaje lubić.

HELENA.

Oby me modły mogły tém się chlubić.

HERMIA.

Więcéj nie cierpię, więcéj za mną goni.

HELENA.

Więcéj go kocham, tym on więcéj stroni.

HERMIA.

Wierz mi nie z mojéj jego szał przyczyny.

HELENA.

Z twojéj piękności, bodaj z méj był winy!

HERMIA.

Ciesz się bo z oczu straci moje lice;
Myślę z Lyzandrem rzucić tę stolicę.
Nimem się z lubym pokochała wzajem,[3]
Piękne Ateny były dla mnie rajem;
Dziś, jak mię wdzięki jego zachwyciły,
W piekło się zmienił ten raj dawniéj miły.

LYZANDER.

Tobie odkrvjem nasz;} tajemnicę.
Jutro gdy xiężyc swoje srébrne lice
Ujrzy w zwierciedle wody i osłoni
Perłami rosy piękną zieleń błoni,
W téj dla kochanków ujścia błogiéj chwili,
Myśmy się z Aten wykraść umyślili.

HERMIA.

W lasku tym, kędy ja i ty zwyczajnie
Leżąc na miękkim pierwiosnków dywanie,
Wzajem zwierzały słodkie serca tajnie;
Tam mię Lyzander jutro w noc zastanie;

Tam z Atenami miłość nas rozdzieli,
Szukać pójdziemy nowych przyjacieli;
Bądź, towarzyszko słodkich zabaw, zdrowa!
Pomódl się za nas; niech cię Bóg obdarzy
Twoim Demetrym! — Strzeż Lyzandrze słowa:
Do nocy jutra los przed nami chowa
Ten pokarm serca, widok lubéj twarzy.

LYZANDER.

Hermio, dobrze.(wychodzi Hermia.)
Bądź Heleno zdrowa.
Niech cię Demetry z równym kocha szałem.

(wychodzi.)
HELENA.

Jedni są w trosce, drudzy tchną rozkoszą.
Równą jéj wdziękiem mnie w Atenach głoszą,
Cóż stąd?... Demetry o mnie tak nie sądzi;
Wszyscy to widzą, lecz nie jego oko;
Jak on, szalejąc dla jéj wdzięków, błądzi,
Tak ja się mylę ceniąc go wysoko.
Rzecz najpodlejszą, co wartości nié ma,
Miłość w postawie dostojności wyda.
Miłość pogląda sercem, nie oczyma;
Ślepym dla tego malują Kupida:
Sercu miłości na rozsądku zbywa;
Skrzydła bez oczu, to pośpiechu godło:
Miłość dla tego dzieckiem się nazywa,
Które się często w swym wyborze zwiodło.
Chłopcy w igraszkach klną się nadaremnie,
Kupid w przysięgach równie pełen zdrady:
Gdy się Demetry jeszcze kochał we mnie,
Z ust mu płynęły dla mnie przysiąg grady;

Hermii ujrzał wzrok ognisty, miły,
Grady tych przysiąg wnet się rozstopiły.
Hermii ujście pójdę mu odsłonić,
Będzie ich w lesie jutro w nocy gonić:
A za odkrycie gdy mi dzięki złoży,
Już mię opłaci przez to jak najdrożéj:
I nagrodzona będę w mym kłopocie,
Jego widokiem w drodze i powrocie, (wychodzi.)


SCENA DRUGA.
(Ateny, izba w chałupie )

Wchodzą: STRUG, WĄTEK, DUDA, RYJ, TOPOR, NIEBORAK,

TOPOR.

Całaż nasza kompania zebrana?

WĄTEK.

Będzie najlepiéj wyzywać wszystkich jednego po drugim wedle spisu.

TOPOR.

Oto rejestr imion wszystkich osób, którzy w całych Atenach uważają się za zdatnych do grania w naszej krotochwilnej sztuce, w obec xięcia i xiężny, na ich weselu w nocy.

WĄTEK.

Naprzód, dobry Pietrze, powiedz nam tytuł sztuki, a potém przeczytasz imiona aktorów: i tak przystępuj do rzeczy.

TOPOR.
Zgoda, tytuł naszéj sztuki jest: — Okropnie lamentująca komedyja i najokrutniejsza śmierć Pyrama i Tuby.[4]
WĄTEK.

Uręczam was, że dobra sztuka i pocieszna[5]. Teraz dobry Pietrze wyzywaj wedle spisu aktorów: mości panowie, uszykujcie się rzędem.

TOPOR.

Proszę, niech każdy odzywa się jak zawołam. — Mikołaj Wątek, tkacz.

WĄTEK.

Jestem: powiedz jaką mam rolę i kontynuj.

TOPOR.

Ty Mikołaju Wątku jesteś zapisany w roli Pyrama.

WĄTEK.

Cóż to Pyram? kochanek, czy tyran?

TOPOR.

Kochanek, który się zabija z miłości w najchwalebniéjszy sposób.

WĄTEK.

Doskonale oddanie roli będzie wymagało łez trocha. Jeśli tak przedstawię, niechajże publiczność pilnuje swoich oczu; wzruszę burze, nawałnice i potrafię jak potrzeba uboléwać. Teraz czytaj innych. — Jednak główny mam pociąg do roli tyrana. Mógłbym wyśmienicie i osobliwie grać Herkulesa, albo zawadjakę, co wszystko rozdziéra w sztuki i tłucze na miazgi.[6]

„Szumnie rycząc głaz
„Zada wściekły raz,
„Rygle więzień wraz
„Tym ustąpią ciosom.
„Na swym wozie Feb
„Świéci z górnych nieb;
„Tworząc kręci łeb
„Głupim świata losom.[7]

To śmiało! — Teraz wyzywaj resztę aktorów. — Oto wena Herkulesa, wena tyrana, kochanek cóś bardziéj ubolewającego.

TOPOR.

Franciszek Duda, organista.

DUDA.
Jestem, Pietrze Toporze.
TOPOR.

Musisz wziąć rolę Tisby.

DUDA.

Cóż, to Tisbe? błędny rycerz?

TOPOR.

Jest to panna, co musi kochać Pyrama.

DUDA.

Dalibóg, nie każcie mi grać rolę kobiéty, bo już mam brodę.

TOPOR.

Wszystko jedno, będziesz grał w masce, a możesz tak cienko mówić jak zechcesz.[8]

WĄTEK.

I ja mogę wdziać maskę, pozwólcie mnie grać Tisbę. Będę mówił monstrualnie cienkim głosem: — „Tisbe, Tisbe, — Ach, Pyramie, mój kochanku drogi; twoja Tisbe droga! i dziewczyna droga!

TOPOR.

Nie, nie; musisz grać Pyrama, a Duda weźmie rolę Tisby.

WĄTEK.

Dobrze, daléj.

TOPOR.
Robert Nieborak, krawiec.
NIEBORAK.

Jestem, Pietrze Toporze.

TOPOR.

Robercie Nieboraku będziesz groł rolę matki Tisby. — Tomasz Ryj, kotlarz.

RYJ.

Jestem, Pietrze Toporze.

TOPOR.

Przedstawisz ojca Pyrama; ja sam ojca Tisby, a Strug stolarz Lwa. Otóż spodziéwam się, że dobrze podzielone role.

STRUG.

Czy masz napisaną lwa rolę? — jeśli masz, proszę cię daj wcześniej bo u mnie pamięć tępa.

TOPOR.

Och, możesz improwizować, bo tylko oto rzecz idzie, aby ryczéć.

WĄTEK.

Pozwólcie, że będę także grał lwa; tak zaryczę, że serce słuchaczów dziwnie się uweseli; tak zaryczę, że sam xiąże powié: niech jeszcze ryczy, niech jeszcze ryczy.

TOPOR.

Jeśli za nadto rykniesz i przestraszysz xiężnę i panie tak, że aż narobią krzyku, to niezawodnie tego dość będzie, aby nas wszystkich powiesili.

WSZYSCY.

Wszystkich co do mulki synów naszych matek za to powieszą.

WATEK.

Zgadzam się, przyjaciele, że za przestraszenie pań aż do stracenia przytomności, bez żadnego skrupułu wszystkich powieszą: ale tak mój głos poforsuję, ze zaryczę tak pięknie jak ssący pierś gołąbek; zaryczę jakbym był słowikiem.

TOPOR.

Nie możesz miéć innej roli tylko Pyrama; bo Pyram ładnéj twarzy i tak piękny mężczyzna, jakiego tylko czasem można widziéć na przechadzce latem; bardzo przyjemny i grzeczny kawaler, przeto musisz koniecznie grac rolę Pyrama.

WĄTEK.

Dobrze: podejmuję się. Jaka broda będzie najstosowniejsza do mojéj roli.

TOPOR.

Jaka chcesz.

WĄTEK.

Będę grał albo z brodą koloru słomianego, albo z brodą ciemno-pomarańczową, albo purpurową, albo francuzkiéj czarności.[9]

TOPOR.

Niektórzy z was na francuzkich łysinach ani włoska nie mają.[10] — Ale panowie, oto są role. Proszę, błagam i zaklinam, abyście się ich nauczyli na pamięć. Jutro wieczorem zejdziemy się w pałacowym lesie o pół mili od miasta przy świetle xiężyca; tam uczynimy próbę; bo jeśli zbierzemy się w mieście, to mnóstwo ciekawych będzie nas szpiegowało i wszystko się odkryje. Tymczasem ułożę spis artykułów potrzebnych do przedstawienia naszej sztuki. Proszę tylko przyjść jutro niezawodnie.

WĄTEK.

Przyjdziemy: tam powtórzymy wolniéj i śmieléj. Przyłożcie starań, aby się wydoskonalić. Żegnam was.

TOPOR.

Zbierzem się przy dębie xięcia.

WĄTEK.

Dość! Będziem, czy się łuk zerwie czy nie zerwie.[11]

(wychodzą.)

AKT II.

SCENA PIÉRWSZA.
(Las blisko Aten.)
Wchodzi DUCH z jednej strony, a z drugiej PUK.
PUK.

Jakże to duchu! w którą dążysz stronę?

DUCH.

Przez pagórki, przez doliny,
Przez zarosłe, przez jeżyny,
Przez parkany, przez zagrody,
Przez płomienie i przez wody,
Wszędzie odbywam podróże,
Prędzéj niźli xiężyc zdoła.
I królowéj duchów służę,
Zraszam jéj murawy kola.[12]
Paziem jéj pierwiosnek kwiatek,[13]
W złotéj szacie z plamką w łonie,

Plamka rubin, duchów datek,
W nim ukryte dyszą wonie.
Zbiéram tu rosę, bo mię przeznaczono
Wszystkim pierwiosnkom wieszać perłę w uchu.
Żegnam, już idę, ociężały duchu;
Wnet tu z królową przyjdzie duchów grono.

PUK.

Król się tu hucznie całą noc zabawi;
Patrz, niech królowa przed nim się nie stawi.
Oberon wściekły przeto, że królowa
Ładne chłopczątko w świcie swojej chowa;[14]
U Indów króla skradli go podobno;
Nigdy nie miała pupkę tak nadobną:
Oberon pragnie wziąść przez zawiść dziécie,
Aby jak giermek z nim obiegał gaje:
Ale królowa gwałtem go nie daje,
Wieńczy go kwieciem, kocha go nad życie.
Stąd czy się zdybią na łące, czy w lasku,
Czy u strumieni przy xiężyca blasku,
Strasznie się kłócą, że aż uszy więdną,
Duchy się kryją w miseczkę żołędną.

DUCH.

Jeśli twa postać mnie nic oszukiwa,
Jesteś psotliwy duch co się nazywa
Robin lub dobry kamrat:[15] czyliż nie ty
Straszysz dziewczęta wiéjskie i kobiety;

Zjadasz śmietanę, kręcisz czasem żarna,
Sprawiasz, że praca bicia masła marna;
Czynisz, ze trunek nigdy musu nie da,
Błąkasz podróżnych, śmieszy cię ich bieda.
Zwącym Hobgoblin, albo Puk kochany,[16]
Pomoc przynosisz i los pożądany.
Nie tenże jesteś?

PUK.

Ten sam co do joty;[17]
Nocny wędrownik pełen figlów, psoty.
Śmiészą me króla żarty i hulanki,
Kiedy spasioną bobem szkapę zwiodę,
Rżąc doskonale jakby łosze młode;
Lubię czasami kumie wpaść do szklanki,
W kształcie jabłuszka, gdy się pic już bierze,
Wtedy znienacka w usta ją uderzę,
Zwiędłe jej łono całkiem piwem zleję. —
Mądra ciotunia prawiąc smutne dzieje,

Za trójnożnego gdy mię weźmie stołka,
Wymknę się zpod niéj, wtedy brzdęk koziołka;
Wszelki duch chwali Pana Boga, woła
Aż się zakaszla; wszyscy zaś do koła
Aż się za boki biorą z śmiéchu, dmą się
Ledwie nie pękną, kichają i klną się,
Jeszcze nie była chwila tak wesoła. —
Na bok! — Oberon idzie w swoim dworze.

DUCH.

Ach! i królowa w zléj przychodzi porze!

(Wchodzą: OBERON ze swoim dworem z jednéj strony, a z drugiéj TITANIA ze swoją świtą.)

OBERON.

Złe to spotkanie przy xiężyca świetle,
Dumna Titanio.

TITANIA.

Czyliż tu zazdrosny
Oberon? — Duchy! lećmy w inną stronę,
Bom się pożycia zrzekła z nim i łoża.

OBERON.

Stój, kapryśnico, wszakże mężem jestem.

TITANIA.

Tak, na nieszczęście jestem twoja żona:
Wiém, że się z kraju duchów jak wykradłeś,
Cały dzień siedząc w kształcie Korydona,
Swojéj Filidzie grałeś na multance,
Wiersześ miłośne klecił swéj kochance.
Po cóś tu z Indów ostatniego szranka?
Łatwo odgadnę, bo twa fanfaronka,

Lubka w bucikach, pyszna Amazonka,
Twoja najdroższa bohater-kochanka,
Za Tezeusza musi iść w zamężcie;
Zbiegłeś więc przynieść dla ich łoża szczęście.

OBERON.

Jak się nie wstydzisz mnie spotwarzać za to,
Że z Hipolitą dobrą mam zażyłość,
Znając, że znam twą z Tezeuszem miłość?
Czyś go przy świetle gwiazd nie wiodła nocą
Od Periguny, którą wydarł mocą?
Czyż nie dla ciebie wzgardził Eglą ładną,
I Antiopą, także Aryjadną?

TlTANIA.

Twoja to zawiść kreci bicze z piasku;
Wszakże od dawna jak się zejdziem razem
W jarach, na górze, błoni, albo w lasku,
Albo u źródła, co wysiane głazem,
Lub u ponika, co się błąka w trzcinie,
Lub na piasczystym brzegów morskich krańcu,
Toczyć przy świście wiatru koła tańcu,
Zawsze zabawa od twej kłótni ginie.
Przeto i wiatry gwiżdżąc nadaremno,
W zemście spędzają z morza mgłę szkodliwą,
Która osłania całą przestrzeń ziemną:
Skromny strumyczek już się butnie wzdyma,
brzegów zapora wcale go nie trzyma:
Darmo dźwigały woły jarzmo swoje,
Darmo i rolnik znosił krwawe znoje:
Zboże pogniło, nim wiek jego młody
Mógł się doczekać pięknéj kłosu brody:
Hurty na Janach zatopiły wody;

Bydła pomorkiem kruki wypasione:
Wiejskie kręgielnie mułem zarzucone;
Ścieżek labirynt na wesołéj błoni
Całkiem zarosły, bo nie chodzą po niéj:
Ludziom śmiertelnym dziś bez uciech zima;
W nocy już hymnów i kolędy nié ma: —[18]
Przeto i piękny xiężyc pobladł z gniewu,
Władzca ten morza od swego wyziewu
Płodzi katary i słabości różne:
W takim nieładzie, w takim biéd natłoku
Prawie się zlały razem pory roku;[19]
Szron ubielone i swe zimne skronie
Składa na młodém krasnej róży łonie;
Zima, jak na śmiech łeb swój lodowaty
Woniejącemi osypuje kwiaty:
Wiosna i lato, jesień i zła zima
Wzajem mieniają zwykłe swoje szaty,
Świat zadziwiony z płodów nie odgadnie
Jaka na ziemi pora roku władnie;
Wszystkie te złego nieszczęśliwe płody

Z naszéj pochodzą kłótni i niezgody.
Myśmy rodzice całej tej niedoli.

OBERON.

Skończyć te wszystkie biédy w twojéj woli:
Jakże nie słuchasz swego Oberona?
Proszę cię tylko o małego chłopca
Dla mnie na giermka.

TITANIA.

Nie troszcz się daremnie,
Chłopca nie wezmiesz za twój kraj odemnie.
Z mego zakonu jego matka była:
I w balsamicznéj Indów pięknéj nocy
Często przy boku słodko mi gwarzyła;
Gdyśmy siedziały z nią na morskim brzegu,
Patrząc na kupców płynące okręty,
Śmieszył nas żagiel jakby w ciąży wzdęty,
Wiatrem brzemienność jego rosła w biegu:
Co naśladując krokami ładnémi,
Była naówczas w ciąży moim paziem,
Niby płynęła, choć po suchéj ziemi,
Szukać mnie fraszek i wracając znowu,
Jakby z podróży; niosła mi towary.
Ale w połogu utraciła życie;
Dla jéj miłości wychowałam dziécie:
Dla jéj miłości z niém się nie rozdzielę.

OBERON.

W lasku tym bawić jak zamyślasz wiele?

TITANIA.

Aż Tezeusza skończy się wesele.
Gdy chcesz spokojnie tańczyć w naszém kole,
Patrzéć na nasze niewinne swawole,

Proszę cię z nami; gdy ci nie przyjemnie,
Stronic cię będę, a ty stroń odemnie.

OBERON.

Daj mi chłopczyka, pójdę zaraz z tobą.

TITANIA.

Za twe królestwo nie dam. — Duchy, daléj!
Swar się nie skończy, jak będziemy stali.

(wychodzi Titania ze swym orszakiem.)
OBERON.

Dobrze, pospieszaj: lecz nim wyjdziesz z gaju
Za tę zniewagę zemstę ja odbiorę. —
Miły mój Puku, czy ty pomnisz porę,
Kiedym przy morzu siedząc na wyżynie
Słyszał Syrenę piękną na delfinie[20]
Tak śpiewającą słodką pieśń i miłą,
Że się wzburzone morze uciszyło;

Gwiazdy niektóre spadły z sfer szalenie,
Aby słyszały téj dziewicy pienie.

