Rodzeństwo (Kraszewski, 1884)/Tom drugi/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rodzeństwo

Tom drugi

Wydawca Wydawnictwo
»Dziennika Powieści«.
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia «Czasu»
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Radca był na wyjezdnem do Wólki. Wiadomość o Julianie raziła go, jak piorunem. Przywiązanie między rodzeństwem od lat wielu znacznie było ostygło, węzły, które chłopców czasu ich młodości ściślej łączyły, były potargane — ale coś jednak pozostać z nich musiało. Wiadomość o nieszczęściu, jakie dotknęło brata, więcej daleko dało się czuć Bronisławowi, niżby był sam przeczuwał i sądził.
Był niespokojny, — zdawało mu się, jakby jemu samemu coś zagrażało, jakby on też w tem miał udział jakiś.
Drugim skutkiem niespodziewanym dla Radcy tej wiadomości było, że mimowoli zaniepokoiła go ona o własną żonę... o szczęście domowe...
Widział Lolę bledniejącą przy opowiadaniu, zmięszaną — bo wszystkie kobiety w takich razach solidarnemi się czują — jakiś chwilowy chłód zapanował pomiędzy małżeństwem; pani Radczyni skrzywiła się, chciała niemal bronić Julianowej, wstrzymała się, zacięła usta, ona i mąż niedowierzająco spojrzeli sobie w oczy. — Koniec końcem Bronisław nie mógł przyjść do siebie, nie umiał sobie wytłumaczyć, że jemu przecież nic nie groziło osobiście, że on tak ślepym nie był, jak Julian, ani żona jego tak płochą.
Przychodziły mu teraz na myśl rozmaite drobne okoliczności, które dawniej wcale uwagi jego nie zwracały. — Trzpiotanie się Loli, jej minki zalotne, poufałe obejście się z doktorem Drożyńskim i inną młodzieżą.
Radca choć nie przypuszczał wcale, aby coś podobnego kiedykolwiek go spotkać miało — nie mógł jednak całkiem obojętnie patrzeć na to.
Należał bądź cobądź, do wielkiego bractwa żonatych, które dotknięte w jednym ze swych członków — boleje.
Lola postrzegła wrażenie, jakie to na mężu jej uczyniło — i — zamiast gniewać się na sprawczynię, — na panią Helenę, — była oburzoną przeciw — Julianowi. Tak jest, tłumaczyła to sobie zazdrością nierozsądną, przywidzeniem, zadawała mu brak taktu. — Powinien był siebie i dom ocalić, ukryć gdyby coś było... a Lola zresztą nic seryo nie przypuszczała. W jej mniemaniu Julian był wszystkiemu winien...
Posmutniała... Mogło to oddziałać do pewnego stopnia na ich stosunki domowe, męża jej uczynić niedowierzającym, — podejrzliwym, zmusić do nieustannej baczności...
Może też być, iż piękna i zalotna pani miała sobie jakie małe powszednie grzeszki do wyrzucenia...
Mężczyźni, szczególniej panowie mężowie — wydawali się jej ludźmi bez najmniejszego w postępowaniu pomiarkowania, niezręczni... a za ich winy żony potem pokutować musiały.
Piękna Lola wszystko a wszystko składała na Juliana — pocóż dopuścił do takiej ostateczności, jeżeli w istocie doszło do ostateczności. Znała ona z widzenia i rozgłosu pana Ottona Brackiego... nie był w jej smaku, ani pierwszej młodości, ani mógł seryo być groźnym! Zresztą kuzynowstwo tłumaczyło spoufalenie, które sam Julian tolerował.
Nie nawidziła go...
Radca przeciwnie wszystko przypisywał Helenie bratowej, i tłumaczył sobie, iż dawno to przewidywał, lękał się, chciał nawet ostrzedz Juliana ale się wahał mięszać w cudzą sprawę.
Małżeństwo zszedłszy się później powtórnie, — spoglądało na siebie dziwnie, oboje kwaśni byli i zachmurzeni, unikali wznowienia nieprzyjemnej rozmowy.
— Jechać muszę do Wólki — rzekł Radca wzdychając — dla matki, dla ojca, któremu utaić tego nie będzie podobna. Jestem o niego niespokojny.
— Ty wiesz, odparła Lola chłodno, że ja ci się w niczem nie sprzeciwiam, szczególniej, gdy się co tyczy twojej familii. Postanowiłeś jechać do rodziców — jedź, ale — zastanów się, czy dostatecznie jesteś uwiadomiony o tem, co zaszło...
Wszystko to, co wiemy są... ogólniki jakieś, szczegółów nie mamy. Małżeństwo się poróżniło, zaszło nieporozumienie. Julian nie miał taktu, wziął to za gorąco, wyjechał, ale to nie dowodzi, żeby się jeszcze nie — zbliżyli i niepojednali.
To się może odmienić.
— Wątpię, rzekł Radca — czyja tam wina, nie wiem, ale rzeczy zaszły za daleko. Julian był do zbytku powolny, — za to pokutuje...
Pani Radczyni zagryzła usta.
— Ale mój Bronisiu — odparła — ty wszystko składasz na żonę, bo na te nieszczęśliwe żony wy zawsze zwalacie wszelką winę. — Julian był nieznośnie zazdrosny i podejrzliwy, uczuła się w ostatku obrażoną tem... Cierpiała długo...
