Rodzeństwo (Kraszewski, 1884)/Tom drugi/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rodzeństwo

Tom drugi

Wydawca Wydawnictwo
»Dziennika Powieści«.
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia «Czasu»
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W Chrzanowie, chociaż dom był zawsze gotów na pomieszczenie i przyjęcie gości, wiele zostawało drobnych szczegółów do obmyślenia.
Sama pani zdała to na Juliana, który wogóle zastępować ją musiał, gdzie tylko o wykonanie chodziło. Wydawała rozkazy, do niego należało je spełniać.
Dnie pani Heleny schodziły na leniwem jakiemś używaniu życia, rozrywkach i sztucznie tworzonych zajęciach. — Potrzebowała się bawić, — ale nie męczyć. Ogród, książki, towarzystwo, — przysłuchiwanie się plotkom; przyjmowanie odwiedzających — dzieci, do których się liczył Wandalin, wcale już nie kwalifikujący się do tej kategoryi, zapełniały dnie spędzane w Chrzanowie. Pomocą wielką do zapobieżenia nudom śmiertelnym był i zabawny wychowaniec, i jeden z sąsiadów, przyjaciel domu, który w niedostatku innych wielbicieli, skazany na pobyt na wsi, służył pani Julianowej.
Zwano go hrabią, a po nazwisku Brackim. — Jakieś niedobrze oznaczone dalekie pokrewieństwo z rodziną pani Julianowej, czyniło go jej kuzynem.
Pana Ottona Brackiego w kołach, w których się dawniej obracał, zwano teraz »ruiną«, gdyż znaczny bardzo strwoniwszy majątek, zmuszony był na ostatek na jednej wiosce żyć w kątku. Moralnie był on jeszcze większą ruiną, niż majątkowo.
Bardzo piękny mężczyzna, sławny zdobywca serc, bohater wielu głośnych skandalów, Otto zachował jeszcze resztki piękności, — w towarzystwie był czarującym, gdy chciał, ale upadek uczynił go szydercą, złośliwym i sceptykiem. W nic już nie wierzył — przestawszy mieć wiarę w siebie — nic też nie szanował. Dźwignąć się z tego upadku, jakimkolwiek kosztem, było teraz jego jedynym celem i myślą.
Skazany na wygnanie, poznawszy kuzynkę Julianową, która się nim żywo zajęła, stał się w prędce domownikiem, przyjacielem domu w Chrzanowie.
Z przebiegłością wielką, zaczął od tego, że sobie pochlebstwem ujął i zawojował Juliana, — potem stanął w szeregu przerzedzonym wielbicieli samej pani i pozostał na tem stanowisku — ostatni.
Julian trochę już był ostygł dla niego, za to pani brata go w opiekę i obejść się bez niego nie mogła. Zwolna Bracki stał się tu niemal vice-gospodarzem, a w miarę jak Julian coraz nudniejszym i nieznośniejszym stawał się dla żony, Otto był niezbędniejszym...
Z kuzynkiem tym Helena była w stosunkach najczulszych, najpoufalszych, — nie zważając na to, że mąż coraz niechętniej spoglądał na spoufalenie, wszystkim bijące w oczy.
Ile razy gospodarz na czas dłuższy oddalał się z domu, natychmiast powołany Bracki przybywał tu, zamieszkiwał w przeznaczonym sobie stale apartamencie i rządził się jak u siebie.
Raziło to ludzi, wywołało plotki, ale pani Julianowa z pogardliwem lekceważeniem wcale nie raczyła zważać na nie.
Nie były one bez podstawy. Stosunek małżeństwa pod wpływem tego przyjaciela domu, z każdym dniem się pogorszał... Julian dla żony coraz był nieznośniejszym tyranem... Otto potakiwał znajdując otwarcie zadziwiającem, że Helena wyżyć z nim mogła...
Myśl rozerwania tego stadła coraz się wyraziściej postępowaniem Brackiego uwydatniała. Szedł do celu ostrożnie, zwolna, ale nie ustając i korzystając z każdej zręczności.
Po wyjeździe do Wólki, wedle zwyczaju Bracki wezwany do Chrzanowa, przybył nazajutrz, rozgościł się w pałacu i bawił kuzynkę razem z Wandalinem, którego psuć jej dopomagał.
