Półświatek/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Półświatek
Podtytuł Powieść sensacyjna na tle zakulisowych stosunków Warszawy
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści”
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
Matka i córka.

Helmanowa zdradzała od dłuższej chwili wyraźne oznaki niezadowolenia.
A niezadowolenie potęgowało się im dłużej trwała rozmowa... Więc jej córka...
Również siedzącej naprzeciw, w wytwornym saloniku szefowej „Helwiry“, Hance Gliniewskiej, wystąpiły na policzki rumieńce i błyszczały oczy... Skromna sylwetka panny odcinała się ostro od luksusowego, kokociego otoczenia, a wzrok błądził z źle tajoną pogardą po przeróżnych cackach, zapełniających buduarek.
Wreszcie dojść musiało pomiędzy niemi do tych wyjaśnień...
— Więc pragniesz przyjąć posadę — zaczęła pierwsza Helmanowa.
— Tak...
— Panny sklepowej?... może służącej? — gniewnie nuty zabrzmiały w głosie.
— Jaką mi się uda otrzymać...
— No... no... Piękne postanowienie... Na tom na twoją edukację wydała tyle pieniędzy? Wolnoż zapytać, co cię skłania do podobnego kroku?
— Chcę pracować i na siebie zarabiać...
Właścicielka salonu mód „Helwiry“ zapaliła papierosa, a ubrylantowane palce zgniotły nerwowo zapałkę o popielniczkę.
— Czemuż to? Zdaje się, na brak pieniędzy narzekać nie możesz...
— Nie lubię przyjmować pomocy.
— Od matki?...
— Nawet od matki!
Helmanowa bystro spojrzała na córkę, poczem energicznie wyrzekła:
— Słuchajno, Hanko! Przestań kręcić i mów wyraźnie, o co ci chodzi, a nie bąkaj półsłówkami... Doprawdy, od pewnego czasu zmieniłaś się nie do poznania...
— Bo ja wiem...
Hanka opuściła wzrok do dołu.
Miałaż powiedzieć, że dopiero od paru tygodni fach haniebny matki stał się dla niej jasny i że początkowo uczyniło to na niej takie wrażenie, iż myślała o samobójstwie? Że mierzi ją obecnie każdy grosz pochodzący z tego źródła. Że sama obecność w tym domu sprawia obrzydzenie... Że choć od matki nie zaznała nic prócz dobroci, pragnęłaby odsunąć się teraz jak najdalej...
Aczkolwiek głośno nie padły te słowa, właścicielka „Helwiry“ z wrodzonym sobie sprytem, znakomicie odczuła, co się w duszy córki dzieje. Któż mógł tej małej podobnych głupstw naopowiadać i ją uprzedzić? Mniejsza z tem. Bomba musiała pęknąć prędzej czy później... A jej to rzecz, wszystko przedstawić w należytem oświetleniu i smarkatej przemówić do rozumu.
— Sama przyznajesz — oświadczyła — iż zaszła jakaś zmiana... Zmiana tem bardziej dla mnie nie zrozumiała, że gdy odwiedzałam cię zagranicą, nasz stosunek stale był serdeczny.
— Och, serdeczny...
W oczach Hanki zabłysły łzy. Tem straszliwsze nastąpiło rozczarowanie... Czyż mogła kiedy przypuścić, że ta matka, hojna i wytworna, której jej tak zazdrościły biedniejsze koleżanki, a której każde odwiedziny były jednym ciągiem zabaw i wesela, jest właśnie...
— A ja cię tak kocham, Hanko! Czyniłam dla ciebie poświęcenia i pragnę, aby ci nigdy niczego nie zabrakło w życiu... Tyś moja wymarzona księżniczka.
Tym razem nie kłamała ta do szpiku kości zepsuta, oschła i wyrachowana kobieta. Hanka była jej wszystkiem. W jej osobie pragnęła sobie wynagrodzić poniżenia i przykrości doznane, jej przyszłość wydawała się jakby własną świetną przyszłością.
Toć ojcem dziewczyny był prawdziwy hrabia, a dziewczyna sama, nie wiedząc o tem, wziąwszy po nim rasę, zasługiwała na los hrabianki. A gdy ten arystokrata, znużony paroletnim stosunkiem z Helmanową, rozstał się z nią, zakupując na pożegnanie skromny sklep modniarski. Czyż nie uczyniła, co było w mocy, byle brud zdala pozostał od dziecka. Bo szybko wpadłszy na „genjalny“ pomysł zamienienia modniarskiego zakładu na „intratniejszy interes“ — wywiozła Hankę zagranicę, aby ta nie dowiedziała się o jej niewyraźnych aferach. Zmieniła nawet prawdziwe nazwisko Gliniewskiej na Helmanową, by na nazwisku córki nie pozostała plama. Tak szły lata. Właścicielka salonu mód „Helwira“ porastała coraz więcej w piórka — a gdy Hanka miała powrócić z zagranicy, zamierzyła nawet całkowicie zlikwidować swe sprawy. Jeśli nie nastąpiło to dotychczas, przyczyny należało szukać w chciwości Helmanowej. Tyle było napiętych „kombinacji“ — czemuż jeszcze nie zaokrąglić zebranego kapitału, a sam „salon“ sprzedać z dobrym zarobkiem? Miesiąc... dwa...
To też, wynająwszy dla dziewczyny na drugim krańcu miasta mieszkanie i osadziwszy ją tam pod opieką starej kuzynki, sądziła, że Hanka nie bywając nigdzie, niczego się nie domyśli i cały plan znakomicie zostanie przeprowadzony do końca. Toć ona jest tylko właścicielką wielkiej firmy, a córka chwilowo zamieszkać u niej nie może, gdyż lokal jest szczupły i na to nie pozwala... I ten plan miał zostać rozbity? Kto uprzedził Hankę? Właśnie, gdy już zakończyć się miało, gdy pertraktacje o pozbycie się „Helwiry“ zostały rozpoczęte, gdy nawet chciała „odprawić“ Tolka, zamienić się w stateczną matronę, osiąść może w jakim innem mieście z córką, tam bogato wydać ją zamąż.