PUK.

Pomnę.

OBERON.

Wtedy widziałem, ty nie mogłeś widzieć,
Między xiężycem a ziemią szybował
Zbrojny Kupido: lukiem swym celował
W piękną westalkę na zachodnim tronie;[21]
Łuk wyprężony warknął w silnym grocie,
Jakby zamierzał serc przeszywać krocie:
Ale Kupida strzała płomienista,
Zgasła w promieniach czystego xiężyca;
I ta w koronie kapłanka dziewica,
W myślach dziewiczych poszła daléj czysta.
Patrzałem kędy pójdzie lot téj strzały:
Padł na zachodu kwiatek, co był biały,
Zżółkł i posiniał tą miłości raną;
Imie zaś jemu brat i siostra dano.
Przynieś ten kwiatek; raz ci go wskazałem;
Sok jego kładąc na śpiącéj powiece,
Serce rozkocha męzkie lub kobiece
Ku téj istocie, co w ocknienia chwilę
Ujrzy najpierwéj. Szukaj tego zioła;
Wróć nim upłynie Lewjatan milę.

PUK.

Biegu przepaskę nadani ziemskiéj bryle
W cztéry minuty.(wychodzi.)

OBERON.

Jak dostanę soku,
Będę czatował kiedy zaśnie zona,
Kroplę likworu złożę na jéj oku,
Twór, co najpierwéj ujrzy przebudzona,
Lwa, czy niedźwiedzia, wołu, czy gawrona,
Wilka, czy małpę, czy orangutana,
Będzie goniła ślepo zakochana.
Nim zaś obłędu zdejmę jéj przyczynę,
Co mogę zdziałać przez inną roślinę,
Wymogę by mi oddała chłopczynę.
Któż to nadchodzi? jestem nie widzialny,
Pragnę podsłuchać całą ich rozmowę.

(wchodzi DEMETRYUSZ, a za nim HELENA.)
DEMETRYUSZ.

Nie kocham ciebie, przeto nie goń za mną.
Hermia gdzież się z tym Lyzandrem kryje?
Ta mię zabija, tego ja zabiję.
W las ten się wykraść mieli, są twe słowa;
Otom i w lesie, lasem moja głowa,
Hermii bowiem szukam nadaremnie
Idźże ty sobie, odczep się odemnie.

HELENA.

Ciągnie twe serce jako magnes twarde,
Lecz do żelaza czuje wstręt i wzgardę,
Wierne me bowiem serce jest ze stali:
Strać przyciągania siły niesłychane,
A ja za tobą gonić poprzestanę.

DEMETRYUSZ.

Czyż cię uwodzę? czyż cię ładną zowię?
Prawdyż nie mówię w prostém, jasném słowie,
Że cię nie kocham i nic mogę kochać?

HELENA.

Przez to się moja miłość więcej wzmaga.
Demetriuszu, jestem twoim pieskiem,
Więcéj mię bijesz, bardziej ci się łaszczę:
Obchodź się ze mną jak z psem, bij, odpychaj,
Nie dbaj, a tylko niech mi wolno będzie,
Chociaż niegodnéj, iść za tobą wszędzie:
Na tym najgorszym twym przestanę względzie,
Bo i to dla mnie łaska jest niebieska;
Jeśli mię zechcesz miéć za swego pieska.

DEMETRYUSZ.

Nie budź wściekłości bo cię nienawidzę,
Czuję się chorym, gdy na ciebie patrzę.

HELENA.

Czuję się chorą, kiedy cię nie widzę.

DEMETRYUSZ.

Twoich postępków czynność nadto płocha,
Miasto porzucać i zostawać w mocy
Człowieka, który wcale cię nie kocha;
Puszczać się na złe poduszczenia nocy,
I w téj pustyni co do złego mami,
Z twego dziewictwa drogiémi skarbami.

HELENA.

Cnota cię twoja od wszystkiego wstrzyma.
Widząc twe lice dla mnie nocy nie ma.

W nocy nie jestem, tak się mnie wydaje,
I towarzystwo te napełnia gaje,
Jesteś ty bowiem całym światem dla mnie;
Jakże powiadasz, ze sama zostaję,
Gdy zgromadzony świat tu patrzy na mnie?

DEMETRYUSZ.

Zaraz ucieknę, wnet się w krzaki schronię.
Ciebie na łaskę zwierząt dzikich rzucę.

HELENA.

Zwierz serce czulsze, jak twe, nosi w łonie.
Biegnij, a dawne dzieje wspak przewrócę:
Dafne zbiegłego pędzi Apollina;
Ściga jastrzębia gołąb, a od sarny
Krwawy uchodzi tygrys: pośpiech marny!
Kiedy ucieka męztwo przed bojaźnią.

DEMETRYUSZ.

Nie chcę rozprawiać, odczep się odemnie:
Jeśli mię gonić chcesz, nie ufaj we mnie,
Bo ci najpewniéj zadam krzywdę w lesie.

HELENA.

Krzywdzisz mię w polu, mieście i kościele.
Fe, mój Demetry, czynisz krzywd tak wiele,
Że poniżają całą płeć niewieścią:
Walczyć za miłość kobiéty nie mogą;
Nie nam o rękę, wam się starać trzeba.
Pójdę za tobą; piekło zmienisz w nieba;
Gdy mię zabijesz ręką dla mnie drogą!

(wychodzą Demetry i Helena.)
OBERON.

Nim się ty Nimfo z tm rozstaniesz gajem,
Będziesz ueickać, on gonić nawzajem.

(wchodzi PUK.)

Witaj wędrowcze! czy przyniosłeś kwiatek?

PUK.

Oto go wręczam.

OBERON.

Dzięki za ten datek.
Znam ja pagórek, gdzie kwitnie tymianek,
Rośnie z drzemiącym fijałkiem sen-kwiecie,
Kędy powoju, jak pawilon, wianek
Z różą, z jaśminem, sklep zielony plecie;
Tam to po znoju tańców i hulanek
Często ma żona spi na miękkim kwiecie,
Tam się wylenia wąż ze złotéj skóry,
Którą wdziać może duch naszéj natury.
Tam jéj na śpiące oczy sok ten wpuszczę,
Przez co jéj zrodzę strasznych marzeń tłuszczę. —
Szukaj w tym gaju, wziąwszy soku trocha,
Z piękną Atenką chłopca, co nie kocha
Czułéj dziewczyny: namaść jemu oczy;
Lecz pomnij, aby pierwsza rzecz, co zoczy,
Było to dziewczę schnące z niepokoju:
Poznasz młodzieńca po ateńskim stroju.
Zrób to starannie, niech się dla niéj stanie
Czulszym w miłości jak jéj przywiązanie.
Wrócisz, by jeszcze nie piał kur i razu.

PUK.

Nie bój się, panie, nie chybię rozkazu.

(wychodzą.)

SCENA TRZECIA.
(Inna część lasu.)
Wchodzi TITANIA ze swoim orszakiem.
TITANIA.

Koło i piosnka pięknej duchów nuty!
Nim zaś upłynie trzecia część minuty,
Te, niech robaki w róży pójdą pobić,
Te, niech wydadzą nietoperzom boje,
By ze skórzanych skrzydeł ich porobić
Suknie na male piękne duchy moje;
Te, niech odpędzą sowę, co zdziwiona,
Patrząc na duchów lekkie tak istoty,
Strasznie przeraża hukiem nocne cisze:
Teraz niech do snu pieśń mię zakołysze:
Wtedy jak zasnę spieszyć do roboty.

PIEŚŃ.
PIERWSZY DUCH.

Węże z żądłem zbrojném w jad,
Jéż, co jak cierniem ukala,
Jaszczurka, padalec, gad,
Od królowéj naszéj zdala!

CHÓR.

Słowik pieniem niech rozczula,
Niechaj nóci słodkie lula;
Lula, lula, lula, lula;
Żadne mary,
Żadne czary
Niech nie szkodzą żonie króla;

II.
DRUGI DUCH.

Świerszczu w inną stronę skacz!
Robak, ślimak, krówka szara,
Pająk kosarz, pająk tkacz,
Od królowéj naszéj wara!

CHÓR.

Słowik pieniem niech rozczula,
Niechaj nóci słodkie lula;
Lula, lula, lula, lula;
Żadne mary,
Niech nie szkodzą żonie króla;
Na dobranoc, lula, lula.

PIERWSZY DUCH.

Spi, do pracy teraz biedz,
Jeden w górze musi strzedz.

(wychodzą duchy. Titania spi.)
(wchodzi OBERON.)
OBERON, wyciska sok kwiatu na powieki Titanii.

Co obaczysz przebudzona
W tém się kochaj jak szalona,
Niech z miłości serce kona:
Czy niedźwiedzia, rysia, zbika,
Czy lamparta, albo dzika;
Jakie ujrzysz widowisko
Daj kochanka mu nazwisko;
Zbudź się gdy rzecz podła blisko. (wychodzi.)

(wchodzą LYZANDER i HERMIA.)
LYZANDER.

Mdlejesz, kochanko, błądząc przez te gaje;
Prawdę powiedzieć, nie pamiętam drogi:
Hermio, spoczniem, jeśli ci się zdaje,
I zaczekamy nim dzień przyjdzie błogi.

HERMIA.

Dobrze, Lyzandcze; znajdźże sobie łoże,
Bo na tém wzgórzu głowę swą położę.

LYZANDER.

Spolném węzgłowiem darń ta zostać może;
Dwa łona, jedno serce, wierność, łoze.

HERMIA.

Jeśli mię kochasz, bądź odemnie zdala;
Leżeć tak blisko skromność nie pozwala.

LYZANDER.

Nie gorsz się mową, bo niewinność znaczy;
Słowa miłości, miłość niech tłumaczy.
Myślę, że serca nasze skute razem
Mogą jednego serca być obrazem;
Nasze dwa łona wiąże nam przysięga,
Więc te dwa łona jedna wierność sprzęga.
Przeto mi nie broń spocząć koło siebie,
Tak spoczywając nie zawiodę ciebie.

HERMIA.

Pięknie Lyzander syllogizmy składa.
Cnota, moralność moja, niech przepada,
Jeśli ja myślę, że w Lyzandrze zdrada.
Ale przez miłość, luby mój, i grzeczność
Połóż się daléj, bo każe konieczność

Praw przystojności takie rozłączyny
Dla cnotliwego chłopca i dziewczyny:
Zdala pozostali i dobranoc tobie:
Niech się twa miłość skończy tylko w grobie.

LYZANDER.

Do twéj modlitwy moje amen łączę;
Wierność jak stracę, niechaj życie skończę!
Sen niech ci zleje cały skarb słodyczy!

HERMIA.

Niech da połowę temu, co mnie życzy!(śpią.)

(wchodzi PUK.)
PUK.

Cały lasek obiegałem,
Ateńczyka nie widziałem,
Bym na jego śpiącém oku
Mógł doświadczyć mocy soku.
Noc i cichości! — Któż to leży?
Spi w ateńskiéj człek odzieży:
To on, który z duszą twardą
Biedne dziéwcze karmi wzgardą;
Tu i dziéwcze spi z męczarni
Na wilgotnéj mokréj darni.
Biédne dziecko nie śmie razem,
Spocząć z tym nieczułym głazem.
Dziki! zleję na twém oku
Całą siłę tego soku:
Jak się ockniesz, niech na wieki
Miłość spędzi sen z powieki.
Zbudź się zaraz jak wynidę,
Bo do Oberona idę.(wychodzi.)

(Wbiega DEMETRY a za nim HELENA.)
HELENA.

Stój, choćbyś zabił, luby, twoją dłonią.

DEMETRYUSZ.

Precz i nie ścigaj przykrą tą pogonią.

HELENA.

Ach, nie porzucaj saméj w noc tak ciemną!

DEMETRYUSZ.

Stój, bo zabiję, jeśli pójdziesz ze mną.

(wychodzi Demetry.)
HELENA.

Tchu mi nie staje z tego polowania!
Więcéj go proszę, tym się więcéj wzbrania.
Hermia szczęsna, bo pociąg uroczy
Błogosławione jéj ozdabia oczy.
Skądże jéj oko takim blaskiem płonie?
Czy łzą omyte? lecz łzy częściéj ronię.
Nie, nie, ja jestem brzydsza nad potwory;
Bo mię jak spotka zwierz, ucieka w bory;
Nie dziw mi przeto, ze przestraszam człeka,
Bo od potworu Demetry ucieka.
Co za przeklęte moje złe zwierciadło!
Z Hermii okiem mnie na równi kładło. —
Kto tu? Lyzander! martwy? czy uśpiony?
Rany nie widzę, ani krwią zbroczony. —
Jeśliś przy życiu, wstawaj, dobry panie!

LYZANDER.

Dla cię przez ognie pójdę i otchłanie. (budząc się.)
Jasna Heleno! przyrodzenia siła
Mnie przez twe łono serce twe odkryła.

Kędy Demetry? nigdzie się nie schroni.
Musi ten podły zginąć z mojéj dłoni.

HELENA.

Nie mów tak, panie, niech cię gniew nie zwodzi,
Hermię kocha, cóż to panu szkodzi,
Kiedyś jéj zawsze luby i jedyny.

LYZANDER.

Hermii luby? — Nie chcę téj dziewczyny,
Żal, że tyrałem marnie z nią godziny.
Hermii nie chcę, ciebie serce szuka:
Któżby gołębia mieniąc chciał na kruka?
Wolą człowieka zawsze rozum włada;
Żeś ty godniejsza rozum mnie powiada.
W porze swéj tylko są dojrzałe płody:
Równie mój rozum dotąd jeszcze młody,
Teraz zostawszy całkiem już dojrzały,
Każe bić czołem oczu twych potędze;
Uczuć miłosnych czytam urok cały
W drogiéj miłosnéj twego wzroku xiędze.

HELENA.

Za cóż na drwiny los mię wskazał twardy?
Przez cóż się stałam godną twojéj wzgardy,
Nie dośćże na tem, nie dośćże młodzianie,
Żem nie zyskała i zyskać nie w stanie
U Demetrego słodkiego wejrzenia,
Jeszcze z mojego musisz drwić cierpienia?
Krzywdzisz, istotnie; krzywdzisz niesłychanie
Przez to się drwiące do mnie zalecanie.
Żegnam cię, ale razem wyznać muszę,
Myślałam, że masz szlachetniejszą duszę.

Czyż od jednego kobiéta wzgardzona,
Ma od drugiego za to być wydrwiona?

(wychodzi.)
LYZANDER.

Nie widziała jéj; niechże spi głęboko;
Niechaj mię nigdy jéj nie ujrzy oko.
Wszak i najsłodsza rzecz od przesycenia
Prędko się w ckliwą i obrzydłą zmienia;
Lub jak się brzydzą sektą zarzuconą
Ci nadewszystko, których uwiedziono;
Tak ja mą sektą z przesytu się brzydzę,
Błąd ten poznawszy, błędu nienawidzę.
Całą mą miłość, wszystkie duszy siły
Złożę Helenie, bym jej został miły.(wychodzi.)

HERMIA, budząc się.

Ratuj, Lyzandrze, ratuj prędko, drogi!
Wyrwij mi węża co się wpił do łona;
Biada mi, ratuj! — Snemżem tak złudzona?
Patrzaj, Lyzandrze, cała drżę od trwogi.
Śniło się niby serce wąż pożerał,
A tyś się śmiejąc siedział i spozierał: —
Słuchaj, Lyzandrze, ozwij się w téj ciszy:
Cóż to, ni słowa? odszedł? czy nie słyszy?
Gdzieżeś, niestety! przemów do mnie, drogi!
Przemów na miłość, bo umiéram z trwogi.
Widzę, żeś rzucił biédną mnie dziewczynę,
Albo cię wkrótce znajdę, albo zginę.

(wychodzi.)

AKT III.

SCENA PIÉRWSZA.[22]
(Las. — Królowa duchów leży uśpiona.))

Wchodzą: TOPOR, STRUG, WĄTEK, DUDA, RYJ i NIEBORAK.

WĄTEK.

Czyśmy się wszyscy zebrali?

TOPOR.

Co do mulki; oto dziwnie stosowne miejsce do naszéj próby: ta zielona murawa będzie naszym teatrem a te krzaki cierniu posłużą nam za kulisy; tak więc przedstawimy sztukę jakby przed samym xięciem.

WĄTEK.
Pietrze Toporze! —
TOPOR.

Co powiesz junaku Wątku?

WĄTEK.

Są takie rzeczy w téj komedyi Pyrama i Tisby, co się nigdy nie podobają. Naprzód Pyram musi dobyć miecza dla zabicia siebie; czego damy nie zniosą. Cóż na to mówisz?

RYJ.

Dalipan, niebezpieczne okropieństwo!

NIEBORAK.

Sądzę, że należy do tego czasu odłożyć to zabójstwo, póki się wszystko nie skończy.

WĄTEK.

Broń Boże; — mam sposób, że to będzie dobrze. Napiszcie prolog i niech ten prolog zdaje się mówić, że nic złego nie myślimy czynie z naszemi mieczami, że Pyram nie zabija się rzeczywiście, i dla większego zapewnienia powiedziéć im, że ja Pyram, nie jestem Pyram, ale Wątek tkacz, to ich zupełnie uspokoi.

TOPOR.

Dobrze, będziemy mieli taki prolog napisany wierszem w sześciu i ośmiu zgłoskach.

WĄTEK.

Nie żałujmy dwóch głosek, niech wszystkie wiérsze będą ośmio-zgłoskowe.

RYJ.

Czy się damy lwa nie przestraszą?

NIEBORAK.

Za to boję się ręczyć.

WĄTEK.

Panowie, tylko sami pomyślcie: wprowadzać, strzeż Boże, lwa pomiędzy damy, najokropniejsza historya, bo nié ma okropniejszego ptaszka jak wasz lew żywy: przeto pomyślmy co należy zrobić.

RYJ.

Więc drugi prolog musi powiedzieć, ze to nie lew.

WĄTEK.

Tak, lecz jeszcze musi powiedzieć swoje imie i pokazać pół twarzy z pod szyi lwa: i sam powinien mówić, mówiąc tak, albo w podobnym defekcie, czy efekcie: — Panie, lub piękne panie, życzyłbym wam, albo prosiłbym was, albo błagałbym, abyście się nie bały i nie drżały, bo moje życie macie rękojmią. Jeślibyście myślały, ze tu przychodzę jako prawdziwy lew, jużby było po mnie. Nie, ja nie jestem ta bestya, ale człowiek, jak wszyscy inni ludzie: — i wtedy niech zdoprawdy powié imie swoje; i po prostu niech wyrazi, ze jest Strug stolarz.

