Dzieje stosunku wiary do rozumu/Przedmowa autora

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John William Draper
Tytuł Dzieje stosunku wiary do rozumu
Wydawca Drukarnia Narodowa w Krakowie
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Aleksander Karłowicz
Tytuł orygin. History of the Conflict Between Religion and Science
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PRZEDMOWA AUTORA.

Ktokolwiek miał sposobność obeznać się ze stanem umysłowym oświeconych klas Europy i Ameryki, nie mógł nie dostrzedz w nich szybko wzrastającego rozbratu z religią krajową i nie zauważyć, że gdy szczersi z tem się nie tają, większość oddala się od niej w sposób bardziej niebezpieczny, bo milcząco i niepostrzeżenie.
Rozbrat ten tak jest powszechny i tak potężny, że niepodobna zapobiedz mu ani pogardą, ani karami; nie ustąpi on ani przed szyderstwem, ani przed naganą, ani przed siłą. Nadchodzi czas, gdy z jego powodu nastąpią ważne skutki polityczne. Duch kościelny oddawna już nie ożywia polityki świata. Znikł zapał wojenny ku obronie wiary. Pozostały tylko, jako wspomnienia, marmurowe posągi krzyżowców, wznoszące się w cichych kaplicach kościołów nad ich grobami. Że nadchodzi przełom, widać to ze stosunku wielkich państw względem papieztwa. Papieztwo przedstawia pojęcia i pragnienia dwóch trzecich ludności europejskiej. Domaga się ono pierwszeństwa politycznego, opierając się na swych roszczeniach do boskiego pochodzenia i posłannictwa; domaga się także przywrócenia średniowiecznego stanu rzeczy, głośno oświadczając, że nie przystanie na żadną zgodę z cywilizacyą nowożytną.
Ta walka religii z wiedzą jest dalszym ciągiem zatargu, rozpoczętego wówczas, gdy chrześciaństwo zaczęło dosięgać władzy politycznej. Wszelkie objawienie boskie, ma się rozumieć, nie może znosić zaprzeczenia; musi ono odrzucać wszelki postęp jako taki i poglądać z pogardą na doskonalący się rozwój umysłowy człowieka. A jednak pojęcia nasze o każdym przedmiocie ulegają ciągłym przemianom, skutkiem niepowstrzymanego postępu wiedzy ludzkiej.
Niepodobna zdaje się przecenić ważności sporu, w którym, chcąc nie chcąc, każdy myślący człowiek wziąć udział musi. W tak ważnej sprawie, jak religia, wszyscy, których widoki doczesne nie są splątane z istniejącemi urządzeniami, gorąco pragną znaleźć prawdę. Szukają wyjaśnienia tak przedmiotu zajścia, jak i postępowania walczących.
Dzieje wiedzy nie są prostem opowiadaniem o poszczególnych odkryciach; stanowią one raczej obraz walki dwóch potęg: z jednej strony umysłu ludzkiego, wydzierającego się z więzów, a z drugiej krępujących go czynników: wiary tradycyjnej i ludzi interesownych.
Nikt dotychczas nie zapatrywał się na ten przedmiot z takiego stanowiska. A jednakże tak pojmowany, przedstawia się on nam jako kwestya żywotna, a nawet jako najżywotniejsza ze wszystkich.
Przed niewielu laty byłoby rzeczą niepolityczną, a tem samem niewłaściwą dotknąć chociażby najlżejszą wzmianką tego sporu; należało owszem najstaranniej go omijać. Spokój bowiem społeczeństwa tak dalece zawisł od trwałości zasad jego religijnych, że nikomu nie wolno lekkomyślnie go zamącać. Lecz wiara, z istoty swej, jest niezmienną, nieruchomą; wiedza zaś postępową; więc z czasem nastąpić musi pomiędzy niemi niepodobna do ukrycia rozterka. Naówczas obowiązkiem ludzi, których życie oswoiło z obiema temi drogami myśli, jest przedstawić skromnie, ale stanowczo swoje poglądy, oraz rozważyć obustronne roszczenia spokojnie, bezstronnie i filozoficznie. Dzieje bowiem dowodzą, że gdy się tego nie uczyni, to nastąpią zgubne i długotrwałe klęski społeczne. Kiedy starodawne wierzenia mitologiczne runęły pod ciężarem własnych sprzeczności, ani cesarze rzymscy, ani filozofowie ówcześni nie uczynili nic, coby stosownie pokierowało mniemaniem powszechnem. Pozostawili sprawy religijne własnym ich losom, nie dziw przeto, że dostały się one do rąk ciemnego i szalonego duchowieństwa, pasożytów, rzezańców i niewolników.