P. Bronisław zamilkł — po chwili żona rozpoczęła ciszej.
— Jedziesz do Wólki — mnie by się zdawało stosowniejszem wprzódy widzieć z Julianem, lepiej rozpatrzeć. Może nie zerwali z sobą tak stanowczo, aby się to nie dało — zmienić...
— Cały świat już o tem wie! bębnią wszędzie — odezwał się kwaśno Radca — za późno! Julianowi nic ja nie pomogę — ale mi o rodziców idzie... Dla ojca, dla matki będzie to cios bolesny.
Westchnął mówiąc to — a Lola dodała.
— Dla nas wszystkich równie to przykre — ale...
Nie dokończyła — Bronisław wstał i milczący przeszedł się po pokoju. Ani on ani ona do dłuższej w tym przedmiocie rozmowy ochoty nie mieli, pani znalazła zaraz jakieś pilne zajęcie, dla którego oddalić się musiała — on też przed podróżą miał wiele do załatwienia.
Wybierał się właśnie na miasto, gdy zastukano zlekka do drzwi...
Najmniej spodziewany — ukazał się w progu Mecenas, z twarzą przeciągniętą, zachmurzoną i zakłopotana. Przywitanie było bardzo zimne.
Kalikst pierwszy rozpoczął.
— Nie pytam o to, rzekł — bo niepodobna, abyście nie wiedzieli, że Julian z żoną się rozchodzi...
Po raz pierwszy oddawna spojrzeli sobie w oczy, mniej niechętnie, jak gdyby ich coś zbliżyło i łączyło — wspólne nieszczęście.
Mecenas westchnął.
— Dla mnie jest to zupełnie niespodziewanem... piorun!
— Na nas wszystkich spadło to taksamo — westchnął Radca. Ja jeszcze do siebie przyjść nie mogę, a że na rodzicach uczynić to musi wrażenie może jeszcze większe, niż na nas, niespokojny o nich, — wybieram się do Wólki.
Mecenas głową potrząsnął.
— Zapewne, rzekł — trzeba o ile możności starać się im cios ten uczynić mniej dotkliwym.
— Ale — jak? odparł Radca...
— Matka musi być wprzódy zawiadomioną — począł Kalikst... a mnie się zdaje, że już nawet musi wiedzieć.
Kiedy jedziesz? dodał.
— Jutro — rzekł Radca...
W tych niewielu słowach, które zamienili z sobą — dziwna rzecz, nie było rozdrażnienia, niechęci, jaka niedawno odpychała ich od siebie... Więcej się czuli braćmi, wspólność cierpienia zbliżyła ich bez żadnych form pojednania...
— W tem wszystkiem, odezwał się siadając Mecenas, my dotąd sędziami być nie możemy, bośmy za mało świadomi, o co im właśnie poszło, i co, po tylu latach pożycia, doprowadziło do takiego gwałtownie wybuchającego skandalu.
Wszyscyśmy na to patrzyli, jak Julianowa się obchodziła z mężem, i często dosyć sobie płocho postępowała. Julian zdawał się obojętnym... Nikt z nas nie miał prawa zwracać jego uwagi... Nagle...
Radca stał zadumany.
— Julian rzekł, jeżeli zgrzeszył, to chyba dobrodusznością, powolnością zbyteczną — a teraz postąpił sobie bez taktu, dając sprawie wybuchnąć.
— My nie wiemy co to spowodowało — odezwał się Mecenas. Bądź cobądź Julian winien, ale i ona nie jest bez winy...
— Ona jest najwinniejsza — począł Radca, ożywiając się mocno, ona jest właściwie sama tylko winna. Julian słabością zgrzeszył...
— W mężczyźnie grzech to jest wielki — przerwał Mecenas. Na nim cięży odpowiedzialność, powinien o tem pamiętać.
— A! westchnął Radca — to była kobieta płocha! niewypowiedzianie lekkomyślna... raziło mnie to w niej — ale nie przypuszczałem...
— Ani ja — szepnął Mecenas.
Oprócz wielkiej przykrości, jakiej Julian doznać musi, — popadłszy na ludzkie języki — dodał — jest druga okoliczność dla niego groźną.
Majątkowo, nie pilnował się, bo nie przewidywał nic, — pozostanie mu zaledwie jego wioseczka... a on nie przywykł do skromnego życia, na które zostanie skazany... w dodatku mając dorastającego syna, — bo tego przy matce zostawić ani może, ani zechce.
— Tak... to też fatalne! westchnął Bronisław.
Zwolna przedłużająca się rozmowa braci, schodziła do coraz łagodniejszego tonu. W początkach czuli się jeszcze podrażnieni — teraz zacierało się to wrażenie. Wspólne cierpienie coraz widoczniej ich ku sobie zbliżało...
Mecenas siedział nie spiesząc, Radca przyniósł mu cygaro... nie mieli ochoty o nic się sprzeczać, wzdychali jednym tonem, zgodnie.
Po małym przestanku, Kalikst się odezwał.
— Gdybym mógł, pojechałbym i ja do rodziców, ale mam wiele zajęcia, a zresztą ty tam będziesz i zrobisz, co z naszej strony należy, a po powrocie naradzimy się, co dalej przedsięweźmiemy. Juliana mi żal.
— Bądź cobądź ani rodzice, ani my go opuścić nie możemy — dodał Radca i spojrzał na brata, który głowę schylił, dając znać, że się zgadza.
