Kasper Karliński (Kondratowicz)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Kasper Karliński
Podtytuł Dramat historyczny
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom IV
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
KASPER KARLIŃSKI.

DRAMAT HISTORYCZNY.
W TRZECH AKTACH.


OSOBY:

KASPER KARLIŃSKI, dowódca zamku,
DOROTA, jego żona.
ZYGMUNT, ich syn.
PIENIĄŻEK, namiestnik Karlińskiego w Olsztynie.
LICHTENSTERN, dowódca niemieckich wojsk Maksymiliana.
STANISŁAW ZE ŻMIGRODU STADNICKI, starosta zygwalski. ADAM CZACHOROWSKI, namiestnik Stadnickiego.
ZBOROWSKI,
GÓRKA, stronnicy Maksymiliana.
BIENIASZ, giermek Karlińikiego.
MARTA.
SZLACHTA, stronnicy Maksymiliana.
Dwaj Chorążowie w zamku olsztyńskim.
Dwaj Puszkarze tamże.

Rzecz dzieje się w roku 1587, w pierwszym akcie w wiejskim dworze Karlińskich, w drugim w obozie Maksymiliana pod Olsztynem, w trzecim w murach Olsztyna.

AKT PIERWSZY.


SCENA PIERWSZA.
(Rzecz dzieje się w wiejskim dworze Karlińskich. — Wieczór. — Izba
ubrana w rynsztunek rycerski. — Pani Karlińska kończy czytanie Żywotów Świętych. — Zygmunt, wsparty na stole, jej słucha. — Opodal Marta z robotą).

KARLIŃSKA (czyta).

Czwarty i piąty syn poszedł na męki;
Szóstemu matka szeptała te słowa:
Synu, patrz w Niebo, patrz na świt jutrzenki, —
Wszystko to stworzył z nicości Jehowa.

On cię umocni, — nie lękaj się kata,
Przyjmij, jak bracia, śmierć z wesołą twarzą!
Pójdziesz po mękach do lepszego świata,
Kędy praw Pańskich łamać ci nie każą, —
Syn jej wysłuchał i do zbirów rzecze:
Mnie Antyocha nie złamie obawa;
Wiedźcie mię raczej pod topór i miecze,
Niżbym miał złamać Mojżeszowe prawa.

(Przestaje czytać).
ZYGMUNT.

Lubię, gdy matka Pismo święte czyta,
Lub Męczenników za wiarę żywoty,
Gdzie święty człowiek o nic się nie pyta.
Oddając życie dla Boga i cnoty.
Jego naprzykład na tortury wleką,
Szarpią mu ciało, pochwyciwszy w kleszcze;
Lecz on, Chrystusa widząc niedaleko,
Wpośród męczarni uśmiecha się jeszcze.
Gdy tego słucham, coś na sercu milej!
Ot, myślę sobie — czy uwierzysz, mamo?
Dziś gdyby ludzi za prawdę męczyli,
Jabym się zgodził umęczyć tak samo!

KARLIŃSKA.
Każdy powinien ofiarować życie,

Gdy Bóg na niego krzyż męczeństwa zsyła.

ZYGMUNT.
Gdyby mnie, matko, wlekli na zabicie,

Tybyś zapewne pobłogosławiła,

KARLIŃSKA.

Skąd ci to przyszło?... och! ja nie wiem sama!
Lecz dzisiaj jestem spokojna w tym względzie:
Pan Bóg ofiarą krwawą Abrahama
Słabej niewiasty doświadczać nie będzie.
Rycerskich matek wiekuista chwała
Dobrze mi znana z powieści i z dziejów;

Ale, Zygmuncie, jabym nie umiała
Być matką Grakchów, albo Machabejów.
Biedna pierś moja z boleściby pękła
Pod doświadczenia okrutnego próbą...
Jednej ofiary, cobym się nie zlękła:
Opłakać ciebie — i umierać z tobą.

ZYGMUNT.
Ty płaczesz, matko!... nie lękaj się zgoła:

Dziś Męczenników nie mamy na świecie.
A gdy mię Pan Bóg na wojnę powoła,
To przy mym boku będzie szabla przecię.
A raz poszedłszy pod zaciąg orężny,
Z życiem czy śmiercią — to nic się nie traci,
Zostanę mężnym, jak mój ojciec mężny,
Albo polegnę, jak siedmiu mych braci.
Patrz, jak to będzie!

(Zdejmuje ze ściany hełm i pałasz ojcowski).

Kiedy ja podrosnę,
A ojciec siwy, zgarbiony i stary, —
Przyjdzie wiadomość, jak zwykle na wiosnę,
Że naszły Polskę Turki lub Tatary.
Wtedy ja sobie ot tę czapkę włożę,

(Wkłada hełm).
Ze strusią kitą, z blaszaną przyłbicą.

Przywdzieję pancerz — czyż w takim ubiorze
Twoje się, matko, oczy nie zachwycą?
Przyjdę do ciebie, przeżegnasz mi czoło,
Dasz mi święcony obrazek na blasze;
Przyjdę do ojca, a ojciec wesoło
Ot tę mi szablę do boku przypasze.

(Przypasuje szablę).
Zbrojny rodziców modłą i opieką,

Wsiądę na konia, co Bieniasz poda,
I w bój polecę, daleko, daleko!
Krew płynąć będzie, jak w rzeczułce woda!
Machnę szablicą — spada łeb tatarski;

Krzyknę — a Turczyn wnet ucieknie z bojów;
A hetman powie: Dziarskiś, chłopcze, dziarski!
Krew nieodrodna Karlińskich Ostojów!
Patrz, jaka postać dzielna i junacka!
Brzęk, brzęk szablicą! ja poglądam dumnie...
Tymczasem Tatar podjeżdża znienacka
I w samo serce łuk naciąga ku mnie.
Strzała stęknęła — leci ku mnie, leci,
Przeszywa pancerz, i piersi, i serce;
Ja się posłaniam raz, drugi i trzeci,

(Kładzie się na krześle).
Padam — i życie skończyłem w żołnierce.

A dusza moja, gdzie spieszniej niż ptaszę!
Leci do Nieba,, do nóg Jezusowi!
I tam się modli o zwycięstwo nasze,
A Jezus naszą wygraną stanowi...
Ty, matko, płaczesz — czyż cię serce boli?
Czyż ci niemiło, żem umarł tak pięknie?

(Podbiega ku niej i bierze za rękę).
Przebacz mi, matko, ten wyskok swawoli!
KARLIŃSKA.
Przestań, Zygmuncie, bo mi serce pęknie!
MARTA.
Niedobre dziecię! Bóg gniewa się w Niebie,

Jeśli kto matkę aż do łez rozżali.
Rzuć te zabawki, jeszcze nie dla ciebie
Ten twardy szyszak i ten miecz ze stali.

(Odpina mu pałasz i zrzuca hełm).
Idź, zmów pacierze! przeproś Pana Boga,

Żeś dzisiaj matkę niewinnie zasmucił;
Zmów drugi pacierz, by minęła trwoga.
By ojciec z wojny szczęśliwie powrócił.
Może, gdy pięknie pomodlisz się o to,
Zdołasz uprosić zlitowanie Boże.

ZYGMUNT.
Dobranoc, matko!
KARLIŃSKA (całując go).

Dobranoc, pieszczoto!

MARTA.
Ja zaraz przyjdę, do snu cię ułożę.
(Zygmunt zawstydzony odchodzi).





SCENA DRUGA.

KARLIŃSKA, MARTA.


KARLIŃSKA.
Co to jest, Marto, że zawsze w nim świeci

Jakieś przeczucie krwawe i grobowe?

MARTA.
Nic, dobra pani: nasze polskie dzieci

Zawsze podobnie rozmarzają głowę.
Patrzy na oręż, wciąż o wojnach słucha,
Hasa na koniu przez poła i jary.
Czytaniem kronik rozegrzewa ducha,
Z Żywotów Świętych uczy się ofiary.
Nic to nie szkodzi, niech przywyka wcześnie;
A czy on Niemiec, by się bawił w lalki?

KARLIŃSKA.
Zawsze mi straszno, zawsze mi boleśnie,

Gdy on wyprawia po komnacie walki.
W jego zabawkach — uważałaś, Marto —
Zawsze na końcu dostrzegam śmierć ciemną...
Och! gdyby jeszcze jego mi wydarto!
Boże mój, Boże! zlituj się nade mną!
Wszak teraz wojna — to niepróżna trwoga,
Obszerne pole dla niedobrych ludzi.
Ja mam w rycerstwie śmiertelnego wroga, ~
Bóg wie, do czego zemsta go pobudzi!

MARTA.
Ty, pani, wroga miałabyś na ziemi!

Anioł dobroci!... nie wierzę ni trocha.