Mrok umysłowy, który pokrył Europę skutkiem zaniedbania tak ważnego obowiązku, rozwiewa się obecnie; żyjemy w jutrzence lepszej doby. Społeczność trwożnie oczekuje światła, aby się przekonać, zkąd ono zajaśnieje. Widzi ono wyraźnie, że szlak, którym dotąd dążył pochód cywilizacyi, został opuszczony i że się rozpoczęła nowa żegluga na nieznanych przestworach.
Chociaż głęboko przejęty jestem temi myślami, nie zabrałbym się jednak do napisania tej książki ani do narzucania publiczności zawartych w niej poglądów, gdyby treść jej nie stanowiła przedmiotu długich i poważnych moich rozmyślań. Prócz tego silną podnietą do przedsięwzięcia tego zadania była dla mnie i ta okoliczność, że „Dzieje umysłowego rozwoju Europy“, ogłoszone przezemnie lat temu kilkanaście, doczekawszy się licznych wydań w Ameryce i Anglii, oraz wielu przekładów na języki europejskie: francuski, niemiecki, rosyjski, polski, serbski i t. d., wszędzie doznały życzliwego przyjęcia.
Zbierając i porządkując zasoby do dzieła, które wydałem p. n. „Dzieje wojny domowej amerykańskiej“, a które jest owocem bardzo mozolnej pracy, nabrałem wprawy w porównywaniu sprzecznych twierdzeń i w godzeniu niesfornych uroszczeń. Przychylność, z jaką publiczność amerykańska przyjęła tę pracę, słusznie sądzić mogąca rozpatrywane w niej wypadki, natchnęła mnie tem większem zaufaniem. Poświęcałem także wiele uwagi doświadczalnemu badaniu zjawisk przyrodzenia i ogłosiłem kilka znanych rozpraw tej treści. Zdaje się że każdy, kto się oddaje takim poszukiwaniom i poświęca znaczną część życia na publiczny wykład nauk, musi się przejąć zamiłowaniem bezstronności i prawdy, zaczerpniętem z filozofii. Ona to wlewa w nas pragnienie poświęcania dni naszych dla dobra ludzkości, abyśmy o wieczornym zmroku żywota, spoglądając w przeszłość, nie musieli się spostrzegać, jak dalece marne i niepożyteczne zgłębialiśmy rzeczy.
Chociaż nie szczędziłem pracy na ułożenie tego dzieła, czuję wszelakoż ile nie dorównywa ono przedmiotowi, który, aby należycie wyłożyć, wypada dobrze znać nauki przyrodzone, dzieje, teologię i politykę; każda stronnica jego winnaby jaśnieć żywą myślą i faktami. Lecz pomyślałem sobie, że stanowić ono będzie niejako przedmowę, wstęp do całego szeregu pism, które wypadki i wymagania naszego czasu wywołają. Stanęliśmy bowiem nad krawędzią wielkiego zwrotu w umysłach. Wiele utworów lżejszej literatury będzie musiało ustąpić miejsca głębszym i poważniejszym pracom, które ożywią się troską o byt zagrożony i burzyć się będą namiętnościami klerykalizmu.
Starałem się przedstawić tu jasny i nieuprzedzony obraz poglądów i czynów dwóch ścierających się stronnictw. Usiłowałem do pewnego stopnia przejąć się niemi, aby doskonale zrozumieć ich pobudki; lecz przedewszystkiem starałem się stać na uboczu i bezstronnie opowiadać ich ruchy.
Spodziewam się przeto, iż ktokolwiekby zamierzał sądzić tę pracę, zechce nie zapominać, iż celem jej jest nie obrona poglądów i roszczeń jednego ze stronnictw, lecz jasne i otwarte wyłożenie zapatrywań i pragnień obudwu. W układzie każdego rozdziału zamieszczam nasamprzód pogląd kościelny, a po nim przeciwny.
Przy takiem opracowaniu przedmiotu, nie uważałem za rzecz potrzebną, wiele uwagi poświęcać bardziej umiarkowanym lub pośrednim mniemaniom, albowiem chociaż same w sobie wielkiej mogą być one wartości, to jednak w walce tego rodzaju nieuprzedzony czytelnik głównie mieć na oku winien nie tyle umiarkowanych, ile krańcowych, bo tych działanie o skutku stanowi. Z tego powodu mało miałem do powiedzenia o dwóch większych kościołach chrześciańskich, protestanckim i greckim.
Mówiąc tedy o chrześciaństwie, rozumiem zwykle kościół rzymski, po części dlatego, że wyznawcy jego najliczniejszymi są pomiędzy chrześcianami, po części znowu dlatego, że wymagania jego najbardziej są wygórowane, a wreszcie ponieważ zwykle usiłował on wymagania te popierać ramieniem władzy świeckiej. Żaden z kościołów protestanckich nigdy nie zajmował równie panującego stanowiska, nigdy żaden nie wywierał tak szerokiego wpływu na politykę. Po większej części przeciwne były one przymusowi i za wyjątkiem kilku przykładów, opór ich nie posuwał się po za podniecanie nienawiści teologicznej.