Trochę wcześniej, niż zamierzał, powrócił Julian w nocy, niespodzianie i — niewiadomo co potem zaszło, ale bardzo rano pan Otto Bracki wyjechał z Chrzanowa, a domownicy dostrzegli, iż państwo z sobą byli jak poróżnieni. Nie mówili prawie do siebie, widywali się tylko przy stole i herbacie, pani była w humorze najokropniejszym, Julian się gniewał i niecierpliwił.
Tłumaczono to różnie, lecz z postępowania pana Ottona się pokazywało, że i on w tem jakiś udział mieć musiał, nie przyjeżdżał już bowiem do Chrzanowa, i jawnie do niego nie posyłano...
Mówiono, że jest chory.
Kwasy pomiędzy małżonkami tak się stały uderzającemi, iż służba nawet podzieliła się na obozy, i w domu czuć się to dawało rażąco...
Julian, pomimo to zajmował się przygotowaniem na przyjęcie rodziców, którzy wcale nie w porę przybyć mieli. Julianowa usposobioną nie była do czułego powitania.
Wszystko to dosyć źle przysłonięte, już nawet sąsiedztwu było znane.
Zaufana stara sługa pani była mocno zajętą, i niekiedy po dwa razy na dzień tajemnicze czyniła wycieczki, to do miasteczka, to w sąsiedztwo.
Pan Julian chodził sztywny, nadąsany i milczący... Bona i francuz Des Jardins, w dobrych z sobą będący stosunkach, zapowiadali katastrofę w domu. Wandalin, chłopak nad wiek zepsuty, szpiegował wszystkich, otwarcie mówił nauczycielowi, iż kuzynka się rozwiedzie i pójdzie za mąż za Ottona. Zamykano mu usta, ale łobuz powtarzał, iż widział, jak się całowali... Cieszył się z tego, bo Juliana nie lubił, a spodziewał się zostać przy pani, Chryziowi zapowiadając, że go ojciec zabierze...
Wandalin po dziecinnemu wyprzedzał wprawdzie to — co jeszcze tak dobitnie może sformułowanem nie było, ale niemniej stało się już nieuchronnem. Pani Julianowa nie mówiła o tem, że wyjdzie za kuzyna, ale rozwód miała na myśli i znajdowała go koniecznym.
Znaczniejsza daleko część majątku należała do niej, nowo nabyte dobra także na jej imię kupione zostały. Szelawskiemu więc w razie rozwodu jedna tylko jego własna wieś pozostać mogła.
On sam rozwodu nie przypuszczał jeszcze, chociaż między nim a żoną — już wyraz ten rzucony został... sądził, że zgoda łatana może nastąpić. Pani już jej nie przypuszczała.
Przybycie starych Szelawskich stanowiło teraz zadanie dla obojga nadzwyczaj trudne do rozwiązania. Musieli przed nimi i rodzeństwem ukryć rozterkę, nie dać się im domyśleć, co groziło...
Oboje uznawali tego potrzebę.
Stało się to tak nagle — niespodzianie, że czasu nie było ani, aby zapobiedz pod jakimś pozorem przybyciu rodziców, ani postarać się o porozumienie, choćby nietrwałe między małżeństwem. Co zaszło po powrocie, co było powodem nagłego poróżnienia — nikt nie wiedział dokładnie. Wiadomem tylko było, że pani nazajutrz po powrocie męża nie pokazywała się wcale, i opowiadała chorą — że do dnia pospiesznie wyjechał Otto, a Julian burzył wszystko w domu i łajał, a bezcześcił kogo spotkał.
U stołu prawie nie mówili do siebie. Pierwsze dwa dni tak upłynęły bez próby nawet jakiegoś porozumienia; trzeciego wieczorem państwo Julianowstwo po cichu długo rozmawiali z sobą w gabinecie, a podsłuchujący Wandalin nie mógł nic podchwycić.
Skutkiem było, że nazajutrz jakiś modus vivendi dał się uczuć.
Blada, smutna, zmęczona chodziła pani po domu, skarżąc się, że jest chorą, posłano nawet po doktora, a gdy ten przybył, położyła się w łóżko.
Starzy Szelawscy już byli prawie gotowi do wyjazdu i dzień nawet oznaczono, gdy list nadszedł z Chrzanowa, oznajmujący o nagłej a ciężkiej chorobie pani Julianowej. Rozumiało się samo z siebie, iż zaproszenie cofniętem zostało, a Sędzina odpisała natychmiast z kondolencyą, prosząc, aby uwiadomiono ich regularnie o stanie zdrowia Heleny.