KARLIŃSKA.
Nie wszystkie wrogi wrogami naszemi,

Czasem wróg sroższy — ten, który nas kocha!
Wiesz o szalonej Stadnickich rodzinie,
Która po kraju najbezkarniej broi.
Jeden, Stanisław, co najgłośniej słynie,
Przed laty ręki dopraszał się mojej.
Tam pogardziła — brakło na odwadze
Z dzikim szaleńcem stanąć na kobiercu;
Anim sądziła, że tyle sprowadzę
Klęski na siebie i na drogich sercu.
Kochałam, Marto, dzielnego młodziana.
Co się przed żadną potęgą nie cofa;
Ale Stadnickich zemsta spodziewana
Dosięgła celu — zabili Krzysztofa.
Dom mego ojca, kędy się broniono.
Poszedł w perzynę; jam ledwie uciekła.
Chciałam pod grubą klasztorną zasłoną
Skryć się od oczu posłanników piekła;
Lecz gdzie są mury, gdzie warowne kraty,
Coby przed możnym słabych osłoniły?
Tam prześladowca silny i bogaty
Znalazł nieszczęsną — groził swemi siły.
Nie chciałam przeto narażać na strzały
Dziewic Chrystusa, żyjących spokojnie.
Kasper Karliński, rycerz osiwiały,
Co pięciu synów utracił na wojnie,
Przyszedł do furty i rzekł ze szczerotą:
Dajcie mi rękę, uspokójcie trwogę.
Wiem, co ci grozi; lecz, krasna Doroto,
Ja od Stadnickich obronie was mogę.
Mam własne ramię, dwóch synów rycerzy,
Mam miłość szlachty, opiekę na tronie, —
I biada temu, który się zamierzy
Na bezpieczeństwo głowy, której bronię.
Straciłem żonę — wy bądźcie mi żoną;
Mówcie, Doroto: zgoda, czy nie zgoda?

Ścisnęłam rękę od szabli zmarszczoną;
Błysła mu ogniem szlachetna jagoda...

MARTA.
Patrzę, jak w obraz naszego paniska,

Gdy mu rumieńcem skraśnieją jagody.
Na taki zapał, co mu z oczu błyska,
Nie każdy rycerz zdobędzie się młody.

KARLIŃSKA.
Nie pamiętając na włos jego siwy.

Dałam się chętnie zaprzęgnąć do jarzem...
Byłam szczęśliwa, i on był szczęśliwy,
Gdyśmy przysięgli wiarę przed ołtarzem.
Mego spokoju odtąd nic nie wzruszy;
Kocham go, Marto, a on mię osłania.
Cnota, zasługa i szlachetność duszy
Więcej niż młodość budzi przywiązania!
Gdy codzień widzę jego piękną duszę,
Gdy codzień słyszę jego piękne czyny,
Jak nie mam kochać, kiedy czcić go muszę?
On mój na ziemi obrońca jedyny.
A to pieszczone bohaterskie dziecię.
Które Bóg przysłał na pociechę naszą,
Kocham nad wszystko, nad wszystko na świecie...
Tylko mię jakieś sny bolesne straszą.
Te jego ciągłe przeczucia męczeństwa,
Jego zabawki, co ciągle śmierć wróżą...
Och! wiele, wiele potrzeba mi męstwa!
Boże, daj siłę, bo cierpieć mam dużo!



SCENA TRZECIA.
TEŻ i ZYGMUNT (wpada z listem w ręku).

ZYGMUNT.
Listy od ojca! nasz Bieniasz stary

Przybył z Olsztyna...

KARLIŃSKA.

O! dzięki ci, Boże!

(Łamie pieczątkę i czyta):
Miła Doroto! nastał czas ofiary...
ZYGMUNT.
Bieniasz pyta, czy widzieć się może?
KARLIŃSKA.
Proś, niech tu wejdzie.


SCENA CZWARTA.
CIŻ i BIENIASZ (w zbroi, hełmie i bure?).

KARLIŃSKA.

A jakże się macie?

BIENIASZ (z ukłonem).
Notandum tedy, jakoś Pan Bóg chowa,

A resztę w pańskich liściech wyczytacie,
Pani czy zdrowa? i Marta czy zdrowa?
Panicz, jak ptaszek, trzpiota się i wierci, —

(Wita się ze wszystkimi).
Notandum tedy, że swawolnik wielki.

A my zaledwie umknęliśmy śmierci,
Dzięki opiece Boga Rodzicielki!
Sejm elekcyjny wielce był gorący:
Ci chcieli Szweda, a ci Austryaka;
Notandum tedy, chcący, czy niechcący,
Tłukła się w szable partya wszelaka,
Zamojski, hetman i kanclerz korony,
Składał swe wota na szwedzkiego pana;
Zborowscy zasię i szlachta z ich strony
Trzymali sprawę Maksymiliana.
Więc ku zgadnieniu nietrudna przyczyna:
Snuł się tłum szlachty po Warszawie całej,
Miody i piwa, i węgierskie wina,
Notandum tedy, srodze podrożały!

KARLIŃSKA.
Czytajmy listy.
(Czyta):

„Nastał czas ofiary...
Już Zygmuntowi korona oddana,
Ale Zborowskich przeciwne zamiary
Chcą mieć na tronie Maksymiliana,
Długoby przyszło opowiadać pono
Te zobopólne waśni i swawole.
Szopę wyborczą po nocy spalono,
A krwią spłonęło elekcyjne pole.
Pomimo Niemców fakcyi zdradzieckiej,
Gdy prymas królem Zygmunta ogłasza,
Biskup kijowski, Jakób Woroniecki,
Okrzyknął Niemca. A choć szlachta nasza
I kraj miłuje, i prawa stanowi,
I swoich swobód nie opuszcza marnie,
Chcąc się zasłużyć Zborowskich domowi,
Pod sztandar Niemca ochoczo się garnie.
Mamy dwóch królów — na czem to się skończy?...
Niechaj kto zechce przekonania zmienia,
Kasper Karliński nigdy się nie złączy
Ze stroną Niemców na przekór sumienia.
Pomimo całej Zborowskich czeredy,
Zygmunt mym królem... wybrałem... przysiągłem.
Będę go bronił."

BIENIASZ.

Więc notandum tedy.
Że przyjdzie truchleć w niepokoju ciągłym,
Gdzie pan, tam sługa — już obyczaj taki.
Choć żaden za to i grosza mi nie da,
Czy to napadną niemieckie żołdaki,
Czy przyjdzie nędzę ucierpieć od Szweda.
Uciecze mądry, nadstawi się głupi;
A czy wygrana nasza, czy nie nasza.
Cała się mocarstw polityka skupi
Na starym, biednym karku Bieniasza.

Notandum jednak, choć nałożyć głową,
Karlińskich domu nigdy nie opuszczę.

KARLIŃSKA (czyta).
„Zborowscy szlachtę pod swój sztandar zową,

Zbierają k'sobie niepoczciwą tłuszczę;
Ale pod wodzą Zamojskiego Jana,
Chorągwie wiernych krajowi Polaków
Idą naprzeciw wojsk Maksymiliana,
Który chce szturmem uderzyć na Kraków.
Wiec wszystkich fortec na granicznej stronie
Pod wodzą starców pilnuje kwiat młodzi:
Murów Olsztyna ja od Niemców bronię.
Mężny Hołubek w Rabsztynie dowodzi.
A chociaż Niemcy nacierają biegle,
Obronim twierdzę zapomocą Bożą,
Dopóki cegła zostanie na cegle,
Dopóki trupów na trupach nie złożą."

BIENIASZ (do siebie).
Ja chciałbym wrócić na wioskową ciszę;

Lecz, jak uważam, żadnej rady niema.
Notandum tedy, kiedy pan tak pisze.
To pewnie słowa swojego dotrzyma.

KARLIŃSKA (czyta).
„Jeden niepokój, co mem sercem miota,

Jedna mię dręczy troska pokryjoma:
Czy moja dobra i krasna Dorota,
Czy moje dziecię bezpieczne jest doma?
Bracia Stadniccy z Zygmuntem trzymają
I szlachtę dla nas gromadzą na Rusi;
Tylko Stanisław z zaprzedaną zgrają
Gdzieś w waszych stronach obracać się musi.
Jam tutaj sprawą ojczystą zajęty,
Nie mogę ruszyć ku domowej stronie;
Lecz moje syny, Marcin i Walenty,
Wkrótce pospieszą ku waszej obronie.
Dziś Bieniasza do was posyłamy:

Niech lud wioskowy zgromadzi we dworze,
Rozda mu strzelby, pozamyka bramy,
Okopie rowy..."



SCENA PIĄTA.
CIŻ i STADNICKI (który stał we drzwiach przez chwilę i słuchał).

