Dwa Bogi, dwie drogi/Tom II-gi/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa Bogi, dwie drogi
Podtytuł Powieść współczesna
Tom Tom II-gi
Wydawca Zofia Sawicka
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Mińsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Późnym wieczorem powrócił z głową zwieszoną smutnie profesor Kwiryn do jednej z izdebek małych w hotelu Luna. Cały ten dzień przebył na strasznych mękach, w zupełnie daremnej walce z kobietą, która z poważnych, najsilniej uczutych słów jego czyniła sobie igraszkę...
Zaczynał się przekonywać, że posłannictwo jego, równie jak każde inne, musiało pozostać bez najmniejszego skutku, i że wypadek chyba jakiś, kaprys kobiety — coś niespodzianego, mogło Ottona ocalić.
Do młodego ucznia oszalałego dziwnie, mówić było próżno, jak sam wyznawał był chorym, a na chorobę nie mogły działać argumenta. Róża zaś ze wszystkiego żartowała, zarazem uwziąwszy się Kwirynowi jeśli nie zawrócić głowę, to go podbić urokiem swoich wdzięków.
Najmniejszego to nie uczyniło na nim wrażenia, oburzyło go tylko, lecz zaniepokoiło i upokorzyło, bo widział że ta kobieta miała go jak innych za człowieka bez zasad, za łatwą zdobycz, za istotę którą wolno jej było pomiatać.
Wyobrażał ją sobie zepsutą, ale takiej jakiejś płochości bez uczucia, bez sromu, naiwnej, bezmyślnej, nie przypuszczał ani w niej ani w żadnej innej kobiecie. Zdała mu się wyjątkową, fenomenalną — poczwarną, a trzeba było ażeby jego nieszczęśliwy brat i najukochańszy uczeń, trafili właśnie na tę istotę niebywałą...
Czuwając długo, Kwiryn mocno potém ze znużenia nad ranem usnął, obudził się późno i nie był jeszcze gotów do wyjścia, gdy z wielkiém podziwieniem jego, służący mu przyniósł kartę wizytową Senatora, który pragnął z nim mówić.
Nie mogąc pojąć co to znaczyć miało, Profesor przeprosił jako nie ubrany i obiecał sam zejść do mieszkania pana S. dowiedziawszy się o nu-merze. Senator miał salonik z alkową na pierwszém piętrze. Kwiryn zastał go ubranym już przy herbacie i gazecie.
Nadzwyczaj uprzejmie przyjął go wielki pan z tą grzecznością ludzi dobrego towarzystwa, która natychmiast kruszy lody i czyni swobodnym.
— Daruj mi pan, że go niepokoję — odezwał się gospodarz. Nie mylę się, że jesteś bratem Marwicza, męża pięknej Róży!
— Tak jest! odparł smutnie Kwiryn.
— Rozumiem więc pańskie przybycie tutaj, ciągnął dalej Senator. Ta biedna Róża, prawdziwe dziecko, postąpiła sobie bez żadnego taktu. Słyszę że zamierza prosić o rozwód i wychodzi za młodego Kellnera, który młodszy jest pewnie od niej, nie tak bogaty jak się jej może zdaje, zazdrośny...
Ruszył ramionami...
— Masz pan jaki wpływ na bratowę? spytał.
Najmniejszego! odpowiedział profesor. — Nie jestto kobieta, na którą mógł by ktoś wpłynąć. Prędzej daleko miałbym prawo sobie pochlebiać, że wpłynę na Ottona, którego wychowałem i który mnie kocha. Ale ten — jest jak oszalały!
Senator się rozśmiał.
— Pierwsza pasya! — odparł chłodno. Ja pańskiemu bratu i tej biednej swawolnicy życzę dobrze. Trzeba się starać aby tej niedorzeczności koniec położyć...
Kwiryn nic nie mówiąc okazał tylko twarzą iż radby z duszy przyczynić się do tego.
— Weźmy się za ręce — dodał Senator wyciągając do Kwiryna rękę swą arystokratyczną, białą, piękną prawie jak kobiecą, miękką i zwiędłą — weźmy się za ręce. Pan działać się staraj na Kellnera, ja będę usiłował wpłynąć na bratowę.
