Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Notandum jednak, choć nałożyć głową,
Karlińskich domu nigdy nie opuszczę.

KARLIŃSKA (czyta).
„Zborowscy szlachtę pod swój sztandar zową,

Zbierają k'sobie niepoczciwą tłuszczę;
Ale pod wodzą Zamojskiego Jana,
Chorągwie wiernych krajowi Polaków
Idą naprzeciw wojsk Maksymiliana,
Który chce szturmem uderzyć na Kraków.
Wiec wszystkich fortec na granicznej stronie
Pod wodzą starców pilnuje kwiat młodzi:
Murów Olsztyna ja od Niemców bronię.
Mężny Hołubek w Rabsztynie dowodzi.
A chociaż Niemcy nacierają biegle,
Obronim twierdzę zapomocą Bożą,
Dopóki cegła zostanie na cegle,
Dopóki trupów na trupach nie złożą."

BIENIASZ (do siebie).
Ja chciałbym wrócić na wioskową ciszę;

Lecz, jak uważam, żadnej rady niema.
Notandum tedy, kiedy pan tak pisze.
To pewnie słowa swojego dotrzyma.

KARLIŃSKA (czyta).
„Jeden niepokój, co mem sercem miota,

Jedna mię dręczy troska pokryjoma:
Czy moja dobra i krasna Dorota,
Czy moje dziecię bezpieczne jest doma?
Bracia Stadniccy z Zygmuntem trzymają
I szlachtę dla nas gromadzą na Rusi;
Tylko Stanisław z zaprzedaną zgrają
Gdzieś w waszych stronach obracać się musi.
Jam tutaj sprawą ojczystą zajęty,
Nie mogę ruszyć ku domowej stronie;
Lecz moje syny, Marcin i Walenty,
Wkrótce pospieszą ku waszej obronie.
Dziś Bieniasza do was posyłamy: