Przejdź do zawartości

Kościół Panny Maryi w Paryżu/Księga trzecia/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Kościół Panny Maryi w Paryżu
Podtytuł (Notre Dame de Paris)
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Skotnicki
Tytuł orygin. Notre Dame de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

KSIĘGA TRZECIA.

I.
Kościół Panny Maryi.

Nawet dzisiaj wspaniały i wzniosły jest kościół Panny Maryi w Paryżu. Lecz jakkolwiek, starzejąc się, pięknym jest jeszcze, trudno nie westchnąć, wspomniawszy na tyle zmian, którym podlegał — tak od czasu, jak i od ludzi, poczynając od Karola Wielkiego, który położył jego kamień węgielny, a kończąc na Filipie Auguście, który położył ostatni.
Na froncie tej starej królowej katedr, po zrysowaniu zawsze pozostaje blizna. Tempus edax, homo edacior, cobym tak wytłómaczył: czas ślepy, człowiek głupi.
Gdybyśmy mieli czas wraz z czytelnikiem obejrzeć rozmaite ślady zniszczenia, pozostałe na starych murach kościoła, przekonalibyśmy się, że czas zrządził najmniejsze, większe ludzie, a największe artyści. Mówię artyści, bo są ludzie, którzy się samowolnie porobili architektami i zowią artystami, osobliwie w dwóch ostatnich wiekach.
Bezwątpienia mało jest równie pięknych stronic architektury, jak owa fasada, mieszcząca razem troje wielkich drzwi, łańcuch wyhaftowanych nisz królewskich, ogromną rozetę, której towarzyszą dwa okna boczne, jak księdzu dwóch dyakonów, wielką, lekką galeryę z arkadami, nakoniec dwie czarne i ciężkie wieżyce. Wszystkie te harmonijne części jednej całości, ułożone w pięć pięter olbrzymich, tłumnie przedstawiają się oku ze swemi niezliczonemi posągami, rzeźbą i sztukateryą, i zlewają w spokojną wielką całość. Wszystko — wielka symfonia z kamienia, że się tak wyrazimy; dzieło kolosalne człowieka i całego ludu, całość i pełność bez zarzutu; owoc sprzężenia sił epoki, w której każdy kamień wystrzelił w tysiące fantazyj pod okiem geniuszu artysty. Jednym wyrazem, twór ludzki dzielny i potężny, jak twórczość boska, której podwójny przybrał charakter: rozmaitość i jedność.
Co mówimy o fasadzie, musimy powiedzieć o całym kościele; co zaś o katedrze paryskiej, musimy powtórzyć o wszystkich chrześciańskich świątyniach średnich wieków. Wszystko tak rozmaite, powiązane z sobą w tej sztuce, jest logiczne i proporcyonalne.
Powróćmy do fasady katedry, takiej, jaką się nam dziś przedstawia, która pobożnych widzów strachem przejmuje, albo, mówiąc z kronikarzami: quae mole sua terrorem incutit spectantibus.
Trzech rzeczy ważnych dzisiaj tej fasadzie brakuje: najwpierw schodów o jedenastu stopniach, które ją podwyższały od ziemi; następnie niższego rzędu posągów, które zajmowały nisze przy drzwiach; nakoniec, dwudziestu ośmiu posągów najdawniejszych królów francuskich, począwszy od Childeberta aż do Filipa Augusta.
Schody czas zniszczył, wtrącając je w ziemię i wznosząc grunt; lecz za ten ujęty wdzięk rozlał na ową fasadę barwę wieków, która, piętnując pomniki starością, odziewa je szatą piękności.
Ale kto strącił podwójny rząd posągów? kto wypróżnił nisze? kto obciosał drzwi środkowe? kto ośmielił się wstawić bękarcie drzwi drewniane przy arabeskach Biscornetta? Ludzie — architekci, artyści naszych czasów!
A gdy wejdziemy we wnętrze budynku: kto wywrócił ten kolos świętego Krzysztofa, sławny pomiędzy posągami, jak wielka sala pałacu, jak wieża Strasburgska? i te tysiące posągów, które zapełniały świątynię, chór, kaplice — owe posągi klęczące, stojące, konne — ludzi, kobiet, dzieci — z marmuru, złota, srebra, miedzi, a nawet wosku.