Co się tyczy wiedzy, nigdy nie szukała ona przymierza z władzą świecką. Nigdy nie usiłowała ściągnąć nienawiści lub naprowadzać klęski społeczne na kogokolwiek z ludzi. Nigdy nie zadawała nikomu ani udręczeń moralnych, ani mąk cielesnych, a tem mniej śmierci, w celu utrzymania lub szerzenia swych pojęć. Staje ona przed nami niesplamiona okrucieństwem i zbrodnią. Ale tam z Watykanu — wspomnijmy tylko inkwizycyę — wznoszą się teraz ręce, wołając pomocy Boga miłosiernego, a ręce te są w krwi zbroczone.
Są dwa sposoby pisania dziejów: artystyczny i naukowy. Pierwszy przypuszcza, że ludzie tworzą wypadki; wybiera więc jakąś wydatniejszą osobistość, maluje ją fantastycznemi barwy i czyni bohaterem romansu. Drugi, w przekonaniu, że sprawy ludzkie toczą się nieprzerwanym łańcuchem, w którym każde ogniwo jest wynikiem poprzedzającego, a przyczyną następnego, oświadcza, że nie ludzie rządzą wypadkami, ale wypadki ludźmi. Pierwsza metoda wydaje utwory, które, choć nas bawią i zajmują, o jeden stopień tylko są wyższemi nad powieści; druga jest poważną, może nawet odstręczającą, gdyż surowo nakazuje nam wierzyć w panowanie niewzruszonych praw i w bezsilność zabiegów ludzkich. W rzeczach tak uroczystych, jak przedmiot tej książki, romantyzm i maniera popularna byłyby zgoła nie na miejscu.
Jeżeliby potrzeba było dowodzić niewiarogodności utworów artystyczno-dziejowych, to znaleźlibyśmy przykład we własnem doświadczeniu. Jakże często bowiem najpoufalsi przyjaciele nasi nie dostrzegają istotnych pobudek codziennych postępków naszych; jak często mylnie tłomaczą nasze zamiary! Jeżeli tak się dzieje w sprawach, które się odbywają przed naszemi oczyma, to czyż nie powinniśmy sądzić, że niepodobieństwem jest należycie zrozumieć czyny ludzi, którzy żyli przed laty, a których nigdyśmy nie widzieli.
W wyborze i układzie przedmiotów, które tu rozstrząsam, trzymałem się po części „Wyznania wiary“ ostatniego soboru, a po części dziejowego porządku wypadków. Nie bez zajęcia zauważy czytelnik, że i nam te pytania nasuwają się tak samo, jak filozofom starożytnej Grecyi; i my rozprawiamy o tych samych, co oni rzeczach: Co to jest Bóg? Co to jest dusza? Czem jest świat? Jak jest rządzony? Czy posiadamy jakiekolwiek kryteryum czyli sprawdzian prawdy? Myślący czytelnik zapyta siebie: „Czy nasze odpowiedzi na te pytania są choć trochę lepsze?“
W ogóle przeto treść tego dzieła jest taka:
Nasamprzód zwracam uwagę na początek wiedzy nowożytnej, różniącej się od starożytnej tem, iż polega nie na samem myśleniu, ale na dostrzeżeniach, doświadczeniach i dowodzeniach matematycznych; okazuję, iż wynikła ona z wypraw macedońskich, które zbliżyły Azyę z Europą. Krótki rys tych pochodów oraz muzeum aleksandryjskiego rozjaśnia jej istotę.
Dalej przytaczam pokrótce dobrze znane początki chrześciaństwa i maluję postęp jego aż do zagarnięcia władzy cesarskiej i do przekształcenia, które przebyło skutkiem zmieszania się z pogaństwem, panującem naówczas w cesarstwie rzymskiem. Dostrzegłszy niezgodności swej z nauką, zamknęło ono przemocą szkoły aleksandryjskie, zmuszone będąc do tego przez warunki polityczne swojego położenia.
Ustawiwszy tak przeciwników do walki, opowiadam naprzód dzieje pierwszego ich spotkania; jest to pierwsza, czyli południowa reformacya. Punktem spornym jest istota Boga. Tkwi już w tem starciu zarodek mahometaństwa. Skutkiem tej walki znaczna część Azyi i Afryki, z historycznymi grodami: Jerozolimą, Aleksandryą i Kartaginą, oderwała się od chrześciaństwa, a wiara w jednego Boga ustaliła się w większej części byłego państwa rzymskiego.