TOPOR.

Dobrze, tak zrobimy. Lecz jeszcze mamy dwa sęki, to jest, wprowadzić światło xięzyca do pokoju, bo wiécie, że Pyram i Tisbe schodzą się przy świetle xiężyca.

STRUG.

Czy będzie miesiąc świécił, jak będziemy grali naszą sztukę?

WĄTEK.

Kalendarza, kalendarza! zobaczyć w kalendarzu, znaleść światło xiężyca, znaleść światło xiężyca.

TOPOR.

Tak, będzie świecił miesiąc téj nocy.

WĄTEK.
Więc zostawić okno otwarte w tym pokoju wielkim, gdzie będziemy grali, a xiężyc może świecie przez okno.
TOPOR.

Dobrze; albo raczéj, jeden z nas przyjdzie z widłami i latarnią i powié, ze przychodzi deligurować, albo prezentować osobę xiężyca. Ale oto drugi sęk; musimy miec mur w pokoju wielkim; bo Pyram i Tisbe, powiada historya, rozmawiali przez szparę muru.

STRUG.

Jużci muru nie wprowadzić do pokoju? Co mówisz, Wątku?

WĄTEK.

Ha! czy jeden czy drugi musi prezentować mur; niechaj ma na sobie trochę wapna, trochę gliny, słowem, trochę go otynkować, a będzie mur wyobrażał; niech trzyma palec tak, a przez szparę pomiędzy palcami Pyram i Tisbe mogą sobie szeptać.

TOPOR.

Jeśli to być może, to wszystko dobrze. Teraz niech każde matczyne dziécie siada i recytuje swoją rolę. Pyramie, zaczynasz, a kiedy odrepetujesz swoje, pójdziesz za te krzaki, co uczyni i każdy, stosownie do roli.

(wchodzi PUK.)
PUK.

Jaka u licha zgraja tu prostacza
Blisko królowéj śpiącéj tak buszuje?
Co, grają sztukę? mają więc słuchacza,
Może aktora, jak się znajdzie pora.

TOPOR.

Mów, Pyramie: — Przystąp Tisbe.

PYRAM.

Ach! romatycznéj, jak kwiat, Tisbe, woni, —

TOPOR.

Aromatycznéj, aromatycznéj.

PYRAM.

Aromatycznéj, jak kwiat, Tisbe, woni,
Oddech twój słodycz nieprzebraną roni. —
Ale głos słyszę! stój zaczekaj trocha,
Wróci za chwilkę ten, co ciebie kocha.(wychodzi.)

PUK, na stronie.

Dziwny Pyram, jaki tu jeszcze nigdy nie grał.

(Puk wychodzi.)
TISBE.

Mnie teraz mówić?

TOPOR.

Tak, niezawodnie; bo powinieneś wiedziéć, że wyszedł tylko dla zobaczenia co to za hałas, który słyszał i zaraz powróci.

TISBE.

Lilii białość ćmisz Pyramie świetny,
Krasnyś, jak róża w pompatycznym krzaku,
Chłopcze najżywszy, kamieniu szlachetny,
Wierność twa przejdzie wierność i w rumaku,
Zejdę się z tobą przy Bombiza grobie.

TOPOR.

Kambiza grobie, człecze! — Ale jeszcze tego nie trzeba mówić; to dopiéro potém odpowiész Pyramowi: jak żak recytujesz na raz całą rolę. Pyramie wychodź, teraz powinieneś odpowiadać po tym słowie rumaku.

(Powraca PUK i WĄTEK z oślą głową.)
TISBE.
O! - wierność twa przejdzie wierność i w rumaku.
PYRAM.

Gdybym był piękny, zawsze byłbym twój.

TOPOR.

O potwór! o cudo! jesteśmy oczarowani. Uciekajmy bracia, uchodźmy bracia! gwałtu!

(uciekają wszyscy.)
PUK.

Dobrze, pogonim, w kółko was powiedziem,
Przez bagna, Jary, krzaki, ciernie, głogi;
Czasem psem będę, dzikiem lub niedźwiedziem,
Jak koń, lub ogień czasem przetnę drogi,
Rżąc, wyjąc, rycząc, kwicząc, paląc ziemian,
Jak koń, pies, niedźwiedź, dzik, ogień, — naprzemian.

(wychodzi Puk.)
WĄTEK.

Czego uciekli? To ich sztuka aby mię ztrwożyć.

RYJ.

Ach, Wątku, przemieniono ciebie! co ja widzę na twoim karku?

WĄTEK.

Co widzisz? chyba twoją oślą głowę?

(Wychodzi Ryj. — Wraca Topor.)
TOPOR.

Zbaw cię, Boże! Wątku! Zbaw cię Boże! przemieniony jesteś.(wychodzi.)

WĄTEK.

Widzę ich frantostwo: chcą mnie wystrychnąć na osła, chcą mię przestraszyć jeśli im się uda. Ale nie ruszę kroku z tego miejsca, niech sobie co chcą robią: będę się tu przechadzał i śpiewał, aby słyszeli, że się nie lękam.

(śpiéwa.)  Z dziobem pozłacanym kos
Czarnym połyska pancerzem,
Drozd wydaje miły głos,
Gil się puszy swojém pierzem;

TITANIA, budząc się.

Jakiż to anioł pieniem ze snu budzi?

WĄTEK, śpiéwa.

Szczygieł, skowronek i szpak,
I nudna kukułka szara,
Któréj śpiew jest wróżby znak,
Każdy się j;} słyszéć stara; —

Bo, istotnie, po jej kukaniu można wiedziéć czy się wyjdzie za mąż, czy będą pieniądze i t. d.

TITANIA.

Piękny ziemianie, śpiéwaj jeszcze trocha;
Ucho me pieśnią rozkochane miłą,
Równie jak oko postać twoją kocha;
Piękność twéj cnoty, jakby gwałtu siłą,
W piérwszém widzeniu każe dać wyznanie,
Że ciebie kocham, piękny mój ziemianie.

WĄTEK.
Sądzę, że do téj miłości zbywa ci na rozumnéj przyczynie: chociaż, prawdę mówiąc, rozum i miłość nie chodzą w parze za naszych czasów: tym większy żal bierze, że nikt z poczciwych sąsiadów nie chce ich pojednać. Wprawdzie i jabym się wydrwił od tego pojednania, bo na co się mieszać w cudze kłótnie.
TITANIA.

Jesteś rozumny równie jak nadobny.

WĄTEK.

Ni jedno, ni drugie: ale jeślibym tyle miał rozumu, abym potrafił wydobyć się z tego lasu, tobym miał dosyć, jak na własny użytek.

TITANIA.

Nie chciéj iść z lasu, z tego nic nie będzie;
Musisz w tym zostać, chcesz czy nie chcesz gaju.
W niepospolitych duchów jestem rzędzie;
Wieczne panuje lato w moim kraju.
Kocham cię, przeto pójdziesz ze mną razem;
Będą pod twoim duchy me rozkazem;
Będą ci szukać drogich pereł w morzu,
Pieśnią kołysać do snu na murawie;
Z ziemskiéj ciężkości zaraz cię pozbawię,
Jak duch polecisz w powietrza przestworzu.
Mól! Pajęczyna! Bobikwiat! Musztarda!

(wchodzi czterech duchów.)
PIERWSZY DUCH.

Jestem.

DRUGI DUCH.

Jestem.

TRZECI DUCH.

Jestem.

CZWARTY DUCH.

Jestem.

WSZYSTKIE.

Gdzie się udać mamy?

TITANIA.

Bądźcie dla tego pana dobre, grzeczne;
Skakać gdzie pójdzie, tańcem go zabawiać;

Znosić mu agrest, morwy i morele,
Przed nim winograd i daktyle stawiać;
Skraść miodu plastry, co je robią czmiele,
Urwać na świéce ich woskowe nogi,
I przy świécącym robaczku zapalać,
By się miał przy czém kłaść i wstać mój drogi;
Skrzydła motylom uciąć, pozespalać,
By od xiężyca we śnie go osłonić:
Teraz się wdzięczyć, teraz mu się skłonić.

PIERWSZY DUCH.

Witaj, śmiertelny!

DRUG1 DUCH.

Witaj!

TRZECI DUCH.

Witaj!

CZWARTY DUCH.

Witaj!

WĄTEK.

Dziękuję jasnym panom bardzo serdecznie. — Jakże imię jasnego pana?

PAJĘCZYNA.

Pajęczyna.

WĄTEK.

Życzyłbym z panem więcej się poznajomić, zacny Pajęczyno: jeślibym sobie skaleczył palec, śmiało się udam do jego łaski. — Jakże imię, dostojny panie?

BOBIKWIAT.

Bobikwiat.

WĄTEK.

Proszę mię najłaskawiej polecić pani łupince swojej matce, i panu pączkowi swojemu ojcu. Dobry panie Bobikwiecie! życzyłbym także więcéj się z panem zapoznać. — Jakże imie pańskie, jeśli się godzi o to prosić?

MUSZTARDA.

Musztarda.

WĄTEK

Dobry panie Musztardo doskonale znam pańską cierpliwość; bo ten tchórzliwy bohater, co go nazywają pieczenią, nie mało pożarł pańskiej rodziny. Ręczę panu, że dla jego przyjaźni nie raz się łzami zalałem. Życzyłbym się więcej poznajomić, aby zawsze w porę przychodził kochany pan Musztarda, a nie po obiedzie.

TITANIA.

Miéć go pod strażą; wieść do méj ustroni.
Oko xiężyca zda się, że łzy roni;
Xiężyc jak płacze, płacze kwiecie w smutku,
Że jakąś czystość gwałt haniebny trwoni.
Usta mu zamknąć, wieść go po cichutku.

(wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(Inna część lasu)
Wchodzi OBERON.
OBERON.

Jeśli Titania już się obudziła,
Pragnąłbym wiedzieć co ujrzała naprzód,
W czém się zakocha do ostateczności.

(wchodzi PUK.)

Otóż mój goniec. — Cóż mój pusty duchu?
Czem się zabawim w tym zaklętym borze?

PUK.

Nasza królowa kocha się w potworze;
Kędy w chłodniku jéj kolébka święta,
Tam spoczywała snem głębokim zdjęta:
blisko jéj łoża prości rzemieślnicy,
Z pracy żyjący, biédni Ateńczycy
Zeszli się robić próbę sztuki, w celu
Grać ją przed xięciem na jego weselu.
Jeden z tych gburów, co najtwardszéj czaszki,
Grając Pyrama, wpośród ich igraszki;
Scenę opuścił, poszedł między głogi:
Zaraz chwyciłem ten momencik błogi,
Aby mu włożyć piękną oślą głowę:
Wnet odpowiadać miał na Tisby mowę,
Idzie mój mimik: ledwie ujrzą jego,
Jakoby dzikie gęsi, gdy dostrzegą
Strzelca, co do nich czołga się pomału,
Albo jak liczne z szarą głową wrony,
Kracząc spłoszone nagle od wystrzału
Lecą na oślep w różne nieba strony;
Tak się rozbiegli gbury w jednéj chwili:
Sztuką tą ledwie łbów nie pokręcili;
Ten gwałtu krzyczał, ten pomocy zebrał.
Strach, co do reszty zmysły im odebrał,
Martwe przedmioty zmienił w żywe wrogi:
Rwały im odzież krzaki, ciernie, głogi;
Temu mankietów, tym czapek nie stało,
Wszystko na drodze co było, to rwało.
Tak się rozbiegli wśród niezmiernéj trwogi,
Tylko z przemianą został Pyram drogi:

Właśnie téj chwili, dola tak przyniosła,
Budzi się pani, widzi, kocha osła.

OBERON.

Lepiéj się stało jakem wyobraził.
Lecz Ateńezyka oko czyś zaraził
Sokiem miłości, jak ci polecono?

PUK.

Śpiącegom zastał. — I to ukończono. —
Była Atenka tuz przy jego boku;
Piérwsza się zjawić musi jego oku.

(wchodzi DEMETRYUSZ i HERMIA.)
OBERON.

Stój, ten sam idzie młodzian z Aten miasta.

PUK.

Nie ten mężczyzna, ale ta niewiasta.

DEMETRYUSZ.

Tym, co cię kocha, za cóż gardzisz, droga?
Słowem tak przykrém karz przykrego wroga.

HERMIA.

Tylko cię łaję, lecz się bardzo boję,
Czyś nie zasłużył na przekleństwo moje.
Jeśli zabiłeś Lyzandra w uśpieniu,
W krwi stojąc, brnijże daléj w krwi strumieniu,
Zabij mię także.
Słońce nie było dniowi wierne tyle,
Ile mnie miły. Czyż w uśpienia chwilę
Chciałby mię rzucić? — Prędzéj w to uwierzę,
Że można przebić otwór w ziemskiéj sferze,
Tak, by przez ziemię xiężyc z tych stron świata
W dzień Antypodów świecił z krzywdą brata. —

Pewnieś go zabił, on nie przeniewierca;
Bladyś i straszny, patrzysz jak morderca.

DEMETRYUSZ.

Jak zamordowan, luba ma, przez ciebie:
Grot twéj srogości wpadł do mego serca:
Jasny i świetny, jednak mój morderca,
Jak gwiazda Wenus sklniąca się na niebie.

HERMIA.

Cóż jemu z tego? powiédz gdzie on, gdzie?
Ach, mój Demetry, czy go wrócisz mnie?

DEMETRYUSZ.

Psómbym na pastwę jego rzucił ciało.

HERMIA.

Precz, niegodziwcze, bo już mi nie stało
Niecierpliwości. Padł więc z twoich razów?
Już się do ludzi nie licz, lecz do płazów.
Mów choć raz prawdę, choć na miłość moję;
Drżałeś na widok jego, więc rozboje
We śnieś popełnił? W tym rycerskim czynie
Nawet zrównałeś płazom i gadzinie:
Gad tez to zrobił; bo gorszego jadu
Jako twój wężu, nié ma żądło gadu.

DEMETRYUSZ.

Darmo powstajesz na mnie w mylnym gniewie:
Rękim nie zbroczył w jego krwi rozlewie:
Ani on umarł, ile mogę wiedziéć.

HERMIA.

Żyje? czy zdrowy? chciéjże mnie powiedziéć.

DEMETRYUSZ.

Jakąż nagrodzisz słowa te zapłatą?

HERMIA.

Mnie nie oglądać dam przywiléj za to. —
I tak uciekam, bo się tobą brzydzę:
Żyje, czy umarł, niechaj cię nie widzę.(wychodzi.)

DEMETRYUSZ.

Darmo ją ścigać w całéj gniewu sile:
Przeto odpocząć muszę tu na chwilę.
Troska ma ciężka, tym się cięższą staje,
Że jéj sen bankrut długu nie oddaje:
Może jéj długu jaką część odbiorę,
Gdy mu na chwilę zwlekę płaty porę.

(kładnie się.)
OBERON.

Cożeś uczynił? pom yłkę niezmierną;
Sokiemś miłości wierne powlókł oczy.
Taka pomyłka nie miłość niewierną,
Ale prawdziwą w zdradną przeistoczy.

PUK.

Nad wszystkiém losu rządzi tu potęga;
A z miliona, jedna trwa przysięga.

OBERON.

Prędzéj od wiatru obież wszystkie knieje,
Znajdź mi Helenę co z żalu niszczeje,
Chora miłością, od westchnienia blada,
Smutek jéj świéżość i rumieniec zjada:
Jakiémś złudzeniem sprowadź ku téj stronie;
Nim wrócisz sok mu na oczy uronię.

PUK.

Lecę już, lecę, patrzaj na mój lot
Prędszy jak łuku tatarskiego grot.(wychodzi.)

OBERON.

Kwiatku zżółkły i zsiniały
Od Kupida silnéj strzały,
Tobą jego wzrok napoję!
Jak kochankę ujrzy swoję,
Niech mu takim blaskiem płonie,
Jak Wenus na niebios tronie. —
Przy niéj otwórz swe powieki,
W niéj na miłośc znajdziesz leki.

(wchodzi PUK.)
PUK.

Pięknych naszych band hetmanie,
Zaraz tu Helena stanie,
I przezemnie zwiedzion młody,
Co za miłość chce nagrody,
Śmieszne ich się zalecanie.
Co za głupcy ci ziemianie!

OBERON.

Na bok! — krzykiem dwojga ludzi
Demetryusz wnet się zbudzi.

PUK.

Dwóch ma kochać się w Helenie;
Będziem na pociesznéj scenie;
Jeszcze więcéj rzecz tę bawi.
Że się niespodzianie stawi.

(wchodzi LYZANDER i HELENA.)
LYZANDER.

Jakże! mą miłość masz za sztukę drwienia?
Śmiéch i szyderstwo ze łzami nie chodzą:
Patrz, klnąc się plączę; takie przysiężenia
Swém urodzeniem prawdy swéj dowodzą.

Jakże powiadasz, ze na drwiny kłamię,
Gdy te przysięgi mają prawdy znamię?

HELENA.

Wyżéj i wyżéj twoja chytrość sięga.
Czart zwykł na prawdy zgubę, prawdy zażyć
Hermiiś przysiągł; niczém ta przysięga?
Zważ ślub, ze ślubem nic nie będziesz ważyć:
Mnie i jéj śluby złóż na dwie szaleczki,
Równie zaważą, lekkie jak bajeczki.

LYZANDER.

Jéj przysięgałem w szale i ślepocie.

HELENA.

W równymże szale łamiesz przysiąg krocie.

LYZANDER.

Wszakże Demetry kocha ją, nie ciebie.

DEMETRYUSZ, budząc się.

Heleno! bóstwo, nimfo i niebianko!
Z czémże porównam oczy twe, kochanko?
Kryształ za mętny. Usta twe rumiane
Wiśnie całunków: jak się przez nie nęcę!
Śniegi na Taurze białe i przewiane
Mienią się w czarność kruka przy twéj ręce:
Pozwólże, niechaj całować ją mogę,
Xiężnę białości, szczęścia pieczęć błogę.

HELENA.

Piekło, katusza! wszyscy się spiknęli,
By dla zabawki swojéj mnie wyśmieli.
Gdybyś szlachetność i grzeczność posiadał,
Nigdybyś takiej krzywdy mi nie zadał.