Kto postawił na miejsce starego gotyckiego ołtarza, wspaniale napełnionego relikwiami, ten ciężki sarkofag marmurowy z anielskiemi główkami i chmurami, który zdaje się być próbką z Val-de Gràce, albo od inwalidów? Kto tak niedorzecznie wyciosał ten ciężki anachronizm z kamienia na posadzce Karlowingów — Hercandusa? Czy to nie Ludwik XV, wypełniający wolę Ludwika XIII?
Kto wstawił te zimne, białe szyby zamiast tych szkieł o jasnych kolorach, które czarowały oczy naszych przodków? Coby powiedział jaki subdyakon z szesnastego wieku, gdyby zobaczył wasze żółte malowania, któremi zeszpeciliście katedrę? Zapewne wspomniałby sobie, że to był kolor, którym kat powlekał miejsca zbrodnią splamione; zapewne przypomniałby sobie pałac Mały-Bourbon, cały zażółcony po zdradzie Konnetabla, „tak żółty, mówi Sauval, że pomimo upływu wieku, nie mógł stracić swego koloru;“ możeby sądził, że pański przybytek został skażony: i uciekłby z niego.
A gdy spojrzymy na wierzch katedry, nie wspominając o różnych innych, licznych barbarzyństwach, czyż serce się nam nie rozkrwawi, gdy wspomnimy, co się stało z ową ładną dzwoniczką, która opierała się na punkcie przecięcia okien, która nie mniej śmiała jak jej sąsiadka, wieża kaplicy, ginęła w obłokach przed wszystkiemi innemi wieżami, wysmukła, śpiczasta, głośna, wystrzelała ku niebu? Pewien architekt wytwornego smaku (1787 r.) obciął ją, i sądził, że zagoi ranę przyłożeniem plastru, wyglądającego jak fartuch kuchcika. Tak obchodzono się z cudowną sztuką wieków średnich prawie we wszystkich krajach, a nadewszystko we Francyi. Z ruin można wyczytać trzy rodzaje blizn, wszystkie mniej-więcej głębokie: najwpierw czas, który pomału szczerbi i rdzą powierzchnię powleka; następnie rewolucye polityczne i religijne, które, zaślepione, namiętne, wpadły tłumnie na gmach i szarpały jego bogate odzienie, jego rzeźby, jego arabeski, jego posągi, raz dla korony, to znowu dla pastorału; nakoniec mody, codzień niedorzeczniejsze, codzień więcej bez smaku, które od czasu nieporządnych a świetnych form Odrodzenia następowały po sobie, aż do zupełnego upadku architektury. Ostatnie jeszcze więcej uczyniły złego, niż rewolucye. One uderzyły w serce, one napadały na szkielet sztuki, one cięły, rąbały święte budowle zarówno w formach jak i w symbolach, w logice jak i piękności. A później gruzy chciano odbudować! dzika pretensya, której nie zna czas, ani rewolucye. Pozawieszano z dobrego smaku na ranach architektury gotyckiej niestosowne ozdoby: owe wstążki marmurowe, owe metalowe blaszki — prawdziwa zaraza, która poczynała toczyć oblicze sztuki w modlitewni Katarzyny de Medicis, a zgon jej spowodowała w buduarze Dubarry.
Z tego, cośmy powiedzieli, wnieść można, że trzy rodzaje zniszczeń zeszpeciły architekturę gotycką. Zmarszczki i popękania na wierzchu — to dzieło czasu. Zmiany, obciosania, zwalenia — to dzieło rewolucyi od Lutra aż do Mirabeau. Przekształcenia, restauracye — to dzieło mody. Do czasu i do rewolucyj, które niszczą z jakąś powagą wielkości, przyłączył się rój architektów szkolnych, opatentowanych, przysięgłych i chwalonych, mających prawo zepsucia smaku, podstawienia w miejsce piękności mierność, uderzenia kopytem lwa konającego. Sztuka, jak stary dąb, który wieńczy zieloność, opadnięta jest zewsząd przez gąsienice. Jakże daleko od epoki, w której Robert Cenalis, porównywając kościół Najświętszej Panny Paryskiej z głośną świątynią Dyany w Efezie, którą unieśmiertelnił Erostrat, znalazł katedrę galijską dłuższą, szerszą i wspanialszą w budowie.
