Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
BIENIASZ.
Notandum tedy, niedobra nowina:

Wracam z pogoni bez żadnego skutku;
Panicz w obozie...

KARLIŃSKI.

Wiem o tem, — cóż dalej?

BIENIASZ.
Więc myślę sobie: trzeba po cichutku

Napaść na obóz...

KARLIŃSKI.

Czy wy zwaryowali!
W dwadzieścia koni na kilka tysięcy!
Stary szaleńcze, natarłbym ci uszy!

BIENIASZ.
O! byli z nami dobrzy sprzymierzeńcy:

Najprzód noc ciemna, potem rozpacz w duszy,
Potem stróż Anioł, co stoi na straży
Przy pańskiem dziecku — zaginąć nam nie da.
Notandum tedy, to coś więcej waży
Niż śpiąca kilku tysięcy czereda.

KARLIŃSKA.
Poczciwy! dobry! zacny Bieniaszu!

Jaka myśl święta przyszła ci do serca!
Miałeś nadzieję w Bogu i pałaszu,
Zdobyłbyś obóz, zginąłby wydzierca,
Zygmuntby wrócił!!... Idź, wszak jeszcze ciemno,
Wszak jeszcze pora: oni snom oddani!
Idź, Bieniaszu, zlituj się nade mną,
Uderz na obóz...

(Klęka przed nim).
BIENIASZ.

Niepodobna, pani!

KARLIŃSKI.
Przed świtem czynie wycieczki nie wolno!

Może gdzie matnia zdarzyć się ukryta...
Rankiem uderzym na kupę swawolną.