STADNICKI.

Za późno już może!
Dwór otoczony, a wioska w pożarze.

(Do Bieniasza):
Nie trudź się starcze, ktoś za ciebie czyni.

W Karlińskich dworze tu my gospodarze.

(Do Karlińskiej):
Jak się miewacie, miła gospodyni?
KARLIŃSKA.
To on! o Boże!
BIENIASZ (dobywając oręża).

Ja ciosu nie chybię!
Czy chcesz mieć czoło na dwoje rozdarte?
Wynoś się zaraz!

STADNICKI (wytrącając mu oręż).

Precz mi, stary grzybie!
Hola, pachołcy! weźcie go pod wartę!

(Wchodzą zbrojni ludzie i uprowadzają Bieniasza).
KARLIŃSKA (przerażona).
On przyszedł tutaj... ze złemi zamiary!

Ratunku! ludzie!... mój mężu! mój mężu!

STADNICKI (z szyderstwem).
Ucisz się pani! daleko twój stary!

W zbyt zardzewiałym ufałaś orężu.
Wzgardziłaś sercem — teraz twój kochanek
Z pogardą patrzy na twoje męczarnie.
Stadnicki szatan, nie cichy baranek,
Jego nie można znieważać bezkarnie.

Tyś w moich rękach — Olsztyn za górami,
Do męża twoja nie doleci skarga.
Kochanko moja! my jesteśmy sami.
Przemoc twe śluby z Karlińskim potarga!

MARTA (padając na kolana).
Panie! zlituj się!
STADNICKI.

Milcz, stworzenie głupie!
A uznaj we mnie zwycięzcę i władcę.

ZYGMUNT (z mieczem ojcowskim podbiegając ku niemu).
Widzisz ten oręż? chyba po mym trupie

Zdołasz ku mojej przybliżyć się matce!

STADNICKI (porywając go za ręce).
A tuś mi zuchu, nie wiedziałem zgoła.

Że waszmość żyjesz na tym pięknym świecie.
Pani Dorota, powiłaś anioła;
Stary Karliński snadź kocha to dziecię.
Takiego starca pod życia ostatki
Kupido jeszcze rozpromieniać może!
Bardzo podobny do ojca, do matki;
Wielce winszuję!

KARLIŃSKA.

Puszczaj go, potworze!

STADNICKI (stawia Zygmunta na ziemi i silnie trzyma go za ramiona)
Pani Doroto! czy on kocha syna?
KARLIŃSKA.
Wydrze za niego twoje nędzne życie!
STADNICKI (chłodno).

Dobrze! niech odda fortecę Olsztyna,
Wtedy pieszczotkę waszą zobaczycie.
Teraz małego uprowadzam zucha:
Zakład miłości ma być zakład wojny.
Jeśli Karliński mych słów nie usłucha,
Wtenczas, chłopaku, możesz być spokojny.
Twą piękną główkę tą samą szablicą

I własną ręką rozpłatam na dwoje.
Hola, pachołcy!

(Wchodzi kilku zbrojnych ludzi).

Niechaj go pochwycą,
Niechaj na siodło przywiążą go moje,
I w tejże chwili niech dziesięć husarzy
Pędem piorunu pod Olsztyn dopada,
Zdać go do ścisłej Czachrowskiego straży
I zapowiedzieć, że to ptak nielada.

(Pisze kartkę i oddaje żołnierzowi).
ZYGMUNT.
Puść, bo ta szabla głowę ci rozwali!
MARTA (klękając).
Panie, miej litość!
KARLIŃSKA.

On litość mieć może!

(Patrząc na syna):
Na co mu ręce tak mocno związali?

To takie słabe i wątłe niebożę!
Zamrze wam w drodze!... Tygrysie! tyranie!
Krwi tobie trzeba?... wysączę ją rada!
Pij!... żłopaj!... ciesz się!...

(Klęka).

Ulituj się, panie!
Przebacz, co matka nieprzytomna gada!
Oddaj mi syna!... Już jego powlekli!...

ZYGMUNT (szamocąc się z żołnierstwem).
Ja was zabiję! puśćcie mię do matki!
KARLIŃSKA.
Czekajcie chwilę!... o siepacze wściekli!...

Ja wydobędę sił moich ostatki!
Spieszycie konno!... ja pieszo polecę,
Ja was dopędzę, — pozwólcie mi gonić!

(Żołnierze wyprowadzają Zygmunta).

Idź, drogi synu! idź w Bożej opiece!
Ja krew przeleję, ja łzy będę ronić, -
Trafię do króla... dla mnie wszystko jedno,
Czy Maksymilian, czy Zygmunt się zowie...
A król nad matką zlituje się biedną,
Was na tortury osądzi, panowie!
Poczekaj, synu! pokrzep się nadzieją!
Ja w ślad za tobą polecę, jak strzała!...
Ratujcie, ludzie!... nogi mi się chwieją..
Synu mój, synu!...

(Upada zemdlona).

STADNICKI.|w=90%}}Wszak ona zemdlała.
Wpiłem w jej serce pazury tygrysie.
Ratunku! wody, pachołcy przynoście!...
Panie Karliński! ani waści śni się,
Jacy w twym domu gospodarzą goście.



AKT DRUGI.


SCENA PIERWSZA.

(Namiot żołnierski, w środku długi stół, przy nim kilku szlachty purpuharach, jeden szlachcic przy świetle czyta list. — Milczenie).
PIERWSZY SZLACHCIC (do tego, który czyta).
Co słychać w Litwie? Co słychać w Koronie?

Wy macie listy, to wy wszystko wiecie.
Prędkoż Szwedzika osadzą na tronie,
Maksymiliana wymiótłszy jak śmiecie?

(Śmieje się).
SZLACHCIC (kładąc: list).
To list po prostu od żony i dzieci,

Niech sobie w Polsce kto chce berłem włada,
Czy Maksymilian, czy to Zygmunt Trzeci, — -
U mnie zarazą obora wypada.
Rzucajcie sobie rodzicielskie wioski,

Wola każdemu z miłościwych braci;
A mnie Zamojski, ani pan Zborowski
Za moje straty grosza nie zapłaci.
Wracam do domu!

DRUGI SZLACHCIC.

Ho! ho! jaki szparki!
Szkoda, że za to więzienie i kula!

TRZECI SZLACHCIC.
Jemu tak pilno do swej gospodarki,

Gdy do stolicy wprowadzamy króla.

PIERWSZY SZLACHCIC.
Jakiego króla?
TRZECI SZLACHCIC.

Wszak byłeś na sejmie,
Na którym obran Maksymilian Pierwszy?

PIERWSZY SZLACHCIC.
Kłaniam się waściom, kłaniam się uprzejmie!

Ja od was wszystkich będę trochę szczerszy.

(Staje wsparty oburącz na szabli).
Czy wam, panowie, doprawdy się zdawa,

Żeście obrali Maksymiliana?
Czy wedle ustaw powszechnego prawa
Stanowi naród garstka zbuntowana?

(Szlachta się oburza).
Nie kręćcie wąsów, a powiedzcie szczerze:

Mybyśmy wszyscy stali przy Zygmuncie,
Lecz jeden jurgielt od Stadnickich bierze,
A drugi mieszka na Zborowskich gruncie;
Tego Czarnkowski przynęcił nadzieją,
Temu kniaź Pruński przyrzekł swą pokrewną.
Myślimy, bracia, o wszystkiem koleją,
Ale o Niemcu, że najmniej, to pewno!
I nikt zaiste nie wierzy w swej duszy,
By się utrzymał nasz elekt na tronie.

DRUGI SZLACHCIC.
Co waść rozprawiasz? ściany mają uszy!
TRZECI.
Ja ci rozumu do głowy nagonię!

Co to? ja matacz! lub jaki przechera!

PIERWSZY.
Kręcisz się waszmość, kędy wiatr powieje.
TRZECI (dobywając pałasza).
Co! bij się ze mną, jeśli prawda szczera.
PIERWSZY (także dobywając pałasza, do obecnych).
Bądźcie świadkami, mości dobrodzieje!
(Krzyżują pałasze).

(Jeden ze szlachty raniony w rękę).

CZWARTY (wpadając pomiędzy nich).
Zgoda, panowie! czyście zapomnieli,

Że tu żyjemy pod niemieckiem prawem?
Że kto w obozie rąbać się ośmieli,
Zwierzchność nań patrzy okiem niełaskawem?
Oto przychodzi pan Adam Czachrowski,
Nasz wódz, gdy niema pana Stadnickiego...

TRZECI.
Poeta jakiś!... niech obcina zgłoski.
CZWARTY.
Obetnie uszy i tobie, kolego!

Z nim nie żartować...



