Dzieje stosunku wiary do rozumu/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dzieje stosunku wiary do rozumu |
Podtytuł | Początki wiedzy. |
Wydawca | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Jan Aleksander Karłowicz |
Tytuł orygin. | History of the Conflict Between Religion and Science |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niema dla myślącego człowieka bardziej uroczystego i posępnego widoku nad zamieranie starożytnej wiary, która za dni swoich licznym pokoleniom niosła pociechę.
Czterysta lat przed narodzeniem Chrystusa Grecya szybko przerastała dawną swą religię. Filozofowie jej, badając świat, głęboko uczuli przeciwieństwo pomiędzy potęgą działań przyrody, a niemocą bóstw Olimpu. Dziejopisowie rozważając zwykły bieg spraw publicznych, dostrzegli widoczną jednostajność w postępkach ludzkich, a nie oglądając własnemi oczami żadnego wypadku, któregoby oczywistej przyczyny nie zdołali wynaleźć w jakiemkolwiek poprzedniem zdarzeniu, zaczęli podejrzewać, iż cuda i mięszanie się niebios w sprawy ziemskie, tak częste w dawnych ich podaniach, były po prostu wymysłem. Zapytywali więc, kiedy to się skończył wiek cudowności, dlaczego wyrocznie umilkły i czemu nie widać już cudów na świecie.
Podania, płynące z zamierzchłej starożytności, uważane przez pobożnych przodków za niezaprzeczone prawdy, napełniły wyspy morza śródziemnego i krain przyległych nadprzyrodzonemi istotami: czarodziejami i czarownicami, olbrzymami, ludożercami, harpyami, gorgonami, centaurami, cyklopami. Lazurowe sklepienie widnokręgu poczytywano za podnóże niebios; tam Zeus, otoczony gronem bogów, ich żon i ulubienic, założył dwór swój i zaprzątał się sprawami nakształt ludzkich, nie cofając się nawet przed bezdrożami namiętności i zbrodni.
Brzegi pocięte mnóstwem zatok, oraz archipelag wysp najpiękniejszych w świecie usposobiły Greków do żeglarstwa, odkryć geograficznych i osadnictwa. Gdy więc statki ich zwiedziły wszystkie zakątki czarnego i śródziemnego morza, to starodawne dziwy, opiewane w Odyssei, a uświęcone wiarą powszechną, okazały się całkowicie niebyłemi; a dalej, po dokładniejszem zbadaniu przyrody, odkryto, iż Olimp był złudzeniem, a niebiosa niczem innem, jak przestrzenią, usianą gwiazdami. Po zniknięciu siedlisk zginęły i bóstwa, tak Homerowe jońskiego typu, jak i Hezyodowe doryckiego.
Nie stało się to jednak bez oporu. Naprzód społeczeństwo, szczególnie kapłani, okrzyczeli rodzące się wątpliwości za bezbożność. Przeciwnikom bogów odbierano majątki, skazywano ich na wygnanie, czasami nawet na śmierć. Głoszono, że to, w co pobożni ludzie wierzyli za dawnych czasów i co przetrwało próbę stuleci, to musi być koniecznie prawdziwem. Później zaś, gdy dowody przeciwników stawały się niezbitymi, ograniczano się twierdzeniem, że owe cudowne bajania były alegoryami, w które mądrość starożytnych przyoblekała wiele rzeczy świętych a tajemniczych. Wreszcie usiłowano godzić z postępem umysłowym wszystko, cokolwiek na mit zakrawać mogło. Lecz usiłowania te spełzły na niczem, istnieją bowiem nieuniknione stopnie, które w podobnych razach przechodzić musi mniemanie powszechne: rozpoczyna ono od wątpienia o tem, co dawniej czciło; potem ucieka się do nowych tłómaczeń tej samej rzeczy, nareszcie wpada w sprzeczności i kończy odrzuceniem wszystkiego, jako wierutnej bajki.
W ślad za filozofami i dziejopisami poszli poeci. Eurypides popadł pod klątwę odszczepieństwa. Eschilos zaledwie uniknął ukamienowania za bluźnierstwo. Ale szalone wysiłki ludzi interesowanych w podtrzymywaniu złudzeń muszą się zawsze kończyć porażką. Zwątpienie tymczasem niepowstrzymanym biegiem przenikło we wszystkie gałęzi piśmiennictwa i nareszcie zagnieździło się w umysłach ogółu.
Krytycyzm filozoficzny Greków przyszedł na pomoc spostrzeżeniu w tem obalaniu wierzeń ludowych, popierał on licznymi dowodami szerzącą się niewiarę; porównywając zasady różnych szkół, na ich sprzeczności okazywał, iż człowiek nie posiada żadnego sprawdzianu prawdy; że ponieważ pojęcie złego i dobrego różnem jest w różnych krajach, więc się nie opiera na przyrodzeniu, ale wynikać musi jedynie z wychowania; że zło i dobro są poprostu urojeniem wymyślonem przez społeczeństwo ku własnej jego wygodzie. Niektóre wreszcie warstwy społeczne w Atenach posunęły się tak daleko, że zaprzeczały wszystkiemu, co jest niewidzialnem lub nadprzyrodzonem, twierdząc nawet, że świat jest tylko snem na jawie, urojeniem i że nic zgoła nie istnieje.
Geograficzny ustrój Grecyi odbił się w jej stosunkach politycznych; podzielił on mieszkańców na odrębne społeczności, mające dążenia sprzeczne i niezdolne do zespolenia. Nieustanne wojny domowe współubiegających się kraików przeszkadzały postępowi. Rządzeni zubożeli, a rządzący stawali się przedajnymi: gotowi byli zawsze patryotyzm swój przefrymarczyć na cudzoziemskie złoto i dawać się przekupić Persom. Dochodząc w poczuciu piękna w rzeźbie i budownictwie do takiego stopnia, jakiego nigdzie ani przedtem, ani potem nie dościgniono, Grecya straciła praktyczne poczucie dobra i prawdy.
Gdy Grecy europejscy, przejęci żądzą wolności i niepodległości, odrzucali panowanie Persyi, azyatyccy ulegali jej bez oporu. Państwo perskie dorównywało naówczas połowie dzisiejszej Europy. Sięgało wód morza śródziemnego, egejskiego, czarnego, kaspijskiego, indyjskiego, perskiego i czerwonego. Przez jego obszary przepływało sześć rzek najwspanialszych w świecie: Eufrates, Tygrys, Indus, Jaksartes, Oksus i Nil, każda skrapiając przeszło dwustomilowe brzegi. Poziom państwa tego sięgał od tysiąca trzechset stóp niżej powierzchni morza, do dwudziestu tysięcy ponad niem, nadawał się przeto do wszelkich płodów rolniczych. Bogactwa kopalne jego były niezmierzone. Oddziedziczyło ono prócz tego urok wielkości po mocarstwach medyjskiem, babilońskiem, assyryjskiem i chaldejskiem, których roczniki gubiły się w dwudziestowiekowej dawności.
Persya uważała zawsze Grecyę europejską za nic nie znaczącą pod względem politycznym, bo rozległością nie dochodziła ani połowy obszaru którejkolwiek z jej satrapii. Ale wyprawy przedsiębrane w celu zmuszenia drobnej sąsiadki do posłuszeństwa, przekonały o wojennych zaletach jej ludu. W skład wojska perskiego wchodzili najemnicy greccy, uważani za najlepszych żołnierzy. Persya wahała się nawet powierzać w ręce Greków dowództwa sił swoich lądowych i morskich, a w jej przewrotach politycznych wojownicy greccy walczyli nieraz pod wodzą zwaśnionych władców. Rola taka najemników helleńskich ważne wydawała następstwa: bystrym ich oczom odsłoniła słabość wielkiego państwa i możność dostania się do serca jego. Jakoż po śmierci Cyrusa na pobojowisku pod Kunaksą, nieśmiertelny odwrót dziesięciu tysięcy pod Ksenofontem dowiódł, że wojsko greckie może się przedrzeć w głąb Persyi i powrócić.