— Co jednego Szelawskiego spotyka, rzekł Bronisław — wszystkich boleć musi. W mojem przekonaniu wina i srom spada na żonę, ale świat zawsze w takich razach obwinia i wyszydza męża.
Juliana położenie w oczach ludzi tem się stanie bardziej upokarzającem, że majątkowo zostanie dotknięty...
— Ani rodzice ani my zbyt nizko mu upaść nie dopuścimy, odezwał się stanowczo Mecenas. — Nabyte nowo dobra nie wiem na czyje imię kupił Julian, na wspólne, na swoje, czy żony. W ostatnim razie ona je zagarnie, a on zostanie przy jednej małej wiosce...
Skrzywił się Mecenas.
— Zdaje mi się, że dobra nabyte są na imię jejmości — dodał Radca...
Kalikst się zadumał nieco.
— Julian dawniej wtajemniczał mnie w swe interesa — rzekł, wiem więc, że jeżeli pani zmuszoną będzie nabyty majątek przy sobie zatrzymać, nieda sobie z nim rady. Sprzedać go stanie się dla niej koniecznością... w takim razie. Tu się zawahał — spojrzeli sobie w oczy.
— W takim razie wszelkiemi siłami rodzice i my powinniśmy dopomódz Julianowi, aby on się przy nich utrzymał. Dobre nabycie czy nie, na rękę nam czy nie w porę, musimy Julianowi podać dłoń i dźwignąć go.
Z takiem głębokiem przekonaniem powiedział to Mecenas, że Radca uczuł równie silnie — solidarność familijną, — podał mu rękę...
— Masz słuszność — zawołał — to obowiązek...
Poczciwe to uczucie zbliżyło ich i pojednało więcej jeszcze. Twarze obu się rozjaśniły — odetchnęli swobodniej.
Nieszczęście, które dotknęło Juliana, błogo podziałało na pozostałych braci.
— Jedź więc do Wólki — odezwał się Mecenas żywo — a nie znajdujesz właściwem, abym ja i jako brat i jako prawnik pojechał do Juliana naradzić się, a raczej poradzić mu, gdyż niewątpliwie głowę stracił — a i dawniej nie zawsze nią władał.
— Myśl doskonała — potwierdził Radca — jedź — spełnisz obowiązek...
Podali sobie ręce raz jeszcze...
Gdy w chwilę potem Mecenas wyszedł od Bronisława, tak mu jakoś było lekko na duszy, tak się czuł rad z tego, że z bratem pojednali się, nie potrzebując ani tłumaczyć, ani przepraszać, że prawie był za to wdzięczen Julianowi.
Niezwłocznie potem, wpadłszy do kancelaryi swej, rozporządziwszy na prędce, co miano najpilniej załatwić, zapowiedział, że się musi na dni parę oddalić, i tegoż wieczora posłał po konie pocztowe. Nie wiedział jeszcze, gdzie ma szukać brata, w Chrzanowie, w nowo nabytym majątku, czy w jego własnej wioseczce, gdzie domu nawet stosownego dla siebie nie miał.
Julian przez rodzaj dumy, wprost z Chryziem udał się do własnego majątku.
Dwór dawny szlachecki, niepotrzebny państwu Julianowstwu, zajmował od lat wielu ekonom, — parę pokojów zaledwie było wyłączonych na przypadek krótkiego pobytu dziedzica. Nie potrzebujemy objaśniać, że pan Julian tak wiele wymagający dla siebie, nie miał tu nic, ani kuchni, ani kredensów, ani żadnych wygód, jakich mógł dłuższy pobyt wymagać.
Mecenas wprost przyjechawszy do Chrzanowa, nim dojechał do pałacu, dowiedział się już, że brat odjechał do Płoski (tak się zwała wioska jego). — Musiał więc tam zawrócić. Ponieważ o przybyciu swem nie zawiadomił brata — Julian się go wcale nie spodziewał, i postrzegłszy pocztową bryczkę, uradowany wybiegł naprzeciw niego.
Uściskali się milczący czulej, niż kiedykolwiek. Mecenas, który nigdy w Płosce nie był — rozpatrywał się ciekawie.
Krótki pobyt Juliana, który uważano jako czasowy i nie mający trwać długo — nie dozwolił tu nic zmienić jeszcze. Po pańskim Chrzanowie Płoska wyglądała bardzo — biednie...
Dwór duży, drewniany na podmurowaniu — był bardzo porządny i wygodny, ale ekonom, zajmujący go od lat wielu, nie starał się wcale o wdzięk, więc wszystko było zaniedbane i tylko w widokach gospodarskich zużytkowane. Najlepsze pokoje zajmowali Ekonomstwo, w prawo owe ekscypowane pańskie, opuszczone, zapylone, ledwie oczyszczono na prędce i jako tako w sprzęt stary i nadniszczony opatrzono.
Jeden prawie cały zajmowały nagromadzone pakunki, kufry, tłumoki ciągle teraz ściągane tu z Chrzanowa... Całe stosy ich aż pod sufit sięgały. W drugim pokoju pan Julian z synem spać, jeść i zabawiać się musiał, gdyż jeden tylko alkierzyk jeszcze mieli na złożenie najpotrzebniejszych przyborów — niestety!
Ekonom miał się wynosić i opróżnić część dworu, ale się nie spieszył z tem ciągle, spodziewając się, że to się — zmieni jeszcze.