SCENA DRUGA.
CIŻ i CZACHROWSKI (z siwą brodą i długiemi włosami)

CZACHROWSKI (groźnie).

Do pochew oręże!
Waszmościom w głowie bitwy i kielichy,
Gdy ja się w myślach gubię i mitrężę,
Jakby ten zamek opanować lichy.

Mury niekrzepkie, nieliczna załoga,
Czas, by się w nasze władanie dostała...
Ale przez skały niedostępna droga
I u dowódcy serce, gdyby skała.
Pisałem z groźbą, on nie dba o życie...
Posłałem mowie o jakim okupie:
— Nie dam — rzekł — zamku, chyba położycie
Cegłę na cegle, a trupa na trupie!
On z armat ciągle naszych ludzi traci,
Gdy nasze działa sięgnąć tam nie mogą;
Lecz wezmę zamek!... A krew moich braci,
Kasprze Karliński, przypłacisz mi drogo!
A tu czas nagli... a wojna niezmierna...
Dziesięć lat nie stać, jak pod jaką Troją!
Nie wziąwszy fortec, wojska Lichtensterna
W głębinę kraju zapuścić się boją.
Ja dałem panu Stadnickiemu słowo
We trzy dni zburzyć, albo wziąć te mury...
Szturmem pójdziemy.

JEDEN ZE SZLACHTY.

Iść na śmierć gotową,
Gdy, jak w cel, palą z armatami z góry?!
To rozkaż waszmość, niechaj Niemcy idą.

CZACHROWSKI.
Właśnie trafiłeś — żarłoki i tchórze!

Nam trzeba działać, lub odejść z ohydą...
Służę waszmościom!...

JEDEN ZE SZLACHTY.

Ale ja nie służę!
Prowadź nas waszmość gdzieś na równe pole:
Przy brzęku trąby, przy naszym sztandarze,
Z bardyszem w ręku, z szyszakiem na czole,
Zobaczysz waszmość, co szlachta dokaże.
Lecz tu... gdzie murów nie dostać pałaszem,
Gdzie po namiotach zgnuśnieliśmy prawie...

Panie rotmistrzu! z przeproszeniem waszem,
Ja łba na pewny pocisk nie nadstawię.

DRUGI.
Łeb nam potrzebny nie na jedną chwilę.
TRZECI.
I mój łeb także ja coś sobie ważę.
CZWARTY.
I ja z namiotu głowy nie wychylę.
(Słychać trąbkę).
CZACHROWSKI.
Hańba wam! hańba! sarmaccy husarze!

Ojcowie wasi na oślep walczyli,
Jak o tem dziejów zapisała karta...

JEDEN ZE SZLACHTY.
To może było w przyjaźniejszej chwili?
DRUGI (z cicha z przekąsem).
Lub może sprawa była więcej warta.
ŻOŁNIERZ (wchodzi).
Listy od wodza i jakieś pacholę,

Pojmane jeńcem, czeka tam na dworze.

CZACHROWSKI.
Skąd jemu przyszło brać dzieci w niewolę?
SZLACHTA (otaczając Czachrowskiego).
Z tego pisania dowiemy się może.
CZACHROWSKI (czyta).
„Mnie wielce miły Mospanie Czachrowski!

Uprzejmie waszmość pozdrawiam z podróży.
Plondrując naszych nieprzyjaciół wioski,
Złapałem ptaszka, co-ć dobrze usłuży.
Dawny rachunek miałem z tą rodziną,
Dziś dobry połów usłużył mej dłoni;
Jest to zuch mały, z bohaterską miną.
Syn Karlińskiego, co Olsztyna broni.

Napisz do starca, niech pomyśleć raczy,
By jutro zamek był w dzierżeniu naszem;
Bo swego synka więcej nie zobaczy, —
Ja sam mu głowę rozpłatam pałaszem...
To moja wola — to stanowcze słowo,
Które niech waszmość Karlińskiemu poda.
Jestem z attencyą zawżdy jednakową,
Sługa Waszmościn, Stadnicki z Żmigroda."




SCENA TRZECIA.

CIŻ SAMI i ŻOŁNIERZE.

(Wnoszą śpiącego Zygmunta).

ŻOŁNIERZ.
W drodze na zimnie usnęło niebożę.
CZACHROWSKI.
Nie budzie dziecka, nie stąpać tak z góry,

Wojłok i siano podesłać na łoże,
Odjąć mu z lekka krępujące sznury!
Niech trochę spocznie...

(Do szlachty):

A który tam z waści
Chciałby pojechać do zamku Olsztyna?
Jużci Karliński nie zdziała napaści,
Gdy mu przywieziesz wiadomość od syna.

JEDEN ZE SZLACHTY.
Piękna wiadomość! ja takiego posła

Kazałbym zrąbać, lub przybić do pala.

DRUGI.
Panie Marcinie! tyś żołdak z rzemiosła,

Nie wiesz, że prawo tego nie pozwala...
Prawo narodów — przeczytaj, sąsiedzie.

PIERWSZY ZE SZLACHTY.
Nie czas do książki, kiedy stryczkiem grożą.
CZACHROWSKI.
Mości panowie! kto do zamku jedzie?
JEDEN Z GRONA.
Ja moje losy zdam na wolę Bożą...

Jadę, rotmistrzu!

CZACHROWSKI.

Papieru i pióra!
Napiszę listy... tu idzie o życie.

JEDEN ZE SZLACHTY.
Ciekawy jestem, co nasz poseł wskóra?
CZACHROWSKI.
Papieru! pióra! czy waszmość słyszycie?
SZLACHTA (zakłopotana).
Papieru! pióra niełatwa zagadka

Znaleźć te rzeczy między husarzami.

(Patrzą na siebie).
JEDEN ZE SZLACHTY (oddzierając kawał listu, który czytał).
Mam tutaj papier, udzielę wam szmatka.
DRUGI (odrywając orle pióro od husarskich skrzydeł swojej zbroi).
Mam tutaj pióro... zaostrzcie je sami.
(Czachrowski z pospiechem temperuje pióro).
ZYGMUNT (przez sen).
Nie płaczcie, matko!, nie płacz i ty, Marto...

Ja będę w Niebie — ja będę zbawiony...
Czyż męczennikiem być za to nie warto?
Czyż zazdrościcie palmy i korony?

CZACHROWSKI (skończywszy temperować pióro).
Dajcie inkaustu!
SZLACHTA (znowu zafrasowana).

O to trudniej pono...
My czarnej cieczy nie nosim w podróży.

CZACHROWSKI.
Wszystko mi jedno: czarno, czy czerwono.
JEDEN ZE SZLACHTY (ten, który był raniony).
Ja mam krew moją, niech waszmości służy.
(Podaje mu rękę z poważnym ukłonem).
CZACHROWSKI.
Lubię cię! znaczno, żeś rycerskie dziecko,

Co do niczego swojej krwi nie przeczy...
Dziękuję waści.

(Macza we krwi pióro i pisze).
GŁOS Z TŁUMU.

Ale krwią szlachecką
Tylko szlachetne trzeba pisać rzeczy!

(Czachrowski pisze).
JEDEN ZE SZLACHTY (patrząc na śpiącego Zygmunta).
A szkoda dziecka!... jego los na szali.
DRUGI (także patrząc na Zygmunta).
Karliński twardy!
TRZECI (ze spółczuciem).

O! zmiękczcie go, Nieba!

ZYGMUNT (przez sen).
Krwią odpowiemy, gdy krwią zapytali!

Matko! krwi własnej zaprzeć się potrzeba.

CZACHROWSKI (szukając w tornistrze).
Mam tu i pieczęć, mam i kawał wosku.
(Pieczętuje list).
(Do szlachcica, który ma iść z poselstwem):
No! ruszaj waszmość, nie zwlekając chwili;

Jeśli Karliński czuje po ojcowsku.
Do mojej rady pewnie się przychyli.
Niech się na łaskę zwycięzcy poddadzą,
I on, i szlachta, i wszyscy żołdacy;
Dziś jeszcze zamek niech trzyma pod władzą,
A jutro klucze złoży mi na tacy!
Waszmość obejrzysz prochownie, zbrojownie,
I weźmiesz wszystko pod pieczęcie nasze.

SZLACHCIC.
A gdyby miano postąpić gwałtownie

I mnie posłańca chwycić na pałasze?...

CZACHROWSKI.
Śmieszne pytanie! — to umrzesz, kolego,

A my za głowę pomścimy się waści.
Lecz znam ja serce Kaspra Karlińskiego:
On nie popełni bezecnej napaści...
To człek rycerski — sami zobaczycie...
Nie bój się waszmość, tam nie czeka zdrada.
Zresztą przypomnij, że za twoje życie
Syn jego własny życiem odpowiada.
Idź, jak powinien poseł uroczysty,
Wracaj z responsem pomyślnie a rychło.

