Scena przedstawia pokój w mieszkaniu Stefki. Meble zwyczajne, żydowskie, jakie dają do wynajęcia. Szafy dwie — szesląg, stoły — komoda, fotel bujający, dwa kosze pokryte dywanikami. Na ziemi tani dywanik. Na prawo od widza okno z firankami. Przed nim trzcinowa żardinierka z trochą zeschłych kwiatów. Dużo niesmacznych a tanich głupstw. Od sufitu różowa sypialna ampla. W głębi alkowa, zasłonięta firankami. Gdy się odsłania, widać łóżko blaszane dość starannie zasłane, z różową kołdrą, piec — w głębi drzwi wejściowe na lewo do kuchni. Na pierwszym planie stolik, przy podniesieniu zasłony Michasiowa klęczy przy piecu i pali. Zmrok. Tylko z pieca oświetlenie.
SCENA I.
MICHASIOWA — DAUM.
(Michasiowa trochę lepiej odziana ma bluzkę jedwabną niebieską starą z koronkami — podartą spódnicę i boso. Gdy napali w piecu, siedzi przez chwilę na [59]ziemi i patrzy w ogień. Słychać chrzęst klucza w przedpokoju, drzwi się otwierają i wchodzi Daum z masą paczek i dwoma butelkami. Michasiowa, która się zdrzemnęła — budzi się).
(odchodzi, Daum po zapaleniu ampli złazi z krzesła i obchodzi meble sprawdzając czy się trzymają i mruczy. Michasiowa wraca z obrusem, nakrywa stół. Daum otwiera pakiety.
Tak, ale się zaparzy tę co ja przyniosłem w papierku, a nie waszą...
SCENA II.
MICHASIOWA, DAUM, STEFKA.
(Stefka wpada, jest ubrana trochę lepiej, ma wielki kapelusz z piórami).
STEFKA (śpiewając).
Platz da! jetzt kommt die Grette!
DAUM.
No, nareszcie!
STEFKA.
Niby co — nareszcie? próba trwała... przez alembik... to oni z dramatu tak nazywają, zdawało się, że będziemy nocować.
(do Michasiowej, rzucając kapelusz).
No, bierz to szutro!
(układnie).
A ja z nim mam na pieńku.
DAUM.
Ze mną?
STEFKA (pudrując się i przyczesując).
A z nim, z nim... dlaczego się nie zobaczył z dyrektorem? Ciągle mnie zwodzi. [65]
DAUM.
Co Stefka chce? przecież ma rolę.
STEFKA.
To nie jest rola, to jest skandal. A potem to nie przez niego, tylko przez wypadek, że Bóg tak dał, że Milowicz pedał se zwichnęła i mnie dali zastępstwo.
DAUM (leży na sofie).
Ale dali.
STEFKA.
Ale ja prosiłam żeby iść do dyrektora i prosić żeby mnie dali na afisz, a oni zostawili Milowicz.
DAUM.
Mnie się tam nie spieszy.
STEFKA.
Ale mnie się spieszy. Ale on się boi skompromitować.
DAUM (skrzywiony).
A cóż? mam się z czem chwalić? Zresztą ja jestem w porządku. Ja nic nie obiecywałem.
Pozarzynam was! No dalej! hop! A on niech Bogu dziękuje, że ona ma taki anielski charakter, bo inna to by takie piekło zrobiła, że... no!
DAUM.
To by mnie tyle widziała.
STEFKA.
Ojoj! wielkie nieszczęście!
(Michasiowa wychodzi, Daum pociąga Stefkę do siebie. Stefka delikatnie mu się wysuwa i aby coś powiedzieć leci do stołu).
Cóż to za bufet pierwszej klasy?
DAUM (na sofie).
Jak Stefka przyrzeknie, iż będzie się przyzwoicie zachowywać, to może jeden z moich przyjaciół przyjdzie dziś na herbatę.
STEFKA.
Jeżeli podobny do niego...
DAUM.
O to nie chodzi. Ale — że ona zawsze się skarży, że się nudzi, więc jeżeli [67](powtarzam) potrafi zachować się przyzwoicie, języka nie pokazywać...
(Stefka język pokazuje)
na nosie nie grać...
(Stefka gra na nosie)
nie robić pajaca... słowem — mieć jakąś godność...
STEFKA.
Wypchać się z godnością! Jak ten twój przyjaciel tu przychodzi, to on wie co ja jestem i jaka moja sy-tu-acya!
