Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wanym. Czasem ironicznie żartował sam z siebie, ze swej łatwowierności, z szału, który, jak zaręczał, już powoli odchodził.
Profesor mimo tych zapewnień czuł dobrze, iż myślał ciągle o niewiernej i karmił się potajemnie nadzieją, że serce jej za nim zatęskni, że się gdzieś spotkają, że przejednać się mogą.
Całą winę przypisywał chytremu Senatorowi, który słabą kobietę potrafił nastraszyć następstwami, zniechęcić do Ottona i t. p.
Oczekiwany list od Sotera nie nadchodził, trzeba więc było szukać rozrywek w cichej Wenecyi, przechadzki odbywać po pustym ogrodzie publicznym, na cmentarzyskach starych na Lido, po wysepkach, w wycieczkach na morze.
Profesor wciągał ucznia do bibliotek, których był ciekawym; usiłował go zająć niemi lub przynajmniej rozerwać chwilowo. Jemu czas przechodził mile, a bywały dnie szczęśliwe, gdy sobie otworzył przystęp do jakich skarbów, w których rozpromieniony zapominał o wszystkiém, nawet o ukochanych swych studentach pozostawionych w Świsłoczy.
Stara biblioteka w pałacu Dożów mnóstwem osobliwości wabiła go.
Nie śmiał myślą już nawet sięgać do Ambrozyany, do Florencyi, do Watykanu, do Padwy