— Oni dziś chcą w dalszą podróż wyruszyć — odezwał się profesor.
— Dokąd?
— Zdaje mi się, że pani Róża, która kieruje wszystkiém, sama dobrze jeszcze nie wie.
— Mniejsza oto — przerwał Senator — możemy im towarzyszyć, czy chcą czy nie chcą.
Chociaż najmniejszej już nie miał nadziei, aby mógł się przydać na co, Kwiryn dał się namówić Senatorowi do dalszej podróży. Po chwili rozstali się i profesor myślał co z sobą zrobi, czy pójdzie do biblioteki w pałacu Dożów, czy do hotelu San-Marco, gdy Otton wszedł do niego.
Był blady, od wczoraj zmieniony strasznie, i Kwiryn który przy pierwszém widzeniu się znalazł go zmizerowanym, chorobliwie wyglądającym, tego dnia niemal się uląkł o niego.
— Czyś nie chory? zapytał witając.
— Zdrów nie jestem — ale to mała rzecz — odparł siadając Otton. Zdaje mi się, że się musiałem zaziębić. Kaszlę, miewam wieczorami dreszcze, jakby febrę. Od kilku dni trochę krwią pluję...
— Radziłeś się doktora?
Otton się rozśmiał.
— Ale o to się radzić nie warto! To przejdzie samo w tym klimacie.
— Jedziesz dziś? rzekł przypatrując mu się profesor.
— Nie — Róża zmieniła projekt — rzekł kwaśno. Jeśli się nie mylę, bawi ją pan Senator, więc Wenecya stała się znośną.
Przeszedł się Otton po pokoju i dodał.
— Dziwna kobieta! Trzeba było ażebym ja właśnie trafił na taką uroczą, ponętną dla mnie, szatańsko sympatyczną istotę bez serca!!
— I — dodał ściskając go profesor — i chciał los swój na wieki z nią związać!!
— Gdybym dziś nawet ochłonął i uczuł niebezpieczeństwo, kochany profesorze — dołożył Otton ponuro — cofnąć się nie mogę.
Uczciwy człowiek nie opuszcza tak kobiety, której dał słowo.
— Zrozumiałbym to — odezwał się Kwiryn, gdyby przez to kobieta zgubioną, skompromitowaną być miała. Ta nieszczęśliwa, którą ja ze wstydem nazywać muszę bratową, może powrócić do domu! Żądają jej tam! Losu jej na sumieniu mieć nie będziesz.
Otton pomyślał nieco.
— Tak — dołożył — ale ona mnie kocha — po swojemu!
To ostatnie wyrażenie wywołało uśmiech na usta Kwirynowi.
Rozmowa niepostrzeżenie się przedłużyła. Kellner zaczynał już być niespokojnym, zapragnął powracać do hotelu i zabierał z sobą profesora.
Wyszli więc. Pod prokuracyami ruch był jak zwykle wielki, powoli więc przeciskać się musieli pod portykami, nim od Luny dostali się do Ś-go Marka. Już dochodząc tu, Otton się zatrzymał. Zdawało mu się, że zdaleka postrzegł idącą z Senatorem Różę. Szła sparta na jego ręku, żywo prowadząc rozmowę. Nie był tego pewien Otton i dopiéro poznawszy parasolik i kapelusz, szybko pociągnął z sobą Kwiryna.
Chciał dogonić tę parę, lecz daleko prędzej idąca Róża już była około Piazetty, i gdy oni się zbliżyli do kolumny Ś. Teodora, siedziała w gondoli ze swym towarzyszem. Dwóch wioślarzy żywo popędziło czółno ku Lido. Otton ze wzruszenia zakaszlał się mocno. Chciał wziąść zaraz drugą gondolę, (stręczyło się ich mnóstwo) i dopędzać zbiegów; profesor zaklinać go zaczął, prosić, tak że potrafił w końcu powstrzymać. Zostali więc na brzegu patrząc, jak czarna gondola uciekała im szybko i wesoło...