Po tym wypadku politycznym nastąpiło odrodzenie się nauk i założenie wszechnic, szkół i księgozbiorów w krajach arabskich. Nowi zdobywcy, dążąc szybko naprzód w rozwoju umysłowym, odrzucili antropomorficzne pojęcia o naturze Boga, krążące w wierzeniach ludowych, a przyjęli bardziej filozoficzne, pokrewne z temi, do których doszli uprzednio Indowie. Skutkiem tego był nowy zatarg, dotyczący istoty duszy. Pod nazwą awerroizmu wystąpiły na jaw teorye emanacyi i absorbcyi, czyli wypływu i zlania się. Udało się inkwizycyi ku końcowi średnich wieków wygnać tę naukę z Europy, a obecnie sobór watykański wyklął ją formalnie i uroczyście.
Z czasem, skutkiem postępu w astronomii, geografii i innych naukach, nabyto dokładnych wiadomości o położeniu i stosunku ziemi, oraz o budowie świata; a ponieważ religia, opierając się na tem, co poczytywano za właściwe tłumaczenie biblii, twierdziła, że ziemia jest środkowym i najważniejszym punktem we wszechświecie, wszczęła się trzecia walka. W niej Galileusz dowodził hufcem nauki. Wynikiem tego zatargu było pobicie kościoła na punkcie spornym. Później powstał jeszcze podrzędny spór o wiek świata; kościół utrzymywał, że istnieje on tylko około sześciu tysięcy lat, lecz i tutaj doznał porażki.
Światło historyi i przyrodoznawstwa szerzyło się stopniowo w Europie. W szesnastym wieku urok chrześciaństwa rzymskiego wielce się zmniejszył skutkiem upokorzeń moralnych, których doznało, a także z powodu jego stanu politycznego i moralnego. Wielu ludzi pobożnych jasno widziało, że religia nieodpowiedzialną była za fałszywe położenie, w jakiem się znalazła, lecz że niedolę jej głównie przypisać należało sojuszowi, który niegdyś zawarła z pogaństwem rzymskiem. Najprostszem lekarstwem tedy było powrócić do pierwotnej czystości. Takim sposobem wszczęła się czwarta walka, znana pod nazwą reformacyi drugiej czyli północnej. Wyraziła się ona głównie w sporze o sprawdzian prawdy, czy takowy ma się znajdować w kościele, czy też w biblii. Rozstrzygnięcie jego wymagało ustalenia praw rozumu, czyli wolności myśli. Luter, najwydatniejszy mąż tego okresu, potrafił wykonać swe zamiary z niepospolitem powodzeniem, tak iż po skończonej walce okazało się, że północ Europy stracona była dla chrześciaństwa rzymskiego.
Żyjemy teraz w chwili sporu o sposób, jakim świat jest rządzony: czy nieustannem wtrącaniem się bóstwa, czy też działaniem praw odwiecznych a niezmiennych. Rozwój umysłowy chrześciaństwa dobiegł obecnie mety, której arabizm dosiągł w dziesiątym i jedenastym wieku; teorye, rozbierane naówczas, znowu się myśli naszej nasuwają, pod nazwą ewolucyi, stworzenia, rozwoju.
Zdaje się, że w tych ogólnych kategoryach mieszczą się wszystkie ważniejsze punkta potężnej walki. Grupując pod tymi zrozumiałymi zagłówkami mające się rozpatrzeć fakta i rozbierając każdy ustęp oddzielnie, pozyskamy bezwątpienia jasny pogląd na ich związek wewnętrzny i następstwo dziejowe.
Rozstrząsałem owe zatargi, ile możność dozwalała, w ich porządku chronologicznym, a dla uzupełnienia rzeczy dodałem rozdziały, zawierające:
Co chrześciaństwo łacińskie uczyniło dla cywilizacyi nowożytnej.
Co wiedza jej przyniosła.
Stanowisko chrześciaństwa rzymskiego w obec zagrażającej walki, ile się wyraziło na soborze watykańskim.
Uwaga niejednego szukającego prawdy człowieka zwykle tak bywa zaprzątnięta drobnostkami waśni sekciarskich, że długowieczne zapasy, których dziejom książkę tę poświęciłem, pospolicie mało są znane. Usiłując nie tracić z oczu postanowienia, iżby dzieło to przejęte było duchem bezstronności, starając się mówić z uszanowaniem o ścierających się stronnictwach, lecz nigdy nie taić prawdy, polecam je rozważnemu sądowi światłego czytelnika.

Jan Wilhelm Draper.
N. York, Uniwersytet.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John William Draper i tłumacza: Jan Aleksander Karłowicz.