Nie dośćże, jak wiém, że mię nienawidzisz,
Jeszcze na domiar wzgardy ze mnie szydzisz?
Wyście nie ludzie, choć jesteście z miny,
Boby z szlachetnéj nie drwili dziewczyny;
Usty się klniecie w przesadnéj pochwale,
Gdy serce wasze każe mną się brzydzić.
Dwaj się kochacie w Hermii rywale,
I dwaj rywale Helenę wyszydzić.
Męzki to zamiar, arcy świetne czyny,
Łzy wywoływać u biédnéj dziewczyny
Waszém szyderstwem! Nigdy zacne dusze
Nie chcą dziewicy wystawiać na drwiny,
Ni dla zabawki zadać jéj katusze.

LYZANDER.

Nie krzywdź Demetry drwiącą zalecanką:
Wiémy że twoją Hermia kochanką,
Z drogiéj ci duszy prawa poprzednicze
Chętnie ustąpię, co do niéj dziedziczę;
Ty do Heleny złóź prawa uprzednie,
Kochać ją tylko aż do śmierci życzę.

HELENA.

Piérwsi ci drwiarze paplą takie brednie.

DEMETRYUSZ.

Hermię trzymaj; zrywam z nią zażyłość;
Jeślim ją kochał, już ta przeszła miłość.
U niéj na chwilkę serce me gościło,
Dziś do Heleny, do domu wróciło,
By tam pozostać.

LYZANDER.

Mówi to nie szczérze.

DEMETRYUSZ.

Nie śmiéj nie znając méj uwłaczać wierze,
Możesz utracić życie w téj ohydzie. —
Patrzaj! kochanka, lubka twoja idzie.

(wchodzi HERMIA.)
HERMIA.

Noc ciemna, która gasi władze wzroku,
Czułość na każdy szelest daje uchu;
I co z widzenia odejmuje oku;
To wynagradza podwojeniem słuchu: —
Ciebie, Lyzandrze, nie znalazły oczy;
Ucho mię z tobą na głos twój jednoczy.
Jak się nieczule mogłeś ze mną rozstać?

LYZANDER.

Komu iść każe miłość, czyż ma zostać?

HERMIA.

Jakaż odemnie miłość ciebie gnała?

LYZANDER.

Miłość Heleny pięknej iść kazała,
Która oświéca noc, że przy niéj gasną
Koła ogniste, oczy te na niebie.
Czegoż mię szukasz? mogłaś widzieć jasno,
Że z nienawiści tak rzuciłem ciebie.

HERMIA.

Tak ty nie myślisz, jak w téj mówisz chwili.

HELENA.

Patrzcie, przybyła jedna ze spiskowych!
Teraz pojmuję, w trojgu się zmówili
Wygrać ten żarcik, aby mię wydrwili.
Hermio chytra, niewdzięczna dziewczyno,

Tyż się zmówiła i spiknęła z nimi,
Aby mię droczyć tak hańbiącą drwiną?
Wszystkież tajniki wzajem powierzane,
Wszystkież przysięgi kochać się jak siostry,
Wszystkiez godziny razem przepędzane,
Kiedyśmy klęły czas ten szybko-nogi,
Gdy nas rozdzielał, — wszystkoż zapomniane?
I przeigrany wiek dzieciństwa błogi,
I szkolna przyjaźń, ten wspominek miły?
Hermio! myśmy, jak dwa sztuczne bogi,
We dwie igiełką jeden kwiat tworzyły:
Przy jednym wzorku, na jedném siedzeniu,
Jedną świegocąc nótą w jedném pieniu;
Jak gdyby ręce, głosy, dusze wrosły
W jedną istotę. Myśmy razem zrosły,
Jak dwie na pozor wiśnie rozdzielone,
Lecz te jagódki razem połączone,
Bo na szypułce jednej wyrastały:
Tak my w dwóch ciałach jedno serce miały;
My jak dwa herby, które połączono
W jednéj pieczęci i z jedną koroną.
Rwieszże tę przyjaźń, z mężczyznami w spółce,
By hańbę przynieść biédnej przyjaciółce?
Tak przyjaciółka, tak dziéwcze nie czyni:
Za to cię nasza cała płeć obwini,
Chociaż ja tylko sama cierpię krzywdę.

HERMIA.

Na te namiętne słowa jak zdziwiona:
Z ciebie nie szydzę, sądzę, że drwisz ze mnie,

HELENA.

Żartem Lyzandra czyś nie nasadziła,
Aby mię ścigał chwaląc wzrok i lice?
Przez cię Demetry drugi twój kochanek,
Który mię tylko co odpychał nogą,
Zowie mię bóstwem, nimfą, perłą drogą,
I najpiękniejszą z bogiń i niebianek;
Za cóż niemiłą sobie tak nazywa?
Za cóż Lyzander miłość z tobą zrywa,
Kiedy ku tobie dusza jego płonie?
Za cóż miłości składa mnie dowody?
Z twéj to namowy, z twéj to własnéj zgody.
Szczęsnéj ci niebo więcéj wdzięków dało,
Wszystkich miłością ciebie osypało;
Mnie niewzajemność los udzielił twardy,
Przetom litości godna, a nie wzgardy.

HERMIA.

Nic nie pojmuję czego chcesz odemnie.

HELENA.

Tak, nie ustawaj, nastrój smutną minkę,
Jak się odwrócę, wtedy śmiéj się ze mnie,
Na nich pomrugaj; ciągnij daléj drwinkę;
Gdybyś szlachetność, litość, skromność miała,
Za cel szyderstwa mniebyś nie wybrała.
Żegnam cię, w części winnam przez ułomność
Prędko to zleczy śmierć, lub nieprzytomność.

LYZANDER.

Czekaj, Heleno, niech się uniewinnię,
Piękna Heleno! życie, duszo, serce!

HELENA.

O przewybornie!

HERMIA.

Z niéj tak nie szydź luby!

DEMETRYUSZ.

Jak nie uprosisz, zdołam go przymusić.

LYZANDER.

Mus twój dokaże tyle co jéj prośby;
Jak twe zaklęcia, tak twe słabe groźby. —
Kocham, Heleno, ciebie nad me życie.
Na to, co gotów dla cię stracić, klnę się,
Fałsz mu dowiodę, bo cię kocham szczérze.

DEMETRYUSZ.

Kocham cię więcéj, jak on kochać może.

LYZANDER.

Jeśli to mówisz, dowiedź tego mieczem.

DEMETRYUSZ.

Służę, —

HERMIA.

Lyzandrze! gdzie to wszystko zmierza?

LYZANDER.

Precz Etiopko!

DEMETRYUSZ.

Nie, nie; on udaje,
Jakby się wyrwać, jakby walczyć żądał;
Ale nie pójdzie: zbyt dobrego serca.

LYZANDER.

Odczep się, kocie; puszczaj mię, bodiaku;
Albo, jak węża, zaraz ciebie strzęsę.

HERMIA.

Jakże się stałeś dzikim, skąd ta zmiana,
Luby?

LYZANDER.

Twój luby? precz, Tatarko, preczże
Precz leku zbrzydły, napoju sprzykrzony!

HERMIA.

Czy nie żartujesz?

HELENA.

Tak oboje drwicie.

LYZANDER.

Stoję, Demetry, zawsze przy mém słowie.

DEMETRYUSZ.

Chciałbym na piśmie mieć, bo słaba ręka
Mozę cię wstrzymać, słowu już nie wierzę.

LYZANDER.

Czyż ją zabiję? rzucę? czy uderzę?
Choć nienawidzę, nie chcę źle jéj czynić.

HERMIA.

Jakież złe gorsze jak nienawiść twoja?
Za cóż nienawiść? Cóż to, mój kochanku?
Hermiąż jestem? Wszakżeś ty Lyzandrem?
Równiemże piękna, jak przed chwilą była.
Wszakżeś mię kochał do ostatniéj nocy,
Jednak téj samej nocyś mię porzucił:
Więc porzuciłeś, — Niechaj Bóg zachowa!
Mnie rzeczywiście?

LYZANDER.

Tak, na życie moje;
Anim cię widzieć kiedykolwiek żądał.

Przeto nadzieję i wątpliwość porzuć;
Nic pewniejszego, i nie żartem mówię,
Ze cię nie cierpię, a Helenę kocham.

HERMIA.

Biada! — Zdrajczyni! zły robaku w kwiecie!
W nocyś wykradła, złodziéjko miłości,
Serce kochanka!

HELENA.

Pięknie, przewybornie!
Nie masz skromności dziewiczego wstydu,
Ani rumieńca? Widzę że chcesz wydrzeć
Z ust mych łagodnych słowa niecierpliwe:
Fe, fe, kuglarko! kukło wertepiana!

HERMIA.

Kukła! dla czego? — Oto więc gra idzie?
Teraz pojmuję, wzrost nasz porównała
I przedstawiła chlubnie swoją wyższość;
Swoją figurą, długą swą figurą,
Wielką istotnie, wreście go zyskała. —
Czyś tak wysoko w miłość jego wzrosła,
Przeto, ze jestem karłowata, mała?
Jakżem ja mała, powiedz długi kiju?
Jakżem ja mała? Tak nie jestem mała,
Bym ci pazurem oczu nie dostała.

HELENA.

Proszę, panowie! chociaż drwicie ze mnie,
Brońcie mię jednak: nigdym złą nie była;
Słusznie przez bojaźń do méj płci należę;
Żadnych do kłótni nie mam ja talentów;
Bić mię nie dajcie. Wy myślicie może,

Przeto ze trochę mniéjsza jest odemnie,
To się obronię.

HERMIA.

Mniéjsza! jeszcze, znowu.

HELENA.

Hermio dobra! nie bądź dla mnie srogą.
Hermio, zawszem szczerze cię kochała,
Strzegłam tajemnic, krzywd ci nie zrobiłam;
Tylko z miłości dla Demetryusza,
Jemu odkryłam zamysł twej ucieczki:
Poszedł za tobą: ja z miłości za nim.
Ale odpędzał, łajał mię i groził
Biciem, obelgą, nawet śmiercią samą:
Teraz pozwólcie, niech spokojnie pójdę,
Niechaj do Aten głupstwo me zaniosę,
Iść mi pozwólcie: gonić was nie będę.
Patrzcie, jak jestem prosta, zaślepiona.

HERMIA.

Oddal się sobie, któż ci iść przeszkadza?

HELENA.

Głupie me serce, które tu zostawiam.

HERMIA.

Co, przy Lyzandrze?

HELENA.

Przy Demetryuszu.

LYZANDER.

Nie bój się, tobie złego nic nie zrobi.

DEMETRYUSZ.

Pewno nie zrobi, chocbyś chciał z nią razem.

HELENA.

Jak się rozgniéwa, chytra i złośliwa;
Wielką kłótniczką jeszcze w szkole była;
Chociaż maleńka, lecz zuchwała bardzo.

HERMIA.

Znowu maleńka? nicże, tylko mała? —
Jakże cierpicie, by tak ze mnie drwiła?
Puśćcie mię do niéj.

LYZANDER.

Precz, pędraku, karle:
Pewnie w dzieciństwie kto przestąpił ciebie;
Ziarnko różańca!

DEMETRYUSZ.

Zbyt usłużny jesteś
Dla téj, co gardzi wszelką twą usługą.
Zostaw ją samą, nie mów o Helenie;
Nie bierz jéj strony: jeśli ty zamierzasz
Dać twéj miłości choć najmniejszy dowód,
Gorzko opłacisz.

LYZANDER.

Teraz mię nie trzyma:
Czyli Helena twoja, albo moja,
Męztwo okaże, jeśli śmiesz, chodź za mną.

DEMETRYUSZ.

Jakto, za tobą? nie, ja pójdę z tobą.

(wychodzi Lyzander i Demetryusz.)
HERMIA.

Jakże, panienko, bitwa ta za ciebie:
Proszę nie zmykać.

HELENA.

Groźna twoja postać,
Tobie nie wierzę, nie chcę z tobą zostać.
Ręce twe od mych skorsze są do bitwy,
Nogi me od twych skorsze do gonitwy.

(wychodzi.)
HERMIA.

Jestem zdziwiona, nie wiém co powiedzieć.

(wychodzi i goni Helenę.)
OBERON.

Twe to niedbalstwo, zawsze myłki robisz.
Alboś umyślnie spłatał tego figla.

PUK.

Żem się pomylił, wierz mi królu cieniów.
Czyś nie powiedział w swojém poleceniu,
Że po ateńskiém poznam go odzieniu?
Przeto nie może na mnie spaść nagana,
Bom ateńskiego skropił wzrok młodziana.
Ale się cieszę bardzo tym wypadkiem,
Bo to zabawka, być ich kłótni świadkiem.

OBERON.

Zdatnej do bitwy poszli szukać strony;
Spiesz mój Robinie, nocne rzuć opony;
Spraw, by się niebo pełne gwiazd oblekło
Mokrą pomroką, czarną jakby piekło;
Prowadź ich błędnie, by te śmieszne wrogi
Jeden drugiemu zajść nie mogły drogi.
Czasem przybierzesz głos Lyzandra mowy,
Drocz Demetrego krzywdzącemi słowy;
Znów jak Demetry, z jego szydź rywala;
Tak ich nawzajem póty trzymaj zdala,

Aż się na czoła sen, brat smierci, wtłoczy,
Noga z ołowiu, skrzydłem zaćmi oczy.
Ziółko to wyduś na Lyzandra oku;
Taka zbawienna własność tego soku,
Że poodpędza wszelkie omamienia,
Oczom przywróci zwykłą moc widzenia.
Jak się obudzą, całe to igrzysko,
Marne im będzie, jak w śnie widowisko;
Wrócą do Aten, miłość, co ich łączy,
Jedną się tylko śmiercią ich zakonczy.
Gdy cię ta zajmie sprawa dla nas obca,
Pójdę do żony prosić u niéj chłopca;
Wtedy potworne zdejmę jéj kochanie,
Wszystko w pokoju i zgodzie zostanie.

PUK.

Piękny mój panie, śpieszyć się nam trzeba.
Noc swoje smoki pędzi w cwał przez nieba,
Już i jutrzenki poseł tu migoce,
Przed nią widziadła, co zwiedzają noce,
Chronią się w smetarz: duchy potępione,
Co na rozstajnych drogach pogrzebione,
Poszły już w swoje robaczliwe łoże;
Drżąc, że ich hańbę dzień obaczyć może,
Chętnie od światła stronią, chociaż społem
Wiecznie żyć muszą z czarném nocy czołem.

OBERON.

Lecz nasze duchy światła się nie zlękną:
Często swywolą z tą jutrzenką piękną;
Jakby leśniczy często zwiedzam gaje,
Gdy brama wschodu już purpurą płonie,

Blask swój ciskając na Neptuna kraje,
Złoto rozlewa w modrém jego łonie.
Mimo to jednak miéj w téj sprawie zwinność:
Bo tę przededniem skończyć musim czynność.

(wychodzi.)
PUK.

Górą, dołem, górą, dołem;
Wnet powiodę górą, dołem:
Miasta, wsi mnie biją czołem;
Robin wiedzie górą, dołem,
Oto nadchodzi jeden.(wchodzi LYZANDER.)

LYZANDER.

Gdzieżeś Demetry? daj znać głosem mowy.

PUK.

Tu, tchórzu czekam zbrojny i gotowy.

LYZANDER.

Zaraz przybędę

PUK.

Z tego chodź parowu
Na równe miejsce.(wychodzi Lyzander za głosem.)

(wchodzi DEMETRY.)
DEMETRYUSZ.

Mów Lyzandrze znowu.
Tchórzu i zbiegu! jak to, czy już w nogi?
Przemów! czyś w krzaku? gdzieżeś skrył się z trwogi?

PUK.

Tchórzu! przy gwiazdach rolę grasz junacką,
Krzakom ogłaszasz swoją chęć wojacką,
Czy się pokażesz kiedy, dziecko, babo?
Rózgą cię otnę: na istotę słabą
Szkoda pałasza.

DEMETRYUSZ.

Wnet ci kurtę skroje.

PUK.

Chodź za mym głosem; zły tu plac na boje.

(Wychodzą Puk i Demetryusz. — Wraca LYZANDER.)
LYZANDER.

Biegnie i wzywa mnóstwem swych przechwałek;
Lecę gdzie wzywa i już uciekł śmiałek.
Nogi u tego szybsze nikczemnika:
Gnałem go prędko, ale prędzej zmyka;
Wpadłem pociemku na nierówne drogi,
Muszę tu spocząć.(kładnie się.)
Przychodź dzionku błogi!
Skoro zabłyśniesz w szaro-okim brzasku,
Pomszczę się hańby, ni się skryje w lasku. (zasypia.)

(Wraca PUK i DEMETRYUSZ.)
PUK.

Ho, ho, ho! tchórzu! gdzieżeś u kaduka?

DEMETRYUSZ.

Gdy śmiész, chodź do mnie, znana mi twa sztuka,
Wciąż z placu zmykasz, korzystasz, że ciemno,
Nie śmiész i stanąć, ni się zmierzyć ze mną.
Gdzieżeś ty?

PUK

Chodź tu, już gotowy stoję.

DEMETRYUSZ.

Drwisz, lecz zapłacisz drogo drwinki twoje,
Jeśli w dzień ujrzę lice twe niegodne:
Teraz idź z Bogiem. Muszę ze znużenia

Kłaść się jak długi, na to łoże chłodne. —
W dzień się spodziéwaj mego nawiedzenia.

(kładnie się i spi.)

(Wchodzi HELENA.)

HELENA.

Nocy męcząca, chciéj swa porę skrócić:
Pociesz mię wschodzie! miłym światła zdrojem;
Abym do Aten mogła po dniu wrócić,
Od tych, co gardzą towarzystwem mojem.
Snie, co spłakane czasem koisz smutki,
Rozdziel mię ze mną choć na czas malutki.

(zasypia.)
PUK.

Jednéj braknie, tylko troje;
Na dwie pary trzeba w dwoje.
Oto smutna i zła idzie. —
Łotrzyk z ciebie, mój Kupidzie,
Panny, wdowy i mężatki
Zmieniasz biédne na warjatki.

(wchodzi HERMIA.)
HERMIA.

W straszném zmęczeniu, w straszném biéd natłoku,
Rosa mię przeszła, a podarły głogi;
Daléj nie mogę iść, ni stąpić kroku.
Skrzydłom méj chęci nie wystarczą nogi.
Nim rozwidnieje, będzie darń za łoże. —

(kładnie się i spi.)
PUK.

Na darninie
Spi głeboko:

Niech spłynie
Na oko
Lek miłosny tego soku.

(wyciska sok na oku Lyzandra.)