— Gonić byłoby i śmieszném i prawie niegrzeczném, rzekł Kwiryn. Daleko przyzwoiciej jest nie okazywać się tak zazdrośnym.
Nie mógł jednak zupełnie zostać obojętnym Otton, i rozmówiwszy się z gondolierami, którzy znali tego który powiózł Różę, umówił się aby mu do Giardino reale dali znać o powrocie.
Usiedli tymczasem na rozmowę, a pozostawszy sam na sam z uczniem, Kwiryn korzystał z tego aby go uspokoić i wystawić mu całe niebezpieczeństwo, na jakie go ta miłość nieszczęśliwa naraziła.
— Możesz-że się ty po niej spodziewać, aby dla miłości twej zmieniła charakter, temperament, nałogi, tryb życia? mówił do niego. Nie poszanowała małżeństwa jednego, drugie ją więcej nie będzie wiązać od tamtego. Widzisz jej płochość w tej samej chwili.
Otton odpowiedział broniąc się tém, że wieś i zmiana życia może wpłynąć na nią; widać jednak było że w to co mówił, sam nie bardzo wierzył. Smutny był jak noc, oburzony, rozżalony. Walczył z sobą, zdając się chwilami poddawać profesorowi i słuchać go z uwagą i wdzięcznością; potém znów wracały wspomnienia, namiętność, burza zawiedzionych nadziei nim miotała.
Siedzieli tak w Giardino bardzo długo; zjedli tu coś, czekali i czekali na mającego im dać znać gondoliera. Nareszcie pod wieczór, gdy niepodobna było przypuszczać, ażeby Róża z Senatorem, rybą gotowaną, jaką mogła znaleźć na Lido, miała się zaspokoić i zapomnieć o obiedzie, Otton wniósł że gondola musiała już przybić gdzieindziej do brzegu i pociągnął z sobą profesora do San-Marco.
Spodziewał się tu zastać Różę, ale — nie było jej. Służąca tylko powiadała, że przysłała po jakąś chustkę i że prawdopodobnie miała być w teatrze.
To nagłe wyemancypowanie się i takie lekceważenie Ottona, wprawiło go w gniew, który Kwiryn starał się jak mógł ukoić.
Poszli pod prokuracye do Floryana, chociaż Kellner chciał gonić za zbiegłą do teatru. Lecz że kaszlał coraz mocniej, a gniew powiększał jeszcze te napady, Profesor zaklął go, aby z nim pozostał. Gdy się ściemniać zaczęło, dreszcze napadły Ottona i Kwiryn ztąd odprowadził go do łóżka wprost, a sam pobiegł po lekarza, którego mu zalecono.
Stary Włoch, którego o tej godzinie niełatwo było wynaleźć za mostem Rialto, i któremu się nie bardzo chciało jechać — dał się wyciągnąć profesorowi, przybył do chorego, zapisał leki jakieś, nakazał spoczynek i ostrożność od zaziębienia.
Kwiryn go wyprowadzając zapytał wprost o stan Ottona, wiedząc jak choroby piersiowe w tym wieku są groźne.
— O! nie bój się pan — odparł doktor, pacyent jest roznerwowany, zmęczony, ma skłonność do choroby, lecz zapobiedz jej bardzo można jeszcze. Życzyłbym mu tylko z Wenecyi uciekać, bo tu dlań powietrze nie jest dobre... lato przebyć gdzieś w chłodzie, a zimę w Pizie... Nadewszystko zaś unikać wzruszeń i żyć wstrzemięźliwie i spokojnie...
Uspokoiło to nieco Kwiryna, nie odstąpił jednak chorego i pozostał przy nim. Lekarstwo byłoby może skutkowało, gdyby nie ciągły niepokój o Różę, która wcale jakoś powracać nie myślała, i z teatru, jak się okazało, udała się do kawiarni Floryana z Senatorem na lody i herbatę. Otton, choć znała zazdrość jego i drażliwość, wcale ją nie zdawał się obchodzić.