Kościół Najświętszej Panny Maryi nie można nazwać pomnikiem zupełnym, skończonym, klasycznym. Nie jest to kościół rzymski, a tembardziej gotycki. Budowla ta nie ma jednostajnego typu. Kościół Najświętszej Panny nie ma, jak opactwo de Tournus, tej ciężkiej powierzchowności, tej okrągłości i szerokości łuków, tej zimnej nagości, tej prostoty budowli, jaką mają łuki wogólności. Nie ma on, jak katedra w Bourges, tej lekkości, tego skupienia, tej rozmaitości form. Nie można go pomieścić między owe kościoły ponure, tajemnicze, pełne hieroglifów, symboli, duchowości, więcej mających w ozdobach gzygzaków niż kwiatów, więcej kwiatów niż ludzi i więcej zwierząt niż obrazów człowieka. Niepodobna także policzyć naszą katedrę pomiędzy owe kościoły wysokie, powietrzne, bogate w szyby i rzeźby, smagłe formami, śmiałe postawą, zwyczajne i mieszczańskie — jak symbole polityczne, swobodne, kapryśne — jak sztuka, noszące na sobie piętna artystyczne, postępowe, ludowe, — będące dziełem architektury, zaczynającej się w czasie krucyat, a kończącej za Ludwika XI. Nasz kościół Najświętszej Panny nie jest ani czystego porządku rzymskiego, jak pierwsze, ani czystego porządku arabskiego, jak drugie.
Jestto budowla przejścia. Zaledwie architekt saksoński postawił pierwsze filary, kiedy łuki, przybyłe z krucyatami, rozłożyły się, jak zdobywca, na szerokich rzymskich kapitelach. Łuki, wówczas panujące, dokończyły reszty kościoła. Jednak bojaźliwe i nieśmiałe na pierwszym wstępie, potem są śmielsze, ale nie do tego stopnia, by wystrzelić w niebo, jak to w późnejszych uczyniły świątyniach. Rzekłbyś, że czują bliskie sąsiedztwo ciężkich rzymskich kolumn.
Mimo to, budowle przejścia z smaku rzymskiego na gotycki, wielką mają wartość. Wyrażają one odcienie sztuki, któraby bez nich upadła.
Nasza katedra jest ciekawą próbką tej rozmaitości. Każda ściana, każdy kamień szanownego pomnika jest kartą nietylko historyi krajowej, ale historyi sztuki i umiejętności. Tak więc, weźmijmy tylko główne szczegóły: kiedy mała brama Czerwona sięga krańców piętnastego wieku — kolumny objętością swą i powagą cofają się do Karlowingów opactwa St. Germain des Prés. Sądzićby można, że pomiędzy bramą i kolumnami jest przedział sześciu wieków. Widzimy więc, że opactwo rzymskie, kościół filozoficzny, sztuka gotycka, sztuka saksońska, ciężkie okrągłe kolumny, przypominające Grzegorza VII, jedność, rozdzielenie, St. Germain des Prés, Saint-Jacques de la Boucherie — wszystko jest połączone w kościele Najświętszej Panny w jedną harmonijną, piękną całość. Ten główny kościół jest pomiędzy innemi pewnym rodzajem chimery; ma albowiem głowę jednego, członki innego, a coś ze wszystkich.
Raz jeszcze powtarzamy: ta zbiorowa budowla nader jest interesującą dla artysty, antykwaryusza, jest sztuką pierwotną (co okazują piramidy egipskie, olbrzymie pagody hindu); że największe płody architektury mniej są dziełem pojedyńczych osób, lecz raczej zbiorowem, raczej poczęciem ludów, aniżeli wytryskiem geniuszu, skarbem, który przechowuje naród, zbiorem, jaki gromadzą wieki, odbiciem idei socyalnych: jednym wyrazem — jego historyą. Każdy przypływ czasu narzuca swój muł, każde pokolenie nową warstwę przynosi, każdy pojedyńczy człowiek składa swój kamień. Tak robią bobry, pszczoły — i ludzie. Babel, symbol architektury, jest ulem.
Wielkie budowle, jak wielkie góry, są dziełem wieków. W czasie ich dokonania sztuka się przekształca, i według tego przekształcenia bywają dokańczane. Nowa sztuka buduje pomnik — gdzie może, wciela się w niego, na nim rozwija swoją fantazyę i kończy — jeżeli może. Rzecz spełnia się powoli, bez wysileń, bez oddziaływania, według prawa naturalnego i spokojnego. Zaiste, wielki przedmiot do napisania historyi, która dzisiaj, porozrywana, czeka geniuszu, aby ją w jedną wielką całość połączył. Człowiek, artysta, pojedyńcza osoba nikną z tych wielkich mas bez nazwiska autora; rozum ludzki tutaj się skupia i w jedną całość zwija. Czas jest architektem, lud tylko mularzem.