Jak wstaniesz
Zastaniesz
Skarb drogi,
W piérwszéj twéj kochanki oku.
Tak przysłowie wiejskie sławne,
Bierz co twoje, chociaż dawne
Przez wasz przykład będzie jawne.
Jaś ma Basię,
Drugim zasię;
Każdy swoję szkapę pasie.

(Wychodzi Puk: reszta spi.)

AKT IV.

SCENA PIÉRWSZA.
(Tenże las.)
Wchodzą: TITANIA, WĄTEK, duchy będące w świcie królowéj, OBERON zdala niewidzialny.
TITANIA

Chodź, na kwiecistém łożu siądźmy, duszko,
Niechaj popieszczę mile lice twoje,
Gładką twą głowę w róże niech ustroje
Niech pocałuję długie twoje uszko.

WĄTEK.

Gdzie Bobikwiat?

BOBIKWIAT.

Jestem.

WĄTEK.

Poiskaj mię Bobikwiecie. — Gdzie Monsieur Pajęczyna?

PAJĘCZYNA.

Jestem.

WĄTEK.

Monsieur Pajęczyno; dobry Monsieur, weź swoją broń do ręki i zabij tę czerwononogę pszczołę na głowie bodiaka; i dobry Monsieur przyniesiesz jéj woreczek z miodem. Tylko nie nadto zapalaj się w téj sprawie, Monsieur; i dobry Monsieur staraj się nie przerwać woreczka z miodem; byłoby mi przykro, Siniorze, jeślibys cały skąpał się w miodzie. — Gdzie Monsieur Musztarda?

MUSZTARDA.

Jestem.

WĄTEK.

Daj mi swoją pięść, Monsieur Musztardo. Proszę cię porzuć twoją etykietę, dobry Monsieur.

MUSZTARDA.

Co pan rozkaże?

WĄTEK

Nic, dobry Monsieur, lecz, jeśli łaska, pomóż iskać kawalerowi Bobikwiat. Muszę pójść do cylurika, bo zdaje się, że okropnie zarosłem na twarzy; a tak delikatny jestem osioł, że jak tylko włos mię załaskocze, muszę się skrobać.

TITANIA.

Muzykę słyszéć chcesz, kochanku drogi?

WĄTEK.

Mam rozumnie doskonałe ucho muzyczne: niech nam co zagrają na cymbałach, lub na drumli.

TITANIA.

Albo mi powiedz, co chcesz jeść kochanku?

WĄTEK.

Prawdę mówiąc, miarkę obroku; mogłbym żuć dobry suchy owies. Zdaje się, że mam wielką chęć do wiązki siana: nad dobre siano, słodkie siano, nié ma nic lepszego.

TITANIA.

Mam odważnego ducha, co zrabuje
Lamus wiewiórki z pięknych jéj orzechów.

WĄTEK.

Wolałbym raczéj jednę, albo dwie garści grochu suchego. Ale, proszę cię, niechaj mię nie budzi żaden z twoich poddanych; czuję dziwną expozycyę do snu, który mię napada.

TITANIA.

Mój ty kochanku! spij w objęciu mojém.
Niech się rozejdą moich duchów grona.
Tak się wiciokrzew łączy z swym powojem,
Tak pierścieniami bluszcz, jak czuła żona,
Ściska i pieści gruby wiąz do koła.
Jakże cię kocham! Czczę cię jak anioła. (spią.)

(OBERON podchodzi, wchodzi PUK.)
OBERON.

Witaj, Robinie! Patrz na śmieszną scenę.
Szał jéj zaczyna wzbudzać litość moję.
Gdym ją za lasem spotkał raz ostatni,
Kwiatków szukała dla swojego dudka,
Wtedym ją gromił, przyszło aż do kłótni:
Bo uwieńczała szorstkie osła czoło
Świeżem i wonném kwieciem na około;
Rosa ta sama, która w pączkach nieraz,
Jakby okrągła perła wschodu błyska,
W miłém kwiateczków oku stoi teraz,
Jakby łza, którą hańba im wyciska.
Kiedym do woli za jéj upor skarcił,
Kornie żebrała cierpliwości u mnie,
Wtedy się od niéj dziecka domagałem,
Dała je zaraz, swéj kazała świcie
W moje przybytki zanieść miłe dziécie.
Teraz mam chłopca, dłużéj więc nie będzie

Oko Królowéj w tym okropnym błędzie.
Proszę cię, mily Puku, niech pozbędzie
Ośléj téj głowy ten ateński prostak;
Aby, jak inni, kiedy ze snu wstanie,
Znowu do Aten wrócił na mieszkanie,
I te zdarzenia nocy miał jedynie
Za niedorzeczne snu przykrego mary.
Ale królowéj wprzód rozwiążę czary.
Bądź, jak dawniej byłaś,

(dotyka jéj oczu ziołem.)

Patrz, jak wprzód patrzyłaś;
Kwiat Dyanny moc tę wyda,
Co zwycięży kwiat Kupida.[23]
Teraz, Titanio, wstawaj ma królowo.

TITANIA.

Mój Oberonie, ach, co się mnie śniło!
Nibym kochała człeka z oślą głową.

OBERON.

Oto twój luby.

TITANIA.

Jak się to zdarzyło?
Jak obrzydliwość twarz ta we mnie budzi!

OBERON.

Cicho na chwilę. — Zdéjm tę głowę, Puku. —
Każ zagrać, żono; zmysł tych pięciu ludzi
Niech się twą siłą w sen niezwykły wtrąca.

TITANIA.

Muzyka niechaj gra usypiająca!

PUK, zdejmuje oślą głowę Wątkowi.

Miéj, jak się ockniesz głupca wzrok lub własny.

OBERON.

Muzyka brzmi.(cicha muzyka.)
Daj rękę w rękę, chodź-że ma królowo,
Niech się ta ziemia w naszym tańcu wzrusza.
Teraz już przyjaźń łączy nas na nowo.
W północ jutrzejszą w domie Tezeusza
Tany powiedziem, zlejem na małżeństwo
Nasze, potomków cnych błogosławieństwo:
Będzie i wiernych tych dwóch par zamężcie
Wraz z Tezeuszem, wszystkim zejdzie szczęście.

PUK.

Piękny królu, patrz, skowronek
Już obwieszcza ranny dzionek.

OBERON.

Z cichem, luba, chodź milczeniem,
Pędźmy za tym nocy — cieniem:
Ziemię oblecim do kola
Prędzéj niźli xiężyc zdoła.

TITANIA.

Chodź, w ucieczce rzecz mi całą
Powiész, jak się w nocy stało,
Żeś mię zastał tu na ziemi
Razem śpiącą z śmiertelnémi(wychodzą.)

(Słychać trąbienie rogów. — Wchodzą: TEZEUSZ, HIPOLITA, EGEUSZ i świta.)

TEZEUSZ.

Iść i zawołać, niech przyjdzie gajowy;
Bośmy skończyli obrzęd nasz majowy:

Moja kochanka póki dzień ten szary,
Niechaj usłyszy jak grają ogary. —
W jarze zachodnim sfory psom zdejmiecie:
Po gajowego niechże idzie który. —
Z piękną królową na wierzchołku góry
Będziem słuchali tłumnie pomieszane
Z graniem ogarów liczne echa wtóry.

HIPOLITA.

Byłam z Kadmusem raz przy Herkulesie,
Kiedy niedźwiedzia szczuli w Krety lesie
Psami ze Sparty: miłych tak hałasów
Jam nie słyszała; zwłaszcza knieje lasów,
Nieba i wody, strony okoliczne,
Zdały się jednym krzykiem brzmiéć wzajemnym:
Piérwszy raz dla mnie wrzaski te muzyczne
Ucho pieściły gromem tak przyjemnym.

TEZEUSZ.

Rassy spartańskiéj moje są ogary,
Z mordą szeroką, każdy z nich podżary,
Uszy od głowy wiszą tak do dołu,
Że zamiatają z trawy ranne rosy;
Krępe z podgarlem tessalskiego wołu;
Wolne w pogoni, tak dobrane glosy,
Jakoby dzwony. Zgodniejszych hałasów
Uweselonych trąbką nie odbiły
Knieje tessalskieh, ani kreckich lasów:
Sama osądzisz. — Cicho, co za nimfy?

EGEUSZ.

Xiąże, tu moja córka śpiąca leży:
A to Lyzander; oto i Demetry;

Oto Nedara córka spi Helena;
Mocno mię dziwi, że są razem z sobą.

TEZEUSZ.

Spełnić zapewne wstali ranną dobą
Obrzęd majowy; i nasz zamiar wiedząc,
Przyszli tu nasze widzieć uroczystość. —
Lecz Egeuszu, czy w tym dniu powinna
Hermia tobie swoją dać odpowiedź?

EGEUSZ.

Tak jest, mój xiąże.

TEZEUSZ.

Iść i dojeżdżaczom
Kazać, niech swoją trąbką śpiących zbudzą.

(Słychać rogi myśliwych i krzyki. — Demetryusz, Lyzander, Hermia, Helena zrywają się.)

TEZEUSZ.

Dzień dobry, bracia! już Walenty przeszedł;[24]
Może te ptaszki w tym się czasie parzą?

(wszyscy czworo padają na kolana przed Tezeuszem.)
LYZANDER.

Przebacz, mój xiąze.

TEZEUSZ.

Proszę, wstańcie wszyscy.
Wiém, żeście byli dwa zacięte wrogi,
Skądże się wzięła ta przyjemna zgoda,
Tak że nienawiść obok nienawiści
Spi bez zazdrości i bez żadnej trwogi?

LYZANDER.

Teraz wpół śpiący, a w pół ocucony,
Cały w zdumieniu jeszcze rzec nie mogę,
Jakim sposobem w te przybyłem strony:
Ale jak myślę, (bo chcę prawdę mówić, —
I przypominam teraz, ze tak było);
Z Hermiąm przyszedł w takim tu zamiarze,
Aby się wykraść z Aten w inne miéjsce,
Gdzieby ateńskie prawo nie dosięgło.

EGEUSZ.

Dosyć już, dosyć, xiąże dosyć mamy:
Głowy się jego wedle praw domagam. —
Chcieli się wykraść, chcieli ogołocić,
Demetryuszu, przez to mnie i ciebie,
Ciebie z twéj żony, a mnie z mojéj woli,
Woli, co tobie daje ją za żonę.

DEMETRYUSZ.

Xiąże, Helena piękna mnie odkryła
Zamiar ucieczki ich do tego lasu;
W mojéj wściekłości tum za niémi gonił;
Piękna Helena szła z miłości za mną.
Ale, mój xiąże, nie wiém jaka siła,
Lecz siła wyższa, jak śnieg rozstopiła
Hermii miłość, która dla mnie zda się
Cacka wspomnieniem, co w dzieciństwa czasie
Aż do szaleństwa nad wszystko kochałem;
Teraz mą wiarą całą, sercem całém
Przedmiot jedyny, rozkosz moich oczu,
Kocham Helenę. Z nią się zaręczyłem
Wprzód nim Hermię piérwszy raz ujrzałem:

Lecz jak w chorobie pokarm obrzydziłem,
Dziś wyzdrowiawszy smak mój odzyskałem;
Teraz jéj pragnę, za nią wzdycham, ginę,
Wiecznie i wiernie kochać chcę jedynę.

TEZEUSZ.

Szczęśniem was spotkał, piękni kochankowie:
Wkrótce się o tém więcéj mnie opowie. —
Mój Egeuszu, złamię twe zamiary;
W jednéj świątyni ze mną te dwie pary
Będą wieczystym węzłem połączone.
Lecz, że już prawie uciekł ranek szary,
Więc polowanie odłożym na stronę. —
Chodźmy do Aten: troje tak i troje,
Świetną biesiadą skończym śluby swoje.
Chodź Hipolito.

(wychodzą: Tezeusz, Hipolita, Egeusz i świta.)
DEMETRYUSZ.

Zdaje się małą, niedościgłą oku
Rzecz ta, jak góry dalekie w obłoku.

HERMIA.

Zda się przywartém na to patrzę okiem,
Kiedy się wszystko dwoi.

HELENA.

Tak się zdaje;
Nagle się znalazł klejnot mój, Demetry,
Jak mój i nie mój.

DEMETRYUSZ.

Czyście tylko pewni,
Żeśmy na jawie? — Mnie się wszystko zdaje,

Że się to we śnie marzy. — Jak myślicie,
Byłże tu xiąże? kazał iść za sobą?

HERMIA.

Tak, i mój ojciec.

HELENA.

Tak, i Hipolita.

LYZANDER.

Kazał za sobą spieszyć do świątyni.

DEMETRYUSZ.

Więc my na jawie: chodźmyż wnet za xięciem:
W drodze rozpowié każdy swe marzenie.

(wychodzą.)
(Budzi się Wątek.)
WĄTEK.

Kiedy moja rola przyjdzie, zawolaj a ja odpowiém: ostatnie słowa, po których mówię, są: najpiękniejszy Pyramie. — Hej, ho! — Pietrze Toporze! Dudo organisto! Ryju kotlarzu! Nieboraku! Dalibóg że wszyscy się wykradli i zostawili mię spiącego! Miałem najdziwniejsze marzenie. Śniło się, — ale przechodzi rozum ludzki powiedzieć, co się mnie śniło: człowiek zostanie osłem, jeśli ten sen zechce opowiadać. Zdaje się byłem — Żaden człowiek nie w stanie powiedzieć czém byłem. Zdaje się byłem i zdaje się miałem, — Ale człowiek wyjdzie na pajaca, jeśli się podejmie powiedzieć, co ja miałem we śnie. Oko ludzkie nie słyszało, ucho ludzkie nie widziało, reka ludzka nie może smakować, język pojmować, ani serce przynieść, co się mnie śniło. Pójdę do Piotra Topora, aby napisał o tym śnie balladę, którą nazwie Sen Wątka, chociaż w tém marzeniu nie ma Wątka: myslę ją śpiéwać na końcu sztuki przed xięciem: albo może, dla nadania większéj przyjemności, zaśpiéwam to przy śmierci Tisby.(wychodzi.)

SCENA DRUGA.
(Ateny. Izba w domie Topora.)
Wchodzi TOPOR, DUDA, RYJ i NIEBORAK.
TOPOR.

Czyście posłali do domu Wątka? jeszcze nie wrócił do siebie?

NIEBORAK.

Nic o nim nie słychać. Nié ma wątpliwości, że go duchy poniosły w inną stronę.

DUDA.

Jeśli nie przyjdzie, to po naszéj sztuce; bo sama sztuka się nie przedstawi: czyż się przedstawi?

TOPOR.

Niepodobieństwo: nie macie człowieka w całych Atenach zdatnego do grania Pyrama, tylko jego jednego.

DUDA.

Prawda; posiada najprostszy rozum ze wszystkich rzemieślników ateńskich.

TOPOR.

Tak, i najlepszą personę; prawdziwy gołąbek, tak słodki głos posiada.

DUDA.

Raczéj Fenix, a nie gołąbek. Boże odpuść, rzecz do niczego.

(wchodzi STRUG.)
STRUG.

Mościpanowie, tylko co wyszedł ze świątyni xiąże, a z nim także szlub wzięło dwie czy trzy par panów i pań. Jeśliby się nasza sztuka wygotowała, tobyśmy wszyscy wyszli na ludzi.

DUDA.

O słodki zuchu Wątku! Tak straciłeś półzłotka na dzień przez całe życie twoje: nie wymknąłby się od półzłotka na dzień; niech powisnę, jeśliby mu xiąże na dzień półzłotka nie naznaczył, byłby dobrze na to zasłużył: półzłotka na dzień, albo nie dla Pyrama.[25]

(wchodzi WĄTEK.)
WĄTEK.

Gdzież te chwaty? gdzież te zuchy?

TOPOR.

Wątek! — O najodważniéjszy dniu! o najszczęśliwsza godzino!

WĄTEK.

Mościpanowie, mogę wam dziwne rzeczy powiedzieć, ale mię nie pytajcie, bo jeśli wam powiém, to nie jestem prawdziwy Ateńczyk. Wszystko powiém jak się zdarzyło.

TOPOR.

Słuchamy, kochany Wątku.

WĄTEK.

Ani słówka o sobie. Wszystko co wam powiém jest to, że wiąże po obiedzie. Zabiérajcie wasze ubiory; poprzywiązujcie mocno brody, weźcie nowe wstążeczki do trzewików, idźcie zaraz wszyscy do pałacu; niech każdy mysli o swojéj roli; bo mówiąc krótko, nasza sztuka umieszczona na liście zabaw dla xięcia. Na wszelki wypadek niech Tisbe ma czystą bieliznę: niechaj grający rolę lwa nie obrzyna paznokci, bo powinien je wywiesić zamiast lwich pazurów. I, najmilsi aktorowie, nie jedzcie cébuli ani czosnku, bo trzeba miéć słodki oddech, a nie wątpię, że usłyszymy, jak powiedzą: co za słodka komedya! Dość, ani słówka więcéj; ruszajmy, ruszajmy.

(wychodzą.)

AKT V.

SCENA PIÉRWSZA.
(Sala w pałacu Tezeusza)
Wchodzą: TEZEUSZ, HIPOLITA, FILOSTRAT, PANOWIE i ŚWITA.
HIPOLITA.

Ci kochankowie dziwne mówią rzeczy.

TEZEUSZ.

Przeto, że dziwne mniéj prawdziwe właśnie.
Nigdy nie wierzę w przestarzałe baśnie,
Albo igraszki duchów. Kochankowie,
Jak i szaleni, w swojej wrzącéj głowie
Takie widziadła, takie widzą rzeczy,
Których nie pojmie rozum i zaprzeczy.
Waryat, kochanek równie jak poeta
Całkiem ulani tylko z wyobraźni;
Więcéj, jak piekło djabłów objąć zdoła
Widzi szalony: a kochanek widzi
Piękność Heleny wśród cyganki czoła:
Ciska poeta w świetnym szale oczy,
Z nieba na ziemię, z ziemi w niebo toczy:
Gdy wyobraźnią w ciała przeistoczy

Rzeczy nieznane, wtedy jego pióro
Mary obleka kształtem i naturą,
Wnet im nazwania daje i siedliska.
To wyobraźni bujnej są igrzyska;
Kiedy w radości, zaraz widzieć zdoła
Przynoszącego radość tę anioła;
Kiedy doświadcza w nocy jakiéj trwogi,
Wnet na niedźwiedzie przeobraża głogi.

HIPOLITA.

Ale téj nocy sen opowiadany,
Który widzieli oni wszyscy razem,
Nie wyobraźni tylko czczym obrazem,
Ale zawiera jakąś prawdę tajną,
Choć rzeczywiście dziwną, nadzwyczajną.