Szacunek dla wojennych zdolności przywódców azyatyckich, który przejmował Greków na widok takich dzieł inżynierskich, jak budowa mostu na Hellesponcie, oraz przekopanie międzymorza pod górą Atos przez Kserksesa, poszedł w niepamięć pod Salaminą, Plateą i Mikale. Owszem, chęć splądrowania bogatych krain perskich stawała się nieprzezwyciężoną pokusą. Uległ jej król spartański Agezylaus, któremu wyprawa świetnie się udawała, aż pokąd Persowie nie uciekli się do doświadczonego sposobu podkupienia sąsiadów Sparty, iżby ją napadli. „Zwyciężyło mnie trzydzieści tysięcy łuczników perskich“, z goryczą wyrzekł wracający do domu Agezylaus, napomykając tu o darejkach, pieniądzach perskich, bitych z wyobrażeniem łucznika.
Nareszcie król macedoński Filip postanowił wznowić próbę, tylko z daleko potężniejszymi zasobami i głębszymi widokami. Starał się on, aby mu powierzono dowództwo sił całej Grecyi i to nie w celu najechania satrapii azyatyckich, lecz z zamiarem obalenia potęgi perskiej w samem jej gnieździe. Nim jednak zdołał ukończyć przygotowania, zginął z ręki mordercy. Nastąpił po nim młody syn jego Aleksander.
Ogólne zgromadzenie Greków w Koryncie wybrało go następcą Filipa. Tymczasem wszczęły się niepokoje w Illiryi, musiał więc Aleksander prowadzić swoje wojska na północ aż ku Dunajowi, dla ich przytłumienia. Nim tego dokonał, Tebańczycy i niektórzy ich sąsiedzi uknuli spisek przeciwko niemu. Po powrocie tedy zdobył szturmem Teby, wymordował sześć tysięcy mieszkańców, sprzedał trzydzieści tysięcy w niewolę i do szczętu zburzył miasto. Surowość taka okazała się nader pożyteczną dla wyprawy azyatyckiej: żaden bunt nie groził mu za plecami.
Na wiosnę r. 334 przed Chr. Aleksander przeprawił się przez Hellespont do Azyi. Wojsko jego składało się z trzydziestu czterech tysięcy pieszych i czterech tysięcy jezdnych. Zabrał z sobą tylko siedmdziesiąt talentów w pieniądzach. Podążył wprost na zastępy perskie, które znacznie przewyższając go liczbą, trzymały się linii Graniku. Aleksander przebył rzekę przebojem, rozproszył wrogów i w nagrodę zwycięstwa zagarnął Azyę Mniejszą ze wszystkiemi jej skarbami. Resztę roku spędził na urządzeniu wojskowości w krajach zdobytych. Tymczasem król perski Daryusz posunął się na czele sześciukroć stotysięcy dla wstrzymania pochodu Macedończyków na Syryę. Wśród wąwozów pod Issem przyszło do bitwy, którą Persowie znowu przegrali. Rzeź była tak straszna, że Aleksander i jeden z wodzów jego, Ptolemeusz, mogli przebyć wądół po trupach napełniających go aż do góry. Stratę Persów obliczono nie mniej jak na dziewięćdziesiąt tysięcy pieszych i dziesięć tysięcy konnych. Namiot królewski wpadł w ręce zwycięzcy, a z nim małżonka i kilkoro dzieci Daryusza. Syrya uległa zaraz orężowi greckiemu. W Damaszku znaleziono wiele jeszcze nałożnic Daryusza, starszych jego przywódców i skarb ogromny.
Przed udaniem się na równiny Mezopotamii dla spróbowania szczęścia w ostatniej walce, Aleksander, dla zabezpieczenia się na tyłach i przykrycia drogi do morza, skierował swe kroki wzdłuż wybrzeży morza Śródziemnego, zdobywając miasta po drodze. W mowie, którą powiedział na radzie wojennej po bitwie pod Issem, zalecił swym wodzom, aby nie podążali za Daryuszem, dopóki Tyr nie jest zdobyty, a Persya włada Egiptem i Cyprem, dlatego, że jeżeliby odzyskała swe porty morskie, toby mogła przenieść wojnę do Grecyi, a on koniecznie potrzebuje być panem na morzu; gdy zaś zagarnie Cypr i Egipt, nie będzie się obawiał o Grecyę. Oblężenie Tyru kosztowało Macedończyka pół roku. Powiadają, że mszcząc się za czas stracony, kazał ukrzyżować dwa tysiące jeńców. Jerozolima poddała się dobrowolnie i dla tego doznała łagodnego obejścia. Lecz gdy na drodze wojska greckiego do Egiptu znalazła się zapora w Gazie, której rządca perski Betys bronił uporczywie, po dwumiesięcznem oblężeniu Grecy wzięli to miasto szturmem, zamordowali dziesięć tysięcy mieszkańców, a resztę z żonami i dziećmi sprzedali w niewolę. Betysa włóczono żywego po mieście przy rydwanie zdobywcy. Dalszych zawad nie było. Egipcyanie, nienawidzący jarzma perskiego, witali najezdnika z otwartemi ramiony. Urządził on ich kraj, stosując się do własnych widoków: powierzył władzę wojskową w ręce Macedończyków, a rządy cywilne oddał krajowcom.
W ciągu przygotowań do ostatecznej wyprawy, Aleksander odbył podróż do świątyni Jowisza Ammońskiego, położonej na oazie pustyni libijskiej, o czterdzieści blisko mil od Nilu. Wyrocznia oznajmiła, że jest synem bożka, który przyjąwszy postać węża, uwiódł matkę jego Olimpiadę. W tego rodzaju nadprzyrodzone początki wdania się niebieskie tak powszechnie naówczas wierzono, że o każdym, ktokolwiek się więcej odznaczył w sprawach ludzkich, myślano, iż był nadludzkiego pochodzenia. Nawet w Rzymie, o kilka wieków później, nikt bez niebezpieczeństwa nie śmiałby zaprzeczać, że miasto zawdzięczało założyciela swego, Romulusa, przypadkowemu spotkaniu boga Marsa z dziewicą Reą Sylwią, gdy ta chodziła do źródła z dzbankiem po wodę. Egipscy uczniowie Platona z gniewem spoglądaliby na kogoś, ktoby odrzucał podanie, głoszące, iż Peryktyona, matka wielkiego tego filozofa, będąc czystą dziewicą, bez zmazy stała się matką za przyczyną Apollina, i że bożek ten oznajmił Arystonowi, jej narzeczonemu, o pochodzeniu dziecięcia. To też gdy Aleksander na listach swoich i rozkazach tytułował się „Król Aleksander, syn Jowisza Ammońskiego“, to mieszkańcy Egiptu i Syryi przyjmowali to z tak dobrą wiarą, na jaką my dzisiaj zdobyćbyśmy się nie zdołali. Wolnomyślni Grecy wiedzieli, co trzymać o tej prozapii. Sama Olimpiada, która oczywiście lepiej od innych o tej sprawie była poinformowana, żartowała sobie, mówiąc: „iż wolałaby żeby Aleksander przestał różnić ją z małżonką Jowisza“. Arryan zaś, dziejopis wyprawy macedońskiej, tak się wyraża: nie mogę potępiać go za to, że się stara wmówić w poddanych wiarę w boskie swe pochodzenie, ani też nie uważam tego za wielkie przestępstwo, gdyż należy mniemać, że chciał tym sposobem pozyskać tylko sobie więcej powagi w oczach żołnierzy“.
Tak sobie ubezpieczywszy tylne stanowiska, Aleksander wrócił do Syryi, a ztamtąd puścił się ku wschodowi, na czele pięćdziesięciu tysięcy weteranów. Przebywszy Eufrates, trzymał się u wzgórzy Mazyjskich, dla uniknienia spiekoty południowych równin Mezopotamii; miał tu także obfitsze dostarczenie żywności dla jazdy. Wreszcie na lewym brzegu Tygrysu, pod Arbelą, napotkał ogromne wojsko, złożone z miliona stu tysięcy żołnierzy, przyprowadzone przez Daryusza z Babilonu. Śmierć władcy perskiego, która nastąpiła zaraz po rozbiciu jego, otworzyła wodzowi macedońskiemu panowanie nad wszystkimi krajami od Dunaju aż po Indus. Później zresztą rozszerzył on te granice aż po Ganges. Wpadły mu w ręce bajeczne skarby: w samej Suzie miał znaleźć, wedle Arryana, pięćdziesiąt tysięcy talentów w gotowiźnie.