Niemożebne... Co teraz zrobić? Wyznać prawdę?... Przemówić do rozsądku... Toć ostatecznie Hanka jest jej dzieckiem i pojąć powinna, że pieniądz to taka potęga, że zdobyć zań można, co tylko się chce, niezależnie od źródła, z jakiego pochodzi...
— Moja kochana — wyrzekła — po chwili zastanowienia. — Powstały pomiędzy nami jakieś kwasy i nie mogę doszukać się ich źródła... Oświadczasz, że pragniesz pracować, że szukasz posady, że przykrą ci jest moja pomoc... Dotychczas mowy nie było pomiędzy nami o podobnych rzeczach... Wiesz, że nie jestem bogata, ale na tyle zamożna, aby ci nigdy nie zabrakło niczego... Skąd te niezrozumiałe kaprysy... Co moje, to twoje...
— Właśnie, nie chcę tego, matko.
Helmanowa drgnęła.
— Czemu?
Hanka dłużej nie umiała udawać. Jakimś, z głębi piersi, zduszonym, bolesnym głosem wyrzuciła:
— Bo odrazą mnie napawają te pieniądze.
— Odrazą cię napawają moje pieniądze?
— Tak!
Twarz Helmanowej pociemniała.
— Oszalałaś?
— Znam źródło, skąd pochodzą...
— Źródło, skąd pochodzą? — z pasją wykrzyknęła Helmanowa — Z uczciwej pracy... Zaczęłam od maleńkiego sklepiku, a doszłam do posiadania wielkiej firmy... Nigdy nie oszukałam nikogo... Jak śmiesz w podobny sposób do mnie się odzywać?
— Niestety, również wiem, co się pod tą firmą ukrywa?
Wymówiwszy cicho te słowa, Gliniewska utkwiła wzrok w puszystym kobiercu, zaścielającym podłogę, jakby ją nagle zainteresowały zdobiące go barwne wzory. Zaraz nastąpi to, co oddawna musiało nastąpić... Właściwie na decydujące wyjaśnienie przygotowuje się od dawna, a ostatnie wypadki przyśpieszyły tylko tę chwilę... Szczególniej, po rozmowie z Fredem. Toż specjalnie w tym celu tu przyszła i dalej zwlekać nie chce...
Również Helmanowa pojęła, że nadal nie uda się zbyć córki ogólnikowemi frazesami. Najwięcej ją obecnie korciło, kto mógł w tych sprawach poinformować Hankę i głupstw jej naznosił...
— Odzywasz się do mnie więcej niż dziwnie! — ostro wyrzekła — Dajesz do zrozumienia, że moje pieniądze pochodzą z nieczystego źródła, że pod moją firmą coś niewyraźnego się ukrywa?... Chyba pojmujesz doniosłość podobnych zarzutów... Mam prawo żądać, abyś wytłumaczyła natychmiast, co to znaczy... Jakiż to kretyn ośmielił się moją osobę przed tobą oczernić... I ty mu uwierzyłaś? Sądziłam, że lepsza z ciebie córka!
Hanka zebrała całą moc ducha.
— Nikt nie oczernił! — jęła mówić z początku spokojnie, a później w miarę swych słów, zapalając się coraz bardziej — Nikt... Sama doszłam.. I to było najstraszniejsze... Była to męka niewypowiedziana... Jakbym musiała własnemi rękoma kopać mogiłę dla najdroższej istoty, strącać w przepaść niedościgniony dotychczas ideał... O, bo wszystkiem byłaś dla mnie matko!... Najpiękniejszą, najszlachetniejszą, najlepszą istotą... Kiedyś rok rocznie spędzała lato wspólnie ze mną zagranicą, szczyciłam się tobą, zadusiłabym każdego, kto nie uznałby, że jesteś najdoskonalsza na świecie... Wśród długich nocy, trawionych nad książkami, jedynem mojem marzeniem było stać się mądrą, posiąść mocny, prawy charakter, aby upodobnić się do matki... Ty wydawałaś mi się taka czysta, taka daleka od wszelkiego brudu... I pod wpływem tego, ulepionego w mej wyobraźni obrazu, odpadło odemnie wszystko poziome... wstrętem mnie napawał widok zgnilizny życia... — Tymczasem...
— Tymczasem? — Helmanowa opuściwszy głowę, chcąc ukryć mimowolnie ogarniające ją wzruszenie, nerwowo skubała palcami brzeg batystowej chusteczki. — Tymczasem?...
— Powrót do kraju spowodował ten przełom... Począł mi się nasuwać szereg zapytań, nad któremi dotychczas nie zastanawiałam się nawet na sekundę... Dlaczego nie mieszkamy razem? Dlaczego przybierasz inne nazwisko, gdy w Szwarcarji byłaś Gliniewską? Czemuż niezadowolona, jeśli niespodziewanie cię odwiedzę i tak prędko stale pragniesz się mnie pozbyć z „Helwiry“, matko... Kim, wreszcie był mój ojciec, o którym nic mi nie wiadomo...
— Nie mogłaś się do mnie zwrócić, po wyjaśnienia?
— Czyż nie zapytywałam cię, matko?... Odpowiadałaś mi stale w sposób, tak nieokreślony, iż to niepokoiło bardziej jeszcze... I podniecało ciekawość... Niby bohaterka sensacyjnej powieści, stanęłam przed dręczącą zagadką, jakiej nie umiałam rozwiązać... Nie mogłaś ze mną wspólnie zamieszkać, bo na to nie pozwalała szczupłość twego lokalu, a wszak „Helwira“ zajmowała szereg salonów... Zmieniłaś nazwisko, gdyż ci to ułatwiało sprawy handlowe, a przecież dobrze prowadzona firma tylko zaszczyt przynosi nazwisku... Nie mogę bywać często w „Helwirze“, gdyż ci przeszkadzam w zawodowych sprawach, a najprostsze przecież było mnie tam wciągnąć, jako twoją zastępczynię i pomocnicę... w pozornie świetnie prosperujący interes „konfekcyjny“?
Czemuż te wszystkie zastrzeżenia? Czemuż bawiąc zagranicą, — gdzie zdala byłam trzymana od wszelkich twoich spraw, nigdy nie wspominałaś, że masz salon mód, raczej dając do zrozumienia, iż jesteś kapitalistką, a po ojcu pozostał znaczny majątek... Och, dalej nie śmiałam nalegać i cię zarzucać zapytaniami... Ale w duszy mej zrodził się potężny niepokój... Aż wreszcie przyszedł ten dzień... Niechaj on będzie przeklęty... Nie rozumiem, jak przeżyłam tę chwilę...
— Cóż takiego? — głucho wymówiła Helmanowa.
— Pamiętasz, może dwa tygodnie temu... Po raz pierwszy zdecydowałaś się ze mną pokazać publicznie, czego przedtem nie czyniłaś nigdy, a co niemało mnie martwiło, bo sądziłam, że mnie się wstydzisz... Pojechałyśmy wówczas do teatru...
— Samaś o to prosiła! Lecz cóż ma teatr do tych posądzeń? — mruknęła znowu Helmanowa ze zdziwieniem.
— Posądzenia zamieniły się w pewność! — Hanka mówiła teraz coraz ciszej, coraz boleśniej — W pewność!... Po długich więc namowach ustąpiłaś i znalazłyśmy się w teatrze... Choć siedziałyśmy w loży, zastanowiło mnie, czemu wiele osób w antraktach uporczywie nam się przypatruje, a mężczyźni zamieniają pomiędzy sobą dwuznaczne uśmiechy... Nic nie rozumiałam... Czemuż na mnie zerkano tak dziwnie, czemuż w twoją stronę szły ironiczne spojrzenia... Bo jeśli w pierwszej chwili mogłam sądzić, że podobną uwagę wywołuje twój strój, lub moja powierzchowność, rychło doszłam do przekonania, że musi tu chodzić o coś innego.. Byłaś ubrana więcej niż skromnie, ja napewno również nie wywoływałam swą twarzą podobnej sensacji... Więc co to miało oznaczać?... O czem szeptano tam na dole?
— Pocóż ci ustąpiłam? — jęknęła Helmanowa — O, dobrze widziałam spojrzenia tych durniów! Lecz nigdy nie przypuszczałam, że cię to uderzy..
— Uderzy? Siedziałam, niczem na szpilkach, z niemem zapytaniem w oczach, skierowanem w twoją stronę. Ale od ciebie nie otrzymałam odpowiedzi... Nastąpiła ona prawie natychmiast, lecz w jak ohydny i brutalny sposób... Och, o ileż wołałabym, abyś z tą straszliwą rzeczywistością sama mnie zapoznała, matko... Bo gdy obie, po ukończeniu przedstawienia zstępowałyśmy po schodach, nagle dwóch panów bezczelnie zajrzało mi w oczy, a jeden z nich prawie głośno coś tak potwornego wypowiedział, że z trudem przez gardło mi przejdą te wyrazy...
— Mów! — warknęła właścicielka Helwiry — Dziwne, że nic nie spostrzegłam z tej sceny?
— Bo szłaś przodem... Powiedział... powiedział... — głos Hanki tłumiły łzy — ...Powiedział: „znów ta Helmanowa prowadzi nową ofiarę... Ładna dziewczyna, ale głupia, że dała się zmanić do domu schadzek... Gdzież podobne dzierlatki wyszukuje ta wstrętna...“ i tu dodał określenie... tak niesłychane, że przez gardło mi nie przejdzie... Tak... tak nazwał ciebie... moją matkę... Moje niedawne bóstwo... Och, jakżeż ja to przeżyłam... prze.... ży... łam!...
Głos Hanki załamał się raptownie i wybuchnęła głośnym płaczem.
— Ale przeżyłam — dodała po chwili, łkając — i... pojęłam... wtedy wszystko...
— Ach!.... — zawołała Helmanowa, uderzając się w czoło.
— Przypominasz sobie, jaka byłam, powracając do domu w samochodzie, zmieszana, zaczerwieniona, w oczach kręciły mi się łzy... Pamiętasz?... Śmiałaś się wówczas, gdym nie chcąc się zdradzić z tem, co wiem, na twoje zapytania odrzekłam, że sztuka — banalny i płaski dramat — uczyniła na mnie podobne wrażenie... Śmiałaś się, nazywając przeczuloną dziewczyną... Lecz dziś...
Urwała — a w saloniku zaległo ciężkie milczenie. Mimo, że potoki elektrycznego światła zalewały pokój, zdawało się, że dokoła nawet sprzęty i cacka zszarzały i zbladły. Raził teraz, pod wpływem słów Hanki, ten bezczelny dostatek, ten luksus kokoci, przejawiający się w najmniejszym drobiazgu urządzenia, a w powietrzu niby zawisło groźne zapytanie — „zdaj sprawę, odpowiedz za jaką cenę, jaką drogą to zdobyte?“
W Helmanowej grały zmieszane uczucia. Przedewszystkiem wściekłości na tych, którzy w tak brutalny sposób otworzyli oczy jej dziecku. Golcy... Błazny... Napewno żaden z nich nie był w jej salonach, a śmieli ją błotem obrzucać. Ta Warszawa jest w gruncie straszną dziurą i „interes“ najlepiej zakonspirowany długo nie da się ukryć. Nie potrzebnie ustąpiła prośbom Hanki, udając się z nią do teatru. Toć z góry powinna przewidzieć, że gdziekolwiek ukaże się, towarzyszą jej dwuznaczne uśmiechy, do których już dawno przywykła. Lecz z Hanką, co innego... Dalej ogarniała Helmanową złość na samą siebie... Zawcześnie zgodziła się na powrót dziewczyny... Lecz trudno było postąpić inaczej. Hanka tak się uparła, tak mocno nalegała, iż chce znaleźć się w kraju, iż żaden nie nasuwał się pretekst, mogący wytłumaczyć dalszą zwłokę... Lecz pocóż ją umieściła w Warszawie? Tu właścicielka „Helwiry“ zagryzła niecierpliwie wargi... Ona, taka sprytna zazwyczaj, mogła popełnić błąd podobny? Tak omylić się co do osoby córki, sądząc, iż jest to naiwne dziecko, niezdolne do bystrzejszych spostrzeżeń, które zadowoli się byle wykrętem i prawdy nie zechce dociekać? A tymczasem Hanka niby najzdolniejszy detektyw dotarła do sedna rzeczy. A ona mniemała, że umieściwszy Hankę na Długiej ze starą kuzynką, wszystko zostało obmyślone znakomicie... Że dziewczyna przyjmie za dobrą monetę wykrętne tłumaczenia, uwierzy w salon mód i będzie siedziała spokojnie, póki Helmanowa swych spraw nie zakończy... Niczego się nie domyśli, zanim firma nie zostanie sprzedana, a Tolek odprawiony z kwitkiem...
Lecz skoro raz bomba pękła, należało jakoś wybrnąć z sytuacji. Może i lepiej się stało... Świat jest taki mały, że gdziekolwiek Hanka znalazłaby się, mogły do niej dotrzeć złośliwe słuchy. Teraz tylko chodzi o to, aby ją przekonać, zręcznie ukrywając część prawdy. Tak przedstawić rzeczywistość, aby Hanka pojęła, że w gruncie rzeczy nic strasznego się nie stało, a majątek nakazuje respekt wielu językom.
To też ze zwykłą przebiegłością poczęła tłumaczyć:
— W rzeczy samej, Hanko, winna ci jestem wyjaśnienie i sądzę, że jeśli je posłyszysz, wszystko co tak cię razi, przedstawi się w innem świetle... Nie czyniłam tego dotychczas, bo są sprawy, które boleśnie jest dotykać... Pragnęłam odsunąć od ciebie zgniliznę życia, lecz obecnie musisz ją poznać... Wtedy zrozumiesz, czemu wiele spraw ukrywałam przed tobą...
Hanka uniosła do góry główkę, którą dotychczas trzymała opuszczoną na piersi, a w oczach, pełnych jeszcze łez, zaświtała iskierka nadziei. Czyżby?... Tymczasem Helmanowa mówiła:
— Przedewszystkiem zadałaś mi zapytanie, kim był twój ojciec i czy naprawdę umarł on dawno... Jest to jedna z największych tragedji, jakie przeszłam... i lepiej może stałoby się, gdybyś zadowolniła się tem, co wiedziałaś dotychczas... Twój ojciec nie był... moim mężem... i gdy przyszłaś na świat, porzucił mnie... prawie bez środków do życia...
— Ach... — westchnęła cicho Hanka.
Choć prawda przedstawiała się w rzeczy samej w ten sposób, że Helmanowa dzięki narodzinom córki, wypruła z „hrabiego“ wcale pokaźną sumkę i pozostała znakomicie zabezpieczona — widząc jakie wrażenie to wyznanie uczyniło na Hance, bezczelnie kłamała dalej:
— W jakiej sytuacji się znalazłam zbyteczne ci chyba tłumaczyć... Odsuwano mnie od wszelkiej pracy, niemal jawnie pogardzano, pod pozorem, że cięży na mojej osobie niestarta plama... Aby nie umrzeć z głodu jęłam się krawiectwa... — tu mimo całego tupetu Helmanowa zakrztusiła się trochę — jakoś mi poszło... Orałam dniami i nocami, z początku, aby nas wyżywić, później, aby odłożyć na czarną godzinę... Zdobywałam coraz większą ilość klijentek... aż wreszcie, dzięki oszczędnościom, mogłam nabyć początkowo skromny sklepik... I teraz muszę ci wyznać mój grzech najgorszy — właścicielka „Helwiry“ jęła zręcznie dobierać słowa, zerkając na Hankę, jakie one wywierają skutek. — Grzech najgorszy... Poniewierana i odtrącana przez ludzi, pojęłam potęgę pieniędzy.. Postanowiłam wtedy za wszelką cenę je zdobyć, aby się uniezależnić, a ciebie wychować na księżniczkę... Zaczęło się od drobnych pożyczek, udzielanych klijentkom... Oczywiście na dobry procent. W taki sposób kapitalik mój wzrastał... i chcąc ci zapewnić los, który nie stał się moim udziałem, wywiozłam cię zagranicę... Ja tu pracowałam dalej, aż sklepik przemienił się w „Helwirę“ i zdobyłam majątek... Bo nie jestem biedna, powiem ci szczerze Hanko i ty możesz uchodzić za wcale posażną jedynaczkę...
Twarz Hanki nie drgnęła. Helmanowa, tłumacząc sobie jej milczenie trafnością swych argumentów, postanowiła ją omotać wykrętami ostatecznie.
— Tak więc się przedstawiają moje losy — wyrzekła z miną ofiary — a wnet się przekonasz jaka ta Warszawa jest złośliwą i jaką mi urobiono opinję... Niejedna z moich klijentek, będąc mi winna pieniądze, a nie mogąc ich oddać w terminie, popełniała różne... hm... „lekkomyślności“, które później szły na mój karb. Niejedna, naciągnąwszy mnie ordynarnie, opowiadała później, że to ja miałam ją namawiać do niewyraźnych postępków, pragnąc rychlej odzyskać mój dług... O bo, nie znasz przewrotności kobiecej i potęgi obmowy, która panoszy się w naszem mieście, gdzie stale z igły wykuwają widły... Oto cała prawda... Dalej jest prawdą, że znudzona ciągłemi plotkami i szkalowaniem, postanowiłam „Helwiry“ się pozbyć i w tych dniach ją sprzedaję. Wobec tego nie chciałam, abyś zamieszkała u mnie, gdyż salonu mód dalej prowadzić nie zamierzam, w firmie nie możesz mi być pomocna i rychło stąd się wyprowadzę... Teraz chyba pojmujesz?... Prócz tego chciałam cię uchronić od plotek, lecz i tak one do ciebie dotarły... Może po tem wyjaśnieniu innemi oczami spojrzysz na matkę, należycie ocenisz, ile w tem wszystkiem jest prawdy i co może złość i zazdrość ludzka...
Żadna aktorka nie potrafiłaby tak świetnie odegrać swej roli, niźli uczyniła to Helmanowa. Wypieki, rzekłbyś niekłamanego oburzenia, wystąpiły na policzki, a palce nerwowo drżały. Jednocześnie szybkie, niby żmije, spojrzenia biegły w kierunku Hanki, sądując ją do dna. Nic dziwnego, szła tu poważna walka o przyszłość, o córkę. Ta nadal milczała, głęboko zamyślona, widocznie rozważając każde z posłyszanych słów.
Czyżby nie zdołała jej oszołomić i przekonać? Czyż niebywale zręczne pomięszanie faktów, w którem cząsteczka prawdy przeplatała się z tysiącem kłamstw, nie osiągnęło celu? Czyż rzucenie na samą siebie oskarżenia o chciwość pieniężną, tłumaczącego zawistne gadaniny ludzkie, nie miało na widoku, trafienia do serca Hanki? Czyż nie mówiło wyraźnie — w gruncie nie uczyniłam nic złego, a jeśli nawet uczyniłam, to dla ciebie Hanko, a ty za to winnaś stanąć przy moim boku, nie zważając na plotki i oszczerstwa. Wszak mnie nie opuścisz?
Lecz usta Hanki nie rozwarły się, by rzucić niecierpliwie oczekiwane zdania. Niestety — wyjaśnienie matki, będące ostatnim złudzeniem, ostatnią deską ratunku, całkowicie zawiodło — a jej duszy, nie znoszącej kompromisów, nasuwała się tylko jedna odpowiedź.
Helmanowa postanowiła przyśpieszyć rozwiązanie.
— Milczysz?
Nie patrząc na matkę, powoli wyrzekła, jakby jakiś głos wewnętrzny za nią przemówił.
— Brudne są te pieniądze...
Helmanową aż poderwało do góry. Daremne były dotychczasowe perswazje? Daremne delikatne, a możliwe do przyjęcia tłumaczenia, pozwalające córce, przy dobrej woli, przymknąć oczy na przeszłość? Pobłądziła wielce, wychowując dziewczynę tak, jak ją wychowała i pozwalając, aby w podobny sposób ukształtował się jej charakter. Lepiej było trzymać ją przy sobie i ukształtować na własne podobieństwo. Czyż teraz za późno? Nie, wygra najpotężniejszy atut, który nigdy nie zawodził. Olśni bogactwem, dostatkiem. Narysuje zawrotny miraż przyszłości... Ta wędka nie zawiodła ją z żadną z kobiet, a tyle ich przez salony „Helwiry“ przeszło i Hanka przecież jest kobietą, nie sposób, aby oparła się pokusie — a wówczas zdobędzie ją z powrotem, stanie się ona naprawdę jej córką.
— Pieniądz nie bywa, ani czysty, ani brudny! — wymówiła energicznie, zrzucając maskę. — Pieniądz jest potęgą, z którą się liczą wszyscy, niezależnie od źródła z jakiego pochodzi... Dziwnie rozumujesz, Hanko... Raz jeszcze ci powtarzam, że źródło mojego majątku nie jest tak straszne, jak nadal przypuszczasz... Nie wierzysz? Mniejsza o to... Ale bądź łaskawa zastanowić się nad jednem... Zbierałam fortunkę dla ciebie i wyłącznie z myślą o tobie... Szaleństwem byłoby pogardzić tą mocą, jaką daję ci do rąk... Czy wiesz Hanko, że podczas, gdy inne kobiety ciężką pracą zdobywać muszą kawałek chleba, lub posuwać się do najprzeróżniejszych kompromisów, chcąc zadowolnić choćby najskromniejsze zachcianki, tobie niczego nie zabraknie, o nic się nie zatroszczysz?
Że podczas, gdy inne kobiety znosić muszą kaprysy mężczyzn, lub drżeć, by mąż ich nie porzucił, ty możesz wśród tych, którzy będą się ubiegali o twoją rękę, przebierać niczem w ulęgałkach i każdy będzie posłuszny twemu najlżejszemu skinieniu... Zapomnij o tem co było, zapomnij o idjotyzmach, jakie pleść mogą na mnie złośliwe półgłówki... Pamiętaj, żeś bogata, więc potężna i ten sam, który obrzuca mnie błotem, rozpłaszczy się nisko, gdy mu zechcę cisnąć paręset złotych. Takim jest świat, a nie inny... Ty zaś masz jeszcze bardzo mało doświadczenia i spoglądasz nań przez pryzmat wyniesiony z książek.
— Może...
— Więc przyznajesz mi rację... Skończmy tedy nareszcie tę przykrą rozmowę i rzućmy w niepamięć wszystko, co zepsułoby nasz dobry stosunek... Stale mieć we mnie będziesz najlepszą z matek i przyjaciółek, dbałą o to, aby nie spotkała cię w życiu najmniejsza przykrość... A zawierz mojemu doświadczeniu... Potrafię cię od nich uchronić... Wzamian, żądam odrobiny przywiązania i serca... Toć za wszystko, co uczyniłam, Hanko, należy mi się chyba więcej ciepła od ciebie?... Znów milczysz?
— Bo... naprawdę...
— Pragniesz jeszcze się dowiedzieć, jak długo ma trwać obecny stan rzeczy, który ci jest tak niemiły? Więc pod słowem honoru zapewniam, że zlikwidowanie moich interesów nastąpi w ciągu najbliższych tygodni... Tydzień, dwa, najdalej miesiąc... Cierpliwości Hanko... Niechaj do tego czasu wszystko pozostanie pomiędzy nami po staremu, możemy nawet widywać się rzadko... A później wyjedziemy z Warszawy... Kupię w innem mieście, gdzie nas nikt nie zna, dom lub willę i tam zamieszkamy, otoczone powszechnym szacunkiem, zaś chwile, któreś obecnie przeżyła, wydadzą ci się tylko złym snem... Tam pomyślimy o twojej przyszłości... Znajdę ci męża, któryby cię uwielbiał i nosił na rękach... i spokojna spędzę przy was resztkę życia...
— Niestety! — wyrwało się niespodzianie Hance — męża już sama znalazłam... A właściwie, narzeczonego...
Helmanowa porwała się gwałtownie ze swego miejsca.
— Ty narzeczonego?
— Tak matko... Oto przyczyna, czemu rozchodzą się nasze drogi...
— Żartujesz?
— Wcale nie żartuję... Zostanę jego żoną... o ile... on... dzięki reputacji... jaka nas otacza, się nie cofnie...
Helmanową porwała pasja.
— Ty?... ty?... poza mojemi plecami?... Niewinna, naiwna panna?... Teraz rozumiem, skąd bunty i górne tony... To on cię przeciw mnie tak usposobił?
— Mylisz się?
— Nie mylę się!... A... a... Ów smarkacz, który tu kiedyś przyleciał... za tobą!... A ja sądziłam, że to pijak... Ten sam błazen, z którym cię spotkałam wówczas na ulicy... A ty czelnie skłamałaś, że to kolega z Szwajcarji...
— Nie chciałam jeszcze nic mówić. Bo...
— Przez takiego chłystka pragniesz zerwać z matką?
— Nietylko przez niego! Postępuję, jak mi nakazuje sumienie...
— Ach, ty...
Przekleństwo zawisło na ustach Helmanowej, lecz wstrzymała się z całej siły. Doświadczenie nauczyło ją, że gniew bywa złym doradcą, a po tysiąckroć razy lepiej się wychodzi na przebiegłości i udawaniu. Jakiś obwieś przyczepił się do Hanki? Pragnie ją zabrać? O dużą stawkę chodzi, bo chodzi o przyszłość... W niezrozumiały sposób zawarł znajomość z tak dobrze ukrytą i strzeżoną dziewczyną? Cóż to znaczy? Hanka jest widocznie zupełnie inna, niż mniemała dotychczas... Lecz jeśli wybuchnie, zamknie się ona w milczeniu, lub odejdzie i Helmanowa niczego się nie dowie... A tu należy ostrożnie dojść po nitce do kłębka, wyświetlić, co to znaczy.
— Moja droga! — rzekła całkowicie zmieniając ton. — Nigdy nie było moim zamiarem stawać na drodze twego szczęścia... Przykro mi oczywiście bardzo, iż działasz w tajemnicy przedemną... Trudno... pozwól mi raz jeszcze powtórzyć, że niedoświadczone z ciebie dziecko i łatwo możesz pobłądzić... Choć dążysz do wyraźnego ze mną zerwania, twój los napawa mnie trwogą i nadal jestem obowiązana troszczyć się o to, aby ci krzywda się nie stała... Kim jest ten pan?
— Student! — odparła, po chwili wahania Hanka.
— W jaki sposób go poznałaś? Przyzwoity człowiek?
— O bardzo...
— Czemuż źle wyraża się o mnie?
Hanka zdecydowała się na szczere wyznanie:
— Nie chcę, abyś mnie posądziła o niewdzięczność, więc wszystko opowiem... Wtedy zrozumiesz, że nasze drogi rozchodzą się ostatecznie... Zapytujesz, w jaki sposób go poznałam? Zapoznanie nasze nastąpiło przypadkowo... Kiedyś wyszłam późnym wieczorem z domu, aby przynieść lekarstwo dla ciotki Klary... W drodze powrotnej zaczepił mnie jakiś pijak. Nagle niby z pod ziemi wyrósł student, odepchnął awanturnika i stanął w mojej obronie... Tak zawarliśmy znajomość... a nazajutrz ów młody człowiek mnie odwiedził. Możesz słusznie mi zarzucić, że postąpiłam niewłaściwie, zgadzając się na te odwiedziny, a później ukrywając je przed tobą... Tak... Lecz zrozum, działo się to właśnie w tym okresie, gdy w mojej duszy zrodziły się pierwsze dręczące wątpliwości... Jakżeż mogłam postąpić inaczej? Odmówić memu wybawcy, by przybył ze zwykłą towarzyską wizytą? Przyzwyczajona do pewnej swobody zagranicą, nie uważałam, że coś złego się stanie, jeżeli młody człowiek odwiedzi pannę, gdy ta stale potrafi utrzymać granice przyzwoitości... Przyznaję, spodobał on mi się bardzo... Natura prawa i szlachetna... I wtedy stanęło przedemną nowe zagadnienie... Czy wtajemniczyć go we wszystko? Pocóż? Czyż nie wyda mu się dziwne, że nie zamieszkuję razem z matką? Że moja matka nazywa się inaczej, nigdy się ze mną prawie nie widuje i pozornie mnie się wstydzi? Lepiej pozostać dlań studentką, będącą pod opieką starej ciotki, a nie narażać się na pytania, na które nie umiałabym nawet dać odpowiedzi... Tem bardziej, że nie sądziłam, iż powstanie pomiędzy nami coś więcej, niżli przyjaźń i zwykłe koleżeństwo... Gawędziliśmy o sztuce, o książkach... To też uprosiłam ciotkę Klarę...
— Przeklęta stara! — wyrwało się mimowolnie Helmanowej. — Bawiła się w sekrety! Już ja jej się odpłacę...
— Uprosiłam ciotkę Klarę, aby nic nie wspominała o tych odwiedzinach.... Mogłaś ich łatwo zabronić, a wszak to było moje jedyne towarzystwo i wiedziałam, że nie robię nic złego... A tymczasem te wątpliwości, te podejrzenia... Straciłam do ciebie zaufanie, matko... Aż wreszcie przyszła pewność... A wtedy...
— Wtedy...
— Uczyniło to na mnie tak okropne wrażenie, że myślałam o samobójstwie... Jednocześnie postanowiłam z nim zerwać, aby nie dowiedział się kim naprawdę jestem, a znajomość nasza pozostała w jego pamięci, jako ładne, nieskalane żadnym brudem, wspomnienie...
— Jakim brudem? — zawołała Helmanowa.
— On jednak — mówiła dalej Hanka, nie zwróciwszy na wykrzyknik uwagi i skracając szczegóły — mnie śledził... Zapewne powodowało nim uczucie... Dotarł w ślad za mną, aż do twoich drzwi...
— Acha...
— Przypuszczał — z trudem z jej ust wybiegały wyrazy — coś postokroć gorszego. Przypuszczał, że... Dopiero potem, gdyśmy nieporozumienie wyświetlili, zdecydowaliśmy...
— Pojmuję... Łącznie z nim działasz! — w głosie Helmanowej zazgrzytała ironja. — Zakochana parka obmyśliła wszystko!...
— Nie zaprzeczam — zabrzmiała spokojna odpowiedź — że przemyśleliśmy wiele!... On właściwie dodał mi otuchy i chęci do nowego życia, bo sama nie wiedziałam, co począć... Wydawało mi się, że każdy spoziera na mnie z pogardą, odsuwa niczem od trędowatej... Obawiałam się, że Fred mnie porzuci...
— Przywidzenia...
— Jednak obawiałam się... Dopiero, gdy spotkaliśmy się nazajutrz i nie było już pomiędzy nami tajemnic, pojęłam, że liczyć nań mogę i powzięliśmy pewien plan... Począł tłumaczyć, że nie powinnam tracić nadziei, że moje życie ułoży się jeszcze, że nie ponoszę odpowiedzialności za winy niepopełnione i że nie wolno mi deptać uczucia... Bo on mnie kocha... Ja... wyznam szczerze... kocham go również.
— Kochasz ponad świat cały! — parsknęła Helmanowa, nie starając się ukryć swego podrażnienia — Ślicznie! Winszuję! Ośmielę się zapytać na czem polegają te różowe plany?...
— Nie mam nic do ukrywania! On, to jest Fred... kończy prawo za parę miesięcy, prócz tego pracuje u adwokata, zarabia na siebie... Przyobiecał wynaleźć w przeciągu paru dni dla mnie posadę, zapewniającą samodzielny byt... Wiesz, jak skromne mam wymagania... on również nie przywykł do zbytku... Rychło więc, już nic nie będę potrzebowała od ciebie, matko. A skoro tylko urzeczywistnią się zamiary, pobierzemy się i jakoś sobie damy radę... Wierzę święcie w Freda i w siebie i przekonana jestem, że nie umrzemy z głodu...
— Pięknie, bardzo pięknie! — zjadliwie wyrzekła właścicielka „Helwiry“ — A wolno choć się dowiedzieć, jak brzmi nazwisko tego pana... mego przyszłego zięcia? Dotychczas tylko usłyszałam, że zwie się zdrobniale Fred, jest studentem i kończy uniwersytet.
— Niema sekretu! Mój narzeczony nazywa się Korski!
— Jak?
— Alfred Korski...
Helmanowa posiadała pamięć fenomenalną — zaletę niezwykle cenną w swym „fachu“ — a prócz tego o interesujących ją osobach bardzo szczegółowe wywiady.
— Korski? — mruknęła, jakby sobie coś przypominała — Z jakiej pochodzi rodziny? Są krewni w Warszawie?
— Owszem! — odparła szczerze Hanka, przed którą Fred nie czynił tajemnicy ze swych familijnych stosunków... — Zamieszkuje wraz z matką, starszą już osobą, emerytką. Ta jednak napewno nie sprzeciwia się naszemu małżeństwu... Prócz tego ma siostrę zamężną...
— Za kim?
— Za jakimś urzędnikiem, Okońskim!... Nie poznałam jej dotychczas... Helena Okońska!... Fred zwykle zwie siostrę, Lenką...
— Acha! — błysk triumfu prawie niedostrzegalny przebiegł po twarzy Helmanowej.
— Czyżbyś ich znała? — zdziwiła się Hanka.
— Nie!... — odrzekła nieszczerze, kryjąc w głębi duszy zadowolenie z tak nieoczekiwanie zdobytej informacji — Nigdy nie słyszałam o Okońskich...
— Spodziewałam się tego! Pani Lenka jest podobno również skromna, jak i brat... Nigdzie nie bywa, nikogo nie odwiedza...
— Za wyjątkiem salonów firmy „Helwiry“! — o mało nie wymknął się cyniczny okrzyk, lecz Helmanowa powstrzymała się w porę.
Miałaż odrazu opowiedzieć córce wszystko? Miałaż się pochwalić, że jeśli na niej ciąży dwuznaczna opinja, rychło taka sama opinja otoczy i siostrę przyszłego męża? Miałaż w jej oczach zohydzać Lenkę, aby przez to Hanka nabrała wstrętu do pozostałej rodziny? Zbyt mądra była Helmanowa, aby nie wiedzieć, że ta droga nie doprowadzi do celu. Zebrane poufne wiadomości, nietylko o Okońskiej, ale i o jej najbliższych — a zbieranie szczegółowych wiadomości o „klijentkach“ należało do zwyczajów „szefowej“ i tylko dzięki temu „systemowi“ mogła swój proceder wiele lat prowadzić bezpiecznie — donosiły, że brat Lenki jest chłopcem biednym, lecz bezwzględnie uczciwym... Chcieć podkopać weń wiarę, na zasadzie „lekkomyślnych“ postępków siostry, byłoby trudem daremnym.
Wywołałoby to tylko skandal, bo Hanka nie omieszkałaby wszystko powtórzyć — i jeszcze większa przepaść powstałaby pomiędzy matką, a córką...
O, nie! Ona postąpi inaczej. Skoro potężna broń została zdobyta, należy tę broń umiejętnie wykorzystać. Należy przeprowadzić intrygę niezwykle zręcznie, stworzyć takie pozory, aby Hanka nabrała sama obrzydzenia... I oto nie tylko do Lenki, lecz i do Freda... Aby stanęła niespodziewanie przed kałużą błota i stwierdziła, że ci, którzy najwięcej się na te błoto obruszają, sami tkwią w niem po uszy...
Tak... Zemsta zarysowywuje się jasno... A Helmanowa pragnie się zemścić za wszelką cenę... Mniej jest zła na córkę, która niepomna na wszystkie dobrodziejstwa, jakiemi ją obsypała, nie tylko gotowa ją porzucić dla pierwszego chłystka, ale bawi się jeszcze w „sądy nad nią“ i nauki moralne, co na tego smarkacza — przyczynę buntów, niesnasek i możliwego zerwania. Odruch „świętego oburzenia“ u Hanki powstał tylko pod jego wpływem. On jej chce wydrzeć Hankę... Zato go unicestwi, skompromituje... Nie wyrzeknie się dobrowolnie dziecka, stoczy ciężką walkę, choćby w tej walce miała się uciec do najpodstępniejszych sposobów... Na perswazje za późno, nic niemi nie poradzi, musi działać inaczej.
Byle zachować spokój i nie dać się unieść nerwom. Och, choć wybuchnęłaby z gustem, komedję teraz zagra do końca.
— Skoro tak jest, jak mówisz — wyrzekła po dłuższej chwili milczenia — odnoszę wrażenie, że wybór twój trafny i napotkałaś uczciwego chłopca... Czy wyznaczyliście już datę ślubu?...
— Jeszcze nie!
— Oczywiście! — mówiła dalej, pozornie serdecznie, a czując w duszy ulgę, że ten termin nie taki bliski i zależy od wielu okoliczności... — Chcesz, abym ci w czem była pomocna?... Chętnie służę. Nie zapominaj, Hanko, że kocham cię nadal...
Hanka czuła się od paru sekund głęboko wzruszona. Jednak ta kobieta, o tak okropnej przeszłości, była jej matką... I to matką do tego stopnia oddaną, że wybaczyła wszystko, nawet brutalne słowa, jakie w rozmowie padły, nawet „zdradę“ i narzeczeństwo poza jej plecami zawarte... Byle ona, Hanka, była szczęśliwa!... Bolał ją prawie ten ogrom uczucia, na które nie wolno jej było odpowiedzieć.
— Niestety... — szeptała, zmięszana.
— Odrzucasz moją pomoc?... Trudno... Przygotowana byłam na te słowa... Ale jeszcze jedno...
— Słucham?...
— Czy zawiadomisz mnie o waszym ślubie? Czy później zezwolisz, abym was odwiedziła?
— Ślub urządzimy zapewnie bardzo cichy! — odparła wymijająco Hanka. — Co do odwiedzin...
— Nie życzysz sobie?
Serce Hanki ściskało się coraz mocniej...
— Mamo!... Zrozum... Może za parę lat... Niech trochę zapomną... Twierdzisz, że sprzedajesz „Helwirę“. Wyjedź na jakiś czas zagranicę...
Helmanowa rzuciła teraz zapytanie, od odpowiedzi na które zależał stopień jej zemsty.
— Nie chcesz mnie widywać?...
— Mamo...
— Nie uczyniłam ci przecież nic złego... Byłaś mojem umiłowanem dzieckiem... Zapewne wyjadę... Lecz zanim wyjadę, nie zajrzysz do mnie nigdy, nawet pokryjomu, w tajemnicy przed Fredem?
— Boże, jakie straszne... — Hanka przeżywała obecnie najprzykrzejszy moment rozmowy. O ile lepiej byłoby, gdyby matka wybuchnęła, obsypała potokiem wymówek, oskarżając o niewdzięczność.
— Więc? — właścicielka „Helwiry“ wpiła się wzrokiem w córkę.
— Nie wiem!... Nie wiem sama... Razi mnie to mieszkanie... Wszystko...
— Możemy się spotykać na mieście... W jakimś lokalu, gdzie nas nikt nie zna i nikt nie podpatrzy...
Hanka pojęła, że nie uniknie urażenia bolesnej rany i że odpowiedź musi paść kategoryczna.
Powstała z miejsca i nie patrząc na matkę, przytłumionym głosem wymówiła:
— Nie teraz... Mamo, nie męcz mnie... Dość jestem biedna... Świadomość naszego stosunku zatruwa mi nawet radość mego przyszłego związku z Fredem... Lecz jeszcze wszystko ułożyć się może... Nawet, gdybym nie miała narzeczonego, wierz mamo, iż póki twoje sprawy nie zostałyby zlikwidowane, nie byłabym tutaj... Również nie przyjęłabym twej pomocy... Ale na dnie duszy tkwi resztka przywiązania... Wciąż pamiętać będę o matce, którą tak kochałam zagranicą, usiłując zapomnieć... o wrażeniach warszawskich... Tamta matka, może kiedyś powróci, lecz pod warunkiem, że będzie dawną matką i że nigdy grosza nie przyjmę z jej majątku... tak... Obecnie nie chcę cię dotykać... Nie chcę się zamieniać w twego sędziego... Modlić się tylko mogę, abyś przejrzała i wyzbyła się tego, co... w... taki przykry sposób zostało zdobyte... O, wówczas staniesz mi się z powrotem najukochańszą matką, będę cię broniła, gotowa będę nawet o ciebie pokłócić się z Fredem... Lecz teraz? Nie miej o to żalu... I zrozum... Nie możemy się widywać...
— Jak chcesz!... — cicho odrzekła Helmanowa, tłumiąc mimowolny grymas ironji, jaki zarysował się na twarzy. — Jak chcesz...
— Nie wolno mi postąpić inaczej...
Właścicielka „Helwiry“ dziwnie zerknęła na córkę. W jej głowie zarysował się już jasny plan dalszego działania.
— A jednak spotkamy się niezadługo! — mruknęła. — Prędzej, niż myślisz... Nie wiem tylko czy będziesz z tego zadowolona...
Tych słów jednak nie dosłyszała Hanka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.