(Wchodzą: LYZANDER, DEMETRYUSZ, HERMIA i HELENA.)

TEZEUSZ.

Oto wesela pełni kochankowie. —
Radość, najmilsi, jasne dni miłości
Niech towarzyszą wiecznie sercom waszym!

LYZANDER.

Większe jak na nas szczęście zlać się może,
Niechaj otoczy xięztwo i ich łoże!

TEZEUSZ.

Tańce i maski jakież nam zabiorą
Długi, nieznośny dla nas wiek trzech godzin,
Między wieczerzą naszą, a snu porą.
Kędyż zwyczajny zabaw naszych rządzca?
Cóż ma pod ręką? nié ma jakiéj sztuki,
Aby złagodzić mękę téj godziny?
Kędy Filostrat?

FILOSTRAT.

Tu, potężny xiąże.

TEZEUSZ.

Powiedz jak długi wieczór ten skrócimy?
Muzyką? maską? — Jakże oszukamy
Czas ten powolny, jeśli nie zabawą?

FILOSTRAT, podaje papier.

Proszę z gotowych zabaw listy wybrać,
Którą najpierwéj widzieć xiąże pragnie.

TEZEUSZ, czyta

Bój z Centaurami, który śpiéwać będzie
Kastrat ateński z przegrywaniem arfy.
Nie chcę: już o tém dość mówiłem lubéj
Z chwalą krewnego mego Herkulesa.(znowu czyta.)
Wściekłość Bachantek trunkiem rozognionych,
Jako Trackiego wieszcza rozszarpały.
Rzecz przestarzała, była przedstawiana,
Kiedym zwyciężcą z miasta Teb powrócił,(czyta)
Treny dziewięciu smutnych Muz po zgonie
Zmarłej nie dawno w nędzy Uczoności.[26]
Satyra jakaś ostra, uszczypliwa,
Godów obchodom wcale nie przystoi.(czyta.)
Nudna i krótka scena o Pyramie
Z Tisbą kochanką; śmiészna i tragiczna?
Nudna i krótka, śmiészna lub tragiczna,
Jakby ogniste lody, lub śnieg czarny.
Jakże pogodzim takie przeciwności?

FILOSTRAT.

Sztuka się składa z kilku słów dziesiątków,
Jednak z dziesiątkiem słów za nadto długa;
Nudna do tyla: wszyscy aktorowie,
Jak i ich słowa, nie są na swém miejscu.
Sztuka traiczna nasz dostojny xiąże;
Młody się bowiem sam zabija Pyram.
Próbęm jéj widział, jednak wyznać muszę,
Rzewnie płakałem, lecz łez tak wesołych
Nigdy nie wylał więcéj śmiech zbyteczny.

TEZEUSZ.

Cóż to za jedni tacy aktorowie?

FlLOSTRAT.

Rąk zatwardziałych rzemieślnicy z Aten,
Nie pracowali dotąd nigdy myślą;
Teraz męczyli pamięć swą nie wprawną,
Aby tę sztukę grać na godach xięcia.

TEZEUSZ.

Chcemy jéj słuchać.

FILOSTRAT.

Nie, dostojny panie,
To nie dla xięcia: całéj wysłuchałem,
Nic nie znalazłem, nic dobrego w świecie;
Chyba zabawi xięcia chęć ich dobra,
Jak się niezmiernie męczyć, pocić będą,
By się przysłużyć.

TEZEUSZ.

Chcemy słuchać sztukę:
Żadna nie będzie dla mnie rzecz nie dobra,

Gdy ją prostota i przychylność niesie.
Wprowadź ich; — siądźcie na swych miejscach panie.

(wychodzi Filostrat.)
HIPOLITA.

Widzieć nie lubię nędzę wyszydzoną,
Lub jak upada wierność w swej usłudze.

TEZEUSZ.

Właśnie kochanko nie obaczysz tego.

HIPOLITA.

Mówił, że w sztuce nic się im nie uda.

TEZEUSZ.

Wspaniałomyślniéj za nic podziękować.
Będzie zabawka patrzeć na ich błędy;
Czego uboga wierność nie podoła,
Chęć, nie zasługę, wzgląd ślachetny ceni.
Kiedym tu przybył chcieli mię uczeni
Przygotowaną mową swą powitać,
Alem ich ujrzał drżących i pobladłych,
Jak się jąkali, jak się zacinali,
Jak się ze strachu głos ich wprawny tłumił,
Jak na dobitkę całkiem oniemieli,
I powitanie spełzło; wierzaj, luba,
W tém ich milczeniu powitanie miałem;
W trwożnéj skromności więcéj wyczytałem,
Niźli wymowa w szumnym swym zapędzie
Aż do zuchwalstwa górnych słów dobędzie.
Trwożna prostota, miłość drżąca skromnie,
Milcząc najmocniéj przemawiają do mnie.

(wchodzi FILOSTRAT.)
FILOSTRAT.

Jeśli rozkaże Wasza Mość Xiążęca,
Prolog gotowy.

TEZEUSZ.

Niechaj zaraz wchodzi.

(Traby brzmią[27]. — Wchodzi PROLOG)
PROLOG.

„Jeśli obrazim, w dobréj naszéj woli.
„Myślcie, przychodzim nie dla obrażenia,
„Lecz w dobréj woli. Nieświadomość roli
„Chcemy pokazać, ten cel i życzenia.
„Zważcie, przychodzim lecz by przykrość sprawić.
„Nie przychodzimy jakby was ubawić,
„Cały nasz zamiar. Dla uweselenia
„Tuśmy nie przyszli. Byście przykrość mieli
„Stoją aktory, z których przedstawienia
„Wszystko poznacie, co będziecie chcieli.

TEZEUSZ.

Ten zuch nie zachował przestanków i przecinków.

LYZANDER.
Przebiegł swój prolog jak dzikie łoszę; nie umiał gdzie należy zatrzymać się: dobra, xiąże, nauka, nie dość mówić, ale trzeba właściwie mówić.
HIPOLITA.

Istotnie grał na swoim prologu, jak dziecko na flecie; tylko przykre głosy bez związku i harmonii.

TEZEUSZ.

Jego mowa, jak łańcuch poplątany, choć żadne nie zerwane ogniwo, ale wszystkie w nieporządku. Cóż następuje?
(Wchodzą: PYRAM, TISBE, MUR, XIĘŻYC i LEW, jakby w pantominach.)

PROLOG.

„Mozę was dziwi dziwny widok w świecie;
„Dziwcie się póki prawda się wyjaśni.
„Człowiek ten Pyram, jeśli wiedzieć chcecie;
„To piękna Tisbe, ja nie mówię baśni.
„Człowiek ten, jak mur, tynkiem obrzucany,
„Zamiast dzielącéj dwóch kochanków ściany:
„Przez szparę w murze szepcą nieszczęśliwi,
„Na tem przestając; niech się nikt nie dziwi.
„Człowiek z latarnią i widłami w dłoni
„Xiężyc przedstawia: w nocnéj bowiem dobie
„Czułéj téj parze skromność ich nie broni
„Stroić umizgi na Kambiza grobie.
„Zwiérze to straszne, ten lew bardzo srogi
„Tisbę, co piérwsza przyszła, spłoszył z drogi,
„Raczéj ujrzawszy jego Tisbe, w nogi!..
„Lecz uciekając gubi płaszcz w podróży,
„Który zwalała lwa skrwawiona paszcza:
„Pyram nadchodzi, chłopiec piękny, duży,
„Nie mógł nie widzieć skrwawionego płaszcza:
„Przeto pragnący pałasz krwi przeklęcie,

„W spiekłe posoką pchnął potężnie piersi;[28]
„Tisbe pod morwą skryta w tym momencie,
„Wziąwszy kord kona. Ale będą szczersi
„Lew ten i xiężyc, mur i kochankowie,
„Każdy na scenie najobszerniéj powie.“

(wychodzi Prolog, Tisbe, Lew i Xiężyc.)
TEZEUSZ.

Zdziwię się, jak lew przemówi.

DEMETRYUSZ.

Nic dziwnego, xiąże, dla czegożby lew nie miał mówić, kiedy mówi tyle osłów.

MUR.

„Mur prezentować w sztuce mnie kazano,
„Ale jest moje Ryj prawdziwe miano.
„Takim ja murem, tylko dajcie wiarę,
„Który ma w sobie otwór albo szparę,
„Przez nią to Pyram z Tisbą kochankowie,
„Często szeptali w zbyt sekretnéj mowie.
„Z tynku zaś można widzieć rzecz dowodnie,
„Że prezentuję mur ten niezawodnie:
„Między palcami oto u mnie szpara,
„Przez nią ma szeptać w strachu czuła para.“

TEZEUSZ.
Czy z można żądać, aby wapno i kłaki lepiéj mówiły?
DEMETRYUSZ.

Najdowcipniejsza obrona, jaką słyszałem kiedykolwiek, mój xiąże.

TEZEUSZ.

Pyram podsuwa się do muru: cicho!

(wchodzi PYRAM.)
PYRAM.

„Nocy posępna! Nocy straszna, blada!
„Nocy, ty zawsze jesteś jak dnia nie ma!
„Nocy, o nocy! biada, biada, biada!
„Drżę, może Tisbe słowa nie dotrzyma. —
„Ty ukochany murze, luby murze!
„Naszych rodziców gruntu tyś granica;
„Odkryj mi szparę, by, jak oczy zmrużę,
„Mogła przez ciebie widzieć ma zrzenica.

(Mur otwiéra palce.)

„Dzięki ci, Murze! Niech cię Jowisz trzyma!
„Cóz oko widzi? Tisby méj nie widzi.
„Murze przeklęty, mojéj lubéj nie ma;
„Głaz twój przeklęty, co tak ze mnie szydzi!“

TEZEUSZ.

Mur będąc żywy, sądzę, ze zechce kląć nawzajem.

PYRAM.

O nie, uręczam pana, nie będzie klął, bo po tych słowach ze mnie szydzi Tisbe ma odpowiadać; tylko co teraz wchodzi, a ja przez mur wnet ją wyszpieguję; obaczy pan, że się tak sprawdzi co do joty, jak powiedziałem: — Oto nadchodzi. (wchodzi TISBE.)

TISBE.

„Murze! słyszałeś nie raz me westchnienie,
„Bo ty z najdroższą dzielisz mię istotą;

„Jak całowałam często twe kamienie,
„Choć je pokrywa wapno, piasek, błoto.“

PYRAM.

„Widzę jéj mowę, spojrzę więc przez szparę,
„Abym usłyszał piękne jéj oblicze.“

TISBE.

„Luby! czyś luby? temuż dać mam wiarę?“

PYRAM.

„Wierz, albo nie wierz, lecz się lubym liczę;
„Jako Limander wiernym ci statecznie.“[29]

TISBE

„Jako Helena kochać będę wiecznie.“

PYRAM.

„Prokrus Sefalę tak nie kochał stale.“

TISBE.

„Kocham cię wiernie jak Prokrus Sefalę.“[30]

PYRAM.

„Przez mur pocałuj, życie me kochane.“

TISBE.

„Szparę całuję, ust twych nie dostanę.“

PYRAM.

„Będziesz ty zaraz na Bombiza grobie?“

TISBE.

„Śmierć, albo życie, byle być przy tobie.“

MUR.

„Mur już odegrał całą swoją rolę;
„Przeto ja ściana wyjść sobie pozwolę.“

(wychodzą: Mur, Pyram, Tisbe.)
TEZEUSZ.

Teraz zniesiona ściana między dwoma sąsiadami.

DEMETRYUSZ.

Nié ma ratunku, muszą paść te ściany, co uszy mają tylko do słuchania, a nie do ostrzegania.

HIPOLITA.
To najprostsza sztuka ze wszystkich co słyszałam.[31]
TEZEUSZ.

Najlepsza ze sztuk jest marném złudzeniem, a najgorsza nie będzie najgorszą, jeśli ją wyobraźnia upiększy.

HIPOLITA.

Chyba twoja, ale nie ich wyobraźnia.

TEZEUSZ.

Jeśli nasza wyobraźnia tak o nich trzymać zechce, jak oni sami o sobie, ujdą niemylnie za doskonałych ludzi. Oto przychodzą dwie szlachetne bestye, xiężyc i lew.

(wchodzi XIĘŻYC i LEW.)
LEW.

„Panie! co wasze czułe serca w trwodze,
„Jeśli przebiegnie myszka po podłodze:
„Może z was która zadrży i zakrzyczy,
„Gdy rozjuszony wściekle lew zaryczy.
„W iedzcież: nie jestem lwica, ani lwisko,
„W skórze lwiéj stolarz, a Strug me nazwisko:
„Jeślibym jak lew działał tu nie skromnie,
„Na témże miejscu jużby było po mnie.“

TEZEUSZ.

Bardzo grzeczna bestya i z dobrém sumieniem.

DEMETRYUSZ.

Jak na bestyę, najlepsza bestya ze wszystkich com widział.

LYZANDER.

Ten lew jest prawdziwym lisem co do odwagi.

TEZEUSZ.
Prawda, a gęsią co do roztropności.
DEMETRYUSZ.

Nie, łaskawy xiąże, bo jego męztwo nie zniesie jego roztropności, a lis gęś uniesie.

TEZEUSZ.

Jego roztropność, jestem pewny, nie podola jego męztwu, bo gęś nie podźwignie lisa. Dobrze tedy, zostawmy to jego roztropności, a słuchajmy co nam powie xiężyc.

XIĘŻYC.

„Xiężyc dwurożny ta w latarni świéca,“

DEMETRYUSZ.

Więc powinien mieć rogi na głowie.

TEZEUSZ.

Już nie młody, a w pełni rogi są niedojrzane.

XIĘŻYC.

„Xiężyc dwurożny ta w latarni świeca,
„Sam zaś człowiekiem niby wśród xiężyca.“

TEZEUSZ.

To najgrubsza ze wszystkiego pomyłka; człowiek powinien być w latarni, bo jak inaczéj będzie na xiężycu?

DEMETRYUSZ.

Boi się świécy, która, jak xiąże widzi w ostatnim stopniu goreje.

HIPOLITA.

Jak mię znudził ten xiężyc, bodaj prędko doczekać jego zmiany.

TEZEUSZ.
Sądząc po światełku jego rozumu, można wnieść, ze xiężyc ubywa: jednak przez samą grzeczność i wszystkie względy wypada czekać pory.
LYZANDER.

Mów daléj, xiężycu.

XIĘŻYC.

Wszystko, co mam powiedzieć, kończy się na tém, że ta latarnia prezentuje xiężyc: ja jestem człowiek na xiężycu z widłami, co oznacza, że Kaim zabił Abla.

DEMETRYUSZ.

To powinien być i trup na xiężycu. Ale cicho, oto nadchodzi Tisbe.

(wchodzi TISBE.)
TISBE.

„Gdzież mój kochanek, wszak to grób Bombiza?“

LEW.

„Oh!“(Lew ryczy, Tisbe ucieka.)

DEMETRYUSZ.

Dobrze ryczysz, lwie.

TEZEUSZ.

Dobrze uciekasz, Tisbe.

HIPOLITA.

Dobrze świecisz xiężycu. — Istotnie, xiężyc świéci z dziwnym urokiem.

TEZEUSZ.

Dobrze rozdziérasz, lwie.(Lew drze płaszcz Tisby.)

DEMETRYUSZ.

Oto nadchodzi Pyram.(wchodzi PYRAM.)

LYZANDER.

Oto i lew zemknął.

PYRAM.

„Dzięki, xiężycu! za słoneczne blaski,
„Dzięki xiężycu! z twojej bowiem łaski

„Jasny się promień pięknie światu darzy,
„Przy nim w najmilszéj wzrok zapuszczę twarzy.
„Lecz stój; — o katuszo!
„Lecz zważ; — biédna duszo,
„Straszne to widziadło.
„Oczy, czy widzicie?
„Jakże to wypadło?
„Kiciu, drogie życie!
„Twoj płaszcz nie znoszony
„Jakże w krwi zbroczony?
„Chodźcie wściekłe jędze!
„Piekło chodź z odmętu!
„Przetnij nić i przędze,
„Skrusz, stłucz, zburz do szczętu.

TEZEUSZ.

To uniesienie i śmierć drogiego przyjaciela ledwie człowieka smutnym nie czynią.

HIPOLITA.

Prawdziwie żal mi jego.

PYRAM.

„Na co natura postać lwią stworzyła,
„Kiedy rozdarta od lwa najmiléjsza?
„Która jest, — raczéj, była najpiękniejsza,
„Jaka kochała, żyła i patrzyła.
„Lać łzy ciurkiem, oczy!
„Niechaj miecz się zbroczy
„Czyniąc w piersiach krwawy znak;
„Znak w lewéj zioberce,
„Gdzie tnie hopki serce: —
„Tak umiéram, tak, tak, tak.

„Teraz już skonałem.
„Teraz być przestałem;
„Duch się w rajską wdarł krainę;
„Zgasł blask dla języka!
„Niech wnet xiężyc zmyka!
„Teraz ginę, ginę, ginę!“

(umiéra, Xiężyc wychodzi.)
HIPOLITA.

Jakże się stało, że xiężye odszedł, kiedy Tisbe ma wrócić i znaleść kochanka?

TEZEUSZ.

Znajdzie przy świetle gwiazd. — Oto nadchodzi, (wchodzi Tisbe), a jej rozpacz zakończy sztukę.

HIPOLITA.

Zdaje się nie powinni długo rozpaczać za takim Pyramem: mam nadzieję, że prędko się sprawi.

DEMETRYUSZ.

Ważąc Pyrama i Tisbę, ani na włosek jedno drugiego nie przeważy.

LYZANDER.

Już go wyszpiegowała swojémi słodkiémi oczyma.

DEMETRYUSZ.

I tak jęczyć zaczyna, naprzykład, —

TISBE.

„Czy spisz, moje złotko?
„Martwyś, ma pieszczotko?
„Zrywaj się, Pyramie, w skok.
„Niemyż? mów, co tobie?
„Ach, nie żywy! — W grobie
„Twój się słodki schowa wzrok.

„Już ten pawi głos,
„Ten wiszniowy nos,
„Twarz tę żółtą jak pierwiosnek,
„Zgładził miecz morderca:
„Płaczcie czule serca!
„Tchnął przyjemnie jakby czosnek.
„Chodźcie trzy siostrzyce,
„Nieście swe nożyce:
„Wasza dłoń jak mleko blada
„Cięła jego nić,
„Nie chcę więcej żyć,
„Niechże krwawy cios mi zada.
„Precz te słowa, precz!
„Niech ten wierny miecz
„Z mojém sercem ma rozmowę;
„Żegnam was kompanki!
„Taki zgon kochanki.
Bądźcie zdrowe! bądźcie zdrowe!(umiéra)

TEZEUSZ.