Julian z jednym kamerdynerem, jednym lokajem, i kuchtą zabranym z Chrzanowa, pędził tu życie nieznośne. Stary profesor, na którego zdawał Chryzia, uwalniał go przynajmniej od dozorowania syna...
Pomiędzy Chrzanowem a Płoską trwały nieprzerwanie przesyłki, — wyprawiano notatki, zabierano rzeczy, do których pan Julian miał prawo wyłączne, ruch był tak wielki — że nakoniec i ekonom stary zaczynał już wierzyć w to, iż państwo się na seryo rozstać myśleli...
Mecenas spojrzawszy na brata, znalazł go tak nagle zestarzałym, zmienionym, zmizerniałym, że mu się wydał podobnym do starego Szelawskiego. Nie mówiąc nic, Julian ręką wkoło ukazał Mecenasowi to, co go otaczało, dając do zrozumienia, iż to teraz — było wszystko, co miał.
W pokoikach, po tej niezmiernej elegancyi, do jakiej Julian był nawykł — panował nieład, ciasnota, nagromadzenie najdziwaczniej się z sobą spotykających rzeczy — nie do opisania.
Stan ten, w którym Julian zmuszonym był żyć i obracać się — zamęczał go widocznie. Nieustannie wołał to kamerdynera, to lokaja, chwytał się za głowę, zapytywał, nie czekał odpowiedzi — zamyślał się roztargniony — słowem był na pół ledwie przytomny,
— A! rzekł — ściskając rękę Mecenasa, wdzięczen ci jestem niewypowiedzianie, żeś przyjechał, czułem się tak opuszczonym, jestem tak przybitym.
Potrzebuję rady, pociechy.
Silnie pochwycił go za rękę...
— Tyle lat spokojnego pożycia — dodał, ta nagła katastrofa...
— Może za gwałtownie postąpiłeś sobie, wtrącił Mecenas — uspokój się, pomówiemy o tem.
Julian, na którym wrażenie nieładu, jaki ich otaczał, przykrem było — wstał.
— Chodźmy się gdzieś przejść, rzekł, mnie tu powietrze dusi.
Wyjść było łatwo, ale około dworu znaleźć kątek, w którymby powszednie życie gospodarskie nie biło w oczy i nie raziło nawykłego do elegancyi Juliana — niepodobieństwem.
Spiesznym krokiem wprowadził gospodarz Mecenasa do ogródka, w którym ciasnemi ścieżkami agrestem obsadzonemi, pomiędzy kwaterami cebuli i warzywa — przejść było trudno. Dobili się jednak niemi do rodzaju altany z kilku starych lip złożonej... i tu na nędznej ławce z tarciczki uginającej się pod nimi usiedli.
Julian oglądał się do koła i wzdychał.
— Obwiniasz mnie o zbytnią gwałtowność, rzekł — niestety! cierpiałem długo, zamykałem oczy — ale na ostatek ścierpieć dłużej było niepodobieństwem. Helena miała oddawna romans z Ottonem Brackim... zdaje się, że na rozwód rachowali — nieuniknionym się stał... Pozwól mi nie wchodzić w szczegóły.
— Rzecz więc już nieodwołalna? zapytał Mecenas.
— Niepodobna tego, co się stało naprawić — dodał Julian — nie mówmy o tem. Gdyby nie mój powrót niespodziany do domu, możeby się to przeciągnęło jeszcze, ale skończyć raz musiało tak, jak się teraz rozstrzyga...
— Idzie więc tylko o jakiś układ z żoną co do interesów — rzekł Kalikst. W tem ja ci pomocą być mogę. Jak stoisz prawnie...
— Płoska jest moja — westchnął Julian, długu na niej niewiele...
Zresztą nie mam nic. Z funduszu, który za wspólny uważać można, nabyliśmy te dobra... ale na imię żony...
Zapomniałeś o sobie? wtrącił Mecenas.
— Nie przewidywałem jeszcze ostateczności — dodał Julian. Stało się. Chryzia przy matce zostawić nie mogę, zechce, czy nie łożyć na jego wychowanie — nie wiem. Czy prawnie będzie do tego obowiązaną?
Mecenas mruknął.
— Trzeba się będzie rozpatrzeć... ale z nabyciem tych dóbr sąsiednich — spadną na żonę twoje ciężary, czy sądzisz, że się ona utrzymać potrafi z kupnem?
— Nie wiem — odparł Julian — sądzę, że jej to przyjdzie z trudnością, a że Bracki ma długi i ona teraz na niego uważać będzie zmuszoną — nabycie stanie się dla niej ciężarem. Sądzę, że odprzedać stanie się koniecznością.
— W takim razie — wtrącił Mecenas, ponieważ i ty na tych dobrach coś masz do zwrotu — jak mi się zdaje — wypadałoby, abyś się ty starał je nabyć i przy sobie zatrzymać.
Julian porwał się z ławki.
— Żartujesz chyba? odparł, śmiejąc się dziko, ale ja nie mam nic oprócz Płoski, na którą długu niewiele mogę zaciągnąć.
Mecenas wstał z powagą i dumą pewną.
— Tak — ty niemasz, ale Szelawscy znajdą juścić grosz jakiś, aby pokazali światu, że — ty na fartuszku żony nie siedziałeś — tu idzie o honor nasz...