Była północ już, gdy odprowadzona przez swego wiernego towarzysza, Róża zjawiła się w mieszkaniu, dowiedziała od służącego o chorobie Ottona i weszła do pokoju, w którym Kwiryn przy nim siedział.
Zbliżyła się nieco ku łóżku.
— Cóż to — pan chory jesteś? spytała obojętnie. Pan wiesz jak ja chorych nie lubię, nie stworzoną jestem na siostrę miłosierdzia, to mnie nudzi.
Otton zaognionym wzrokiem odpowiedział jej tylko. Znudzona zwróciła się do profesora z zapytaniem.
— Seryo? chory?
A gdy Kwiryn potwierdził, poruszyła ramionami i skinąwszy ledwie głową Ottonowi, wyszła natychmiast.
Zdawało się, że na Kellnerze ta obojętność uczyniła wrażenie. Powołał do siebie Kwiryna i prosił go żeby przy nim pozostał. Noc przeszła dosyć niespokojnie, lecz dawane lekarstwo przemogło naostatek gorączkę i podrażnienie: Otton usnął. Pozasłaniano okna, a że sen nie przyszedł rychło, dano mu spać tak długo jak chciał i gdy się obudził, pani Róży już w domu nie było.
Doktor przybyły nie radził wstawać dnia tego; Otton, co dziwna, nie napierał się nawet i parę razy niespokojnie zapytawszy o Różę, rozmowy o niej nie wznowił.
Tak się ściągnęło do wieczora. Otton był drzemiący, cierpienie zdawało się już więcej moralne niż fizyczne... Profesor nie opuszczał go na chwilę. Róża się wcale nawet nie dowiadywała.
Druga noc przeszła spokojniej. Kwiryn ją przesiedział w fotelu drzemiąc, zrywając się, myśląc o swém osobliwszém położeniu i o bratowej swej, której pojąć nie mógł postępowania.
Zrana Otton spał jeszcze, gdy profesor wyszedłszy na korytarz, od niechcenia zapytał służącego o panią Różę. Stała w pokojach sąsiednich, w których najmniejszego ruchu słychać nie było.
— Pani? pan się pyta o tę która przybyła z chorym? Przecież ona w nocy wyjechała!
— Jakto? wyjechała! zakrzyknął Kwiryn — ale to nie może być!
Służący się uśmiechnął.
— Jakże nie może być? odparł. Bardzo dobrze wiem o tém, bom nosił na wyjezdném rachunek, sądząc że go opłaci. Odesłała mnie z nim do chorego pana. Tak, tak, pojechała w nocy, niemłody pan jej towarzyszył... Była w bardzo złym humorze.
Pot wystąpił na czoło Kwirynowi; myślał jak wybrnie z tego ze swoim chorym, jak mu to potrafi powiedzieć, jak go pocieszyć. Radowało go to w duszy, bo Otton zdawał się być ocalonym; lecz nimby się namiętności ukołysały, ile miał z nim do przetrwania!
Rozmyślał jeszcze w korytarzu stojąc, gdy posłyszał szmer w pokoju Ottona i wróciwszy do niego, znalazł go pokrzepionym, zabierającym się wstawać.
Kwiryn począł mu to odradzać.
Kellner zapewniał że się czuł dosyć silnym, by nieznośne mu łóżko porzucić.
— Chcę się też, dodał stanowczo — rozmówić raz z panią Różą, abym wiedział czy woli mnie czy Senatora.
— O to, zdaje mi się, że jej już pytać nie trzeba — odparł Kwiryn, chwytając podaną zręczność oznajmienia mu o wypadku niespodziewanym. Moja pani bratowa bez pożegnania nas opuściła i pojechała — nie wiem dokąd.
Otton zbladły siadł na łóżku, nie mogąc się na nogach utrzymać.
— Wyjechała? wyjechała ze wszystkiém? zapytał.
— Zostawiła nam tylko do opłacenia rachunki, dodał profesor.
Kellner oniemiał. Słuchał i nie wierzył, zadzwonił na służącego, który wszedł z miną wesołą.
Starał się okazać, choć wcale nie był spokojnym.
— Kiedy pani, siostra moja, wyjechała? zapytał.
