Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bałam, że to będzie znów jaki godny karawaniarz — jak on...

BOGUCKI.

To on taki nudny?

STEFKA.

Panie! to mało nudny! To jest całe szczęście że ja mam taki anielski charakter i mogę z nim wytrzymać.

BOGUCKI.

A to... niech go Pani porzuci.

STEFKA.

Właśnie. E! mówmy o czemś weselszem.

(bierze go pod rękę)

Ta Milowiczówna to pana porządnie oszukiwała.

BOGUCKI (śmiejąc się — idą do szeslągu).

Co pani mówi?

(siadają).
STEFKA (zanosząc się ze śmiechu).

Jak Bozię kocham, raz pamiętam, deszcz padał... to było po operetce... Pan miał czekać od strony naszej garderoby, a ona wyszła męzką stroną. A pan czekał, a deszcz lał. Myśmy patrzyły przez okna i zaśmiewały się! taka była heca!...

BOGUCKI.

To nieładnie ze strony Milowiczówny.