DAUM.
W każdej sytuacyi można zachować się godnie i przyzwoicie. Niech patrzy na mnie czy ja kiedy wyprawiam takie łamańce jak ona? Nie — a dlaczego? bo wiem co to jest godność.
STEFKA.
On może tak długo gadać?
DAUM.
Chodzi mi o to ażeby ten mój przyjaciel wyniósł ztąd wyobrażenie odpowiednie.
STEFKA.
Jak to także nudna trąba to niech zostanie gdzie jest. Ja niemam ochoty z nudów posiwieć.
Na ulicę czy gdzie — bo tu zaraz przyjdą moi goście.
DAUM.
Co za goście?
STEFKA.
Moi. Klaka. Jutrzejsza. No co? Jak on się nie zatroszczy żeby mi wyrobić stanowisko, to ja się muszę troszczyć. Będę miała jutro po kuplecikach szmerek i brawko. Muszę to sobie urządzić — i udało mi się po wielu trudach i staraniach. Zaraz tu przyjdą moje klakiery i muszę ich czemś przyjąć...
(ogląda się smutno że niema nic — nagle dostrzega stół — do kuchni).
Michasiowa! — dyguj tu tacę! Tak! z tego będą kanapki ef ef...
DAUM.
Bardzo proszę — to jest moja przyjacielska przekąska.
STEFKA.
Gwiżdżę na to!...
(Michasiowa wnosi tacę. Stefka stawia to co na stole).
Pycha! dawać kawior!... musi być zatrzęsienie kanapek...
DAUM.
Czekać! ja sam!...
(wypadają wszyscy do kuchni — chwila milczenia — dzwonek — Michasiowa wypada wyrzucona przez Stefkę która w progu kuchni z nożem w ręku, mówi: poproś niech zaczekają!)
SCENA III.
FILO, 1 KOLEGA, 2 KOLEGA, 3 KOLEGA i TRZECH INNYCH Z MANDOLINAMI później STEFKA.
(widać rękę Dauma robiącą rozpaczliwe ruchy ku Michasiowej — z kuchni).
Tak jest. Ja wiem! Nigdy z nikim nie chodzi. Nawet z aktorem... No a teraz żeby nie pozapominać jak się nazywamy. Ty
(do pierwszego kolegi)
Drwęski.
1 KOLEGA.
Rwęski, mówiłem — a nie Drwęski.
FILO.
Niech ci będzie Rwęski, ty
(do drugiego kolegi). 2 KOLEGA.
Norymberski.
FILO.
To nie jest żadne nazwisko. Nie trzeba w niej budzić podejrzenia, że się poprzezywaliście... Niech będzie Janiszewski. [71]
2 KOLEGA.
Zgoda.
FILO.
Ty! Jastrzębski.
3 KOLEGA.
Możeby jednego hrabiego?
FILO.
Nie. Ona zaraz przewącha pismo nosem.
1 KOLEGA.
Taka cwana?
FILO.
Ho! ho!... Ty — Gwaranc, ty Młodziejewicz, ty
1 KOLEGA.
Coś z herbów.
FILO.
Ty Pomian, ty
1 KOLEGA.
Coś ze zwierząt.
FILO.
Ty Wołoski. Ślicznie!...
1 KOLEGA.
A ty? Filo — jak się przezwiesz?
FILO.
Ja? — Jaroszewski. Pamiętać! Nie zasypać się. I... wiecie... to przyzwoita dziewczyna! I w drogę mi nie włazić tylko [72]dopomagać — bo ja ją kocham! Cicho! nie brząkać!... idzie!
STEFKA (wychodzi godna robiąc artystkę, nie wie co zrobić z rękami jak debiutantka).
Panowie!
FILO.
Pani pozwoli się powitać. Oto moi koledzy, ci o których mówiłem. Wszyscy są na pani rozkazy. Oto — kolega Drwęski...
1 KOLEGA.
Rwęski.
FILO.
Norymberski, nie — kolega Pomian Gwaranz...
(do kolegów)
No... dalej bo już pozapominałem!
(każden coś mamrocze i kłania się).
STEFKA.
Bardzo mi przyjemnie! bardzo! panowie tacy łaskawi trudzili się aż tutaj.
FILO.
Cały zaszczyt dla nas.
Długa chwila milczenia — nikt nie wie co mówić. Stefka zakłopotana — nagle mówi z uśmiechem.
STEFKA.
Panowie będą łaskawi posiadają!...