— W nocy; kazała cicho wynosić tłumoki, aby pana nie przebudzono...
— Nie zostawiła listu jakiego?
Sługa zakręcił się żywo, powiadając że podobno karteczka była u gospodarza. Pobiegł po nią.
Tymczasem Otton siedział nie odzywając się, jak skamieniały, ocierał zwolna pot, który mu na czoło występował.
Służący na tacce przyniósł mały bilecik. Kellner żywo go otworzył.
Stało na nim słów kilka napisanych bujnym charakterem po francusku, któremi Róża oznajmywała że widzi, iżby w przyszłości z sobą niemogli być szczęśliwi i postanowiła, małą tylko wycieczkę zrobić po Włoszech, a potém, — powrócić do męża.
Żegnała Ottona zimno — z pewnego rodzaju cynicznym okrucieństwem.
Otton czytał długo, zwolna odłożył pismo na stolik, twarz mu się mieniła, popatrzył na profesora i z dziwném uczuciem, jakby dziecka potrzebującego opieki, podał mu rękę.
Kwiryn z wielkim taktem nie zagaił rozmowy, nie chciał go ani pocieszać, ani perswadować mu nic, chodził tylko około osłabłego i poruszonego ze staraniem macierzyńskiém.
Kilku godzin potrzeba było na to, nim mogli spokojnie zacząć mówić o tém co począć mają. Profesor powtórzył co słyszał od doktora, radził podróż.
Chwycił się tego Otton może w nadziei, iż się gdzie przypadkiem z wiarołomną spotkają, ale się z tém taił. Po chwili jednak rumieniąc się przyznał, iż natychmiastowy wyjazd będzie trudnym z powodu tej okoliczności, iż kasa była cała w ręku Róży i z nią odjechała. Kellner miał przy sobie zaledwie paręset franków, które nie mogły nawet wystarczyć na opłacenie hotelowego rachunku. Profesor gotów służyć całym swoim zapasem, nie miał więcej nad półtora tysiąca. Mogli opłacić niemi hotel wprawdzie, lecz pozostałość nie starczyła na dłuższą podróż wygodną. Potrzeba było pisać natychmiast do Sotera, aby co rychlej z pomocą pośpieszył, a tymczasem siedzieć gdzieś w kątku. Gdzie? oba dobrze nie wiedzieli.
Przywłaszczenie kasy w której być mogło dwadzieścia kilka tysięcy franków, ani dziwiło, ani oburzało Ottona, znajdował je zupełnie naturalném.
Przez cały ten dzień, który był ciepły i pogodny, przechadzali się po Piazecie, nad morzem pod galeryami, mówiąc o rzeczach różnych. Profesor unikał wspomnień o Róży, tém bardziej że czuł jak Otton był nią jeszcze zajęty, choć nie wymówił ani razu jej nazwiska.
Kazano podać rachunki, obliczono kasę wspólną, która wynosiła tysiąc kilkaset franków. W hotelu i za różne małe sprawunki trzeba było zapłacić z tysiąc, a ze skromnemi kilkuset puścić się oszczędnie w drogę.
Ktoś miejscowy radził okolice Genui, lecz na drogę i pobyt do czasu gdy od Sotera mogły nadejść pieniądze, mieli zapas niewystarczający. Opłacony gospodarz, który się z łatwością domyślał położenia, ofiarował się służyć kredytem u siebie tak długo, jakby się tym panom mieszkać podobało.
Tegoż dnia wyprawiono list naglący do Sotera i rad nie rad Otton pozostać musiał. Profesor nie potrzebował śpieszyć, urlop trwał jeszcze, przytomność jego była tu potrzebną. Napisał do brata, otwarcie opowiadając mu o stanie rzeczy.
Gwałtowne wstrząśnięcie jakiemu uległ młody szaleniec, oddziałało na stan jego zdrowia. Gorączka wieczorna wróciła, kaszel się powiększył. Żywy jego temperament malował się zawsze w ruchach, we krwi która twarz jego oblewała, gdy sobie przypomniał zawód doznany — lecz w słowach był lub starał się być wielce umiarkowanym. Czasem ironicznie żartował sam z siebie, ze swej łatwowierności, z szału, który, jak zaręczał, już powoli odchodził.