(Szlachcic odchodzi).
JEDEN ZE SZLACHTY.
A gdyby jednak, mimo wasze listy,

Jutro strzelanie z armat nie ucichło?
Co waszmość poczniesz z tem nieszczęsnem dzieckiem?
Toż syn szlachecki, bezbronny i młody.
Czyż ma polegnąć pod ciosem zbójeckim,
Pod ciosem naszym?...

DRUGI.

Czy to my Herody?

CZACHROWSKI.
At! pleciesz waszmość! i któż tego nie wie,

Że krew niewinna o pomszczenie woła?
Mało co pisze pan Stadnicki w gniewie!
Ale się zbrodni dopuście nie zdoła.
A zresztą pytam: czyż Karliński może
Pogardzić naszem przełożeniem szczerem?
Wydać krew własną na śmiertelne noże...
Trzeba być zwierzem...

SZLACHCIC (z tłumu).

Albo bohaterem.

ZYGMUNT (przeciera oczy z grymasem zaspanego dziecka).
Gdzie to ja jestem? gdzie matka? gdzie Marta?

Czy ojciec wrócił? gdzie nasza czeladka?
Dlaczego na mnie sukienka podarta?
Jeszcze doprawdy zagniewa się matka!
Matko! w śnie moim, gdybyś ty widziała,
Jakie mi Jezus darował ubranie!
Sukienka śnieżna i przepaska biała,
Gdzieniegdzie złota i purpury tkanie...
Och! gdyby zasnąć i przyśnić ją jeszcze!
Włożę ją, włożę... och! tak, nie inaczej!...

SZLACHCIC (do drugiego).
Wiesz, panie bracie? Mnie przechodzą dreszcze.
DRUGI.
Zwyczajnie dziecko, coś przez sen majaczy.
ZYGMUNT (przychodząc do siebie).
Czy to nasz dworzec? gdzie moja komnatka?

Ach! przypominam o tej strasznej chwili...
Już mię na zawsze pożegnała matka;
Zbójca mię zabrał... i na koń wsadzili —
Związali ręce — puścili się kłusem...
Jam długo krzyczał — usnąłem nareszcie,
I byłem w Niebie, gadałem z Jezusem,
Dał mi sukienkę.

(Do Czachrowskiego):

A wy kto jesteście?
Czy słudzy tego strasznego rycerza,
Co na nasz dworek wpadł wczora, jak zbójca?
Macie mię zabić?

CZACHROWSKI.

Tyś zakład przymierza,
Chcemy mieć zgodę z wojskiem twego ojca.

ZYGMUNT.
Chcecie z nim zgody?
CZACHROWSKI.

O! my niedalecy!

ZYGMUNT.
A o cóż kłótnia? niech winny przeprasza...
CZACHROWSKI.
Twój ojciec nie chce oddać nam fortecy.
ZYGMUNT.
Bo ta forteca zapewne nie wasza.

O, ja znam ojca! — daremne gadanie —
On cudzej rzeczy nigdy nie przywłaszczy!
Ale co swoje, to obronie w stanie,
Nawet wilkowi odebrałby z paszczy!
On wielki rycerz, wy tego nie wiecie,
Odbył sto bitew w chwale i odwadze.
Łatwo wam w nocy uprowadzać dziecię,
Ale się z ojcem porywać nie radzę.
A starsi bracia!... Ho, także są zuchy!
Nie zaczepiajcie Ostojów z Karlina!

SZLACHCIC (do drugiego).
To dziecię pełne najlepszej otuchy.
DRUGI.
Jak on mojego chłopca przypomina!
TRZECI.
W oczach odwaga, a zuchwałość w mowie

To polskie dziecko, jak mi Pan Bóg miły!

(Słychać trąby).
CZACHROWSKI.
Grają pobudkę! słyszycie, panowie!

Snadź pierwsze kury już się obudziły.
Wszyscy do swoich chorągwi niech spieszą,
Ranną modlitwę niech wojsko odśpiewa.
Nabijać działa! a chorągiew pieszą
Od wschodniej strony ukryć między drzewa,
Ruszajcie waszmość — ja tu się pomodlę,
Odśpiewam hymny za koronną dolę.

JEDEN ZE SZLACHTY.
Jednak, rotmistrzu, zbyt byłoby podle,

Abyśmy mieli zabić to pacholę.

(Szlachta się rozchodzi — tylko zostaje kilku ze służby obozowej).
(Muzyka poczyna przegrywkę).




SCENA CZWARTA.

CZACHROWSKI — obok ZYGMUNT — w głębi namiotu kilku żołdaków. — (Wszyscy zdejmują, hełmy).

CZACHROWSKI (śpiewa).
(Wolne recitativo).

Najwyższy Panie,
Mocny Hetmanie,
Dobądź oręża swego!
Pomóż wygranej,
Ulecz nam rany,
W sławie Imienia Twego!

CHÓR.

W sławie Imienia Twego!

CZACHROWSKI.

Ani gromada,
Ni ludzka rada,
Wygrywa plac w potrzebie;
Szabla tępieje,
Serce truchleje,
Gdy, Boże, niemasz Ciebie.

CHÓR.

Gdy, Boże, niemasz Ciebie.

(Słychać zewsząd trąby wojenne).
JEDEN ZE STRAŻY (wchodzi).
Jakaś niewiasta chce tutaj przebojem

Porwać to dziecko.

CZACHROWSKI.

A mniejsza mi o to;
Niechaj się stawi przed obliczem mojem!

GŁOS MARTY (za sceną).
Gdzie ty, Zygmuncie? ty moja pieszczoto!


SCENA PIĄTA.

MARTA (wpada w potarganym ubiorze i rzuca się na szyje Zygmunta).

Zygmuncie!

ZYGMUNT.

Marto!

MARTA.

Znalazłam cię przecię!

ŻOŁNIERZ (do Marty).
Zbliż się do wodza...
MARTA.

Precz mi, dzika hydro!

(Do Zygmunta):
O mój ty skarbie! o moje ty dziecię!

Mogą mię zabić, lecz ciebie nie wydrą!

CZACHROWSKI.
Kto waszmość jesteś?
MARTA.

Wszak jam to niebożę
Piersią karmiła, na rękach dźwigała...

CZACHROWSKI.
Nic mu tu złego trafić się nie może,

Dziecina będzie wesoła i cała:
Wnet go do ojca odeślemy zdrowo,
Jeśli, jak sądzę, fortecę nam wyda.

ZYGMUNT.
A gdzie jest matka?
MARTA.

Bóg czuwał nad głową,
Gdy miała spotkać sromotna ohyda.

Zaledwie wrogi ciebie pochwycili,
Wojsko ojcowskie przybiegło w drużynie,
Wzięto twą matkę, i pewno w tej chwili
Już jest bezpieczna przy ojcu w Olsztynie...
Stadnicki umknął — z nim jego husarze.
Chciano mnie zabrać k'zamkowej załodze,
Lecz ja pobiegłam, gdzie mi serce każe.
Odszukać ciebie... och! przecie znachodzę!

(Ściska Zygmunta).

(Słychać znowu trąbę).

CZACHROWSKI (do wchodzącego żołnierza ze straży).
Czego tam trąbią?
ŻOŁNIERZ.

Bo Pan Bóg dał gości:
Przybywa sukurs tysięcy ze cztery,
Wojsko Królewskiej Austryackiej Mości
I wszyscy wodze od głównej kwatery.



SCENA SZÓSTA.

LICHTENSTERN, ZBOROWSKI, GÓRKA i KILKU WODZÓW.

(Szlachta kłania się Zborowskiemu i Górce).

LICHTENSTERN.
Czy to wasz Olsztyn? To i czasu szkoda!

Zburzyć mi zaraz gniazdo rozbójnicze!
Kto tutaj wodzem?

CZACHROWSKI.

Stadnicki z Żmigroda,
A ja w chorągwi jego namiestniczę:
Adam Czachrowski...

LICHTENSTERN.

Słyszałem o waści —
Dlaczego zamku nie wziąłeś przemocą?

CZACHROWSKI.
Bo trudno znaleźć miejsce do napaści,

Skały wysokie — a tam z armat grzmocą.

LICHTENSTERN
Podwoić siły!
CZACHROWSKI.

Straciłem ich dużo,
Ale mi żadne nie wiodły się plany;
Stracili serce ci, co ze mną służą,
Szlachta iść nie chce...

LICHTENSTERN.

To szlachtę w kajdany!

ZBOROWSKI.
Niech na to Wasza Ekscelencya zważa,

Że prawo nasze więzić nas zabrania.

