Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaką mi się uda otrzymać...
— No... no... Piękne postanowienie... Na tom na twoją edukację wydała tyle pieniędzy? Wolnoż zazapytać, co cię skłania do podobnego kroku?
— Chcę pracować i na siebię zarabiać...
Właścicielka salonu mód „Helwiry“ zapaliła papierosa, a ubrylantowane palce zgniotły nerwowo zapałkę o popielniczkę.
— Czemuż to? Zdaje się, na brak pieniędzy narzekać nie możesz...
— Nie lubię przyjmować pomocy.
— Od matki?...
— Nawet od matki!
Helmanowa bystro spojrzała na córkę, poczem energicznie wyrzekła:
— Słuchajno, Hanko! Przestań kręcić i mów wyraźnie, o co ci chodzi, a nie bąkaj półsłówkami... Doprawdy, od pewnego czasu zmieniłaś się nie do poznania...
— Bo ja wiem...
Hanka opuściła wzrok do dołu.
Miałaż powiedzieć, że dopiero od paru tygodni fach haniebny matki stał się dla niej jasny i że początkowo uczyniło to na niej takie wrażenie, iż myślała o samobójstwie? Że mierzi ją obecnie każdy grosz pochodzący z tego źródła. Że sama obecność w tym domu sprawia obrzydzenie... Że choć od matki nie zaznała nic prócz dobroci, pragnęłaby odsunąć się teraz jak najdalej...
Aczkolwiek głośno nie padły te słowa, właścicielka Helwiry z wrodzonym sobie sprytem, znako-