Dzisiejsi uczeni wojskowi nie mogą bez uwielbienia spoglądać na te zdumiewające wyprawy. Przebycie Hellespontu; przedarcie się przez Granik; zima spędzona na wewnętrznem urządzeniu podbitej Azyi Mniejszej; pochód prawego skrzydła i środka armii wzdłuż syryjskich wybrzeży morza Śródziemnego; przezwyciężenie trudności technicznych podczas oblężenia Tyru; szturm Gazy; odosobnienie Persyi od Grecyi; całkowite odepchnięcie jej floty od morza śródziemnego; udaremnienie wszystkich jej usiłowań podburzania albo przekupienia Ateńczyków lub Spartan tak często i skutecznie dawniej praktykowanego; opanowanie Egiptu; druga zima, poświęcona urządzeniu politycznemu tej szanownej krainy; skierowanie całego wojska od morza czarnego i czerwonego ku saletrzanym równinom Mezopotamii na wiosnę następną; przeprawa przez ocieniony płaczącemi wierzbami Eufrat w miejscu zniesionego mostu pod Tapsakiem; przebycie Tygrysu; nocne podjazdy przed wielkim i pamiętnym bojem Arbelskim; ruch bokowy na polu bitwy; przełamanie środka nieprzyjacielskiego, manewr, który się miał powtórzyć po wielu stuleciach pod Sławkowem (Austerlitz); dzielna pogoń za władcą perskim; — wszystko to są czyny, których nie przewyższył żaden późniejszy wojownik.
Ale i życie umysłowe Greków znalazło w tej wojnie bodziec niepospolity. Niejeden z nich przebiegł za wojskiem kraje od Dunaju aż do Nilu, od Nilu aż do Gangesu; wystawiał się na hiperborejskie podmuchy okolic za morzem czarnem, na simuny i piaszczyste zawieruchy pustyń egipskich. Oglądał piramidy wznoszące się już od dwudziestu wieków, obeliski luksorskie, pokryte hieroglifami, szeregi milczących a tajemniczych sfinksów, kolosy monarchów, którzy panowali w zaraniu świata. W dziedzińcach Esarhaddona stał przed tronami dawnych ponurych królów assyryjskich, które strzegą skrzydlate byki. Stały jeszcze mury Babilonu, mające niegdyś przeszło trzynaście mil w obwodzie, a mimo spustoszenia przez trzech zdobywców w ciągu tyluż wieków, mierzące jeszcze przeszło ośmnaście stóp wysokości; wznosiły się jeszcze zwaliska świątyni owianego chmurami Bela, na której szczycie mieściła się gwiazdarnia, gdzie chaldejscy astronomowie-czarownicy w cieniach nocy obcowali z gwiazdami; widniały jeszcze ślady dwóch pałaców z wiszącymi ogrodami, których drzewa rosły niby na powietrzu, oraz szczątki przyrządu wodociągowego, który je zaopatrywał w wodę z rzeki. Do sztucznego jeziora za pomocą obszernej machineryi, śluz i kanałów, ściekały wody stopniałych śniegów z gór armeńskich, a później rozchodziły się po mieście, powstrzymywane groblą na Eufracie. Lecz najdziwniejszem może ze wszystkiego był tunel pod tą rzeką.
Gdy Chaldea, Assyrya i Babilon odznaczyły się godnemi podziwu i szacunku starożytnościami, sięgającemi zamierzchłej przeszłości, Persya nie ustępowała im dziwami późniejszej doby. Ostawione kolumnami dziedzińce Persepolu obfitowały w przeróżne cuda sztuki: rzeźby, posągi, emalie, księgozbiory alabastrowe, obeliski, sfinksy, byki olbrzymie. Ekbatany, owego chłodnego ustronia letniego królów perskich, broniło siedm równolegle opasujących wałów z ciosanego i gładzonego kamienia; ku środkowi mury te były coraz wyższe i pomalowane każdy inną barwą, w astrologicznym porządku siedmiu planet. Pałac pokryty był srebrnemi dachówkami, a belki wyłożone złotą blachą. W nocy oświetlenie sal mnóstwem latarń naftowych ubiegało się o lepsze ze słonecznem. Po środku miasta zielenił się ogród, ulubione przez władców wschodu zacisze; a i całe mocarstwo perskie od Hellespontu po Indus, było, rzec można, jednym wielkim ogrodem.
Musiałem poświęcić kilka stronic opowieści tych cudownych wypraw, gdyż postępy w wojskowości, wywołane przez nie, sprowadziły założenie szkoły matematyczno-praktycznej w Aleksandryi, owem prawdziwem źródle wiedzy. Wszystkie też nasze umiejętności ścisłe zawdzięczają początek swój wyprawom macedońskim. Humboldt słusznie już zauważył, iż widok nowych i wspaniałych dzieł przyrodzenia wzbogaca umysł ludzki. A właśnie żołnierze Aleksandra i gromada ludzi idących za obozem, na każdym kroku napotykali niespodziane a malownicze widowiska. Nie zapominajmy też, że Grecy ze wszystkich ludzi najbardziej byli dostrzegający, najskłonniejsi do prędkich i głębokich wrażeń. Przed oczami ich rozciągały się to niezmierzone równiny piaszczyste, to góry kryjące swe szczyty w chmurach. Na pustyniach majaczyły złudne obrazy, na stokach pagórków ślizgały się cienie lecących obłoków, unoszących się po nad lasami. Okolice pełne były bursztynowo-żółtych palm daktylowych, cyprysów, tamaryszków, zielonych mirtów i oleandrów.
Pod Arbelą walczyli oni z indyjskimi słoniami; w gęstwinach nadkaspijskich wypłaszali z legowisk czyhającego tygrysa królewskiego. Widzieli zwierzęta, które w porównaniu z europejskiemi wydawały się im nietylko dziwnemi, ale i olbrzymiemi, jak nosorożec, koń rzeczny, wielbłąd, krokodyle Nilu i Gangesu. Napotykali ludzi różnej budowy i rozmaitego stroju: śniadego Syryjczyka, oliwkowego Persa, czarnego Afrykanina. O samym nawet Aleksandrze powiadają, że będąc już na łożu śmierci, posadził przy sobie swojego przywódcę floty Nearcha i znajdował pociechę słuchając przygód tego żeglarza podczas jego podróży od Indu do zatoki perskiej. Zwycięzca Azyi zdumiewał się widokiem przypływu i odpływu morza. Pobudował statki dla zbadania morza kaspijskiego, przypuszczając, że ono i morze czarne muszą być odnogami wielkiego oceanu, jak to Nearch odkrył o zatoce perskiej i morzu czerwonem. Postanowił przeto, aby flota jego puściła się na opłynięcie Afryki i przybyła na morze śródziemne przez słupy Herkulesowe, czego, jak twierdzą, dokonali już byli dawniej faraonowie.
Nie tylko najwięksi wodzowie, ale i najwięksi myśliciele greccy znaleźli w podbitem państwie wiele rzeczy budzących podziwienie. Kallistenes dostał w Babilonie szereg dostrzeżeń, sięgających 1903 lata w przeszłość; posłał je Arystotelesowi. Ponieważ zapisywano je na cegłach palonych, być więc może, iż duplikaty ich znajdą się podczas dzisiejszych poszukiwań w glinianych księgarniach królów assyryjskich. Astronom egipski Ptolemeusz posiadał babiloński spis zaćmień, dochodzący 774 roku przed erą naszą. Potrzeba było długoletnich i ścisłych postrzeżeń, nim niektóre nam przekazane pewniki astronomiczne mogły się ustalić. Tak naprzykład Babilończycy oznaczyli długość roku zwrotnikowego, myląc się o dwadzieścia pięć sekund tylko; ich obliczenie roku gwiazdowego przewyższa właściwą liczbę jedynie o dwie minuty.