Profesor mimo tych zapewnień czuł dobrze, iż myślał ciągle o niewiernej i karmił się potajemnie nadzieją, że serce jej za nim zatęskni, że się gdzieś spotkają, że przejednać się mogą.
Całą winę przypisywał chytremu Senatorowi, który słabą kobietę potrafił nastraszyć następstwami, zniechęcić do Ottona i t. p.
Oczekiwany list od Sotera nie nadchodził, trzeba więc było szukać rozrywek w cichej Wenecyi, przechadzki odbywać po pustym ogrodzie publicznym, na cmentarzyskach starych na Lido, po wysepkach, w wycieczkach na morze.
Profesor wciągał ucznia do bibliotek, których był ciekawym; usiłował go zająć niemi lub przynajmniej rozerwać chwilowo. Jemu czas przechodził mile, a bywały dnie szczęśliwe, gdy sobie otworzył przystęp do jakich skarbów, w których rozpromieniony zapominał o wszystkiém, nawet o ukochanych swych studentach pozostawionych w Świsłoczy.
Stara biblioteka w pałacu Dożów mnóstwem osobliwości wabiła go.
Nie śmiał myślą już nawet sięgać do Ambrozyany, do Florencyi, do Watykanu, do Padwy i do ruin miast w Kampanii, których klasyczne szczątki tak bardzo pragnął oglądać.
Czas upływał — potrzeba było powracać i rozbudzić się z tego krótkiego marzenia, które więcej pragnień rozdrażniło niż mogło zaspokoić.
Oczekiwany list od Sotera nie nadszedł aż po długich czterech tygodniach, z których tylko jeden zużytkowali na poznanie Padwy...
Otton ani godziny dłużej nie chciał pozostać w Wenecyi, jak tylko weksel otrzymał. Natychmiast pobiegł do banku na Mercerye po pieniądze i nazajutrz byli już w drodze do Rzymu i Neapolu.
Ze swych rozmów z Różą, domyślał się Otton iż mając zamiar przebiedz Włochy, pewnie ku Neapolowi ulecieć musiała. On téż chciał tam śpieszyć, a profesor, którego nie puszczał od siebie, musiał się doń zastosowywać.
W stolicy świata mieli zabawić tylko tak długo, aby rozłakomić profesora do bliższego jej poznania. Niecierpliwość Ottona rosła teraz z możnością dogodzenia swej fantazyi.
Kwiryn pomimo ożywienia jakie okazywał, pozornych sił i zdrowia, wcale nie był rad z niego. Było coś gorączkowego, chorobliwego w obejściu się, mowie, w udawanej wesołości Kellnera. Dla uspokojenia profesora, poruszał się, żartował, śmiał, figle nawet płatał, lecz w tém wszystkiém czuć było przymus jaki sobie zadawał.
Nie obawiając się tak dalece o niego, Kwiryn w Rzymie mógł do skarbów, których widzenia był łakomy, uzyskać przystęp... Niestety! Korzystać z nich ani tu wolno było, ani czas dozwalał. Mógł się im tylko pokłonić.
Lecz i to go uszczęśliwiało...
Poczciwy Otton widząc go czasem wyegzaltowanym jakiémś dziełem dlań niedostępném, mnóstwem wydań jakie spotykali po księgarniach, kupował je i obarczał niemi nauczyciela, który w końcu hamować się był zmuszony nawet z objawami zbytniego zajęcia.
W Rzymie o zbiegach nie mógł powziąść wiadomości Otton, chociaż pilne czynił poszukiwania... Spodziewał się znaleźć w Neapolu lub okolicy, na Monto Cassino, gdzie pół dnia dał Otton Kwirynowi dla przypatrzenia się starym rękopismom benedyktyńskim — udali się do stolicy Kampanii.
Tu trafili tak szczęśliwie lub tak niefortunnie, iż w hotelu w którym stanęli, świeży znaleźli ślad pobytu pani Róży.