(chłopcy siadają, pod dwoma łamią się krzesła — konsternacya, nagle Stefka wybucha śmiechem i zanosi się).
Ależ to nic, to takie meble od siedmiu boleści. Ani na nich usiąść. To żydowskie. Niema tu między wami żyda? No to dobrze, to się żaden nie obrazi. Siadajmy na ziemi! Tak się przynajmniej nic nie załamie. Co? źle?
FILO.
Ale cudownie!
(siadają w kółko na ziemi Stefka pomiędzy niemi — rzuca im przedtem trochę poduszek).
STEFKA.
Jak na wschodzie! A jakbyśmy się załamali, to prosto buch do piwnicy. Ha! ha! ha!
(śmieją się wszyscy, zdrowym dziecięcym śmiechem).
Już my to urządzimy. Sprawimy Pani klakę pierwszej klasy.
STEFKA.
Tylko żeby znów nie za dużo.
FILO (zarozumiale).
My już mamy wprawę.
STEFKA.
Tak — z amatorstwa.
FILO.
Spodziewam się. Tylko my byle komu nie urządzamy owacyi.
1 KOLEGOKOLEGA.
Z pewnością.
(Stefka biegnie do drzwi — i woła „Kanapki!“ — przezedrzwi wysuwa się ręka Dauma w rękawie od koszuli z tacką kanapek).
Proszę panów jeszcze! i wina... trochę!... teraz ja za panów zdrowie! Niech żyje moja klaka!
(któryś brzdąknął na gitarze).
Wino! muzyka!... taniec!... wesołość!... Boże! jak mi dobrze! jak mi czegoś dobrze!
(Koledzy zaczynają grać walca „Metressa“ — Filo do Stefki — służę Pani! — tańczą! — 1 Kolega zrywa się. — Teraz ja! porywa Stefkę — Filo gra na mandolinie chwilę — wreszcie odbiera koledze Stefkę — i tańcząc mówi jej do ucha).
E! niech się wypcha — dalej! drobna kaszka! bierzcie Michasiową!
(jeden z kolegów chwyta Michasiową i kręci. — Stefka porywa 1 Kolegę. — Michasiowa wyrywa się i wchodzi do kuchni, zaczyna się krzyk, zabawa i wrzawa — po chwili Michasiowa wraca z grobową miną i mówi).
MICHASIOWA.
Proszę panienki!
STEFKA (zła).
Cóż znowu!
MICHASIOWA.
Ciocia jest bardzo chora — ma migrenę — bardzo się gniewa.
STEFKA (przerywa i poważnieje).
Mówisz — że się gniewa?
MICHASIOWA (znacząco).
Bardzo!
STEFKA (zmieszana).
A no! to przepraszam panów... ale...
FILO (i koledzy także zmieszani.)
Ale my doskonale to rozumiemy... przepraszamy Panią bardzo... ja za moich kolegów... dziękujemy za takie miłe przyjęcie...
Ja nie wiedziałam, bo on nigdy nie powiedział od kogo, tylko że od „kolegi”... ani się pan pod wierszami nie podpisał. Ja nawet niewiem jak się Pan nazywa?
FILO (z uśmiechem).
Ja się nazywam... wiosna!
(chwila milczenia — Stefka powtarza cicho „wiosna”! — a potem z wdziękiem).
STEFKA.
Ale tak — naprawdę?
FILO (po chwili).
Januszkiewicz.
STEFKA.
A na imię. Tak w domu jak na Pana wołają. Mama Panowa?
(Filo jest wzruszony i ona także — śmieją się nerwowo — Filo wychodzi — Stefka patrzy za nim — wraca na scenę — porządkuje meble — przez drzwi od kuchni wchodzi ostrożnie Daum — szuka surduta).
SCENA V.
DAUM — STEFKA, później MICHASIOWA.
DAUM (skrzywiony).
Gdzie mój surdut?
STEFKA (znajduje, ubiera się w surdut który jest ogromny i skacze przed Daumem).
Oto surdut ekscelencyi! oto surdut!...
DAUM (j. w.)
Proszę oddać — muszę iść teraz kupować drugie przyjęcie, bo prawie nic się nie zostało.
(Stefka zdejmuje surdut podaje go z przesadą Daumowi).
STEFKA.
Ale kanapki były ef... ef...
DAUM.
Zaraz wracam! proszę nie zakładać łańcucha.
STEFKA.
Niech Bóg prowadzi! będę tęsknić...
