Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
JEDEN ZE SZLACHTY (ten, który był raniony).
Ja mam krew moją, niech waszmości służy.
(Podaje mu rękę z poważnym ukłonem).
CZACHROWSKI.
Lubię cię! znaczno, żeś rycerskie dziecko,

Co do niczego swojej krwi nie przeczy...
Dziękuję waści.

(Macza we krwi pióro i pisze).
GŁOS Z TŁUMU.

Ale krwią szlachecką
Tylko szlachetne trzeba pisać rzeczy!

(Czachrowski pisze).
JEDEN ZE SZLACHTY (patrząc na śpiącego Zygmunta).
A szkoda dziecka!... jego los na szali.
DRUGI (także patrząc na Zygmunta).
Karliński twardy!
TRZECI (ze spółczuciem).

O! zmiękczcie go, Nieba!

ZYGMUNT (przez sen).
Krwią odpowiemy, gdy krwią zapytali!

Matko! krwi własnej zaprzeć się potrzeba.

CZACHROWSKI (szukając w tornistrze).
Mam tu i pieczęć, mam i kawał wosku.
(Pieczętuje list).
(Do szlachcica, który ma iść z poselstwem):
No! ruszaj waszmość, nie zwlekając chwili;

Jeśli Karliński czuje po ojcowsku.
Do mojej rady pewnie się przychyli.
Niech się na łaskę zwycięzcy poddadzą,
I on, i szlachta, i wszyscy żołdacy;
Dziś jeszcze zamek niech trzyma pod władzą,
A jutro klucze złoży mi na tacy!
Waszmość obejrzysz prochownie, zbrojownie,
I weźmiesz wszystko pod pieczęcie nasze.