Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/478

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mróz lodowaty przebiega me kości...
W obliczu wrogów Karliński się lęka.
Lęka spełnienia swojej powinności!...
Tam król... tam hetman... krew dziecka, płacz żony...
Tego zanadto!... o!... poddać się raczej!...

(Bierze do ręki białą chorągiew).
Kasprze Karliński! shańbiony! shańbiony!

Chciałeś się podle poniżyć w rozpaczy!
Krew mego syna upadnie na wroga:
Nie ja zabójca, ale on zabójca...
Ziemio rodzinna, matko moja droga!
Przebacz, że chwilę miałem serce ojca!
Synu mój drogi! starą moją głowę
Któż tu przytuli? kto do trumny złoży?
Ty miałeś wskrzesić wspomnienie ojcowe,
W tobie rycerstwa był widny duch Boży...
Lecz musisz umrzeć!...

(Z załamanemi rękoma pogląda na białą chorągiew, potem ją rzuca na ziemię).

Przebaczcie mi, Nieba,
Żem się zawahał w tak stanowczej sprawie!...
Synu! czas przyszedł — wylać krew potrzeba!
Na drogę śmierci ja cię błogosławię!
Żegnaj mi, synu! cześć młodej twej głowie,

(Wyrywa lont od pnszkarza, który stoi osłupiał}).
Że krew przelałeś w krajowej potrzebie!

Kocham cię więcej niśli własne zdrowie,
Ale powinność droższa mi od ciebie.
Ziemio mych ojców! bierz dar prawowierny
Z krwi pacholęcia i z ojca katuszy!
Boże najwyższy! Ojcze miłosierny!
Bądź tam miłościw jego czystej duszy!

(Przykłada lont do zapału armaty — słychać wystrzał).
WSZYSCY OBECNI (z przerażeniem).
Ach! coś uczynił?
CZACHROWSKI.

Szlachetny szaleńcze!