Przedstawiając sobie architekturę europejsko-chrześciańską, tę młodszą siostrę mularstwa wschodniego, ujrzymy ją jako ogromną formacyę, podzieloną na trzy porządki: porządek rzymski, porządek gotycki i porządek odrodzenia, który chętnie nazwiemy grecko-rzymskim. Warstwa rzymska, najdawniejsza i najgłębsza, obejmuje arkady, które ukazują się w stylu nowym odrodzenia, podparte kolumnami. Łuki środkują pomiędzy niemi. Budowle, należące wyłącznie do jednego z tych trzech stylów, są wydatnie wyraźne. Takiem jest opactwo Jumieges, katedra Reims, św. Krzyż w Orleanie. Lecz gdy trzy style mieszają się z sobą, jak kolory w tęczy, wówczas mamy pomniki i budowle z odcieniami z przejścia. Bywają rzymskie z podstawy, gotyckie ze środka. a grecko-rzymskie ze szczytu. Rozmaitość ta rzadka i wypływa stąd, że długo je budowano. Wieża Etampes jest próbką. Lecz pomniki podwójnych form częściej się napotykają. Nasz kościół Najświętszej Panny, budowla o łukach, przekształca się w pierwsze filary stylu rzymskiego, w którym są wykonane drzwi St. Denis i nawa w St. Germain des Prés. W pięknej sali gotyckiej Bocherville w połowie styl rzymski spostrzegamy. Katedra w Rouen byłaby gotycką, gdyby jej wieża nie przechodziła w styl odrodzenia.
Zresztą wszystkie odcienia, wszystkie różnice przedstawiają się na powierzchni budowli. Sztuka zmienia tylko skórę, wnętrze zostawia nietykalnem; też same wiązania, ta sama logiczność rozkładu. Jakakolwiek będzie osłona — katedra zawsze jest rzymską bazyliką i rozwija się na gruncie według praw sobie właściwych. Zwyczajnie dwie nawy przecinają się na krzyż, a część ich wyższa, zaokrąglona, formuje chór; boczne strony, przeznaczone na procesye i kaplice, są niejako odnogami całości. Liczba kaplic, drzwi, dzwonic, wież dochodzi do nieograniczonej liczby, według fantazyi wieku, ludu i sztuki. Byle służbę Bożą zapewniono, architekturze wszystko wolno: posągi, okna, rozety, arabeski — wszystko ma na swoje rozkazy. Stąd taka cudowna różnica budowli zewnątrz, gdy w środku panuje taki porządek i jedność. Pień drzewa jest niewzruszony — zieloność kapryśna i dowolna.



II.
Widok Paryża zgóry.

Staraliśmy się odbudować w oczach czytelnika godny podziwu kościół Najświętszej Panny. Wymieniliśmy znaczniejsze jego piękności w piętnastym wieku i te, których mu brak dzisiaj; opuściliśmy jednak rzecz najważniejszą, to jest widok Paryża, jaki się odsłania z wysokich wież katedry.
W rzeczy samej, wdrapawszy się po krętych schodach na jedną z wysokich wież, cudowny na wsze strony roztaczał się widok, widok sui generis, który łatwo sobie przedstawić mogą ci, którzy widzieli kiedykolwiek miasto gotyckie, całe, zupełne, jakich jeszcze kilka się znajduje: Norymberga w Bawaryi, Wittoria w Hiszpanii, albo i drobniejsze nawet, jak: Vitré w Bretanii, Nordhausen w Prusach.
Paryż przed trzystu pięćdziesięciu laty był już miastem olbrzymiem. Co do obwodu, sądząc, że się bardzo powiększył, bardzo się wszyscy mylimy. Paryż od czasów Ludwika XI zaledwie wzrósł o jedną trzecią część. Zaiste i przez to tyle stracił na piękności, ile na obszarze skorzystał.