Odkryli oni poprzedzanie punktów równonocnych. Znali przyczyny zaćmień i umieli przepowiadać je za pomocą cyklu, zwanego saros. Wyliczenie długości tego cyklu, przenoszącego 6585 dni, rozmija się z prawdą o dziewiętnaście i pół minut.
Fakta te świadczą niemylnie o cierpliwości i biegłości, z jakiemi uprawiano astronomię w Mezopotamii, oraz do jak niepospolitej dokładności ją doprowadzono, przy nader niedołężnej pomocy narzędzi. Starzy ci dostrzegacze sporządzili spis gwiazd, podzielili zwierzyniec na dwanaście znaków, a dzień i noc na tyleż godzin. Od bardzo dawna, jak twierdzi Arystoteles, badali zakrywanie gwiazd przez księżyc. Posiadali dość dokładne pojęcie o układzie słonecznym i znali miejsce i porządek płanet. Umieli urządzać kompasy, astrolabie i gnomony.
Nie bez zajęcia dziś jeszcze patrzymy na próbki ich drukarstwa. Na obracającym się walcu wyrzynali oni pisma swoje klinowymi głoskami, a potem tocząc go po miękkich glinianych płytach, wyciskali przechowane dotąd napisy. Z ich kamiennych księgozbiorów zbieramy ciągle żniwo literackie i historyczne. Nie zbywało im także na pewnych wyobrażeniach o optyce. Wypukła soczewka, znaleziona na Nimrudzie, dowodzi, iż nie obce im były narzędzia do powiększania. W arytmetyce odkryli nadawania wartości liczbom przez położenie, chociaż nie znali zera, tego wielkiego wynalazku Inków.
Cóż to było za widowisko dla zwycięzkich Greków, którzy aż dotąd nie umieli robić ani doświadczeń, ani spostrzeżeń! Ograniczali się oni samem tylko rozmyślaniem i jałowemi zaciekami.
Lecz rozszerzenie to duchowego widnokręgu Greków, wynikające po części z szerszego poglądu na przyrodę, znalazło potężną pomoc w obeznaniu się z religią podbitego państwa. Bałwochwalstwo greckie zawsze wstręt budziło w Persach; to też podczas swych najazdów nigdy nie omieszkiwali burzyć świątynie i znieważać przybytki sprośnych bożyszcz helleńskich. Bezkarność, z jaką takie świętokradztwa uchodziły, czyniła głębokie wrażenie na Grekach i nie mało przyczyniła się do podkopania ich religijności. Teraz znowu czciciel nędznych bożków olimpijskich, których bezwstydne życie musiało gorszyć każdego pobożnego człowieka, zetknął się ze wspaniałym, uroczystym, wyrobionym systemem religijnym, opartym na podstawie filozoficznej. Jak to zwykle bywa z długotrwającemi państwami, Persya przebyła kilkakrotne zmiany religii. Z początku wyznawała jednobóstwo Zoroastra, później przeszła do dualizmu, a nareszcie do magizmu. Za czasów wyprawy macedońskiej uznawała ona jednego ducha powszechnego, stworzyciela, zachowawcę i rządcę wszech rzeczy, najświętsze uosobienie prawdy, dawcę wszelkiego dobra. Wyobrażać jego nie wolno było pod żadną postacią. Ponieważ zaś w każdej sprawie ziemskiej widzimy skutek działania dwóch sił przeciwnych, wierzyli więc w istnienie, pod władzą tego ducha, dwóch jednostajnie potężnych i odwiecznych pierwiastków, wyrażanych pojęciami światła i ciemności. Myśleli, że zasady te zostają w nieskończonej walce, że świat ich jest pobojowiskiem, a człowiek przedmiotom walki.
Starożytne podania dualistyczne opowiadały, że zły duch wysłał węża na zniszczenie raju, założonego przez dobrego ducha. Ta legenda przeszła do żydów za czasów niewoli babilońskiej.
Istnienie zasady złego jest, według pojęć perskich, koniecznym warunkiem bytu zasady dobrego, jak cień jest niezbędnym towarzyszem światła. Tym tylko sposobem daje się wytłumaczyć obecność złego na świecie, którego twórca i władca jest najwyższem dobrem. Oba uosobienia pierwiastków światła i ciemności, Ormuzd i Aryman, mieli podwładnych sobie aniołów, doradców i własne wojska. Obowiązkiem dobrego człowieka jest zachowywanie prawdy, czystości i pracy. Po ukończeniu żywota, wolno mu się spodziewać drugiego życia na tamtym świecie, a więc wierzyć w zmartwychwstanie ciała, w nieśmiertelność duszy i w świadome przyszłe istnienie.
W późniejszych czasach państwa perskiego magizm coraz to przeważał zasady Zoroastra. Zasadzał się on głównie na czci żywiołów, z których ogień uważał się za najgodniejszego przedstawiciela najwyższej istoty. Na ołtarzach, wzniesionych nie w świątyniach, ale pod lazurowem sklepieniem niebios, podtrzymywano wieczny ogień; słońce poczytywano za najszczytniejszy przedmiot uwielbienia ludzkiego, bo jak w społeczeństwie azyatyckiem wszystko ginęło wobec monarchy, tak na przestworzu niebieskiem wszystko blednie przed obliczem słońca.
Wśród potężnych widoków i zamiarów, Aleksander zmarł przedwczesną śmiercią w Babilonie, w trzydziestym trzecim roku życia (r. 323 przed Chr.). Podejrzywano, że został otruty. Charakter jego stał się pod koniec tak niepohamowanym, a namiętności tak gwałtownemi, że wodzowie, a nawet najbliżsi przyjaciele jego żyli w ciągłej obawie. W chwili zapamiętałości przebił on Klotusa, swego powiernika. Kallistenesa, pośrednika pomiędzy nim a Arystotelesem, kazał powiesić, albo, jak twierdzili inni dobrze oświadomieni, oddać na męki, a potem ukrzyżować. Być może przeto, że spiskowi postanowili mu życie odjąć dla własnego bezpieczeństwa. To pewna, iż wplątanie imienia Arystotelesa do tego zamachu było potwarzą; zniósłby on raczej najgorsze obejście ze strony Aleksandra, niżby się miał przyłączyć do popełnienia tak wielkiej zbrodni.
Nastąpiła potem kilkoletnia doba zamętu i krwi przelewu; nie ustała wtedy nawet, gdy przywódcy macedońscy podzielili się państwem. Z rzędu tych wypadków jeden szczególnie godnym jest uwagi. Ptolemeusz, syn króla Filipa i pięknej jego ulubienicy Arsynoi, wygnany chłopięciem jeszcze, wraz z Aleksandrem, w chwili gniewu ojcowskiego, a później towarzysz Aleksandra w niejednej bitwie i we wszystkich wyprawach, — Ptolemeusz ten został rządcą, a wkrótce królem Egiptu.
Przy oblężeniu Rodu, Ptolemeusz tak znakomite usługi wyświadczył współobywatelom, że ci przez wdzięczność oddali mu cześć boską i ozdobili przydomkiem Sotera (zbawiciela). Odróżniamy go więc tem przezwiskiem od następnych Ptolemeuszów, królów rodu macedońskiego w Egipcie.
Założył on siedlisko rządu nie w jednej z dawnych stolic kraju, lecz w Aleksandryi: podczas wyprawy do świątyni Jowisza Ammońskiego, zdobywca macedoński kazał założyć to miasto, przewidując, iż może się stać środkiem handlu azyatycko-europejskiego. Dodać tu jeszcze należy, że prócz tego, iż Aleksander sam sprowadził z Palestyny wielu Żydów na zaludnienie miasta, Ptolemeusz Soter ściągnął tu jeszcze sto tysięcy ich po oblężeniu Jerozolimy, a następca jego Filadelf wykupił z niewoli sto dziewięćdziesiąt ośm tysięcy, płacąc egipskim ich właścicielom całkowitą za każdego należność. Wszystkim tym Żydom nadano jednostajne z Macedończykami przywileje. Z powodu tak roztropnego obejścia, mnóstwo ich rodaków oraz Syryjczyków przeniosło się dobrowolnie do Egiptu. Przezwano ich później hellenizującymi czyli zgreczonymi Żydami. Mnóstwo też Greków, zwabionych łagodnymi rządami Sotera, szukało przytułku w jego kraju, a najazdy Perdykki i Antygona dowiodły, że żołnierze greccy opuszczali chętnie swoje szeregi dla wstąpienia do egipskich.