Tym sposobem uratowali się państwo Julianowstwo od rodziców, ale nie od ludzkich języków złośliwych, które głosiły urbi et orbi, że miało przyjść, jeżeli nie do rozwodu, to do niezawodnej separacyi. Nie było też tajemnicą dla nikogo, iż przyczyną katastrofy stał się kuzyn Otto Bracki. Teraz większa część osób, co wcale nie przewidywały takiego końca, dowodziła, iż oddawna prorokowano coś podobnego.
Jedni brali stronę męża — drudzy w mniejszej liczbie bronili żony.
Ale że oboje dumą swą i lekceważeniem serc pozyskać nie mogli, większość sąsiadów nielitościwą była dla żony równie, jak dla męża.
Życie w Chrzanowie zachowując swe dawne formy — stało się nieznośnem... Wszyscy przeczuwali, iż ono pozostać tak nie mogło, że jakaś radykalna zmiana zajść musiała.
Starzy Szelawscy jedni byli nietylko w zupełnej niewiadomości o wypadku, ale możliwości jego nigdy nie przypuszczali — będąc tego przekonania, że małżeństwo było najczulej do siebie przywiązane.
Łączyły je dzieci — nikt nie posądzał o płochość pani Julianowej, bo wobec rodziny, starała się z nią nie zdradzać.
Pierwszy Mecenas przez jednego prawnika, który z tamtych stron powracał, — został rozbudzony pytaniem brutalnem.
— No cóż, brat Mecenasa się słyszę z żoną rozwodzi?
Kalikst rzucił się zdziwiony.
— Co? gdzie? jak? który? co to za plotka?
Nastąpiły szczegóły niedostateczne, ale Mecenas wprawiony został w niepokój okrutny. Zapomniano go uwiadomić o odwołaniu, o chorobie.
Chociaż z Bronisławem się nie widywali, pan Kalikst pobiegł do niego do biura, dla pospiechu.
Przyjście jego oznajmywało, że sprawa jakaś była ważna. Poszli do kąta razem.
— Julianowstwo zaprosili rodziców do siebie i nas — począł Mecenas, ale coś nagle zaszło u nich. Wieść chodzi, że się rozwodzą.
— Plotka — rzekł Bronisław zimno, tyle w tem prawdy może, iż Julianowa chora i podróż odłożona.
— Oho! zawołał Kalikst — więc się to potwierdza.
Radca stał nader obojętny...
— Gdyby nawet pomiędzy Julianem i jego żona coś — nastąpić miało — rzekł — cóż to nas obchodzi? Niepodobna do grobowej deski być solidarnym z całą familią, do wszystkiego się mieszać, każdą rzecz odboleć... Jak sobie Julian posłał, tak się wyśpi.
— Mnie idzie o rodziców — przerwał Mecenas, im bym chciał przykrości oszczędzić... dlatego przyszedłem się poradzić.
— Rodzicom, jeżeli co jest, zataić należy — rzekł p. Bronisław, który się niespokojnie oglądał, chcąc skończyć co najrychlej rozmowę. Mecenasowi nie wypadało nalegać, ukłonił się i odszedł.
W Chrzanowie wszystko o ile możności pokrywano, starając się, aby świat jak najmniej wiedział o skandalu... Julianowa leżała chora na pozór, rozjątrzona w istocie i zdecydowana z mężem się rozstać.
W rozmowie powtórnej z mężem przyszło do wyrzutów wzajemnych tak gwałtownych, że po nich pojednanie stało się niemożliwem.
Helena znalazła się z mężem w sposób tak brutalny, że on zabrawszy Chryzia i jednego z nauczycieli, tymczasowo odjechał do własnej swej wioski, jawnie już tym krokiem okazując rozbrat z żoną.
Zgryziony, przybity napisał list otwarty do ks. Zaręby, prosząc go, aby rodziców przygotował do katastrofy.
Być może, iż się pożycia Julianowstwa niezbyt szczęśliwego domyślano — ale nikt nie przypuszczał zgorszenia tego rodzaju — takiego ciosu dla dzieci i dla rodziny.
Ksiądz list odebrawszy, padł na kolana płacząc... Dla starych Szelawskich było to straszniejszem nad wszystko, co ich spotkać mogło, nad śmierć samą. — Przygotowywać ich nawet nie wiedział jak — bo żadne przygotowanie ciosu osłabić nie mogło.