Paryż, jak wiadomo, wyrósł z owej kolebki, którą nazywają Cité. Plac tej wyspy był pierwszym jego obwodem, Sekwana pierwszą fosą. Paryż przez wiele wieków był wyspą, mającą dwa mosty, jeden na północ, a drugi na południe, na których były zarazem bramy i warownie. Następnie, kiedy królowie pierwszej dynastyi nie mogli się w nim pomieścić, Paryż przekroczył wodę. Wtedy za wielkim i małym Chatelet wzniósł się mur i zajął pola po obydwóch brzegach Sekwany. Z tego dawnego obmurowania w ostatnim wieku jeszcze widziano ślady, dzisiaj pozostało z nich tylko wspomnienie i tradycya, oraz brama Baudetr albo Baudoyer, porta Bagoda. Cochwila potok domów, pędzony z wewnątrz miasta, wylewa i obrywa dawny jego obwód. Filip August nową temu położył tamę. Ujął on Paryż w łańcuch wysokich wież silnych i mocnych. Przez wiek cały domy się gromadzą, cisną i wznoszą, jak woda w rezerwoarze. Poczynają się wznosić, piętrzyć i tryskają wysoko, wznosząc głowy jedne nad drugie. Ulice coraz bardziej się ścieśniają, wężeją i place giną jeden po drugim. Nareszcie domy przeskakują mur Filipa Augusta i wesołe rozpościerają się na równinach. Od 1367 r. miasto tak się rozlewa na przedmieścia, że przychodzi potrzeba nowego zamknięcia, osobliwie na prawym brzegu — i Karol V je zbudował. Lecz miasto ciągle wzrastało. Takie, jak Paryż, musi być koniecznie stolicą. Są to ścieki, w które się gromadzą widoki polityczne, moralne, przemysłowe kraju, skłonności ludu; są to studnie cywilizacyi, że tak powiem, gdzie handel, przemysł, wszystko, co tchnie życiem, gromadzi się nieustannie, ścieka kropla po kropli przez wiele wieków. Obwód Karola V doznał losu Filipa Augusta. Przy końcu XV wieku i przedmieścia były wcielone do miasta, a Paryż już potrzykroć był murem obwiedziony. Potężne miasto poczęło zrzucać swoje pieluchy, jak dziecię, które poczuwa siły. Za Ludwika XI z owego morza domów poczęły wystrzelać stare wieże obalonych murów, jak szczyty wzgórz w czasach wylewu, jak archipelag wysp.
Od tego czasu bardzo się Paryż zmienił, lecz jeden tylko przekroczył obwód, mur Ludwika XV, zbudowany z błota i chrustu, godny króla, który go stawiał i poety, który go opiewał, mówiąc:
Mur Paryż otaczający, czyni Paryż szemrzącym.
W piętnastym wieku Paryż był jeszcze podzielony na trzy miasta oddzielne, różne od siebie tak swoją powierzchownością, jak obyczajami, zwyczajami, przywilejami i historyą: Cité, Uniwersytet i Miasto. Cité, zajmujące wyspę, najdawniejsze, najmniejsze, najwięcej ścieśnione, było matką dwóch innych i stało między niemi, jak pomiędzy dwiema córkami. Uniwersytet, rozciągający się na lewym brzegu Sekwany od Tournelle aż do wieży Nesle, dwóch punktów, gdzie znajduje się w dzisiejszym Paryżu Targ na wino i Mennica. Obwód jego wyszczerbił dość szeroko owo pole, na którem Juljan miał swoje łaźnie. Góra św. Genowefy w nim była zamknięta. Punktem najwięcej wystającym tego muru była brama Papieska, położona prawie w tem miejscu, gdzie później wzniesiono Panteon. Nowe-miasto, największe z trzech części Paryża, było na prawym brzegu. Główna jego ulica, przecięta w wielu miejscach, szła wzdłuż Sekwany od wieży Billy aż do wieży du Bois, to jest od miejsca, w którem jest dzisiaj Śpichierz Obfitości aż do Tuilleries. Cztery punkty, w których Sekwana przecinała obwód miasta, Tournelle, wieża Nesle, Billy i du Bois nazywały się czterema wieżami Paryża. Najwyższemi punktami w obrębie miasta były bramy St. Denis i św. Marcina, których miejsce się nie zmieniło.
