Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan nie masz żadnych obowiązków... jesteś swobodnym...
Rozmowa się zerwała. Otto chodził po pokoju milczący.
— Jednakże — odezwał się po namyśle, zbliżając do Wicherkiewicza. Zawsze słyszeliśmy o tem, iż Szelawscy stali w interesach bardzo dobrze, że nietylko nie tracili, ale się dorabiali, pomimo stopy, na jakiej żyli, a tu nagle...
Wicherkiewicz poruszył ramionami.
— Odradzałem, rzekł — panu Julianowi nabycie, chociaż w zasadzie było ono dobrem... i byłby on miał słuszność, nie ja, ale dziś, gdy interesa się rozłamią, resursa rozdzielą... to wcale co innego. Powtarzam panu. — Każda zdobycz okupuje się ofiarą — pani Julianowa płaci za odzyskaną swobodę...
Parę razy z różnych stron jeszcze starając się Wicherkiewicza wybadać napróżno, Bracki nic z niego dobyć nie potrafił nad to, co mu w pierwszej chwili powiedział.
Nie mógł go posądzić o pessymizm i przesadę — zląkł się więc o siebie. Dosyć późno potem wrócił do domu, milczący, zadumany, przybity, i już poczynający o tem rozmyślać, jakby z narzuconych sobie więzów mógł się uwolnić.
Otrzymanie rozwodu nie było łatwem, potrzebowało czasu... i to go pocieszało. Tymczasem