(Daum wychodzi. — Stefka biegnie do niży i zaczyna się szybko przebierać z sukni w szlafroczek jasny [86]genre kimono. Śpiewa walca Metressa — wchodzi Michasiowa, sprząta).
STEFKA.
Kto tam?
MICHASIOWA.
Ja!
STEFKA.
Co? ładny ten chłopak co ostatni poszedł.
MICHASIOWA.
Takie to się nie liczy.
STEFKA (w niży śmieje się).
A to dlaczego?
MICHASIOWA.
Bo Stefka to albo jakiego grzyba — albo takie coś co ma mleko pod nosem wynajdzie.
STEFKA.
No to się wyrówna.
MICHASIOWA.
Właśnie.
STEFKA
E! nie truj mnie! Znów się nadąsałaś? Nieznośna jesteś. Wyrzucę cię.
No... każden ma przyczyny do smutku. Usiądźmy! dobrze.
STEFKA.
O tu, na szeslągu... to jeszcze najpewniej.
DAUMOWA (siada na szeslągu).
Panią pewnie dziwi co ja tu robię. Otóż — powiem pani że się panią bardzo interesuję.
STEFKA.
A dlaczego?
(bierze jedno z krzeseł przy stole taszczy przed Daumowę).
DAUMOWA.
Widzi pani — jest nas kilka kobiet, dam właściwie, myśmy zawiązały takie Stowarzyszenie.
STEFKA (siada ostrożnie na krześle).
Aha! panie zbierają składki. Ale u mnie chuda fara.
DAUMOWA.
Ależ nie. My nic nie zbieramy. My się opiekujemy samotnemi kobietami, które z powodów dla nas obojętnych (jakby to powiedzieć...) wykoleiły się... no... i...
O proszę pani — to wielkie szczęście skoro się tak w kimś obudzi godność — poczucie przyzwoitości..
STEFKA.
Taktu... moralności...
DAUMOWA (strapiona).
Taktu... właśnie, właśnie.
STEFKA.
Ja to codzień słyszę.
DAUMOWA.
Skąd? ja tu pierwszy raz.
STEFKA (grubym głosem).
Ale ja mam taką domową katarynkę...
(cienko)
przepraszam Panią.
DAUMOWA
Tem lepiej że jest u Pani ktoś pojmujący godność człowieka. — Bo takie życie jakie Pani pędzi, to przecież nie może zadowolnić człowieka. Ten przepych który panią otacza niewystarcza. Musi Pani czuć w głębi niepokój...
Ja też mam jednego Fila. — Fila Januszkiewicza. [94]
DAUMOWA (śmiejąc się.)
To nie mój syn. No... i widzi Pani, gdyby Pani była umiała się poprowadzić w życiu miałaby Pani tak jak ja dobrego męża, dzieci...
STEFKA.
E! mój mąż by mi takiego palta nie dał.
DAUMOWA (rozpiera się w palcie).
No kto wie. A zresztą czyż to palto stanowi szczęście.
STEFKA.
Ale Pani się takiego palta chciało?
DAUMOWA.
Bardzo... ale...
STEFKA.
Ale co? Ja taka sama kobieta jak Pani, może nie? czy z innej gliny?
DAUMOWA.
Ale nie kosztem swej godności.
STEFKA.
Proszę pani — przecież pani to futro dał także mężczyzna.
DAUMOWA (zaskoczona, po chwili).
Mąż.
STEFKA.
No bo pani miała posag, to Pani miała za co kupić sobie męża, a ja biedusia nie miałam posagu to mnie kupili. [95]
DAUMOWA (nie wiedząc co mówić).
Z panią trudno się dogadać.
STEFKA (wstaje z ziemi).
A no!...
(Daumowa wstaje).
DAUMOWA (uprzejmie).
Odchodzę! ale ja się jeszcze z Panią zobaczę. Mam nadzieję że Pani rozważy moje słowa...
STEFKA (trochę seryo).
Ja pani coś powiem. Trzeba było wcześniej zobaczyć się ze mną. Teraz już zapóźno.
DAUMOWA.
Nigdy nie jest zapóźno.
STEFKA.
Właśnie...
DAUMOWA (dobitnie).
Zresztą ustawa naszego towarzystwa opiewa że wkraczamy czynnie dopiero wtedy — gdy już dany osobnik wybitnie zeszedł z prawej drogi.
STEFKA (podciągając nosem).
Musztarda po obiedzie.