Jakeśmy powiedzieli, każda z trzech części Paryża była miastem, lecz miastem niezupełnem, czyli zupełnie odrębnem, tak, że żadne z nich bez dwóch innych obyć się nie mogło. Powierzchowność ich też była zupełnie różną. Cité obfitowało w kościoły, Miasto w pałace, a Uniwersytet w kolegia. Nie wchodząc w drobne szczegóły prawodawstwa, lecz uważając rzeczy z ogólnego stanowiska, widzimy, że wyspa należała do zarządu biskupa, brzeg prawy do prewota, brzeg zaś lewy do rektora. Cité miało katedrę Najświętszej Panny, Miasto Louvre i szpital, a Uniwersytet Sorbonę. Przestępstwa uczniów, popełniane na lewym brzegu, sądzono na wyspie w pałacu sprawiedliwości, a karano na prawym brzegu w Montfaucon, chyba byłoby inaczej, gdyby rektor poczuł słabość króla, a swoją siłę, bo studenci mieli prawo do własnej szubienicy.
Większa część przywilejów, nawet znacznie ważniejszych od tego, zostały wśród zamieszek odebrane panującym. Jestto stare jak świat, że władza wykonawcza wtedy popuszcza, gdy lud ją siłą wydziera. Stare prawo bardzo otwarcie i naiwnie mówi o tem: (Civibus fidelitas inreges, quae tamen aliquoties seditionibus interrupta, multa peperit privilegia).
W piętnastym wieku Sekwana obmywała pięć wysp w obwodzie Paryża: wyspę Louvier, na której były drzewa; wyspę Krowią i wyspę Najświętszej Panny, obiedwie puste i należące do biskupa; wyspę Cité i Przejście Krów, którą zastąpił Nowy-Most. Cité miało wówczas pięć mostów: trzy po prawej stronie — Najświętszej Panny i Zamiany z kamienia, i most Młynarski z drzewa; — dwa po lewej stronie: Mały-Most z kamienia i św. Michała drewniany. Uniwersytet miał sześć bram, zbudowanych przez Filipa Augusta, mianowicie zaczynając od Tournelle: bramę św. Wiktora, następnie t. zw. Bordelle, Papieską, św. Jakóba, św. Michała i św. Germaina. Miasto miało także sześć bram, zbudowanych przez Karola V, to jest: od strony Billy brama św. Antoniego, potem Kościelna, św. Marcina, St. Denis, Montmartre i św. Honoryusza. Wszystkie te bramy były silne i piękne. Szeroka i głęboka fosa otaczała mury Paryża, a Sekwana dostarczała mu wody. Na noc zamykano bramy, przeciągano łańcuchy przez rzekę i miasto spało spokojnie.
Gdy się patrzyło zgóry, trzy części: Cité, Uniwersytet i Miasto przedstawiały się oku jako bezład pomieszanych ulic. Jednak przy bliższej uwadze poznać było można, że wszystkie części jedną składają całość. Widziało się odrazu dwie równoległe ulice, nieprzerwane niczem, długie, idące w prostej linii, które przerzynały trzy miasta z południa na północ, prostopadle do Sekwany, i wiecznie przelewały przez siebie tłumy ludu. Pierwsza z tych ulic szła od bramy św. Jakóba do bramy św. Marcina i nazywała się ulicą św. Jakóba w Uniwersytecie, ulicą Żydowską w Cité, a ulicą św. Marcina w Mieście; przebiegała ona wodę podwakroć: przez Most-Mały i most Najświętszej Panny. Druga, która się nazywała la Harpe na lewym brzegu, mostem św. Michała na odnodze Sekwany, a mostem Zamiany na prawym brzegu, szła od bramy św. Michała w Uniwersytecie aż do bramy St. Denis w Mieście. Zresztą, choć różnie zwane, były to tylko dwie ulice-matki, dwie główne żyły Paryża. Wszystkie inne szły od nich, albo w nie wpadały.
Niezależnie od tych dwóch głównych ulic, przerzynających Paryż z jednego na drugi koniec, Miasto i Uniwersytet miały swoje właściwe pryncypalne ulice, idące równolegle do Sekwany i przecinające owe główne, wszechstołeczne. I tak: w Mieście szło się w prostej linii od bramy św. Antoniego do bramy św. Honoryusza; w Uniwersytecie od bramy św. Wiktora do bramy św. Germaina. Te dwie drogi, przecięte przez dwie pierwsze, tworzyły siatkę ulic paryskich, które rozbiegały się w rozmaite strony ku mostom i ku bramom.
Teraz będziemy się starali powiedzieć, jak się przedstawi ten widok ze szczytu wież Najświętszej Panny w 1482 r.