Na dwa dni przed przybyciem ich, siadła na okręt, który ją miał wysadzić na ląd w Marsylii. Gonić dalej było niepodobieństwem, spodziewać się czegoś — dzieciństwem. Otton po odebraniu wiadomości w pierwszym momencie stał jak przybity, blady, zrozpaczony — ale to przeszło...
Tak się przynajmniej zdawało profesorowi, bo tegoż wieczora zmusił go do picia i najszaleńsze jakieś począł robić projekta zabaw, wycieczek, rozrywek, na które wielce spokojny i umiarkowany Kwiryn przystać nie mógł.
Kellner chciał widocznie się upoić czémś, wybić klin klinem, aby zapomnieć o tém co w jego sercu pokutowało. Nazajutrz szukał znajomości, przeciw którym profesor protestował. Chcąc go od nich oderwać, wniósł wycieczkę na Wezuwiusz, do Pompei, w okolice...
Otton zgodził się na to, ale chciał je odbywać z takim pańskim orszakiem, z takiemi wygodami, iż Kwiryn rozrzutność znowu hamować musiał.
Młodzieniec śmiejąc się jakimś niezdrowym śmiechem, wyrywał mu się na popełnianie niedorzeczności kosztownych. Zatruwało to całą podróży przyjemność profesorowi. Bał się zbytnio powstrzymywać wybryki, sądząc wreszcie iż na uleczenie z choroby wpłynąć mogą. Przymusowy świadek i towarzysz różnych dziwacznych fantazyj, Kwiryn w końcu zaczynał już myśleć o odwrocie, bo i czas się zbliżał, gdy urlop zaledwie mógł starczyć do odbycia podróży. Lecz jakże było tego biedaka tu porzucić, na pastwę własnym jego dzikim pomysłom?
Skutkiem, czy wrażeń czy znużenia zbytniego, zdrowie Ottona się pogorszało, czego on zdawał się nie czuć, i szanować się ani myślał. Kwiryn nie wiele się znający na medycynie, instynktowo czuł że źle było.
Z jednej strony powoływały go obowiązki, z drugiej trzymała dla ucznia miłość. Pomiędzy tém dwojgiem znaleźć drogę jaką należało pójść, było mu niezmiernie trudno.
Dręczył się. Z Ottonem rozmówić się otwarcie nie miał jakoś siły, dopiéro gdy już ostatecznie trzeba było stanowić: wracać czy zostać, Kwiryn musiał zagaić sprawę z Ottonem. Zostać przy nim, znaczyło dla profesora stracić posadę, na której mógł być pomocą matce, wyrzec się przyszłości, zwichnąć i zbiedz z rozpoczętej drogi. Byłby siebie poświęcił chętnie; między matką i siostrą a uczniem, choć z bolem serca wybierać musiał pierwsze. Pogodzić obojga nie było sposobu. Otton zdawał mu się dosyć już z musu ostygły, a przynajmniej wrażeniami roztargniony, odciągnięty od swej namiętności, by z nim rozsądnie mówić było można.
Jednego wieczora gdy powrócili z Puzol, widząc towarzysza w dosyć wesołém usposobieniu, Kwiryn westchnąwszy przystąpił do rzeczy.
— Nie uwierzysz, rzekł, jak mi z tobą podróżować miło i wygodnie, ale z wszelkiego raju człowiek w końcu jakąś rózgą konieczności wygnanym być musi.
Pozwól, bym ci położenie moje wyjaśnił. Jeżeli nie powrócę w naznaczonym terminie, tracę miejsce, podpadam pod odpowiedzialność, a z miejscem sposób do życia i pomagania matce...
Będę więc zmuszony cię opuścić, choć nie bez trwogi śmiertelnej. Wiesz co Ottonie, wracaj ze mną. Klimat mógłby ci służyć, ale ty sam zostawiony sobie...
Kellner się uśmiechać zaczął.
— Prawda że bez ciebie — będzie mi trudno...
Zamyślił się nieco.
— Wiesz co — dodał przypuszczając w duchu, że Róża musiała skierować się nazad ku północy — gotowem powrócić! Cóż robić!