Ludność przeto Aleksandryi składała się z trzech różnych narodowości: rodowitych Egipcyan, Greków, Żydów; ta mięszanina wywarła swe skutki na ukształtowanie religii w Europie nowożytnej.
Budowniczowie i inżynierowie greccy uczynili Aleksandryę najpiękniejszem miastem w starożytności. Przystroili ją w przepyszne pałace, świątynie i teatra. Po środku miasta, na przecięciu dwóch wspaniałych ulic, przerzynających się pod prostym kątem, wśród ogrodów, wodotrysków i obelisków, wznosiło się mauzoleum, a w niem, zabalsamowane zwyczajem egipskim, spoczywały zwłoki Aleksandra. Pochód pogrzebowy, dwa lata trwający, przeniósł je tutaj z wielką okazałością z Babilonu. Z początku trumna była z czystego złota, ale, że skusiła raz do napaści na grobowiec, zastąpiono złoto alabastrem. Lecz nie grób ten, ani też wielka latarnia morska, zwana faros, zbudowana z ciosów białego marmuru, a tak wysoka, że bez ustanku płonące na jej szczycie światło widziano wiele mil z morza; nie ten faros, choć go policzono do siedmiu cudów świata, pociąga naszą uwagę wpośród aleksandryjskich dziwów budownictwa: prawdziwym, najchlubniejszym pomnikiem królów macedońskich było muzeum. Wpływ jego trwać będzie nawet jeszcze, gdy runą piramidy.
Ptolemeusz Soter je założył, a ukończył syn jego Ptolemeusz Filadelf. Położone było w wykwintnej części miasta, zwanej Bruchion, przytykającej do pałacu królewskiego. Zbudowane z marmuru, otoczone było placem, po którym mieszkańcy jego mogli się przechadzać, tocząc rozmowy. Pokryte rzeźbą komnaty zawierały księgozbiór Filadelfa, oraz pełno wybornych posągów i malowideł. Z czasem biblioteka ta czterykroć sto tysięcy dzieł liczyła. Później, zapewne skutkiem niewygodnego pomieszczenia dla takiej ilości ksiąg, w przyległej dzielnicy, zwanej Rakotys, otwarto drugi dodatkowy księgozbiór w świątyni Serapisa czyli w Serapionie. Liczba tomów w tej bibliotece, przezwanej córką tamtej, doszła potem do trzechkroć stutysięcy. Ogółem tedy znajdowało się w tych królewskich zbiorach siedmkroć sto tysięcy tomów.
Aleksandrya była nietylko głównem miastem Egiptu, ale i duchową stolicą całego świata. Słusznie powiedziano, że w niej geniusz wschodu spotykał się z geniuszem zachodu. Ten Paryż starożytności stał się ogniskiem modnych rozrywek i powszechnego sceptycyzmu. Tam wśród uroczych ponęt towarzyskich nawet Żydzi zapomnieli swojego patryotyzmu, porzucili mowę przodków i zamienili ją na grecką.
Ustanawiając muzeum, Ptolemeusz Soter i syn jego Filadelf trojaki cel mieli na widoku: 1. zachowanie wiadomości znanych naówczas; 2. pomnożenie ich i 3. rozpowszechnienie.
1. Co do zachowania wiadomości. Nakazano głównemu bibliotekarzowi, aby na rachunek króla skupował wszelkie jakie będzie mógł książki. Przy muzeum utrzymywano cały zastęp pisarzy, których obowiązkiem było poprawne przepisywanie takich dzieł, których właściciele nie życzyli sobie ich sprzedawać. Każdą książkę, przywiezioną przez cudzoziemca do Egiptu, zabierano zaraz do muzeum, a po sporządzeniu wiernego odpisu, takowy oddawano właścicielowi, oryginał zaś umieszczano w księgozbiorze. Nieraz płacono za to bardzo znaczne wynagrodzenie. Tak np. o Ptolemeuszu Ewergetesie powiadają, że za otrzymane z Aten dzieła Eurypidesa, Sofoklesa i Eschila odesłał właścicielom kopie wraz z kwotą około połtorasta tysięcy złotych nagrody. Wracając z wyprawy syryjskiej przywiózł on z Ekbatany i Suzy wszystkie pomniki egipskie, zrabowane niegdyś przez Kambizesa i innych najezdników. Umieścił jedne na dawnych miejscach, a inne ofiarował na ozdobę muzeum. Czasami za tłumaczenie lub przepisanie księgi płacono bajeczne sumy, jak np. za przekład biblii tak zwany siedmdziesięciu, zarządzony przez Ptolemeusza Filadelfa.
2. Co do pomnożenia wiadomości. Jednym z głównych celów muzeum było służenie za przytułek gronu ludzi poświęcających się naukom, których król kosztem swoim utrzymywał. Czasami nawet za ich stołem zasiadał. Anegdoty o tych uroczystościach doszły naszych czasów. Według pierwotnego urządzenia muzeum, mieszkańcy jego dzielili się na wydziały: literacki, matematyczny, astronomiczny i lekarski. Drobniejsze gałęzie przydzielano do odpowiednich specyalności; tak np. przyrodoznawstwo uważano za odnogę medycyny. Wysokim dostojnikom powierzano zwierzchnictwo zakładu i ogólną opiekę nad jego sprawami. Demetriusz Falerejski, najuczeńszy bodaj mąż swojego czasu, który wiele lat był rządcą Aten, pierwszy stał na czele szkoły. Pod władzą takiego zwierzchnika zostawali bibliotekarze; bywali nimi czasami ludzie, których imiona nam są znane, jak Eratostenes, lub Apolloniusz Rodyjski.
Do muzeum należały jeszcze ogrody, botaniczny i zoologiczny; służyły one oczywiście za pomoc do badania roślin i zwierząt. Istniało także obserwatoryum astronomiczne, posiadające sfery armillarne, globusy, pierścienie równonocnikowe i równikowe, kątomiary, linie parallaktyczne i inne przyrządy wówczas używane, z podziałem w razie potrzeby, na stopnie i szóste części jego. Na podłodze obserwatoryum przeciągnięta była linia południkowa. Dotkliwie uczuwano brak dokładnych sposobów mierzenia czasu i ciepła; klepsydra Ktezybiusza bardzo niedokładnie zaspakajała pierwszą potrzebę, a hidrometr pływający w naczyniu z wodą, drugą, mierząc zmiany temperatury różnicą gęstości. Filadelf, dręczony pod koniec życia niezmierną obawą śmierci, poświęcił dużo czasu na poszukiwanie życiodajnego napoju. Do tego rodzaju doświadczeń muzeum rozporządzało pracownią chemiczną. Prócz tego wbrew przesądom ówczesnym, a szczególnie egipskim, wydział lekarski posiadał salę anatomiczną do krajania ciał nietylko zmarłych, ale i żywych ludzi, skazanych na śmierć za zbrodnie.
3. Co do rozpowszechnienia wiadomości. Za pomocą odczytów, rozmów i innych odpowiednich sposobów, udzielano nauk we wszystkich gałęziach wiedzy ludzkiej. Ze wszech stron garnęli się uczniowie do tego wielkiego ogniska umiejętności. Powiadają, że jednego razu było ich nie mniej nad czternaście tysięcy. Z czasem nawet kościół chrześciański otrzymał z jej łona tak znakomitych doktorów, jak Klemens Aleksandryjski, Orygenes, Atanazy.
Księgozbiór spalony został podczas oblężenia Aleksandryi przez Juliusza Cezara. Dla wynagrodzenia tej ogromnej straty, Marek Antoniusz ofiarował królowej Kleopatrze bibliotekę zgromadzoną przez Eumenesa, króla pergamskiego; założona była ona przez współzawodnictwo z Ptolemeuszami. Przyłączono ją do zbiorów Serapionu.
Pozostaje nam jeszcze pokrótce opisać filozoficzny grunt muzeum, oraz ważniejsze nabytki, którymi wzbogaciło ono zasób wiedzy ludzkiej.
