Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie — Róża zmieniła projekt — rzekł kwaśno. Jeśli się nie mylę, bawi ją pan Senator, więc Wenecya stała się znośną.
Przeszedł się Otton po pokoju i dodał.
— Dziwna kobieta! Trzeba było ażebym ja właśnie trafił na taką uroczą, ponętną dla mnie, szatańsko sympatyczną istotę bez serca!!
— I — dodał ściskając go profesor — i chciał los swój na wieki z nią związać!!
— Gdybym dziś nawet ochłonął i uczuł niebezpieczeństwo, kochany profesorze — dołożył Otton ponuro — cofnąć się nie mogę.
Uczciwy człowiek nie opuszcza tak kobiety, której dał słowo.
— Zrozumiałbym to — odezwał się Kwiryn, gdyby przez to kobieta zgubioną, skompromitowaną być miała. Ta nieszczęśliwa, którą ja ze wstydem nazywać muszę bratową, może powrócić do domu! Żądają jej tam! Losu jej na sumieniu mieć nie będziesz.
Otton pomyślał nieco.
— Tak — dołożył — ale ona mnie kocha — po swojemu!
To ostatnie wyrażenie wywołało uśmiech na usta Kwirynowi.
Rozmowa niepostrzeżenie się przedłużyła. Kellner zaczynał już być niespokojnym, zapragnął powracać do hotelu i zabierał z sobą profesora.