Dotąd wiodło się wszystkim pomyślnie; za długie lata spokoju — trzeba było płacić. — Zaręba lękał się, aby wrażenie nieszczęścia tego nie skróciło życia Szelawskiemu.
Gdy nazajutrz przybył po rannej mszy do Wólki, tak był zmieniony i pogrążony w sobie, że w progu Sędzina zapytała go, czy nie chory.
Odpowiedział jej westchnieniem tylko i weszli razem do pokojów. Staruszka chciała go prowadzić do męża, ks. Zaręba dał jej znak, że się z nią chce naradzić, wszystko zwiastowało już Sędzinie coś niepomyślnego, ale rozmiarów tego, co ją spotkać miało, wcale się nie dorozumiewała.
— Jak się ma wuj! zapytał proboszcz.
— Chwała Bogu, dobrze, niespokojni tylko jesteśmy o Julianową.
Ksiądz westchnął.
— Julianowa ciężko chora — dodała Sędzina.
— Tak — ale niech wujenka przygotowuje się do czegoś gorszego od choroby — odparł Zaręba.
— Umarła! zawołała staruszka, ręce łamiąc.
Ksiądz wstał. — Możeby życzyć należało jej raczej chrześciańskiej śmierci, niż tego, co się zapowiada...
— Mów, ojcze — przerwała Sędzina.
— Małżeństwo się rozchodzi — rzekł ksiądz poważnie. Należy to Bogu ofiarować. Julian ma słuszne powody do — zerwania z żoną...
To mówiąc, spostrzegł ks. Zaręba, że staruszka blizką była omdlenia, ale natychmiast, przypomnienie męża dodało jej męztwa... Przeżegnała się, wyprostowała, i biorąc go za rękę, dodała.
— Mów otwarcie, potrzeba myśleć, jak Jasia do tego przygotować.
Ksiądz dobył list Juliana i oddał go matce.
Bledniejąc i rumieniąc się, czytała go, a łzy lały się jej po twarzy...
Milczeli oboje...
— Nie możnaby spróbować ich pojednać, odwrócić ten cios, ocalić przynajmniej sławę domu — odezwała się.
— Wątpię, aby się to udało — o ile znam Julianową, odparł ks. Zaręba. Nieszczęście to zdawna się przygotowywało.
Szelawska myślała tylko o mężu.
— Nie spieszmyż z uwiadomieniem Jegomości o tem — dodała — oszczędźmy mu boleści, dopóki można się z nią taić — czekajmy... Julian, jestem pewna, zrobi co tylko może, aby zapobiedz skandalowi.
— Zdaje się, iż dziś już późno, odezwał się ks. Zaręba. Potrzeba tylko dopomódz Julianowi, aby ocalił syna i siebie... Niema wątpliwości, że żona majątek swój oddzieli, córki zostawi przy sobie, Julian nawykły do życia na pańskiej stopie będzie się musiał bardzo ograniczyć...
— Pomożemy mu — dodała Sędzina zadumana, lecz naprzód potrzeba znać dokładnie wszystko... co spowodowało katastrofę.
— Otto Bracki — odezwał się ks. Zaręba — oddawna kompromitował Helenę, miał w tem swą rachubę...
Narada z siostrzeńcem trwała długo, przeszli potem do Sędziego, ale temu nic nie powiedziano...
W pierwszej chwili płacząca i blizka omdlenia, stara matka teraz okazywała energię zdumiewającą.
Ks. Zaręba był z uwielbieniem dla jej charakteru i mocy, jaką miała nad sobą.
Dnia tego, oprócz milczenia nic nie uradzono. Sędzia był spokojny, nie domyślając się niczego. Ukryć przed nim długo nie było podobna prawdziwego położenia...
Bronisław, który z Mecenasem o tem mówić nie chciał prawie, po naradzie z żoną, przez troskliwość dla rodziców, wybrał się do nich na radę.
Ktoby w tych dniach widział dawną Wólkę, nie wiedząc o zawieszonym nad nią mieczu Damoklesa — domyśleć by się musiał niewidzialnej jakiejś groźby losu...
Sędzia — któremu ukrywano wypadek, miał przeczucia — był niespokojny. — Sędzina chodziła smutna i przybita, — domownicy strwożeni byli i milczący. Jakaś ciężka, przygniatająca atmosfera otaczała wszystkich.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.