Julian stał tak ogromnie zdziwiony, niedowierzający, jakby nie zrozumiał w początku... patrzył w oczy Mecenasowi, który powtórzyć musiał.
— Pomożemy ci wszyscy.
Zwolna oblicze się zaczęło Julianowi rozjaśniać... rozpostarł ręce i zbliżył się do brata...
— Być żeby to mogło? zawołał. — Myśmy w ostatnich czasach tak jakoś się rozprószyli, stali obcymi sobie, ochłódli.
— Czyja w tem wina — przerwał Mecenas, nie rozbierajmy — ale nieszczęście twoje, bo inaczej tego nazwać nie można, ma tę dobrą stronę, że nas zbliży znowu i miłość braterską obudzi. Mówiłem o tem na wyjezdnem z Bronisławem — podziela moje przekonanie. Ojciec nie wie o niczem jeszcze, ale gdy zostanie uwiadomionym, niewątpliwie będzie z nami...
Rachunki familijne zrobimy później, dziś cześć imienia i dobrą sławę naszą ratować powinniśmy.
Stałeś na takiej stopie długo, że nagły upadek i zmiana zbyt by nas wszystkich i ciebie upokarzały...
Julian słuchając, począł oddychać swobodniej, siadł na ławce, podparł się na ręku.
W przeciągu tego czasu, który upłynął od katastrofy, biedny Julian wiele prawd gorzkich sobie powiedzieć musiał — ale myśli jego i przekonania zmienić się tak nagle, a nigdy zupełnie już nie mogły przeistoczyć. Te wymagania pańskie, ta potrzeba wytworności, to rozpieszczenie, w którem przeżył lat kilkanaście pod wrażeniem choćby najsilniejszego ciosu nie ustąpiły, nie otworzyły mu się oczy, samo nawyknienie i nałóg nie dopuszczały zwrotu do prostoty, do obyczaju skromnego. W późniejszych latach nawrócenia podobne są albo niemożliwe, lub wymagają wpływów zewnętrznych i pracy, a siły woli, na jaką Julian już się zdobyć nie mógł.
W myśli więc jego nadzieja ocalenia choć pozorów tego, do czego tak niezmierną przywiązywał wagę — obudzała wdzięczność niewysłowioną. Łzy mu się w oczach zakręciły, objął brata i począł go ściskać namiętnie.
— Ocalicie moją cześć — świat przynajmniej nam się urągać nie będzie... zawołał....
— Zrobimy, co tylko się da uczynić — dodał Mecenas.
Rozmowa stała się spokojniejszą, a że Julian rozczulił się i potrzebował wywnętrzyć, — nie miał już tajemnic dla brata. Opisał mu położenie swoje, stosunek do żony nie kryjąc nic, potrzeba się było naradzić.
Mecenas znajdował, że nimby co nastąpiło, — pośrednictwo jego i widzenie się z panią Heleną, mogło być — potrzebnem.
— Przyjmie ona mnie? mam się zapytać o to? zapytał Juliana...
— Zrób jak chcesz, rzekł zapytany, do Chrzanowa tam i nazad, posłaniec dwóch zaledwie godzin potrzebuje przez lasy. — Jeżeli chcesz, wyprawimy go zaraz...
Stało się, jak Mecenas projektował, list jego wyprawiono natychmiast do Chrzanowa, ale do wieczora musiano oczekiwać na odpowiedź, a jak się Julian domyślał, narada z Brackim opóźnienia być musiała przyczyną. Tymczasem już nieco rozweselony Julian wysilał się, aby w tej biednej Płosce przyjęcie nie było zbyt biednem. Okazało się, że z Chrzanowa tyle tu rzeczy przywieziono, że brak nawet najwykwintniejszych czuć się wcale nie dawał.
Odpowiedź grzeczna brzmiała, iż pani Julianowa Mecenasa nazajutrz oczekiwać będzie.
Julian żadnej nie potrzebował bratu dawać instrukcyi, uściskał go w milczeniu — i p. Kalikst pojechał spokojny.
W Chrzanowie na oko nic a nic nie znalazł zmienionem, pani Julianowa wielce wyświeżona, strojna, z minką zuchwałą i lekceważącą wyszła naprzeciwko niego i powitała zdaleka skłonieniem głowy, ukazując mu krzesło, a sama wygodnie rozsiadając się na kanapie.
Być może, iż spodziewała się jakichś prób przejednania i zgody, bo przybrała surowy wyraz twarzy, jakby się praw swoich bronić przygotowała. Ale Mecenas o tem już ani myślał.
— Przybywam do pani, rzekł, nie słodząc tonu, jakim mówił, aby pomówić o interesach, które z nowego położenia wynikają. Należy się porozumieć, aby uniknąć nieporozumień nowych.
Niema wątpliwości, że w razie separacyi czy rozwodu...
Pani Julianowa przerwała zuchwale.
— Rozwodu! rozwodu!
— Jeżeli tylko możliwy — rzekł Mecenas, my go sobie równie życzemy i wcale się opierać nie będziemy...
Pani Julianowa zarumieniona mocno, zamilkła.
— W razie tedy rozwodu, Chryzio zostaje przy ojcu — mówił Mecenas...
— Zobaczemy! wtrąciła pani Julianowa.
— Prawo mu to zapewnia — dodał Mecenas zimno. Niema wątpliwości... Będziemy więc mieli do ułożenia się o to, w jakiej mierze pani zechcesz się do kosztów wychowania jego przykładać...
