Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjmie ona mnie? mam się zapytać o to? zapytał Juliana...
— Zrób jak chcesz, rzekł zapytany, do Chrzanowa tam i nazad, posłaniec dwóch zaledwie godzin potrzebuje przez lasy. — Jeżeli chcesz, wyprawimy go zaraz...
Stało się, jak Mecenas projektował, list jego wyprawiono natychmiast do Chrzanowa, ale do wieczora musiano oczekiwać na odpowiedź, a jak się Julian domyślał, narada z Brackim opóźnienia być musiała przyczyną. Tymczasem już nieco rozweselony Julian wysilał się, aby w tej biednej Płosce przyjęcie nie było zbyt biednem. Okazało się, że z Chrzanowa tyle tu rzeczy przywieziono, że brak nawet najwykwintniejszych czuć się wcale nie dawał.
Odpowiedź grzeczna brzmiała, iż pani Julianowa Mecenasa nazajutrz oczekiwać będzie.
Julian żadnej nie potrzebował bratu dawać instrukcyi, uściskał go w milczeniu — i p. Kalikst pojechał spokojny.
W Chrzanowie na oko nic a nic nie znalazł zmienionem, pani Julianowa wielce wyświeżona, strojna, z minką zuchwałą i lekceważącą wyszła naprzeciwko niego i powitała zdaleka skłonieniem głowy, ukazując mu krzesło, a sama wygodnie rozsiadając się na kanapie.
Być może, iż spodziewała się jakichś prób przejednania i zgody, bo przybrała surowy wyraz twa-