Przez pamięć na znamienitego założyciela tego wspaniałego ogniska nauk, które starożytność lubiła nazywać „boską szkołą aleksandryjską“, wspominamy nasamprzód „Dzieje wypraw Aleksandra“. Ptolemeusz Soter, wielki wojownik i monarcha, przyłączył do swej sławy jeszcze tytuł pisarza. Czas, choć nie zdołał zniszczyć należnej mu od nas wdzięczności, pokrzywdził dzieło jego: dziś już go nie posiadamy.
Jak tego można było oczekiwać po przyjaźni, wiążącej Aleksandra, Ptolemeusza i Arystotelesa, filozofia tego ostatniego była umysłową podwaliną muzeum. Król Filip powierzył wychowanie Aleksandra Arystotelesowi, a podczas wypraw perskich wielki wojownik ciągłymi przyczynkami materyalnymi, i to nietylko w pieniądzach, zapomagał przygotowywane podówczas „Przyrodoznawstwo“ wielkiego filozofa.
Główną zasadą nauki jego było: wznoszenie się od badania szczegółów ku poznawaniu prawd ogólnych czyli powszechnych, krocząc ku nim drogą indukcyi czyli uogólniania. Uogólnienie tem jest pewniejszem, im liczniejszymi są fakta, na których się opiera; słuszność jego wtedy się ujawnia, gdy uzdolnia nas do przepowiadania dotąd nieznanych faktów. System ten wymaga nieskończonej pracy w gromadzeniu faktów, drogą doświadczeń i dostrzeżeń; wymaga także dokładnego zastanawiania się nad nimi. Jest to więc głównie metoda pracy i rozumu, ale nie wyobraźni. Pomyłki zaś, które sam Arystoteles tak często popełniał, wcale nie dowodzą niedostateczności tego systemu, lecz raczej wiarogodności jego; usterki te bowiem wynikały jedynie z braku faktów.
Niektóre z ogólnych wniosków Arystotelesa ogromnego są znaczenia. I tak: twierdzi on, że każda rzecz gotowa jest do życia i że rozmaitość postaci organicznych, spotykanych w przyrodzie, zależy od warunków istnienia; gdy te się zmieniają, przeistaczają się i kształty. Dlatego to nieprzerwany łańcuch ciągnie się od najprostszych pierwiastków, przez rośliny i zwierzęta, aż do człowieka, a różne gromady jestestw zlewają się niedostrzegalnymi odcieniami jedno z drugiem.
Filozofia uogólniająca czyli indukcyjna, wprowadzona przez Arystotelesa, jest metodą wielkiej potęgi. Jej zawdzięczamy cały postęp wiedzy nowożytnej. W najbardziej udoskonalonej swej postaci posuwa się ona drogą wnioskowania od zjawisk ku ich przyczynom, a potem, naśladując system akademii, schodzi od przyczyn ku szczegółom zjawisk drogą wywodów.
Gdy przeto dział umiejętności w szkole aleksandryjskiej oparł się na zasadach jednego filozofa ateńskiego, kierunek jej estetyczny ugruntował się na wskazówkach drugiego, mianowicie Zenona, który, choć rodem Cypryjczyk, czy też Fenicyanin, długie lata przeżył w Atenach. Uczniowie jego przezwali się stoikami. Jego nauka znacznie go przeżyła i w czasach, gdy nie znano innej pociechy, pokrzepiała człowieka w chwilach utrapień, przyświecając niezmąconym blaskiem na drodze żywota nietylko znakomitszym Grekom, lecz wielu głośniejszym myślicielom, statystom, wodzom i cesarzom rzymskim.
Celem Zenona było dostarczenie przewodniej myśli życiu codziennemu i uzacnieniu ludzi. Dowodził on, iż wychowanie jest prawdziwą podstawą cnoty, ponieważ wiedząc co dobre, musimy ku temu dążyć; że powinniśmy wierzyć zmysłom, gdy nam dostarczają faktów i wiadomości, a od rozumu wymagać stosownego ich uporządkowania. Widać tu jawnie powinowactwo Zenona z Arystotelesem. Wszelka żądza, chęć, wszelkie pragnienie pochodzi z niedokładnej wiadomości, mówi dalej stoik. Naturę naszą narzuciło nam przeznaczenie; lecz powinniśmy się uczyć panowania nad żądzami i żyć wolni, myślący, cnotliwi, zawsze w zgodzie z rozumem. Byt nasz powinien być przeważnie duchowym; na wszystkie rozkosze i przykrości spoglądać należy obojętnie; nigdy nie zapominać, żeśmy wolni ludzie, ale nie niewolnicy opinii społecznej. „Posiadam, mówił zwolennik tej szkoły, posiadam skarb, którego cały świat nie zdoła mi wydrzeć; tym skarbem jest śmierć.“ Powinniśmy pamiętać, że przyroda w działaniach swoich zmierza ku celom ogólnym i nigdy nie oszczędzając jednostek, używa ich za środki do dopięcia swoich zamiarów. Wypada nam przeto poddać się przeznaczeniu, a dążyć do nabycia wiadomości, umiarkowania, odwagi i sprawiedliwości, jako niezbędnych warunków cnoty. Nie zapominajmy, że wszystko co nas otacza, ciągłym ulega zmianom: zgon idzie za odrodzeniem, odrodzenie za zgonem; nie warto tedy narzekać na śmierć, bo wszystko na świecie jej ulega. Jak wodospad każdego roku jednaki pozór przedstawia, chociaż tworzące go wody bezustanku się zmieniają, tak też i kształty przyrodzenia niczem innem nie są, jak potokiem materyi, przybierającej coraz to nową postać. Wszechświat jednakże, uważany jako całość, jest niezmienny. Nic niema wiecznego, oprócz przestrzeni, atomów i siły. Formy przyrodzenia, które widzimy, są istotnie przechodniemi, wszystkie więc muszą przemijać.
Powinniśmy mieć na względzie, mówi Zenon, że większość ludzi nie jest dostatecznie rozwinięta; nie należy przeto bez potrzeby obrażać spółczesnych nam pojęć religijnych. Dosyć będzie dla nas samych wiedzieć, że chociaż istnieje siła najwyższa, nie ma jednak żadnego jej uosobienia. Istnieje, powiada Zenon, jakaś zasada niewidzialna, nieosobista, której przypisywać kształt, uczucia i żądze ludzkie byłoby wszelakoż niedorzecznością. Wszelkie z nią obcowanie, ma się rozumieć, jest prostym wymysłem. To, co ludzie nazywają przypadkiem, jest owszem skutkiem niewiadomej przyczyny. Nawet przypadkami rządzą prawa. Niema tego, co nazywają celowością, gdyż przyroda działa na zasadzie praw niezmiennych, tak iż pod tym względem świat jest po prostu ogromną machiną automatyczną. To co nieukształceni nazywają losem, jest siłą życiową, przenikającą wszechświat. Przeobrażenia, którym ulegają wszystkie rzeczy, odbywają się w sposób konieczny, dlatego też można powiedzieć, że postęp świata, pod władzą przeznaczenia, podobny jest do ziarna, które rozwinąć się może jedynie wskazanym sobie trybem.
Dusza ludzka jest iskrą płomienia życiowego, czyli powszechnej zasady żywotności. Nakształt ciepła, przechodzi ona od jednej do drugiej istoty, a ostatecznie zlewa się czy też łączy z życiem powszechnem, z którego wyszła. Dlatego więc oczekiwać winniśmy dla siebie nie nicości, lecz połączenia ze źródłem; a jak człowiek strudzony pragnie nieczułości sennej, tak filozof, znużony światem, powinien pragnąć uspokojenia przez śmierć. Zresztą o takich rzeczach należy myśleć ostrożnie, bo rozum nie może nam o nich dostarczyć pewnej wiadomości z własnych tylko zasobów. Niefilozoficznie jest dochodzić pierwszych przyczyn: trzeba się zajmować tylko zjawiskami. Przedewszystkiem zaś nie powinniśmy nigdy zapominać, że człowiek nie jest w stanie dosięgnąć bezwzględnej prawdy i że ostatecznym wynikiem ludzkich badań jest przeświadczenie, iż niezdolni jesteśmy zdobyć doskonałej wiedzy; że gdybyśmy nawet posiedli prawdę, to nie moglibyśmy być jej pewnymi.
Cóż tedy nam pozostaje? Nabywanie wiadomości, pielęgnowanie cnoty i przyjaźni, pilnowanie wierności i prawdy, poddawanie się bez szemrania wszystkiemu, cokolwiek nas spotka i życie w zgodzie z rozumem.
Chociaż szkoła aleksandryjska szczególnie przeznaczona była do uprawiania filozofii Arystotelesa, nie trzeba sądzić wszelako, że wyłączała inne poglądy. Owszem, platonizm nie tylko tam się w pełni rozwinął, ale nareszcie zastąpił zasady perypatetyczne, a przez pośrednictwo Nowej Akademii, wycisnął niezatarte ślady i na chrześcijaństwie. Metoda filozoficzna Platona wprost była przeciwna poglądom Arystotelesa. Punktem wyjścia jej były idee ogólne, których istnienie było przedmiotem wiary; od nich schodziło się ku szczegółom. Arystoteles odwrotnie wznosił się od szczegółów ku szerszym pojęciom, dążąc drogą uogolniania.
Platon tedy polegał na wyobraźni, Arystoteles na rozumie. Pierwszy zniżał się od rozkładu idei pierwotnej ku szczegółom; drugi łączył szczegóły w pojęcia ogólne. Dlatego to metoda Platona zdolna była szybko tworzyć wyniki, świetne na pozór, choć w istocie nie rzeczywiste; druga zaś Arystotelesa była mozolniejsza, ale pewniejsza. Wymagała ona nieustannej pracy nad zbieraniem faktów, pilnowania się nudnych doświadczeń i dostrzeżeń, poszukiwania dowodów. Filozofia Platona jest przepysznym zamkiem na lodzie; system zaś Arystotelesa jest budową trwałą, pracowitą, nie bez usterków, ale wzniesioną na niepożytej skale.
Powierzenie się wyobraźni daleko jest ponętniejszem od kierowania się rozumem. To też podczas upadku umysłowego Aleksandryi, przenoszono tam łatwe metody nad pracowite ślęczenie i ścisłe wytężanie myśli. Szkoły Nowo-Platoników obfitowały w marzycieli-mistyków, jak Ammoniusz Sakkas i Plotyn. Tacy ludzie zajęli miejsce głębokich „geometrów“ dawnego muzeum.
Szkoła aleksandryjska przedstawia pierwszy przykład zastosowania systemu, który w ręku nowoczesnych przyrodoznawców, wydał tak cudowne owoce. Odrzucał on wyobraźnię, a zasadom swym kazał być odbiciem faktów, płynących z doświadczeń i dostrzeżeń, a stwierdzonych dowodami matematycznymi. Trzymał się przekonania, że jedyną drogą badania przyrody jest metoda doświadczalna. Poszukiwania Archimedesa o ciężarze gatunkowym, oraz optyczne dociekania Ptolemeusza, podobne są do spółczesnych nam badań fizyki doświadczalnej i uderzającą sprzeczność stanowią z mrzonkami dawniejszych pisarzy. Laplace powiada, że jedynem dostrzeżeniem Greków przed założeniem szkoły aleksandryjskiej, znanem w dziejach astronomii, jest zanotowanie letniego przesilenia przez Metona i Euktemona w r. 432. W tej wszechnicy spotykamy dopiero po raz pierwszy system łączący spostrzeżenia za pomocą narzędzi do mierzenia kątów z obliczeniami drogą trygonometryczną. Astronomia tedy stanęła tu na takiem stanowisku, że odtąd tylko wydoskonalać się mogła.
Nie zgadzałoby się ani z rozmiarami, ani z zamiarem niniejszego dzieła, gdybyśmy chcieli wdać się w szczegółowe wyliczenie wszystkich nabytków, jakiemi muzeum aleksandryjskie wzbogaciło skarbnicę wiedzy ludzkiej. Dosyć będzie gdy czytelnik otrzyma tu choć ogólne pojęcie o ich doniosłości; po szczegóły odsyłam go do szóstego rozdziału „Dziejów umysłowego rozwoju Europy“[1].
Nadmieniliśmy wyżej, iż filozofia stoicka wątpiła, czy rozum może dojść bezwzględnej prawdy. Podczas gdy Zenon poddawał się takim zwątpieniom, Euklides przygotowywał wielkie swe dzieło, któremu cały ród ludzki nie zdołałby zaprzeczyć. Żyje ono jeszcze, po dwudziestu dwóch przeszło wiekach, jako wzór ścisłości, jasności, oraz dokładności w dowodzeniu. Wielki ten geometra nie tylko pisał i o innych przedmiotach matematycznych, jakoto o przecięciach ostrokręgowych, oraz o poryzmatach czyli o wnioskowaniu matematycznem, lecz mu nadto przypisują traktaty o harmonii i optyce; w tym ostatnim rzecz jest rozbierana na podstawie przypuszczenia promieni wychodzących z oka na przedmiot.
Do rzędu matematyków i fizyków aleksandryjskich zaliczyć należy i Archimedesa, chociaż później mieszkał on w Sycylii. Pomiędzy matematycznemi pismami jego, znajdowały się dwie księgi o kuli i walcu, w których dowodził, że bryłowatość kuli równa się dwom trzecim bryłowatości opisującego ją walca. Autor tak wysoko cenił to odkrycie, iż rozporządził, aby rysunek wyobrażający je, umieszczono mu na grobowcu. Badał także kwadraturę koła i parabolę; pisał o konoidach i sferoidach, a także o spiralnej, która imię jego nosi, a której pomysł nasunął mu przyjaciel jego Konon Aleksandryjczyk. Na polu matematycznem Europa w ciągu dwóch tysięcy lat prawie nie wydała równego jemu. W dziale fizycznym on pierwszy położył zasady hydrostatyki; wynalazł sposób obliczania ciężaru gatunkowego; zbadał równowagę ciał pływających; odkrył wreszcie prawdziwą teoryę dźwigni oraz szrubę, znaną dotąd pod jego imieniem, do podnoszenia wody Nilowej. Jemu też przypisywać należy wynalazek szruby bez końca, oraz pewnego rodzaju zwierciadła palącego, którem, jak powiadają, podpalił flotę rzymską podczas oblężenia Syrakuz.
Eratostenes, który czas jakiś zawiadował księgozbiorem, wiele dzieł ważnych napisał. Z pomiędzy nich wspomnijmy o oznaczeniu przestrzeni pomiędzy zwrotnikami, oraz o próbie obliczenia wielkości ziemi. Zastanawiał się on nad ukształtowaniem i rozległością kontynentów, nad położeniem łańcuchów gór, nad wpływem obłoków, nad geologicznem zalaniem lądów, nad podnoszeniem się dna morskiego, rozwarciem się Dardanellów i cieśniną Gibraltarską, oraz nad właściwościami morza czarnego. Sporządził także dokładny opis ziemi w trzech księgach, pod względem fizycznym, matematycznym i dziejowym, dołączywszy mapę wszystkich znanych naówczas krajów. Dopiero w ostatnich latach słusznie oceniono ułamki ocalone z jego „Kroniki królów tebańskich“. Przez długie wieki patrzono na nią z nieufnością, polegając na mylnej naszej chronologii teologicznej.
Pomijamy tutaj wyliczenie dowodów, nagromadzonych przez Aleksandryjczyków, a przekonywających o okrągłości ziemi. Posiadali oni dokładne wyobrażenie o kuli ziemskiej, biegunach, osi, równiku i obu kołach biegunowych, o punktach równonocnych, przesileniach, o rozkładzie klimatów i t. d. Przytoczymy tu jeszcze rozprawy o przecięciach ostrokręgowych, oraz o dziełach „Maxima“ i „Minima“ Apolloniusza, który pierwszy podobno wprowadził do nauki wyrazy elipsa i hiperbola. Zaledwie słowem jednem wspomnieć mogę dostrzeżenia astronomiczne Arystylla i Tymocharysa. Badaniom tego ostatniego nad gwiazdą, zwaną Kłosem Panny, zawdzięczał Hipparch wielkie swoje odkrycie poprzedzania punktów równonocnych. On także oznaczył pierwszą nierówność w biegu księżyca i zrównanie środka; przyjął teorye epicyklów i mimośrodów, czyli geometryczne wytłómaczenie pozornych ruchów ciał niebieskich na zasadzie ruchu kolistego; przedsięwziął dokonanie spisu gwiazd sposobem alineacyi, czyli układania ich na pozornie jednej linii prostej. Ilość gwiazd tą drogą zanotowanych wyniosła 1.080. Usiłując tym sposobem opisać widok nieba, starał się on to samo uczynić i dla powierzchni ziemi, oznaczając położenie miast i innych miejscowości liniami długości i szerokości. On też pierwszy sporządził tablice słońca i księżyca.