— A! odparła gospodyni. A!... o to się ułożemy...
Nowo nabyty majątek, w który część własnego, a raczej wspólnego kapitału włożył Julian — czy pani zechce zatrzymać przy sobie?
— Nie wiem! radabym — poczęła nieco zakłopotana Helena — chociaż zbyt się obarczać nie życzę. Była to dosyć nieszczęśliwa myśl p. Juliana obarczać się tem nabyciem. Ja, gdybym mogła to odzyskać, co mam na tym majątku, chętnie się go pozbędę, ale i pan Julian się przy nim utrzymać nie może.
— Przepraszam panią — przerwał Mecenas — owszem, mój brat życzy sobie nabycie to zachować.
Pani Julianowa wielkiemi oczyma popatrzyła długo, niedowierzająco, szydersko na Mecenasa, jakby mu chciała powiedzieć — ale czemże zapłaci? — wstrzymała się jednak, a p. Kalikst dodał.
— Rodzice chętnie przyjdą w pomoc Julianowi.
Spuściła oczy pani Helena; znowu tylko — Ah! — wyrwało się jej z ust usznurowanych.
— Mogę więc zapewnić Juliana — odezwał się Mecenas, że pani majątku nowo nabytego ustąpisz jemu...
Pani Julianowa zastanowiła się chwilę.
Było to jej życzeniem, to pewna, ale zarazem życzyła sobie mężowi nic nie zrobić, i o ile możności okazać się dla niego nieużytą. Nie mogła mu tego przebaczyć, że — wina była z jej strony, że ona zaprzeć tego nie mogła.
— Nie jestem zdecydowaną — odparła obojętnie.
— Jabym jednak prosił panią o stanowcze oświadczenie, gdyż my musimy się przygotować do nabycia — odparł Mecenas. Jeżeli pani się zrzeczesz zapóźno, straty poniesione nie nam będą ciężyć.
Pani Julianowa okazała żywą niecierpliwość, gniew prawie.
— Przecież o parę dni prosić mogę! zawołała.
Mecenas milcząc się skłonił.
Rozmowa przybierała charakter coraz bardziej szorstki, pani zdawało się, że w ten sposób zastraszy Szelawskich — tymczasem Mecenas w miarę jak ona podnosiła głos, również ton do niego swój zastosowywał. Łzy zaczynały się jej już kręcić w oczach, ale z gniewu.
Dawszy poznać, że się nie uląkł, — pan Kalikst wstał.
— Dłużej jak dni parę nie mogę pozostać w Płosce, rzekł — czekać będę na jej rozkazy, pragnąc mojem pośrednictwem ułatwić państwu stosunki. — Później służyć mi już będzie trudno.
Skłoniła się pani Julianowa, nic nie odpowiadając.
Tymczasem Otto Bracki, chociaż się nie pokazywał, siedział w Chrzanowie, oczekując na wypadek konferencyi z Mecenasem. W całej tej swej sprawie z panią Julianową, chociaż zdawał się kierować rachubą, i opierając się na tem, co od niej słyszał, wyrachowywał dla siebie wielkie korzyści. — Bracki tak lekkomyślnie i nieopatrznie postąpił, jak w ciągu całego życia.
Słuchał Julianowej, która mu z wielką pewnością mówiła o interesach, nie znając ich wcale, a przesadzała z nałogu. — Wyobrażał więc sobie stan majątkowy daleko świetniejszym, niż był w istocie, pamiętając na to, że było troje dzieci.
Teraz dopiero od kilku dni zwolna zaczynał się rozczarowywać i przekonywać, że ze sperand dużo należało upuścić. Był tedy trochę markotny.
Zaledwie p. Kalikst odjechał, gdy Otto do gabinetu wszedł z cygarem, i zastał Helenę gniewną, zburzoną, z oczyma zaczerwienionemi, nie mogącą się pohamować jeszcze...
Spojrzał na nią i zmięszał się.
— No — a cóż? zapytał.
— Grubiańsko się ze mną obchodzą — odparła pani Julianowa; a że mój ex-małżonek ma rodzonego brata prawnika, grozi mi to, iż majątkowo pokrzywdzić mnie mogą.
— Ale ty też możesz znaleźć obrońcę — odparł żywo Otto... o to się niema co obawiać...
Julianowa usiadła zadumana.
— Naglą na mnie, ażebym nowo nabyty majątek albo zatrzymała przy sobie, lub stanowczo go ustąpiła panu Julianowi — pilno im.
— Ale zdaje mi się, przerwał prędko Bracki, że to nie ulegało wątpliwości, iż majątek przy was zostanie...
Nastąpiło krótkie milczenie — Julianowa zakłopotana spojrzała na mówiącego.
— Wcale to jeszcze nie było rozstrzygniętem, rzekła zwolna — owszem zdaje się, że ja przy nowem nabyciu utrzymać się nie mogę, miałabym zbyt wiele ciężarów i musiałabym zaciągnąć dług.
Mówiła coraz ciszej, a w miarę jak szła dalej, Bracki się marszczył coraz, chmurzył, i milczący siadł widocznie mocno odpowiedzią niezadowolony.
