Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mury niekrzepkie, nieliczna załoga,
Czas, by się w nasze władanie dostała...
Ale przez skały niedostępna droga
I u dowódcy serce, gdyby skała.
Pisałem z groźbą, on nie dba o życie...
Posłałem mowie o jakim okupie:
— Nie dam — rzekł — zamku, chyba położycie
Cegłę na cegle, a trupa na trupie!
On z armat ciągle naszych ludzi traci,
Gdy nasze działa sięgnąć tam nie mogą;
Lecz wezmę zamek!... A krew moich braci,
Kasprze Karliński, przypłacisz mi drogo!
A tu czas nagli... a wojna niezmierna...
Dziesięć lat nie stać, jak pod jaką Troją!
Nie wziąwszy fortec, wojska Lichtensterna
W głębinę kraju zapuścić się boją.
Ja dałem panu Stadnickiemu słowo
We trzy dni zburzyć, albo wziąć te mury...
Szturmem pójdziemy.

JEDEN ZE SZLACHTY.

Iść na śmierć gotową,
Gdy, jak w cel, palą z armatami z góry?!
To rozkaż waszmość, niechaj Niemcy idą.

CZACHROWSKI.
Właśnie trafiłeś — żarłoki i tchórze!

Nam trzeba działać, lub odejść z ohydą...
Służę waszmościom!...

JEDEN ZE SZLACHTY.

Ale ja nie służę!
Prowadź nas waszmość gdzieś na równe pole:
Przy brzęku trąby, przy naszym sztandarze,
Z bardyszem w ręku, z szyszakiem na czole,
Zobaczysz waszmość, co szlachta dokaże.
Lecz tu... gdzie murów nie dostać pałaszem,
Gdzie po namiotach zgnuśnieliśmy prawie...