GÓRKA.
A taka mowa to szlachtę obraża,

Gdy nam w jej sercach trzeba przywiązania.

LICHTENSTERN.
Radźcież, co począć?
(Panowie polscy otaczają Lichtensterna, toczy się cicha narada. —

Czachrowski przechodzi na przód sceny).
(Wchodzi szlachcic, który był posłany do Olsztyna).

CZACHROWSKI.

Z czem powracasz wasze?
Z różdżką oliwy, czy z kością niezgody?

SZLACHCIC.
Stary Karliński gróźb się nie przestrasza,

W swoim zapale trwa jeszcze, jak młody.
— Zamku nie wydam! — rzekł do mnie z zapałem —
A z synem czyńcie, jako wam się zdawa...
Pierwej niż ojcem Polakiem zostałem —
Starsze ojczyzny niż ojcostwa prawa.

CZACHROWSKI.
Przeklęty upór!
SZLACHCIC.

A z armat wystrzeli.
Jak tylko słońce poranne zaświeci.

LICHTENSTERN (postrzegając Zygmunta i Martę).
Niewielkie dziwy, żeście zniewieścieli,

Włócząc z obozem niewiasty i dzieci.

CZACHROWSKI.
To nasi jeńcy, wódz przysłał ich wczora...

Syn Karlińskiego, co w zamku starostą,
A to piastunka.

LICHTENSTERN.

A więc dobra pora,
Wziąć mury zamku bez walki i prosto.
Czy wie Karliński, że syn tu w niewoli?

CZACHROWSKI.
Właśnie do niego pisałem w tej chwili.
LICHTENSTERN.
Jakaż odpowiedź?
CZACHROWSKI.
Że go serce boli,

Lecz się przed żadną ofiarą nie schyli,
Że prędzej syna niż zamek utraci,
Że puści na nas wystrzały i groty.

LICHTENSTERN (z ironią).
Dziwiłyście naród, panowie Sarmaci,

Lubicie rzymskie naśladować cnoty!
Lecz zmiękniesz... zmiękniesz, mój ty hardy ptaku,
Zniżysz twój polot aż do samej ziemi!
Panie Zborowski! zagrać do ataku!
I szturm przypuścić siłami wszystkiemi!
Niechaj się mężnie krzątają żołnierze,
Król Maksymilian dobrą da nagrodę.
Gdzie na j warownie j tam ja sam uderzę...
Ha! to i pisklę przed sobą powiodę.
Niechaj na rękach trzymają go straże,
A tę niewiastę niech obok prowadzą!
Zobaczym wtedy, czy ognia dać każe.
Czy serce ojca ocknie się z swą władzą??

GÓRKA.
Lecz to niegodnie — to za ciężka próba

Dla serca ojca, gdy je nosi w łonie.

LICHTENSTERN.
Pozwolił czynić, co się nam podoba,

I ja mu czynie, co zechce, nie bronię;
Wolno mu zabić lub ocalić dziecię.
Hej! tuż przede mną ponieść go pod wartą!
Zagrać do szturmu!

MARTA.

Panie! czy zechcecie
Gubić pacholę?

ZYGMUNT.

Nie zniżaj się Marto!
Jak ojciec zechce, jak rozrządzą Nieba,
Tak w Imię Boże niechaj się i stanie!
Jeśli krwi mojej na ofiarę trzeba,
Z chlubą wypełnię moje powołanie.

(Słychać sygnały. - Żołnierze biorą Zygmunta pod ręce - drudzy Martę. — Za nimi wychodzi Lichtenstern, dobywając pałasza, za nim inni wodzowie).
WSZYSCY ŻOŁNIERZE (wołają).
Dalej, do szturmu!!
CZACHROWSKI (wychodząc na ostatku).

To rycerz nie dziecko!
Czego mam życzyć, sam nie wiem już zgoła...
Płakać mi chce się! — Precz ze łzą zdradziecką!
Dalej do szturmu, gdzie powinność woła!

(Zasłona spada).


AKT TRZECI.


(Wnętrze bastyonu. — W strzelnicach działa, których tylko zapały dają się widzieć. — Ściana przystrojona w chorągwie).

SCENA PIERWSZA.

KARLIŃSKA i KARLIŃSKI.

KARLIŃSKA (z rozpaczą).
Cóż teraz czynić!?
KARLIŃSKI.

Póki nie wyświta,
Trudno coś począć... Odwaga! odwaga!
Muszę tak czynić, jak Rzeczpospolita
Po swoich wiernych obrońcach wymaga.
Trzeba jej służyć najwierniej, najprościej,
I siłą ducha, i ramienia siłą;
Na świętej drodze naszych powinności
Nie można czynić jako sercu miło!
Aby tych zbójców prześcignąć na drodze,
Posłałem odsiecz we dwadzieścia koni:
Lecz z Czechrowskiego pisania dochodzę,
Że pospieszyli umknąć od pogoni.
Zygmunt w obozie, w nieprzyjaciół mocy,
Ale tymczasem nie zginie w niewoli.
Rankiem wypadnę jak kamieniem z procy,
Odbiorę dziecko, jeśli Bóg dozwoli.
Ale nie oddam i nie przefrymarczę
Murów tej twierdzy za krew mego syna:
Znam mą powinność...



SCENA DRUGA.
CIŻ i BIENIASZ.

KARLIŃSKI (do Bieniasza).

Co mi powiesz, starcze?

BIENIASZ.
Notandum tedy, niedobra nowina:

Wracam z pogoni bez żadnego skutku;
Panicz w obozie...

KARLIŃSKI.

Wiem o tem, — cóż dalej?

BIENIASZ.
Więc myślę sobie: trzeba po cichutku

Napaść na obóz...

KARLIŃSKI.

Czy wy zwaryowali!
W dwadzieścia koni na kilka tysięcy!
Stary szaleńcze, natarłbym ci uszy!

BIENIASZ.
O! byli z nami dobrzy sprzymierzeńcy:

Najprzód noc ciemna, potem rozpacz w duszy,
Potem stróż Anioł, co stoi na straży
Przy pańskiem dziecku — zaginąć nam nie da.
Notandum tedy, to coś więcej waży
Niż śpiąca kilku tysięcy czereda.

KARLIŃSKA.
Poczciwy! dobry! zacny Bieniaszu!

Jaka myśl święta przyszła ci do serca!
Miałeś nadzieję w Bogu i pałaszu,
Zdobyłbyś obóz, zginąłby wydzierca,
Zygmuntby wrócił!!... Idź, wszak jeszcze ciemno,
Wszak jeszcze pora: oni snom oddani!
Idź, Bieniaszu, zlituj się nade mną,
Uderz na obóz...

(Klęka przed nim).
BIENIASZ.

Niepodobna, pani!

KARLIŃSKI.
Przed świtem czynie wycieczki nie wolno!

Może gdzie matnia zdarzyć się ukryta...
Rankiem uderzym na kupę swawolną.

KARLIŃSKA (zwracając się ku mężowi, zawsze na kolanach).
Ależ mój mężu! czy widzisz? już świta!

Każ zebrać wojsko — to dzielna drużyna;
Ci dobrzy ludzie jak w ogień polecą;
Wrócą ci syna... czy ty słyszsz? syna!

BIENIASZ.
Nieszczęsna pani! pohamuj się nieco...

Notandum tedy, jak się wyżej rzekło,
Sam chciałem szczęścia spróbować w tej mierze.

KARLIŃSKA.
Anioł cię natchnął...
BIENIASZ.

Przeszkodziło piekło!
Notandum tedy, szykuję żołnierze,
Powiadm do nich: Hej, mości panowie!
Uderzmy w obóz naszych nieprzyjaciół,
Ratujmy dziecko! — Zgoda! — każdy powie,
Każdy broń podniósł i rumaka zaciął.
Jużeśmy mieli, jak wichry szalone,
Wpaść do obozu nieprzyjacielskiego...
Notandum tedy, patrzę w drugą stronę,
Aż tu niemieckie dwie chorągwie biegą.
Przy szarym świcie poznałem ich znaki,
Lecieli hurmem, dobywszy pałasze,
Pieśń obozową śpiewały żołdaki;
Lecz w pieśniach słowa i tony nie nasze.
Źle! myślę sobie... Stajem u pagórka,
I poglądamy, co tam dalej będzie?
Walą chorągwie — potem konna czwórka
Wiezie karocę w całych sił rozpędzie;
Płoną latarnie; dalej znów bagaże,
I polskie wojsko z chorągwią powiewną,
I herb Jastrzębiec szyty na sztandarze, —
Notandum tedy, to Zborowski pewno.
Wojsko, jak woda, i płynie, i płynie;
Nas nie postrzegli, bo byli dalecy,

A my, ukryci w zarośli gęstwinie,
Postawszy trochę, nazad do fortecy.