Widział, że rachuby jego były mylne... przeczuwał zawód, a raz już dostrzegłszy omyłkę, zląkł się, czy jej rozmiary nie mogły urosnąć tak, iż cała jego spekulacya okazałaby się fatalnie chybioną. Nie życzył sobie okazać tego przed Julianową, lecz tak się zasępił, iż ona to uczuć mogła i — spojrzała na niego prawie z pogardą, a przynajmniej z gorzkim wyrzutem.
Siedzieli tak, nie umiejąc na nowo rozmowy rozpocząć.
Na ostatek Bracki się poruszył.
— Mnie się zdaje, rzekł, iż ani ja człowiek niepraktyczny, czego całem życiem dałem dowody, ani ty, kochana Heleno, bez porady kompetentnego człowieka nicbyśmy w tych rzeczach nie powinni rozstrzygać. Należy kogoś wezwać.
— Myślałam o tem, poślę dziś po Wicherkiewicza — odparła pani — ale jestem przekonaną, że on mi nie poradzi inaczej, jak ja sama. Obarczać się interesami, gdy ja potrzebuję spoczynku, byłoby niebezpiecznem...
Niech pan Julian, jeżeli potrafi, bierze nowe nabycie, byle to, co mojego na tem jest, zapłacił. Uzyszczę kapitał, którego potrzebuję na zaspokojenie małych dłużków, a oprócz tego, muszę jechać gdzieś, spocząć, odetchnąć, aby o wszystkiem zapomnieć.
Wspomnienie o małych dłużkach znowu zaniepokoiło pana Ottona...
— Każesz mi jechać i sprowadzić Wicherkiewicza? zapytał.
— Możemy posłać po niego, odparła Julianowa, która może przedwcześnie wtajemniczać go nie chciała w interesa...
Bracki nie napraszał się. Po chwili jednak począł się wybierać zajrzeć do siebie do domu i po dosyć chłodnem pożegnaniu — wyjechał. Nie zatrzymywano go...
Słówko o Wicherkiewiczu, który mieszkał w miasteczku małem, ale był figurą wielką. Niepozorny, bez wychowania, szorstki, mały, ostygły do zbytku, niezmiernie brzydki, odznaczał się niepospolitą intelligencyą. Cały niemal kraj do koła znał go jako najzdolniejszego prawnika, — który w zawikłanych sprawach był wyrocznią. — Umiał też cenić siebie Wicherkiewicz i niełatwo go wziąć było.
Stosunki przyjaźne łączyły go dotąd z domem Julianowstwa, ale nie można było przewidzieć, jakie teraz zajmie stanowisko — przy żonie, czy przy mężu, Helenie szło o to, aby go sobie pozyskała.
Wpływ na opinię ogółu miał wielki.
Nadzwyczaj grzecznym listem zaprosiła go do siebie pani Julianowa, żądając jak najprędszego przybycia.
Do miasta było mil trzy, i list tegoż wieczora mógł być wręczony... Około dziesiątej nazajutrz posłaniec powrócił z odpowiedzią oznajmującą, iż Wicherkiewicz przyjedzie około południa.
Oczekiwała na niego gospodyni z żywą niecierpliwością, nie wiedząc o tem, że Bracki również niespokojny, wprost z Chrzanowa razem z jej listem prawie zjawił się u Wicherkiewicza.
Prawnik go nie lubił, znał go doskonale, wstręt w nim obudzał ten marnotrawca, zarozumialec i spekulator bez sumienia — nic nie szanujący... Historya państwa Julianowstwa oburzała go — przypisywał słusznie całą winę Brackiemu. Gdy mu o nim oznajmiono, Wicherkiewicz zrazu namyślał się, czy go przyjmie, — zdało mu się, że nie może odmówić rozmowy.
Z nadskakującą grzecznością zaprezentował mu się zręczny Otto, któremu na wymowie w potrzebie nie zbywało.
— Szanowny Mecenasie, rzekł, witając go — przychodzę do Was, jak do spowiednika z całem zaufaniem...
Wiesz już i domyślasz się o co idzie...
Ta nieszczęśliwa pani Julianowa...
Wicherkiewicz się marszczył.
— Mów pan dobrodziej o sobie — przerwał — o sobie.
— Pan wiesz mój stósunek? spytał Otto.
— Niestety! i ja i wszyscy już o nim wiedzą — rzekł Mecenas — ale nie widzą dotąd w interesach pańskich i pani Julianowej żadnej łączności... a jutro ja sam będę w Chrzanowie...
— Tak — ale mnie to wielce obchodzi — przerwał Bracki. — Co pan sądzisz o położeniu biednej kuzynki mojej. Ma ona zatrzymać nabycie nowe, czy się go zrzec? jak w istocie stoją jej interesa?
Wicherkiewicz, mając wstręt do człowieka, rad był mu uczynić przykrość.
— Interesa pani Julianowej? odparł, szczerze powiedziawszy, zawikłanie to nie będzie dla nich pomyślnem, i ja ich też dobremi nazwać nie mogę.
Mieć będzie kłopotów wiele. Przy nabyciu nowych dóbr niepodobna jej radzić, aby się utrzymywała.
Bracki się zmięszał mocno.
— Są długi, — chociaż pan Julian rządził się bardzo dobrze, gospodarował pilno, ale nie wszystko mogło iść po myśli. Interesa małżeństwa wspólne mogły być w przyszłości wielce obiecujące, nagła ich likwidacya... będzie fatalną. Bez znacznych strat obejść się nie może.
Spojrzał Wicherkiewicz na słuchającego i dodał złośliwie.