DAUMOWA.
Nie wdzieramy się w tajemnice. Nie zajmujemy się stroną plotkarską sprawy... Nie obchodzi nas kto — dość że... rzecz nielegalna, gorsząca. [96]
STEFKA (naiwnie).
Proszę Pani żeby tak towarzystwo długi płaciło.
DAUMOWA.
Nie należy robić długów. To ubliża godności człowieka.
(Daumowa odchodzi do drzwi, Stefka za nią).
STEFKA.
Syty głodnemu nie wierzy. — Pani się nie perfumuje?
DAUMOWA (mimowoli porwana jej humorem).
Nie. Mój mąż tego nie lubi. Zakazuje mi.
STEFKA.
Mnie także zakazują się perfumować. Mówią że to kokotki tylko się perfumują. Ale ja panią coś nauczę. Niech Pani zwilża rafrechisserem brzeg sukni perfumami to za każdym krokiem będzie smuga zapachu.
DAUMOWA (śmiejąc się).
To będzie kontrabanda!
STEFKA (śmieje się).
Niech będzie.
DAUMOWA.
Doprawdy! szkoda mi pani!... Bardzo mi się pani podobała.
Ale pani, panno Maliczewska, to jest osóbka sans gêne.
STEFKA (urażona).
O! proszę pani — mnie nikt nie zaimponuje.
DAUMOWA.
Czy mogę wyjść bezpiecznie — tak żeby mnie nikt nie widział? —
STEFKA.
Sądzę! ale najlepiej niech pani idzie kuchnią.
(dzwonek)
DAUMOWA.
A co? byłabym się złapała.
STEFKA.
To jest tędy! Żegnam panią.
(ironicznie)
Pani daruje że ją nie będę rewizytować — ale — nawet nie wiem jak się Pani nazywa.
DAUMOWA (wyniośle).
To do rzeczy nie należy,
(uprzejmie)
Ja jeszcze panią zobaczę, żegnam... proszę rozmyślać o tem co mówiłam...
(dzwonek — wychodzi do kuchni — Stefka ją odprowadza, słychać głos Stefki — „proszę — prosto, a na dole przez dziedziniec na lewo — całuję rączki“ — Stefka wraca, pokazuje za Daumową język i biegnie do [98]drzwi wchodowych — otwiera, ale nie zdejmuje łańcucha. Słychać głos Boguckiego. „Czy tu mieszka panna Maliczewska?“ — Stefka odkłada łańcuch, wchodzi Bogucki, szykowny 35 letni mężczyzna — ma w ręku kwiaty.
SCENA VII.
BOGUCKI — STEFKA.
BOGUCKI.
Panna Maliczewska?
STEFKA (z wdziękiem).
To ja!
BOGUCKI (ogląda się).
Miał tu być...
STEFKA.
Nasz wspólny przyjaciel. Ale poszedł trochę się przeluftować. Niech się pan rozbierze i zaczeka.
Trzy lata temu... Ja byłam wtedy jeszcze szkrab w balecie...
BOGUCKI.
Nie przypominam sobie.
STEFKA.
Bo nie było co...
BOGUCKI (wstaje — idzie do wieszadła — podając jej kwiaty).
Pani pozwoli trochę kwiatów...
STEFKA (olśniona i ucieszona).
Dziękuję... postawię na widoku aby go kłuły w oczy.
(biegnie do niży, bierze dzbanek z wodą, stawia na stole).
BOGUCKI (za nią idzie).
Czemu?
STEFKA.
Bo on mi nigdy kwiatka nie przyniesie.
BOGUCKI.
Co pani mówi!
STEFKA.
O! o! pan go nie zna!... Ale dzięki Bogu, że to pan ten przyjaciel.
BOGUCKI.
Dlaczego?
STEFKA.
Bo Pan jest do Boga i do ludzi. Ja się [101]bałam, że to będzie znów jaki godny karawaniarz — jak on...
BOGUCKI.
To on taki nudny?
STEFKA.
Panie! to mało nudny! To jest całe szczęście że ja mam taki anielski charakter i mogę z nim wytrzymać.
BOGUCKI.
A to... niech go Pani porzuci.
STEFKA.
Właśnie. E! mówmy o czemś weselszem.
(bierze go pod rękę)
Ta Milowiczówna to pana porządnie oszukiwała.
BOGUCKI (śmiejąc się — idą do szeslągu).
Co pani mówi?
(siadają).
