Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z tego aby go uspokoić i wystawić mu całe niebezpieczeństwo, na jakie go ta miłość nieszczęśliwa naraziła.
— Możesz-że się ty po niej spodziewać, aby dla miłości twej znieniła charakter, temperament, nałogi, tryb życia? mówił do niego. Nie poszanowała małżeństwa jednego, drugie ją więcej nie będzie wiązać od tamtego. Widzisz jej płochość w tej samej chwili.
Otton odpowiedział broniąc się tém, że wieś i zmiana życia może wpłynąć na nią; widać jednak było że w to co mówił, sam nie bardzo wierzył. Smutny był jak noc, oburzony, rozżalony. Walczył z sobą, zdając się chwilami poddawać profesorowi i słuchać go z uwagą i wdzięcznością; potém znów wracały wspomnienia, namiętność, burza zawiedzionych nadziei nim miotała.
Siedzieli tak w Giardino bardzo długo; zjedli tu coś, czekali i czekali na mającego im dać znać gondoliera. Nareszcie pod wieczór, gdy niepodobna było przypuszczać, ażeby Róża z Senatorem, rybą gotowaną, jaką mogła znaleźć na Lido, miała się zaspokoić i zapomnieć o obiedzie, Otton wniósł że gondola musiała już przybić gdzieindziej do brzegu i pociągnął z sobą profesora do San-Marco.
Spodziewał się tu zastać Różę, ale — nie było jej. Służąca tylko powiadała, że przysłała po jakąś chustkę i że prawdopodobnie miała być w teatrze.