— Cóż pan chcesz, wolności się nie okupuje za drogo nigdy — pani Julianowa chciała się wyswobodzić...
Zamilkł, rękami i ruchem kończąc wymownym.
Bracki jakkolwiek przywykły do grania wszelkich komedyj w salonach, tak się tu znalazł nieprzygotowanym — iż nie mógł utaić przykrości, którą mu to oświadczenie uczyniło. Stał milczący.
— Koniec końców, dodał Wicherkiewicz, rozplączemy to, rozwikłamy, przyprowadzimy do porządku, ale na to czasu potrzeba, no — i do ofiar się przygotować. Pani Julianowa pozostanie zawsze majętną, ani jej ani dzieciom nie zbędzie na niczem — lecz tak bardzo świetnie... wątpię, aby przyszłość wypaść mogła.
Bracki słuchał, ale coraz bardziej i widoczniej zmięszany i przybity — nagle spadał z wysokości swych marzeń na padoł rzeczywistości — który zamiast mu obiecywać polepszenie jego losu, zapowiadał zawód i — ofiary...
Zbladł — nie mogąc na razie znaleźć odpowiedzi. Wicherkiewicz napawał się jego cierpieniem, udając, że go nie widzi.
— Pani Julianowa — dodał — na pańską też pomoc rachować będzie zmuszoną, — i wymagać jej ma prawo.
— Niezawodnie — począł Bracki — ale pan znasz moje własne interesa...
Nie są one świetne.
— No... rzekł Mecenas — jakkolwiekbądź.. pan nie masz żadnych obowiązków... jesteś swobodnym...
Rozmowa się zerwała. Otto chodził po pokoju milczący.
— Jednakże — odezwał się po namyśle, zbliżając do Wicherkiewicza. Zawsze słyszeliśmy o tem, iż Szelawscy stali w interesach bardzo dobrze, że nietylko nie tracili, ale się dorabiali, pomimo stopy, na jakiej żyli, a tu nagle...
Wicherkiewicz poruszył ramionami.
— Odradzałem, rzekł — panu Julianowi nabycie, chociaż w zasadzie było ono dobrem... i byłby on miał słuszność, nie ja, ale dziś, gdy interesa się rozłamią, resursa rozdzielą... to wcale co innego. Powtarzam panu. — Każda zdobycz okupuje się ofiarą — pani Julianowa płaci za odzyskaną swobodę...
Parę razy z różnych stron jeszcze starając się Wicherkiewicza wybadać napróżno, Bracki nic z niego dobyć nie potrafił nad to, co mu w pierwszej chwili powiedział.
Nie mógł go posądzić o pessymizm i przesadę — zląkł się więc o siebie. Dosyć późno potem wrócił do domu, milczący, zadumany, przybity, i już poczynający o tem rozmyślać, jakby z narzuconych sobie więzów mógł się uwolnić.
Otrzymanie rozwodu nie było łatwem, potrzebowało czasu... i to go pocieszało. Tymczasem stosunki zwolna mogły się zmienić — i on wyśliznąć z pod jarzma, którego obawiać się zaczynał.
Ostygł bardzo... Wyrzucał sobie postępowanie nieoględne, gniewał się, i nazajutrz zamiast razem z Wicherkiewiczem zjawić się do Chrzanowa, wymówił się listem i chorobą.
Mecenas, a może i sama pani rada była temu, iż się bez świadka rozmówić z nim mogła.
Z całem poszanowaniem dla kobiety prawnik nie krył przed nią, że położenie było przykre i zmuszało do pewnych ustępstw dla męża — co najmocniej oburzało Julianową.
Stanowczo dóbr nowo nabytych nie radził zatrzymywać, a bilans ogólny, łatwy do zrobienia wskazał — jako najlepszą normę do dalszego urządzenia się. — Potrzeba było oszczędzić się nieco, ograniczyć, i myśleć o przyszłości. Rozwód, a choćby separacya nietylko pod względem majątkowym nie były korzystne, ale wyciągały na ofiary nieuchronne.
Wszystko to razem wywołało łzy, gniewy, opór, na ostatek ukryty żal do Brackiego — i niemą rozpacz. Zakląwszy Wicherkiewicza, aby ją nie opuszczał, pani Julianowa roznerwowana wprost od niego poszła do łóżka... zalewała się łzami.
Wicherkiewicz od siebie dał znać koledze Kalikstowi, iż z dóbr nowo nabytych pani Julianowa rezygnuje, zostawując je przy mężu.
Wiadomość ta przybyła w czas jeszcze do Płoski. Kalikst się jej spodziewał i — nie bardzo życzył, bo wkładało to ciężary na rodzinę, ale zarazem — mogło ją w pewien sposób rehabilitować.
— Teraz — rzekł, niema już co zwłóczyć, jedziemy do Wólki, rada familijna jest niezbędną. Nie damy ci upaść — bądź spokojnym.
Chryzia możesz ze starym nauczycielem pozostawić w Płosce, a ty siadaj ze mną. W Warszawie zabierzemy z sobą Bronisława i udamy się do Wólki... albo naprzód do ks. Zaręby, aby starego ojca nie nastraszyć, jeżeli go jeszcze dotąd nie przygotowano...
Julian już tylko ściskał brata i dziękował. — Oddychał teraz swobodniej, nie był sam, — rodzina szła z nim razem, — czuł się ocalonym!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.