STEFKA (zanosząc się ze śmiechu).
Jak Bozię kocham, raz pamiętam, deszcz padał... to było po operetce... Pan miał czekać od strony naszej garderoby, a ona wyszła męzką stroną. A pan czekał, a deszcz lał. Myśmy patrzyły przez okna i zaśmiewały się! taka była heca!...
To nie — pch!... bo my tych swoich naprawdę kochamy,
BOGUCKI.
Może wstąpić do operetki?
STEFKA.
Nie, do dramatu, będzie Pan brał ze mną razem lekcye. Ja się uczę do dramatu. Już umiem Dezdemonę i Klarę i teraz Julię...
BOGUCKI.
Co pani mówi?
STEFKA.
Jak Boga kocham. Jeszcze Judytę to będę gotowa...
DAUM (od stołu).
Proszę państwa na przekaskę.
STEFKA.
Pan myśli że ja jestem za młoda?
(wspina się na palce).
BOGUCKI.
Ale przeciwnie. Pani jest wściekle zgrabna. I oczy ma pani pierwszej klasy. [109]
DAUM.
Proszę na przekąskę.
STEFKA.
Właśnie chodzi w dramacie o oczy. W balecie nogi, w operze gardło, w dramacie ślepia.
BOGUCKI.
Pani ma i wyraz, i oprawę — tylko niewiem jaki kolor.
STEFKA.
Czarne... o niech pan patrzy!
(zasłania oczy ręką, Bogucki jej rękę odsuwa — ona go bije po łapie. — Daum wściekły — odchodzi od stołu, bierze gazetę, siada opodal i zaczyna czytać.czytać).
DAUM.
Jak państwo będą mieli ochotę — to może raczą...
STEFKA.
A pan jakie ma oczy?
BOGUCKI
Szafirowe.
STEFKA.
Co pan gada?
BOGUCKI
Proszę zobaczyć!
(Daum chrząka znacząco — oni się oglądają na niego).
Michasiowa sprząta ze stołu — Stefka przebiega około Dauma i gra na nosie.
STEFKA.
Dzisz pama! zrobiłam konkietę.
DAUM.
Właśnie. Jak wyszła — to on mówił, że jest zgorszony.
STEFKA.
Kłamie jak pies. Bo — mówił, że ona ma linię... Ona podsłuchiwała!... No a teraz raz dwa... muszę się uczyć Julii... dawajcie balkon! Mam zadane na jutro... no!... stół...
(taszczy stół na środek sceny wskakuje na stół — rzuca broszurę Daumowi — i woła.
(Michasiowa wpada na scenę — Stefka stoi ciągle na stole).
DAUM.
Nie odkładać łańcucha!...
MICHASIOWA.
Wiem! wiem!
SCENA X.
CIŻ — SEKWESTRATOR.
SEKWESTRATOR.
Czy tu mieszka panna Maliczewska?
MICHASIOWA.
Tu — a czego?
SEKWESTRATOR.
W imieniu prawa — zajęcie.
(Michasiowa ponuro odkłada łańcuch).
Sekwestrator przyszedł...
(Stefka zwraca się do Dauma — Daum chwyta futro i kapelusz i ucieka przez kuchnię).
STEFKA (chwilę bezradna — zeskakuje ze stołu — pędzi do drzwi).
Po moim trupie!
SEKWESTRATOR (wchodzi).
Panna Maliczewska? Stefania? przychodzę w sprawie Rozenbuszowej Ryfki... towary modne... kwota... pięćdziesiąt trzy korony... [119]
STEFKA (poznaje go).
Serwus Brzezina! chodź Pan!... ta pan stary znajomy!... Jak się Pan miewa?... ale tu nic mojego niema...
SEKWESTRATOR.
Znowu?
STEFKA (zaśmiewa się).
Stale.
SEKWESTRATOR (obchodzi dookoła dostrzega srebrne porte cigarre Dauma na szeslągu i rzuca się na nie jak drapieżca).
O... a to...
STEFKA (robi ruch jakby ocalić, ale się opamiętowuje).
A to! I owszem!!! Bierz pan... bierz pan!...
(do Michasiowej zanosząc się ze śmiechu)
porte cigarres starego!... Pan Bóg go skarał!...
okręca Michasiową, która się także śmieje — i puszcza się kankana zadarłszy suknię z dziecinnem rozpasaniem, śpiewając na całe gardło — „Pan Bóg go skarał!...“ aż kurtyna zupełnie zapadnie.