KARLIŃSKI (zrywa się).
Co! więc posiłki!... więc w tej samej chwili

Uderzy na nas ich potęga cała!

(Do Bieniasza):
Każ, aby zaraz w bębny uderzyli!

Wojsko do broni! ponabijać działa!

(Bieniasz wychodzi).



SCENA TRZECIA.

KARLIŃSKI i KARLIŃSKA.

KARLTŃSKT (przechadzając sie w zamyśleniu).
Żywności jeszcze wystarczy na długo;

Bronić się będziem — nie brak nam odwagi
Poczciwe skały! za waszą usługą
Mój Olsztyn białej nie wywiesi flagi.

(Do Karlińskiej):
Nie płacz, niewiasto! teraz na nas patrzy

Król, karta dziejów i wszyscy rodacy;
Niech nie powiedzą, że duchem upadłszy,
Zdaliśmy zamek, jakby zdrajcy jacy.
Królu Zygmuncie! ja nie znam cię w oczy,
Lecz cię obrały niezmuszone wota;
Ostatnia kropla krwi, co się wytoczy.
Ostatnie tchnienie naszego żywota
Tobie należą... Cześć twojej korony,
Całość twej głowy zdałeś w ręce nasze:
Póki przeciwnik nie będzie zwalczony,
Hełmu nie zdejmę, miecza nie odpaszę.

KARLIŃSKA.
Jakże ci pięknie, gdy twe oko pała

W tym bohaterskim szlachetnym zachwycie!
Nie sądź, mój mężu, abym zapomniała,
Żem córka kraju, który dał mi życie.

Nie zapomniałam, żem winna do zgonu
Mieć dla ojczyzny miłość niezachwianą, —
Miłość dla kraju i wierność dla tronu
Śmiercią zaświadczyć, jeśliby kazano.
Umrę dla kraju, jeśli Bóg przeznaczy,
Pójdę ochoczo na stos i na miecze...
Lecz syna oddać na pastwę siepaczy —
Ofiara wyższa nad siły człowiecze!
Bóg i ojczyzna nie mogą zbyt srodze
Chcieć takich ofiar od duszy niewieściej...

KARLIŃSKI (wzruszony).
Patrz na Maryę na krzyżowej drodze,

Kiedy Ją przeszył miecz siedmiu boleści,
Gdy Syn Jej konał wśród urągowiska,
Z przebitem sercem, z cierniami na głowie.
Przeżyła jednak...

KARLIŃSKA.

Cóż kraj na tem zyska.
Jeśli Zygmunta zamęczą wrogowie?
Ratuj go, mężu! Do siepaczów napisz.
Oddaj im mury olsztyńskiego grodu.
Król ci przebaczy — daremnie się trapisz,
Wszak król jest ojcem swojego narodu!
On twe ojcowskie uczucia oceni,
Przebaczy sercu, które się rozczula...

KARLTŃSKI.
Bluźnisz, niewiasto? Czyż ludzie spodleni

Mogą mieć prawo do litości króla?
Me obowiązki zdradziwszy na wojnie,
Czyżbym już zdołał wznieść oczy do góry?
Czyż ja noc jedną zasnąłbym spokojnie,
Wolny od srogiej sumienia tortury?
Małżonko moja! matko nieszczęśliwa!
Czuję boleści, co twe serce gniotą;
Lecz czyż powinna moja głowa siwa
Nad samym grobem okryć się sromotą?
Byłem rycerzem...

KARLIŃSKA.

Toć zostań rycerzem;
Przebacz, żeni śmiała kusie cię potrosze.
Więc po rycersku nasze wojsko zbierzem,
Uderzym zaraz — lecz to zaraz, proszę!
Pozwól, ja sama przy tobie pojadę,
Na własne ręce odbiorę pacholę...

KARLIŃSKI.
Teraz już nie czas... trudno dać im radę;

Patrz, jakie wojsko zalega ich pole!
My teraz na nich napadać nie możem;
Musim się bronić, bo oni napadną.

KARLIŃSKA.
Każdem mię słowem przeszywasz, jak nożem,

Nie dajesz prośbą zwyciężyć się żadną...
Więc ja mam czekać, aż nadejdą wieści,
Że już Zygmunta ścięły ich pałasze?...
Och! Bóg dał siłę słabości niewieściej;
Naszym orężem — bolesne łzy nasze.
Pójdę do wrogów i czołem uderzę,
Łzami ich serca do litości wzruszę:
I oni zbrojni, i oni rycerze,
Ale od ciebie czulszą mają duszę!
Starcze, wojenną wypieszczony chwałą!
Lękasz się we śnie wyrzutów za zdradę, —
Cóż gdy przed tobą będzie widmo stało
Twojego syna, skrwawione i blade?
Gdy w dzień i w nocy głos twojego serca
Będzie wyrzucał, żeś postąpił dumnie?
Czyż sen spokojny będzie miał morderca,
I tu na ziemi, i w grobowej trumnie?

KARLIŃSKI.
Doroto moja! takaż mię zniewaga

Miała z ust twoich dotknąć na ostatek?
Wódz rozkazuje — małżonek cię błaga,
Bądź godną mężnych chrześcijańskich matek!

Trudna ofiara, gdy Pan przynieść każe,
Co najdroższego mieliśmy na świecie...
Odejdź, Doroto... pomyślę, rozważę...
Łza mi się kręci — ja kocham to dziecię!...

KARLIŃSKA (z radością).
Łza !... kochasz dziecię!... O dzięki Ci, Boże,

Żeś zmiękczył serce niezłomne, jak skała!
Pozwól mi, mężu, ja okno otworzę,
Ot tu na ścianie jest chorągiew biała!
Wywieś ją z okna — to jest znak poddania...
Wszakbyś nie zdołał obronić zamczyska!
Ich taka siła coraz się odsłania...
Boże! za chwilę Zygmunt nas uściska!
Prędzejże, prędzej!...

KARLIŃSKI.

Wstrzymaj się, niewiasto!
Bądź dobrej myśli... a odejdź na chwilę.

(Karlińska uradowana odchodzi).


SCENA CZWARTA.
KARLIŃSKI, potem BIENIASZ.

KARLIŃSKI.
Mam poddać zamek?... ja mam poddać miasto?

Wróg w samej rzeczy wzmaga się na sile.
Długo nie wytrwać... szturmem nas przemogą
Król mi przebaczy... i syna ocalę...
Lecz oddać zamek z tak liczną załogą,
Kiedy zapasów nie braknie nam wcale.
Żołnierz na duchu jeszcze nie upada...
Och! ja drżę wszystek — kręci mi się w głowie
Hej!

(Do Bieniasza):

Niech się zbierze wojenna narada.
I pan Pieniążek, i dwaj chorążowie;
Czekam ich tutaj.

BIENIASZ.

Od nieprzyjaciela
Przybył posłaniec i czeka przy moście.
Dał znak, że ważnej nowiny udziela.

KARLIŃSKI.
To most sprowadzić i tutaj go proście;

Zawiązać oczy, wiodąc przez fortecę, —
Kędy tu przejście, niechaj nie postrzeże.

(Bieniasz odchodzi).


SCENA PIĄTA.

KARLIŃSKI (sam, pada na kolana).
Boże Zastępów! miej w Twojej opiece

I serce moje, i tej twierdzy wieże!
Wesprzyj ramiona słabego człowieka,
By chytry szatan nie ujął mię w pęta!
Od mego serca niech będzie daleka
I podła słabość, i dzikość zawzięta!
Pozwól, bym ojców chrobrym obyczajem
Nie dał się ugiąć pod ciosem Twej plagi,
Abym nie zgrzeszył przed Tobą i krajem

Brakiem odwagi, lub zbytkiem odwagi!...


SCENA SZÓSTA.
KARLIŃSKI, PIENIĄŻEK, DWAJ CHORĄŻOWIE.

WODZOWIE.
Czołem ci, wodzu!
KARLIŃSKI.

Czołem wam, panowie.
Czas mamy krótki, a wieści złowieszcze.
Z ręką na sercu niech mi każdy powie:
Czy poddać zamek? czy bronić się jeszcze?
Czy trzeba umrzeć? czy z naszego zgonu
Będzie krajowi pożytek, czy szkoda?
Zwróciwszy myśli do Pana Syonu,

Mówcie, co Pan Bóg do serca wam poda.
Panie Pieniążek, na waszmości kolej:
Radzisz się poddać?

PIENIĄŻEK (po namyśle).

Niełatwe zadanie.
Jeszcze czas jakiś trzymajmy się wolej:
Kul, prochu, chleba na tydzień nam stanie.

KARLIŃSKI.
A potem...
PIENIĄŻEK.