Tylko lew z xiężycem został dla pogrzebania umarłych.

DEMETRYUSZ.

Tak, ale jeszcze i mur został.

WĄTEK.
Nie, ręczę panu; obalono mur rozgraniczający ich rodziców. Czy się podoba obaczyć nasz epilog, albo usłyszeć Bergomasko taniec, między dwoma towarzyszami naszéj kompanii.[32]
TEZEUSZ.

Proszę was, nie potrzeba epilogu; bo wasza sztuka nie potrzebuje ani obrony, ani przeprosin. Żadnéj wymówki, bo kiedy wszyscy aktorowie pomarli, nie można żadnego naganić. Prawdziwie, jeśliby ten, co to pisał, grał rolę Pyrama i powiesił się na podwiązce Tisby, byłaby przecudowna trajedya; ale i tak bardzo dobra, a grana była najwyśmieniciéj. Ale zaczynajcie wasze Bergomasko: a epilog niech sobie rusza z Panem Bogiem.(taniec wieśniaków.)

Zegar dwunastą rzekł w stalowéj mowie: —
Duchów już pora; do snu, kochankowie.
Lękam się, byśmy ranku nie zaspali,
Bośmy za nadto poźno w noc czuwali.
Grubą tą farsą zbiegły prędko chwile
Nocy leniwéj. — Do snu, przyjaciele.
Parę tygodni pohulamy mile,
Co dnia rozrywka, uczta i wesele.

(wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(Wchodzi PUK.)
PUK.

Teraz głodna ryczy lwica,
Chrapie rolnik rozciągniony,
Krwawą pracą utrudzony,
Teraz tlą się głównie w polu,
Puszczyk puha o tej dobie,
I choremu w ciężkim bolu,
Napomina myśl o grobie.
Wśród téj strasznéj nocnéj pory
Każdy grób podnosi wieko,

Wysyłając swe upiory,
Co się po smętarzu wleką.
Naszych duchów rój skrzydlaty,
Lecąc przy wozie Hekaty,
Pierzcha przed słońca promieniem:
Idąc jakby sny za cieniem,
Teraz skacze. Szelest myszy
W domie tym nie przerwie ciszy:
Mnie tu z miotłą wprzód posłano,
Proch za drzwiami zmieść kazano.[33]

(Wchodzą: OBERON i TITANIA z ich orszakiem.)
OBERON.

Wnieść do domu światło brzasku,
Przy tym bladym, słabym blasku
Skoczne duchów wieść igraszki
Lekko tańczcie jakby ptaszki.
Nućcie za mną pieśń wesołą,
Tocząc skoczne tańcu koło.

TITANIA.

Naprzód nucąc tę piosenkę,
Kręgi pląsające stawmy:
Z miłym wdziękiem ręka w rękę,
Nucąc, ten dóm błogosławmy.

(Pieśń,[34] i taniec.)
OBERON.

W domie tym aż do poranku
Błądźcie duchy bez ustanku.
Tam gdzie nowe spi małżeństwo
Pójdziem zlać błogosławieństwo;
A potomstwo z nich zrodzone,
Będzie wciąż błogosławione.
I w miłości te trzy pary,
Wiecznie dochowają wiary.
Twarda ręka przyrodzenia
Nie da dzieciom ich znamienia;
Ust zajęczych, ani blizny,
Ani w twarzy czerwonizny,
Strasznych tych plam w urodzeniu,
Nie będzie na ich plemieniu. —
Niech się snują dachów roje,
Niechaj poświęconą rosą
Skropią wszystkie te pokoje,
Niech spokojność w dom przyniosą:
Dom ten niechaj trwa najdłużéj,
Niech los panu jego służy.
Teraz w skoki;
Iść bez zwłoki;
Świtem wrócić z téj podróży.

(wychodzą: OBERON, TITANIA i Świta.)
PUK.

Jeśli od tych mar wam nudno,
To poprawić rzecz nie trudno:
Myślcie, żeście we śnie byli
I widzenia te marzyli:

Tak rzecz błahą nieskończenie
Uważając jak marzenie,
Gdy przebaczą nam łaskawi,
Nadal każdy się poprawi.
Bo jak jestem Puk poczciwy,
Gdy nad wartość los szczęśliwy
Nas od węża syku zbawi,[35]
Wnet rzecz lepsza to poprawi.
Lub do kłamców Puka wliczę.
Dobréj nocy wszystkim życzę,
W dłoń uderzcie nam łaskawi,
Robin wszystko to poprawi.

(wychodzi.)

UWAGI
nad
SNEM W WIGILIĄ Ś. JANA.

Poemat Chaucera Knight’s Tale i romans francuzki Hugona de Bourdeaux, przełożony po angielsku przez Jana Bourchier, mogły podać piérwszą myśl naszemu autorowi do téj sztuki, pisanéj według Pana Malone 1592 roku, ale pierwszą myśl tylko, bo wszystko tu samoistnie dźwignęła ręka jeniuszu. Ten utwór pierwocianéj młodości naszego poety, sądząc z saméjże sztuki, może był napisany na jakie gody dostojnych nowożeńców:[36] ale jakże ten płód ubarwiony najświetniéjszą wyobraźnią i tchnący w samych wyrażeniach ogniem młodości przewyższa wszelkie epithalamia!
Jest to najwdzięczniéjszy poemat, w którym fantazia swobodnie swój warkocz rozpuszcza. Zdaje się, że ten bujny jeniusz nim się dał ująć w karby jakichkolwiek form dramatycznych, potrzebował piérwéj wolno oblecić uroczą krainę wyobraźni. Najwięcéj znawców zadziwia to wysokie umnictwo tego nowego a szczęśliwszego Faetona, z jakiém potrafił i szwanku uniknąć i tak świetnie pobujać mimo zboczenia ze zwyczajnego toru. Shakspeare w téj sztuce, a często i w innych, tworzy zupełnie świat nowy, nie mający żadnych granic, a jednak w samych urojeniach oparty na rzeczywistości. Nie uważa na chronologią, na wiek, nie trzyma się ściśle zwyczajów: jest to orzeł, co wzbiwszy się nad poziom, zdaje się być wszystkich czasów samowładnym królem i bierze wszędzie i wszystko, co napotka dobrego dla oddania swojéj wysokiéj myśli, nie troszcząc się bynajmniéj o epokę, do któréj kaprysowie odnosi swoją sztukę.
Wielka to nauka zbierać ślady po drodze, którą jeniusz przeleciał, albo patrzeć jak zwalczył różne przeszkody.
Cała treść téj sztuki, oparta na samych kłótniach miłośnych i pokrzyżowaniu tego uczucia, zdawałaby się nudną i jednotonną, ale jeniusz poety umiał to pokonać. Wśród tych skwarów porozrzucał hojną dłonią najświetniéjsze obrazy i głębokie pomysły, które dziwnie czarują; wprowadził trzy gruppy całkiem różne, a tém samém jaka rozmaitość musi to dzieło ozdabiać! Naprzód występuje wyższe koło towarzystwa, w którém przedstawia młodych sentymentalność i starych upor i dziwactwo; mowa ich wzniosła i pełna poetycznych wyrażeń. Koło nich unosi się, jakby ich fantazia albo marzenie, świat duchów, istot lekkich i cichych jak światło xiężyca, nie ujętych dłonią, a mamiących oczy, kiedy niewinnie igrają przy zmierzchu i pierzchają z cieniem nocy, napieściwszy się piérwéj z różaną jutrzenką i purpurową bramą wschodu; mocniéjszym jednak odcieniem tego grona Puk filut i psotnik, co jak może, to pewno wypłata jakiego psikusa, lecz nie należy do tych strasznych duchów, godzących jedynie na zgubę ludzką. Następują wreście prości rzemieślnicy, których prostotę, nieświadomość i śmieszne małpowanie uczuć tragicznych tym lepiéj i łacniéj autor przedstawił, że sam był aktorem. Trzy te grona stanowią jakby trzy poemata osobne, jednak ściśle połączone między sobą w zupełną całość. Spełnienie po różnych przeciwnościach upragnionego związku kochanków jest treścią piérwszego poematu; zgoda Titanii z Oberonem po długiéj kłótni z przyczyny, ze królowa nie chce mu oddać skradzionego Indów dziecka zbyt miłego dla niej przez pamięć jego matki, co jéj w balsamicznéj nocy na brzegu morskim gwarzyła i udawała okręt płynący, składa drugi wdzięczny poemat; trzecim zaś jest przedstawienie sztuki na weselu Tezeusza przez prostych rzemieślników ateńskich, którzy z niewiadomości i przesady miasto lamentującéj trajedyi wyprawują najpocieszniejszą komedyę. Czytając tę sztukę dziwną i fantastyczną, a jednak wszędzie pisaną ze zdumiewającym talentem i osięgającą ten rodzaj wesołéj i lubéj przyjemności, jaki sobie autor założył, każdy się zdziwi, że wielu mówi o Szekspirze jak o czarnym i strasznym duchu północnéj godziny. Takową literacką potwarzą dokazano, że na samą wzmiankę jego imienia już roją się po głowach upiory, ropuchy, trucizny, sztylety wśród łomu czaszek i piszczeli na otwartych grobach smętarza i wśród jakichś harpii, sfinxów, fenixów, bucentaurów i Bóg wié czego. Kiedy przeciwnie Shakspeare nie tylko jest malarzem samych okropności: „ale razem poetą wdzięku, największéj słodyczy, udatności, niewieściego prawie powabu. Ten pędzel delikatny, tę poezyę rozkoszną postrzedz łatwo w Snie w wigilią Ś. Jana. Różnica jego od wdzięków francuzkiéj szkoły jest ta, że u Francuzów zawsze i dotąd poezye ich w słowach, więc i wdzięk w samém wyrażeniu, u Szekspira poezya jest, jak należy, w grze imaginacyi; wdzięki więc jego przejawiają się przez świetne, udatne, lekkie kształty, przez wymysły powabnego ujęcia.“[37]
Jeszcze go oczerniono jako grubijanina nieprzystojnego w swoich wyrażeniach: już te trzy sztuki, któreśmy najwierniéj starali się przedstawić, wyświecają kłamstwo wierutne podobnego zarzutu, bo z niczyich rąk tak nie zbrukane nie wyszły anielskie charaktery, pełne najwyższéj delikatności i tych prawie słowem nie ujętych, a uroczych niewinnością odcieniów: a jeżeli słudzy i motłoch po karczmach nie tłumaczą się językiem salonowym, to nie jego wina; z resztą inna rzecz być czasem nieprzystojnym w jakiém słowie, a inna godzić systematycznie na wywrócenie wszelkiéj poczciwości. Dążność jego dzieł jest moralna, jak widok saméj natury: jakimże urokiem przyobleka cnotę nawet i wtedy, kiedy koleją losów ludzkich staje się pastwą dumy: bo tę niewinną ofiarę w tak świetną i słoneczną szatę przyodziéwa, tak rajskiem kwieciem potrząsa, tak czarujący na jéj skroniach składa wieniec męczeński, że nawet w samym upadku czyni ją godną zazdrości tryumfującéj zbrodni. Żadnéj Shakspeare nie ułożył sztuki, w celu uniewinnienia lub rozmiłowania ludzi w jakim występku. Ale dziś zapewne ta obrona niepotrzebna, dziś podobno nieprzystojność nie obraża, już się z nią oswojono. — Jeden poczciwy staruszek, co w późnym wieku, rzecz rzadka, zachował dziecinną niewinność charakteru, raz mi powiedział: ach, panie, nasze bogobojne matki na tamtym świecie muszą się brać za głowę, że ich wnuczki czytają takie bezeceństwa, jak te zachwalone teraz francuzkie romanse. Shakspeare nie jest ani smutny, ani wesoły, ani grzeczny ani niegrzeczny, bo swoje ja zupełnie zatarł w naśladowaniu wierném natury. A jako cała sztuka malarza na tem zależy, aby umiał schwycić wszystkie zewnętrzne pozory rzeczy w rozmaitych odległościach, odcieniach i łamaniach się światła, tak i nasz malarz natury pociągał rzeczy okropne całym ich posępnym kolorytem, a wesołe kreślił całą świeżością ich barwy. Jeśli duchów wprowadził, to także dla oddania wiernego natury: bo nie tylko pospólstwo obleka wszelkie mocniéjsze wrażenia i wypadki jakąś cudownością, ale nawet i w głębi najoświeceńszych umysłów, choć na przekor ich dumie, tai się wiara w ten świat duchów niepojęty. Nie wiém jeszcze dla czego powszechnie przyjęto łaskawie mu udzielony tytuł dzikiego syna natury, choć i to lepiej jak być bardzo oswojonym synem małpy, czyli wiernym zwolennikiem i naśladowcą xiążek.
Charaktery w téj sztuce nie są wszystkie dobitnie oddane, lecz tylko niektóre skreślone pędzlem mistrzowskim, a inne nikną w oddaleniu. Tezeusz więcéj dobry jak wielki, chociaż czyni pewne trafne postrzeżenia nad ludźmi i niekiedy rzuca ożywione opisy, jednak, jak autor powiedział o Jagu, lepiéj się podoba jak żołniérz niż jak dowcipny: często bowiem spada do płaskich żartów, Hermia i Helena chociaż razem zrosły, jak dwie wiśnie na jednej szypułce, choć się kochały jak siostry, są dwa całkiem różne charaktery. Hermia wzrostu małego, żywa, odważna i skłonna do gniewu; Helena wzrostu słusznego, łagodna, cierpliwa, bojaźliwa i ze ślepego przywiązania ku narzeczonemu powolna jak owieczka: jakże te dwa charaktery są żywcem wzięte z natury! Całe grono rzemieślników, chociaż ma jeden wspólny typ właściwy osobom niższym, jednak są różne wszystkie fizyognomie, a co dziwniejsza, że charakter każdego stosowny do jego rzemiosła; bo niezawodna, że stan i zatrudnienia nasze wpływają niezmiernie na sposób myślenia ludzi. Wątek zarozumiały imponuje ciemniejszym towarzyszom, którzy mu potakują, jednak wszyscy mają swoje odcienia i nié ma dwóch całkiem podobnych, jak nié ma i w naturze. Taż sama różnica charakterów zachowana i w gronie duchów. Świat duchów napełniony mnóstwem najdziwniejszych i najdelikatniejszych pomysłów: zdaje się, że Shakspeare złapał i odgadnął wszelkie rojenia, jakie mogły snuć się po głowach fantastycznych. O! nikt niezawodnie tak nie znał serca ludzkiego i całego gminnego podania, które każdą rzecz w naturze jakiemś życiem i znaczeniem poetyczném ustraja. Nie tylko nasz poeta jest wiernym historykiem przesądów i podań, ale razem i twórcą: jemu godziło się przydawać nowe, które każdy przyjmuje za istniejące od dawna, tylko jak sądzi, ze o nich nie wiedział; bo on miał klucz głębokiej filozofii, którym otworzył ten tajnik natury, kędy spoczywają niezmienne prawidła, wedle których można prawdziwie tworzyć. Na téj np. ogólnej zasadzie, że ludzie swoją nieuwagę, niewiadomość i nieszczęście zwykli składać na drugich, a w razie niedostatku winnego na duchów, jak dobrze Shakspeare przypisał Pukowi upadek mądréj ciotuni, oblanie się piwem kumy, zbłąkanie się podróżnego i t. d. Albo stąd, że gmin niewiadome sobie przyczyny jakich zjawisk zapełnia cudownemi pomysłami, jak często Shakspeare korzysta; u niego sowa dla tego w nocy krzyczy, że widzi igrające duchów roje; dla tego są miejsca zieleńsze murawy, że je duchy skrapiają, i t. d. — Zastanawiając się nad dziełami naszego dramatyka wahać się przychodzi czy był większym poetą czy filozofem, i wcale się nie dziwię, że go nazwano wielkim metafizykiem: bo najwięcéj ujmuje w jego utworach nie tak świetna z barwami tęczy mieniąca się ciągle szata poezyi, jak te głębokie pomysły filozoficzne, ukryte pod firmą praktyczną, co jest rzeczą najtrudniéjszą: często nawet w rzeczach na pozór śmiesznych i urojonych tają się wysokie prawdy. Nie wszystko więc czerpał z natchnienia, ale ten człowiek głęboko myślący dobrze się zastanawiał nad tém, co go otaczało.
Młody krytyk francuzki Teofil Gautias powiedział: „że poeci są klawikordami swojego ludu; jest to tylko zmysłowe wystawienie téj wielkiej prawdy, że każdy naród wyrabia w swém łonie, (jeden może mniéj drugi więcéj,) wielką massę poezyjnego żywiołu, który barwi jego wejrzenie na świat i życie, unosi się nad jego wyobrażeniami i stanowi pewną strefę wyższą, otaczającą, jak atmosfera powietrzna, byt ziemski tego narodu. Jest to zbiorowa fantazia ludu; ale rzadko ona miéwa organ, którymby się dostatecznie przejawić mogła. Najczęściéj pokolenia po pokoleniach unoszą ją z sobą w potoku czasu; albo pozostają po nich odgłosy częściowe, drobne i rzadkie, albo pełne ceny utwory, ale młodzieńcze jeszcze i nie sięgające dalej jak do najprostszych obrazów, jakiemi są zwykle tak nazwane poezye gminne. Nié masz nic rzadszego, jak poeta ukształciciel w sztukę tej zbiorowéj fantazyi ludu. Jednym z nich był Shakspeare; wcielił on w swoje dzieła indiwidualizm współczesny swego narodu i ukształcenie jego chrześcijańskie i nowoczesne, tak dobitnie różne od tego, jakie Homer, (jedyny przed nim wieszcz tego samego powołania), widział i zachował w swoich epopejach Heleńskiego i Politeicznego świata. Sprawiedliwie więc krytycy niemieccy ostatnich czasów, zastawszy jeszcze literatury europejskie kształcone wedle wzorów tak nazwanych klassycznych, to jest greckich, uznali w poecie angielskim najwyższy typ romantyczny, i kazali u niego się uczyć sekretów nowej sztuki. Chciałbym jednakże, aby w tych studiach dopatrywano się pilnie, że ani Homer, ani Shakspeare nie byli wynalazcami swojéj poezyi, ale najdoskonalszemi narzędziami przejawy téj poezyi, którą wyrobiła zbiorowa myśl i fantazia ich wieku i narodu. Kiedy szkodnik lasu Tomasza Lucy powędrował do Londynu i wyzwał się za niewyczerpanego dostarczyciela nowych scenicznych widowisk, całą jego naukę, cały zapas stanowiła owa doskonała zgodność myśli i uczuć ze społeczeństwem, śród którego urodził się i żył. Jakoż późniéj nie troszczy się on bynajmniéj o nowość dzieł swoich; bierze piérwszą lepszą scenę z historyi narodowéj, a jeszcze chętniéj chwta jaką nowellę, gdzie gotowa jest bajka i intryga; im znajomsza ona publiczności, im najmocniéj w niéj smakowano, tym ona dla niego pożądańsza. Jego nowość w samém jéj wystawieniu. Wystawia zaś rzecz swoją jakby ją żywcem wyjął z potocznego życia, charaktery, które wprowadza, nie są to żadne typy ogóne, ale indiwidualizmy wyraźne, jakiémi są zwyczajnie ludzie, zupełnie podobne do tych, jakie napełniają widownię, na któréj przedstawia się dramat jego. Czy wprowadza na scenę Rzymianina, Duńczyka, czy Szkota, mało się troszczy o wierność erudycyjną, byle mu zachował fizyognomię prawéj istoty wyszłéj z rąk natury, nie zaś z niezgrabnych rąk jéj czeladnika, według jego własnego wyrażenia w Hamlecie. Stan osoby tak mało daje mu zapomnieć szczegółowego indiwidualizmu każdego człowieka z osobna jak i pochodzenie narodowe; król u niego nie mówi ciągle o berle i koronie. Z pod sukień i oznak stanu, wygląda wszędzie oblicze ludzkie; i dla tego nie nasycimy się nigdy i nigdy się nie znudzimy osobami Shakspeara i ich dyalogiem: ilekroćbyśmy do nich nie wracali; wydadzą nam się zawsze nowe, niespodziéwane; bo są to postaci i dyalog prawdziwych ludzi: oni żyją tak jak i my! — Traiczność Szekspira nie zasadza się na jakimś wymyśle cudackim, ale na uczuciach naturalnych i głębokich, i wynika z tego uznania przyrody wszelkiéj wielkiéj zbrodni, która jest tak wielkiém wyboczeniem z praw moralnych i fizycznych, że ustrasza i świadków i samych sprawców. Komiczność Shakspeara, jest to niewyczerpany zasób wesołości, dowcipu, rubaszności, humoru, który Shakspeare zawsze ma z sobą jak prawdziwy człowiek ludu, fantastyczność zabobon w sztukach tego poety, jest to ogół tych wierzeń, które krążą w narodzie, które słyszano w dzieciństwie, a odepchnięto w późniejszym wieku, lecz zawsze się kryją pokątnie w myśli i fantazyi narodu i są nie błahym odgłosem powszechnéj jakiejś poezyi i mytologii plemion północnych. Shakspeare nie zaniedbuje użyć ich jako żywiołu poetycznego. Dzieła Shakspeara pełne są rozumu ale nie xiążkowego, tylko tego, który daje doświadczenie życia i ludzi, prawéj filozofii popularnéj. Tak więc tym łatwiej zajął publiczność londyńską, że nic w nim nie było więcéj, tylko to, co i u jego widzów; ale to, co było podzielone pomiędzy nich wszystkich, sam jeden posiadał, ale to wrażenie, uczucie, myśl, które tam komuś w rzadkich chwilach zdarzyło się doświadczać, dla niego były zawsze dostępne, przechodził w nie kiedy tylko chciał i dla tego biorąc, że tak powiém, tony wedle osnowy przedmiotu, brał je wszelako zawsze jednakowe pełne i cokolwiek mówił, wszystko znajdowało w jego słuchaczach żywe echa, doskonałą znajomość. Był on całkowitą pojętnością swojego czasu. Wrażenia, które Shakspeare robił na swojéj publiczności, które dotąd czyni na nas wszystkich, nie można porównać do wrażenia, jakie nam sprawują autorowie od xiążek; porównałbym je raczéj do tego, które czasami w towarzystwach sprawia rozmowa, opowiadanie jakiego dobrego gaduły, (u nas szczególniéj dawniéj można było spotkać podobnych), rozmowa mówię jakiego bywalca, trochę łgarza, żołnierza, myśliwego, flisa, który z wrodzonym talentem i doświadczeniem wyczerpaném z przygód życia, rozprawia i żartuje: tylko że Shakspeare ma ten talent do rzeczy potocznych i najgórniejszych. Shakspeare wierny jest wszędzie swemu przyrodzonemu charakterowi poety gminnego, i kiedy w końcu sztuki, duchy błogosławią domowi Tezeusza, czyżby tak nasi deklamatorowie postąpili?.. czyżby nie natkali tam życzeń ogólnych jak w oracyi burmistrza do króla? nie tak tam; owszem duchy obiecują że dzieci nowożeńców będą się rodzić bez znamion i t. d.; pamięta bowiem, że w przesądach przypisują się podobne nieszczęścia sprawie duchów nieżyczliwych. Wszędzie ten sam, wszędzie poeta.“
Duchy za jego czasu były w modzie, pospolite podanie oswoiło z niémi, jeszcze więcéj ich rozgłosił poemat Spencera: ale wprowadzać na scenę, była to wielka śmiałość. Czuł Shakspeare, że to nadzwyczajne widowisko może zrazić umysły wówczas metodyczne: cóż robi? oto ze zwykłą sobie trafnością stara się całą rzecz w sen przemienić. I w rzeczy saméj, jest to słodkie marzenie młodego poety, jest to kraina lubych urojeń, pełna idealnych i nieujętych istot, jest to raj młodości, do którego wzdychamy, kiedy nas wiek i odczarowanie świata z niego wypędza. — Wśród czytania téj sztuki, albo, jak Hazzlit powiada, wśród téj przechadzki po gaju przy blasku xiężyca, porywają nas te obrazy fantastyczne, a wdzięczne, w świat snu; tak, że można wyrzec:

Śnie jak lubo w twéj krainie!
Jakieś łąki, jakieś gaje,
Strumieniami szczęście płynie,
A wiek zloty nie ustaje.

Tłumacz.




  1. Tezeusz zwyciężył Amazonki i Hipolitę, albo, jak inni zowią, Antiopę dostał w niewolę.
  2. Rodzice wedle praw Solona mieli władzę życia i śmierci nad swojémi dziećmi.
  3. Może nie każdy czytelnik postrzeże prawdziwą myśl tych wiérszy. Hermia chce pocieszyć Helenę i unika wszelkiego pozoru tryumfowania nad nią; przeto jéj mówi, aby nie miała możności podobania się za rzecz godną zazdrości i bardzo pożądaną, kiedy Hermia, którą uważa jako posiadającą tę możność w najwyższym stopniu, nie inną korzyść z tego odniosła, jak utratę szczęścia.Johnson.
  4. Zapewne to jest wyszydzenie sztuki Tom. Preston, którą wydał pod tytułem. „Lamentująca trajedya, pełna wesołych żartów i zawierająca życie Kambizesa króla perskiego.“ — W roku 1562 wyszło dziełko Pyrama i Tisby, a późniéj, bo 1597 r., D. Gale wydał poema Pyramus and Thisbye, jednakże to poema zdaje się późniéj wyszło od Sen w wigilią S. Jana.
  5. Tu wyszydza tytuły dawnych angielskich morałów i dyalogów. Tak Skeltona Wspaniałość nazwana dobrym dyalogiem i pociesznym.
  6. W całéj tej scenie Shakspeare korzystając ze swojéj znajomości teatru, wyśmiéwa przesądy i współzawodnictwa aktorów. Wątek, którego jednogłośnie przyznano piérwszym aktorem, objawia skłonność do roli tyrana, do furyi, tumultu i wrzawy, coby chciał dokazywać każdy młody przy piérwszem wystąpieniu na scenę. Tenże sam Wątek, chociaż, jak można wnosić, zhodował się za warstatem, jednak posiada i drugą aktorów passyę; chciałby zabrać wszystkie role i niższym odjąć wszelką możność odznaczenia się; dla tego chce grać Pyrama, Tisbę i Lwa w jednym czasie.Johnson.
  7. Zdaje się, że Shakspeare te szumne wiersze pisząc, wyszydził duchem wieszczym tych młodych rymopisów, co sądzą, że dość nakłaść słów hucznych, dość łby kręcić, aby być wielkim romantycznym poetą. Równie w Hamlecie czytając urywek traiczny o Hekubie, znajdujemy satyrę francuzkiego teatru za czasów Ludwika XIV.
  8. To miejsce pokazuje, jak zastępowano w starym teatrze kobiéty. Jeśli nie było młodego, któregoby twarz mogła ujść za kobiecą, wtedy grano w masce w ubiorze niewiasty, i to uważało się na scenie za rzecz wcale nie nadzwyczajną, a ten, co mógł udać cienki głos kobiéty, grał tę rolę wyśmienicie. Downe w swoich pamiętnikach powiada, ze jeden z tych udanych heroin wzruszał się gwałtowniéj i namiętniéj, jak nawet same kobiéty po swojém wnijściu do teatru.
  9. Tu znowu Wątek odkrywa się ze swoim jeniuszem teatralnym przez zbyteczną troskliwość o ubior: ze wszystkich brod wybiera same nie naturalne. Dawniéj było zwyczajem nosić malowane brody.
  10. To jest na głowach wypadłych z włosów w słabości zwanej corona veneris Nasz poeta często do tego robi alluzje.
  11. Przyjść czy się łuk zerwie czy nie zerwie, jest to przyjść w każdym razie: a to ztąd poszło, że dawniéj, kiedy strzelcy z łuków byli używani, często tedy swoje nie stawienie się na czas naznaczony, tłumaczyli tém, że łuk się zerwał.
  12. Koła murawy są to te miéjsca zieleńsze, których świeżość i zieloność przypisuje pospólstwo duchom, jakoby je zraszali.
  13. Pierwiosnek jest faworytalny kwiatek między duchami.
  14. Panuje mniemanie u ludu, ze duchy czasem porywają dzieci.
  15. Ten obraz Robina dobrego kamrata zupełnie się zgadza z opisem Harseneta. Także go nazywa Cartwright (ordinary act. III.) duchem skłonnym szczególniej do mieszania pokoju domowego i ekonomiki. Reginald Scot toż samo powiada o tym pustym duchu w swojém Discovery of Witchcraff: „Kobiéty zwykły kubek mléka stawiać dla niego za to, że meł słód i gorczycę i zamiatał dóm w północy.“
  16. Puk, znaczy djabeł, jest to słowo dawne gotyckie. — Puke, Puken; Suthanas. Gudm. And. Lexicon Island.
  17. Zdaje się że w mytologii tych duchów (fairy), Puk, albo Hobgoblin, był wiernym sługą Oberona i zawsze używany przez niego do szpiegowania i odkrycia intryg miłośnych królowéj Mab, którą Shakspeare nazwał Titanią. Bo w Draytona Nymphidyi te same duchy są podobną zajęte sprawą. Mab kochała Pigwiggen; Oberon zazdrośny posyła Hobgoblina, aby ich schwytał na uczynku, ale nimfa królowéj Mab zapobiegła temu przez czary.
  18. Bez względu na chronologią jest to alluzia do kolędy i piosnek śpiewanych w nocy w czasie Bożego narodzenia. Wielu ówczesnych pisarzy narzekało na zmniejszającą sję radość w obchodzeniu tego święta; między innémi Nash wydał komedyę w tymże samym czasie, t. j. w roku 1600, pod napisem: „Ostatnia wola i testament lata.“
  19. Pomieszanie pór roku jest wprawdzie poetyczném ale nie mniéj rzeczywistém opisaniem czasu, co istotnie przypadł w Anglii pod tę porę, kiedy ta sztuka wychodziła. Tę wiadomość winienem przypadkowi, który mi dostarczył kilka kartek staréj meteorologicznej historyi.Steevens.
  20. W tém miejscu, pod Syreną powiada Dr. Warburton, poeta rozumiał Maryę królowę szkocką, a przez delfina, jéj męża Delfina Francyi. Marya nazwana Syreną dla tego, ze jéj królestwo na morzu położone i że była piękną i niewstrzemięźliwą. Słodka pieśń i miła przedstawia jéj dowcip i uczoność, a jeszcze więcéj jéj słodki urok wdzięcznego wysłowienia. Wzburzone morze wyobraża Szkocyę, która w jéj nieobecności porwała się do broni przeciwko Rejentowi państwa, ale się uciszyła za jéj powrotem. Hrabiowie Northumberlandyi i Westmorelandyi, zawikłani w jéj niedolę i xiąże Norfolk, którego zamiar zawarcia z nią szlubu sprowadził mu fatalne skutki, są tu wystawieni przez te gwiazdy, co spadły ze sfer szalenie. To ostatnie porównanie bardzo trafne, bo pospólstwo utrzymuje, że syrena wabi ludzi piosnką, aby ich potem zgubić.Malone.
  21. Elżbieta królowa angielska.
  22. Za czasu naszego poety wiele było trup aktorów; czasem pięć teatrów ubiegało się o łaskę publiczności. Niektóre trupy były bardzo proste i bardzo biédne. Cała ta scena zdaje się mieć na celu wydrwienie ich niewiadomości i niezgrabności w sposobach, jakiemi zastępowali brak swojéj dekoracji. Wątek przedstawiał może głowę jakiego współzawodniczego teatru, i dla tego został oślą głową uraczony.
  23. Kwiat Dyanny t. j. agnus castus; kwiat Kupidyna t. j. viola tricolor.
  24. Pospólstwo mniema, że w dzień S. Walentego zaczynają się parzyć ptaszki.
  25. Odnosi się to do wyzéj wspomnionego w notach Prestona. Grał on w sztuce Dydony w przytomności królowéj Elżbiety, która mu za to naznaczyła rocznej pensyi 20 funtów szterlingów, co na dzień wyniesie po jednym szellingu.
  26. Odnosi się to do poematu Spencera, który umarł w nędzy roku 1598.
  27. Pokazuje się to z Guls Hornbook przez Deckera, 1609, że Prolog dawniéj wychodził poprzedzony trąbieniem. „Nie wychodź sam na scenę, (szczególniéj w nowéj sztuce), dopóki drżący Prolog przez natarcie sobie twarzy nie odzyska rumieńca i nie będzie gotów do uderzenia w trąbkę na znak, że wychodzi.“
  28. Pan Upton słusznie zauważył, ze Shakspeare w tych wierszach wyśmiewa przesadę zaczynania wielu słów od jednej litery: toż samo nagania Gaswigne, współczesny naszego poety. Johnson.
  29. Limander i Helena mówili prości aktorowie zamiast Leander i Hero.
  30. Prokrus i Sefala, miasto Prokris i Cefalus. Cefalus, małżonek Prokrydy, którego urodą zniewolona jutrzenka porwała go, ale napróżno; pozwoliła mu tedy wrócić do Prokrydy, nadając mu własność przeistoczenia się, końcem przekonania się o wierności téj małżonki, do któréj mocno był przywiązany. Przemienił się w kupca i po wielu trudnościach zdołał ją pozyskać, wtedy daje się poznać i wyrzuca jéj słabość. Prokryda zmieszana opuszcza męża i kryje się w lasach. Jéj oddalenie roznieciło w Cefalu miłość, przeto się z nią pojednał i odebrał od niéj w upominku strzałę nie chybiającą nigdy celu, i psa, którego jéj Minos darował. W myśliwym Cefalu te dary pomnożyły chęć łowów. Prokryda niespokojna z oddalenia męża i zdjęta zazdrością, potajemnie udała się za nim i w
  31. gęstym ukryta się krzaku. Małżonek strudzony spoczął przypadkiem pod b1iskiém drzewem i wzywał zefiru dla ochłodzenia (aura veni) usłyszawszy to żona rozumiała, ze przemawia do swéj współmiłośnicy i poruszeniem swojém liście zatrzęsła. Cefal biorąc ją za dzikie zwierzę, wymierzył strzałę odebraną od niéj w upominku i zabił. Swój błąd poznawszy tą samą przebił się strzałą. Jowisz użaliwszy się nad tém małżeństwem przemienił ich w gwiazdy. — Cephalus, Słownik Mitologicz. JW. Biskupa Osińskiego.
  32. Bergomasko taniec jest to naśladowanie wiejskiego tańca mieszkańców Bergom we Włoszech. Wszyscy pajacowie włoscy przejmują ich śmieszną i pokaleczoną włoszczyznę, a ztąd poszło, że naśladowano ich sposób tańczenia.
  33. Czystość jest koniecznie potrzebna, aby te duchy mogły przebywać w jakim domie. Proch za drzwiami zmieść, dla tego, że tam rzadko zbywa na prochu.Farmer.
  34. Ta pieśń zaginęła. Dr. Johnson sądzi, że i druga piosnka zginęła, która miała być zaraz po tych Oberona słowach:

    „Nućcie ze mną pieśń wesołą,
    „Tocząc skoczne tańcu koło.“

  35. Od świstania.
  36. To samo utrzymują powszechnie o Burzy, przez co się jeszcze mocniéj utwierdzam w mojém przekonaniu, bo Sen i Burza są to bliźnięta naszego poety, albo dwie rodzone siostry jak kancony Petrarki zwane Sorelle. „Shakspeare bowiem,“ jak powiada P. M. Grabowski, — „jest poeta, który nie znajduje ubliżeniem dla siebie pisać do okoliczności; alluzie do różnych spółczesnych zdarzeń, zaprzątnień i namiętności spotykają się ustawicznie w jego sztukach. Nie jest on bynajmniej z rzędu tegoczesnych pisarzy, co z taką prozopopeją ogłaszają o swoich celach czysto artystycznych, co silą się uzyskać sławę, że urodzili coś, o czém nikt nigdy nie słyszał i co tylko uczą własnéj najosobliwszéj teoryi; bynajmniéj; wszystko to wysiłki naszéj nieszczęśliwéj epoki krytycyzmu. Dzieła się więc nasze rodzą martwe, ciężkie, uczone; przeciwnie wszystkie twory poety XVI wieku są lekkie, swobodne, że tak powiem światowe t. j. pełne myśli i wrażeń nie w gabinecie wysmażonych, ale wziętych z obiegu pomiędzy społeczeństwem czasów poety. Doszliśmy do rzeszy, która według mnie jest kluczem zdania o Shakspearze.“
  37. Wszystko, co tu oznaczone cudzysłowem, wyjąłem z listów P. M. Grabowskiego do mnie pisanych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Ignacy Hołowiński.