Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
KARLIŃSKA (zwracając się ku mężowi, zawsze na kolanach).
Ależ mój mężu! czy widzisz? już świta!

Każ zebrać wojsko — to dzielna drużyna;
Ci dobrzy ludzie jak w ogień polecą;
Wrócą ci syna... czy ty słyszsz? syna!

BIENIASZ.
Nieszczęsna pani! pohamuj się nieco...

Notandum tedy, jak się wyżej rzekło,
Sam chciałem szczęścia spróbować w tej mierze.

KARLIŃSKA.
Anioł cię natchnął...
BIENIASZ.

Przeszkodziło piekło!
Notandum tedy, szykuję żołnierze,
Powiadm do nich: Hej, mości panowie!
Uderzmy w obóz naszych nieprzyjaciół,
Ratujmy dziecko! — Zgoda! — każdy powie,
Każdy broń podniósł i rumaka zaciął.
Jużeśmy mieli, jak wichry szalone,
Wpaść do obozu nieprzyjacielskiego...
Notandum tedy, patrzę w drugą stronę,
Aż tu niemieckie dwie chorągwie biegą.
Przy szarym świcie poznałem ich znaki,
Lecieli hurmem, dobywszy pałasze,
Pieśń obozową śpiewały żołdaki;
Lecz w pieśniach słowa i tony nie nasze.
Źle! myślę sobie... Stajem u pagórka,
I poglądamy, co tam dalej będzie?
Walą chorągwie — potem konna czwórka
Wiezie karocę w całych sił rozpędzie;
Płoną latarnie; dalej znów bagaże,
I polskie wojsko z chorągwią powiewną,
I herb Jastrzębiec szyty na sztandarze, —
Notandum tedy, to Zborowski pewno.
Wojsko, jak woda, i płynie, i płynie;
Nas nie postrzegli, bo byli dalecy,