Kwiryn, w którym łatwość z jaką się na powrót zgadzał, wzbudziła podejrzenie iż gotów był gonić za Różą, zaledwie usłyszał to, zaczął sobie wyrzucać iż myśl poddał niedobrą.
Zawracać się nie umiał.
— Gdybyś bardzo spokojnie gdzieś siadł na jesień kurować swój kaszel, dodał, nie miałbym nic przeciwko temu. Lecz jeśli zaczniesz robić tak dwuznaczne znajomości niewieście, jak ci się już trafiało — jeśli będziesz się upajał dziwacznemi fantazyami...
— Za nic ręczyć nie mogę, rzekł Otton — bierz mnie z sobą.
— Choćby do Świsłoczy! zawołał ściskając go Profesor. Zmiłuj się Ottonie! panuj nad sobą.
Kellner się uśmiechnął.
— Pierwszy raz gdy przez dwanaście godzin nic nie będziesz jadł, odparł — powiem ci, profesorze, panuj nad sobą — nie bądź głodny!! Jestem zupełnie w takiém położeniu, głodny życia!!
Po krótkim sporze, którego Kwiryn nie chciał przeciągać, stanęło na tém, że powracają oba. Ottona zdawało się to uspakajać... Wzięto się do obrachunku czasu, tak aby go stało na wygodny powrót do kraju; trzeba było pośpieszać... Jeden dzień jeszcze profesor poświęcić miał muzeom. Otton mu towarzyszył... Tegoż wieczora z żalem Kwiryn pakował swe zdobycze: garstki ziemi, cegiełki, ułamki różne i nieoszacowane szpargały w starych pargaminowych okładkach.
Otton, jakby mu młodość wróciła, swawoląc pomagał i był wesół. Śpieszył się równie z nauczycielem. Opuścili Neapol i prawie niezatrzymując się Rzymie, zboczywszy tylko do Medyolanu na dni parę, znaleźli się w okolicach Wenecyi, od której odwiedzenia Kwiryn odwodził. Obawiał się w niej wspomnień i wrażenia jakie uczynić mogły.
Otton dziwnie posłuszny zgadzał się wszystko. Dobiwszy się do Wiednia, czuli się już jak w domu. Profesor obliczał dnie i śpieszyć musiał; Kellner pierwszego dnia zgadzał się na wszystko. Wybiegł tylko na miasto na godzin parę i dosyć późno powrócił, gdy towarzysz już o niego zaczynał być niespokojnym.
— Wiesz, profesorze — odezwał się wchodząc, tak się jakoś czuje zmęczonym, niezdrowym, potrzebującym wypoczynku, a Wiedeń wydaje mi się tak miłym, że — puszczam cię przodem.
Tobie pilno? nieprawdaż. Ja cię napędzę...
Chociaż dziwném się to nagłe postanowienie zdawało Kwirynowi, nie widział potrzeby mu się sprzeciwiać.
— Dla mnie już się ociągać z powrotem, niepodobna — odezwał się — ale i wy nie odpoczywajcie tu długo. Wiedeń ma sławę niebezpiecznej Kapui, a ja dla ciebie wszystkiego się boję!
— Kiedy ci słowo, daję że jak najgrzeczniej odpoczywać będę.
Nazajutrz Kwiryn udał się w dalszą drogę, nie bez jakiegoś niepokojącego przeczucia. Otton zwykle przed nim nie kłamał, nie miał żadnego powodu go posądzać...
Ciesząc się zdobyczami podróży, których dwie paki za nim ciągnęły, kilku wydaniami princeps, kilku białemi krukami literatury klasycznej, mnóstwem rozpraw o starożytnościach rzymskich, za bezcen nabytych, profesor szczęśliwie i w porę jeszcze dobił się do Świsłoczy. Gdy zobaczył maluśką kapliczkę Aniołów Stróżów u wjazdu, zaśmiała mu się twarz, a ot tam, wdali czerniał ten niepozorny dworek, w którym mu było tak dobrze, iż nic więcej nad to spokojne życie, jakie w nim pędził, nie pragnął.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.