Umrzeć. Kiedy szturm przypuszczą,
Zdobędą w zamku kamienie i skały.

JEDEN Z CHORĄŻYCH.
A moja rada: dzisiajby z tą tłuszczą

Dobre warunki ułożyć się dały.
Może pozwolą oddalić się z bronią,
Zabrać zapasy prochowe i chlebne.
A życie nasze, co pakta osłonią,
Nie na raz jeden krajowi potrzebne.
Jest pole bitwy i dalsze są twierdze;
Tam trzeba naszej ręki i bardysza.

KARLIŃSKI (do drugiego z Chorążych).
Cóż waszmość radzisz?
DRUGI Z CHORĄŻYCH.

Ja zdanie potwierdzę
Wielce miłego mego towarzysza:
Poddać się trzeba, poddać się w tej chwili,

Bo jutro, wodzu, za późno już będzie...


SCENA SIÓDMA.
CIŻ i BIENIASZ, potem PUSZKARZE.

BIENIASZ (przerażony).
Panie! dokoła zamek otoczyli,

Wojsko niezmierne rozlewa się wszędzie,

Niosą drabiny, podchodzą pod wały,
Huf najmocniejszy tu prosto przy rowie

KARLIŃSKI.
Niełatwo Niemcy ugryzą te skały!

Dać ognia z armat! Hej, mości panowie.
Nie czas do rady! już Boskie zamiary
Wskazały naszej powinności drogę.
Spieszcie na wały! a tej baszty starej
Ja z jednem działem sam obronić mogę.
Z tej wysokości, między dwa parowy
Kula puszczona cały hufiec zwali.
Hola, puszkarze!

(Dwaj Chorążowie odchodzą).
(Wchodzi dwóch puszkarzy).

Czy nabój gotowy?

PUSZKARZ.
Działo nabite, a lont już się pali.

Toż się, mój Boże, całą noc nie spało.
Oczyścić, nabić... to praca niezmierna.

(Słychać podwojony zgrzyt trąby).
KARLIŃSKI.
Atak się wzmaga... a więc...
(Głośno):

rychtuj działo!

(Chwila pauzy).
Pal!


SCENA ÓSMA.
CIŻ i CZACHROWSKI.

CZACHROWSKI (wbiega, odtrąca puszkarza, który lont zapalony przykładał do armaty i popycha Karlińskiego ku oknu).

Patrz, Karliński! to huf Lichtensterna!

KARLIŃSKI (odwraca się z pospiechem).
Kto? czego chcecie?
CZACHROWSKI (biorąc go za rękę).

To ja, druh twój stary.
Choć dziś w obozie twoich wrogów służę.
Bóg losy krajów zapisał już w górze.
Czy Maksymilian, czy Zygmunt król będzie,
My tego grzeszni rozwiązać niegodni.
Ja, starą przyjaźń mający na względzie,
Przybiegłem tutaj wstrzymać cię od zbrodni.
Patrzaj, Karliński! tam chorągiew wieje,
A przed chorągwią widzisz punkt ten biały?
To Lichtensterna wojenne nadzieje.
To syna twego niosą na wystrzały!
Strzelaj, gdy możesz!...

KARLIŃSKI.

Jakto? mego syna!

CZACHROWSKI.
Widzisz punkt biały, ot tu, przy opoce?

Kula, nim nasze hufce poprzerzyna,
Twojemu dziecku piersi pogruchoce!
Wódz rakuszański chciał go mieć za tarczę
Swojego życia, przy szturmie wśród kuli...
Wpadłem cię ostrzedz — teraz strzelaj, starcze!...

PUSZKARZ (rzucając lont).
Panie! twe serce niechaj się rozczuli!
PIENIĄŻEK.
Wodzu! kraj takiej próby nie wymaga!
CZACHROWSKI.
Bracie mój dawny, miej litość nad sobą!
PIENIĄŻEK.
Oddaj im zamek!
(Słychać trąby).
KARLIŃSKI.

Odwaga! odwaga!...
Panie! zbyt ciężką dotknąłeś mię próbą!
Łzy płyną z oczu... drży serce — drży ręka...

Mróz lodowaty przebiega me kości...
W obliczu wrogów Karliński się lęka.
Lęka spełnienia swojej powinności!...
Tam król... tam hetman... krew dziecka, płacz żony...
Tego zanadto!... o!... poddać się raczej!...

(Bierze do ręki białą chorągiew).
Kasprze Karliński! shańbiony! shańbiony!

Chciałeś się podle poniżyć w rozpaczy!
Krew mego syna upadnie na wroga:
Nie ja zabójca, ale on zabójca...
Ziemio rodzinna, matko moja droga!
Przebacz, że chwilę miałem serce ojca!
Synu mój drogi! starą moją głowę
Któż tu przytuli? kto do trumny złoży?
Ty miałeś wskrzesić wspomnienie ojcowe,
W tobie rycerstwa był widny duch Boży...
Lecz musisz umrzeć!...

(Z załamanemi rękoma pogląda na białą chorągiew, potem ją rzuca na ziemię).

Przebaczcie mi, Nieba,
Żem się zawahał w tak stanowczej sprawie!...
Synu! czas przyszedł — wylać krew potrzeba!
Na drogę śmierci ja cię błogosławię!
Żegnaj mi, synu! cześć młodej twej głowie,

(Wyrywa lont od pnszkarza, który stoi osłupiał}).
Że krew przelałeś w krajowej potrzebie!

Kocham cię więcej niśli własne zdrowie,
Ale powinność droższa mi od ciebie.
Ziemio mych ojców! bierz dar prawowierny
Z krwi pacholęcia i z ojca katuszy!
Boże najwyższy! Ojcze miłosierny!
Bądź tam miłościw jego czystej duszy!

(Przykłada lont do zapału armaty — słychać wystrzał).
WSZYSCY OBECNI (z przerażeniem).
Ach! coś uczynił?
CZACHROWSKI.

Szlachetny szaleńcze!

KARLIŃSKI.
Dzięki Ci Boże! nie zadrżała ręka.

Musiałem trafić — o! musiałem, ręczę:
Cios tu się odbił!...

(Wskazuje ku sercu).

Tak mi serce pęka!...
A ja sądziłem, że to łatwiej pono
Sprawić się z serca uczuciem rodzimem ...
Panie Pieniążek, czy dobrze trafiono?

PIENIĄŻEK (patrząc w strzelnicę).
Ja nic nie widzę za armatnim dymem.
(Słychać z daleka głuche wystrzały. Wszyscy cisną się do okna).
KARLIŃSKI.
Drżą ręce — nogi trzęsą się pode mną...

Serce tak bije — rozpada się z bólu —
Głowa się kręci — a w źrenicach ciemno...

(Usiada).
Panie Pieniążek, co tam widzisz w polu?
PIENIĄŻEK (zawsze w oknie głosem uroczystym).
Już się spełniło...
(Chwila milczenia).
JEDEN Z PUSZKARZÓW.

Już Niemca odparto.
Pierzchają zewsząd... szeregi popsuli...
Trupy, jak pomost... a nasz panicz z Martą
Padli zabici odłamkami kuli!...

KARLIŃSKI.
Śpij, drogie dziecię!... niedługo, niedługo...

Przyjdę przebłagać twą męczeńską duszę...
Ale kraj jeszcze czeka mię z posługą:
Ja powinienem... ja żyć jeszcze muszę.

BIENIASZ (wchodząc).
Niemcy uciekli; wódz ich ciężko ranny,

Nasz panicz poległ, jak podcięty kosą.

KARLIŃSKI.
Niech dają z wałów ogień nieustanny!

Trup mego dziecka niech tutaj przyniosą.

(Bieniasz odchodzi).
PIENIĄŻEK (patrząc w okno).
Zwijają obóz... a ich przednie straże

Kierują pochód na krakowskie strony.
Rannego wodza niosą przy sztandarze.
Górą król Zygmunt!

KARLIŃSKI (powstawszy uroczyście, wznosi ręce).

Olsztyn ocalony!
Pańskie to, Pańskie podparło mię ramię;
Syn mój to sprawił... Czyż mam płakać po nim?
Wracaj do swoich, Czachrowski Adamie.

PIENIĄŻEK.
A powiedz swoim, że gdzie dobra sprawa,
Tam duch ofiary mężnieje w potrzebie.


SCENA DZIEWIĄTA.
CIŻ i KARLIŃSKA (wpada z rozpaczą).

KARLIŃSKA.
Bitwa skończona... strzelanie ustawa...

Gdzie Zygmunt? mężu! gdzie Zygmunt??....

KARLIŃSKI.

Już w Niebie.

(Widać w głębi, jak wnoszą zwłoki Zygmunta. Obecni uchylają głowy.
Zasłona spada).

1857. Wilno.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.