Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
KARLIŃSKA.

O! dzięki ci, Boże!

(Łamie pieczątkę i czyta):
Miła Doroto! nastał czas ofiary...
ZYGMUNT.
Bieniasz pyta, czy widzieć się może?
KARLIŃSKA.
Proś, niech tu wejdzie.


SCENA CZWARTA.
CIŻ i BIENIASZ (w zbroi, hełmie i bure?).

KARLIŃSKA.

A jakże się macie?

BIENIASZ (z ukłonem).
Notandum tedy, jakoś Pan Bóg chowa,

A resztę w pańskich liściech wyczytacie,
Pani czy zdrowa? i Marta czy zdrowa?
Panicz, jak ptaszek, trzpiota się i wierci, —

(Wita się ze wszystkimi).
Notandum tedy, że swawolnik wielki.

A my zaledwie umknęliśmy śmierci,
Dzięki opiece Boga Rodzicielki!
Sejm elekcyjny wielce był gorący:
Ci chcieli Szweda, a ci Austryaka;
Notandum tedy, chcący, czy niechcący,
Tłukła się w szable partya wszelaka,
Zamojski, hetman i kanclerz korony,
Składał swe wota na szwedzkiego pana;
Zborowscy zasię i szlachta z ich strony
Trzymali sprawę Maksymiliana.
Więc ku zgadnieniu nietrudna przyczyna:
Snuł się tłum szlachty po Warszawie całej,
Miody i piwa, i węgierskie wina,
Notandum tedy, srodze podrożały!