Wśród tego świetnego grona geometrów, astronomów i fizyków, wydatnie występuje Ptolemeusz, autor wielkiego dzieła „Syntaxis czyli traktat o matematycznej budowie nieba“. Zachowywało ono swą wartość przez niespełna piętnaście wieków i ustąpiło miejsca dopiero nieśmiertelnym „Principiom“ Newtona. Rozpoczyna się ono twierdzeniem, że ziemia jest okrągła i umocowana w przestrzeni; opisuje dalej ułożenie tablicy cięciw i narzędzia do dostrzeżeń nad przesileniami; dowodzi nachylenia eliptyki; oznacza szerokości ziemskie za pomocą gnomonu; opisuje klimaty; okazuje, jakim sposobem obracać czas zwyczajny w gwiazdowy; podaje dowody wyższości roku zwrotnikowego nad gwiazdowym; opiera naukę o słońcu na zasadzie, że droga jego jest zwyczajną elipsą; tłómaczy zrównanie czasu; roztrząsa ruchy księżyca; pierwszą nierówność, zaćmienia jego i ruch węzłów. W dalszym ciągu dzieło to podaje własne Ptolemeusza spostrzeżenie, które unieśmiertelniło imię jego, a mianowicie odkrycie ewekcyi księżyca czyli drugiej nierówności, objaśnionej przezeń teoryą epicyklów. Próbuje on nadto oznaczyć odległość słońca i księżyca od ziemi, co mu się poniekąd udaje. Rozpatruje poprzedzanie punktów równonocnych, owo odkrycie Hipparcha, którego cykl całkowity obejmuje dwadzieścia pięć tysięcy lat. Podaje wreszcie spis 1022 gwiazd, rozprawia o istocie drogi mlecznej i wykłada po mistrzowsku ruchy planet. Ta ostatnia zasługa drugim jest pomnikiem sławy naukowej Ptolemeusza. Oznaczenia dróg planetowych dokonał on porównywując własne dostrzeżenia z obserwacyami poprzednich astronomów, a między innemi z Tymocharysa śledzeniem Wenery.
W muzeum też aleksandryjskiem Ktezybiusz wynalazł sikawkę ogniową; uczeń jego, Heron, ulepszył ją dodaniem dwóch cylindrów. Działała tam także pierwsza machina parowa wynalazku Herona; była ona systemu reakcyjnego, na zasadzie eolipili. Ciszę przybytku Serapionu przerywały klepsydry, czyli wodne zegary Ktezybiusza i Apolloniusza, mierzące czas spadającemi kroplami. Gdy zaś w Rzymie kalendarz tak się zagmatwał, że koniecznie potrzebował sprostowania, to Juliusz Cezar sprowadził z Aleksandryi astronoma Sozygenesa; z jego porady rok księżycowy został usunięty, rok cywilny ustalony wyłącznie według słońca i wprowadzony kalendarz tak zwany juliański.
Ganiono macedońskich władców Egiptu za sposób, w jaki się obchodzili z uczuciami religijnemi swojego czasu. Powiadano, że zniżyli je do prostego narzędzia politycznego, za pomocą którego trzymali w ręku niższe klasy, oświeconym podsuwając filozofię.
Rzecz jasna jednak, iż chwytali się tej drogi z doświadczenia, nabytego w owych wielkich wyprawach, które Greków uczyniły przodownikami świata. W oczach ich wyobrażenia mitologiczne przodków rozwiewały się w baśnie, a cuda, któremi dawni poeci przystroili morze śródziemne, okazały się marnemi złudami. Znikły bóstwa z Olimpu sam nawet Olimp okazał się przywidzeniem wyobraźni. Znikła groza Hadesu; nie umiano nawet miejsca jego wynaleźć. Ulecieli bogowie i boginie z gajów, pieczar i rzek Azyi Mniejszej, sami ich czciciele zaczęli wątpić, czy byli tam kiedy. Jeżeli jeszcze dziewice syryjskie miłosnemi piosnkami opłakiwały zgon Adonisa, to było już tylko wspomnienie, nie rzeczywistość. Persya także coraz to zmieniała wiarę krajową. Zamiast objawienia Zoroastrowego, chwyciła się dualizmu, a później, pod nowymi wpływami politycznymi, przyjęła magizm: zaczęła czcić ogień i utrzymywać płonące ołtarze na szczytach gór; ubóstwiała także słońce. Podczas wyprawy Aleksandra szybko dążyła ku panteizmowi.
W kraju, gdzie w chwili upadku politycznego bóstwa narodowe okazują się zgoła bezsilnemi, zmiana religii jest nieuchronną. Szanowne bóstwa egipskie, na cześć których wznoszono obeliski i świątynie, raz po raz ulegały orężowi obcych zdobywców. Nie dziw tedy, że na ziemi piramid, kolosów i sfinksów wyobrażenia bóstw traciły żywotną rzeczywistość i przestawały być przedmiotem wiary. Uczuwano potrzebę coraz nowych: Serapis wypierał Ozyrysa. Po kramach zaś i na ulicach Aleksandryi snuły się tysiące żydów, co zapomnieli o Bogu, mieszkającym za zasłoną świątyni.
Urok tradycyi, objawienia i dawności począł się rozwiewać. Podania mitologii europejskiej, objawienia azyatyckie, uświęcone wiekami dogmaty Egiptu, wszystko to przeminęło, lub przemijało. Tu Ptolemeuszowie poznali znikomość form religijnych.
Lecz pojęli też oni zarazem, że istnieje coś trwalszego nad formy religijne, które, podobne postaciom organicznym okresów geologicznych, raz zniknąwszy, giną na zawsze, nigdy się nie odnawiając, nigdy nie wracając. Pojęli też oni, że poza tym światem znikomych ułud i przywidzeń, kryje się świat odwiecznej prawdy.
Świata tego niepodobna odkryć ani za pomocą marnych podań, przekazujących nam poglądy wylęgłe w zaraniu cywilizacyi, ani przez mrzonki mistyków, którym się zdawało, że byli natchnionymi. Odsłonić go można jedynie drogą matematyki i czynnego badania przyrody; ta tylko przynosi ludzkości trwałe, nieprzebrane i nieocenione skarby.
Nigdy nie przyjdzie dzień, w którym zaprzeczonem zostanie którekolwiek twierdzenie Euklidesa; nikt nigdy nie podda pod wątpliwość kulistego kształtu ziemi, poznanego przez Eratostenesa; świat nie pozwoli nigdy zapomnieć wielkich odkryć i wynalazków fizycznych, dokonanych w Aleksandryi i Syrakuzach. Imiona Hipparcha, Apolloniusza, Ptolemeusza, Archimedesa ze czcią wymawiać będą ludzie wszelkiego wyznania, dopokąd istnieć będzie mowa ludzka.
Tak więc muzeum aleksandryjskie stało się kolebką wiedzy nowożytnej. Wprawdzie dawno przed jej założeniem czyniono już dostrzeżenia astronomiczne w Chinach i Mezopotamii; uprawiano także matematykę z niejakiem powodzeniem w Indyi. Lecz w żadnym z tych krajów badania nie przybrały łącznej i ustalonej postaci; w żadnym z nich nie posługiwano się doświadczeniami fizycznemi. A właśnie znamieniem cechującem naukę tak aleksandryjską, jak i wogóle nowoczesną, jest to, iż się nie ogranicza dostrzeżeniami, ale opiera się na czynnem badaniu przyrody.