Kiedy zadyszany widz dostał się na tę wysokość, najprzód olśniewały go niezliczonem mnóstwem dachy, ulice, kominy, mosty, place, wieże i dzwonice. Wszystko naraz porywało uwagę: tu dach śpiczasty, tu wieżyca zawieszona u węgłów muru, tu piramida kamienna z jedenastego wieku, tu obelisk z piętnastego, tu wieża okrągła warowni, tu kwadratowa, wysoka, szczupła — świątyni. Wzrok ginął w tym labiryncie, w którym wszystko miało swoją oryginalność, swoją przyczynę, swoją piękność i swój geniusz; wszystko było dziełem sztuki, począwszy od najmniejszego domku z niskiemi drzwiami, małemi oknami, aż do królewskiego Louvru, który miał wtedy kolumnadę wież. Lecz oto główne widoki, jakie oko rozpoznawało po oswojeniu się z natłoczeniem gmachów.
Najprzód Cité — wyspa Cité, która, jak mówi Sauval, mimo swojego nieładu, ma coś pięknego w stylu, która podobna jest do okrętu, puszczonego na wodę. Jużeśmy to powiedzieli, że w piętnastym wieku okręt ten przywiązanym był do brzegów Sekwany pięciu mostami. Kształt ten okrętowy zwrócił uwagę heraldyków i stąd zapewne pochodzi, że Favyn i Pasquier nazywają Paryż okrętem, i że okręt zdobi herbowy dawny znak miasta. Kto umie czytać w średniowiecznych księgach, dla tego herb jest algebrą i językiem zarazem. W herbach jest wypisana historya drugiej połowy średnich wieków, podobnie jak pierwsza ich połowa — w kościołach rzymskich. Są to hieroglify feudalizmu po czasach teokracyi.
Cité przedstawiało się oczom zwrócone przodem na wschód, a tyłem na zachód; patrząc ku przodowi, widać było mnóstwo starych dachów, nad któremi wznosiła się wieża św. Kaplicy, jak na słoniu, obładowanym towarami, mały chiński kiosk. Wieża ta była najśmielszą, najwysmuklejszą ze wszystkich sióstr swoich. Przed kościołem Najświętszej Panny trzy ulice wybiegały na plac ogromny, obstawiony staremi domami. Ze strony południowej placu wychylała się porysowana fasada szpitala i dach jego pokryty dymnikami. Na prawo, na lewo, na wschód i na zachód, w obrębie tym tak szczupłym Cité, piętrzyły się dzwonice dwudziestu jeden kościołów z różnych czasów, różnej formy i rozmaitej wielkości, począwszy od skromnej i niskiej dzwoniczki St. Denis du pas (Carcer Glaucini) aż do wykwintnych strzał Saint-Pierre aux-Boeufs i de St. Landry. Za katedrą Najświętszej Panny roztaczał się na zachód klasztor z gotycką galeryą, na południe pałac pół-rzymski biskupa. W tym tłumie domów oko dostrzegało jeszcze, poznając po wysokich mitrach kamiennych przezroczystą koronką przeświecających, wieńczących dach, a nawet okna, pałac, darowany przez miasto za Karola VI Juwenalisowi od Ursynów; dalej baraki targu Palus, a jeszcze dalej dwa punkty św. Hermana Starszego, przedłużone w roku 1458 aż do końca ulicy Febres; następnie targ pełen ludu, kolumnę na rogu ulicy, piękny i dobrze zachowany kawałek bruku Filipa Augusta. Nakoniec po prawej stronie św. Kaplicy, ku wschodowi, pałac sprawiedliwości roztaczał nad brzegiem wody liczne swe wieżyce. Ogród królewski, na zachodniej stronie Cité, zasłaniał wysepkę Przejścia. Z wież Panny Maryi wody widać nie było, bo Sekwana nikła pod mostami, a mosty za domami.
Przeskakując okiem mosty i spojrzawszy ku Uniwersytetowi, najprzód napotykało się budynek z ogromnemi wieżami — mały Chatelet; później, przebywszy rzekę ze wschodu na zachód — Tournelle i wieżę Nesle, pomiędzy któremi znajdowało się mnóstwo domów, wyciągniętych rzędem i otoczonych podwórzami i ogrodami. Na tem wybrzeżu było pięć pałaców, począwszy od Zajazdu Lotaryngskiego, który wespół z Bernardynami zajmował znaczny plac sąsiedni, od Tournelle aż do pałacu Nesle; tego zaś ostatniego wieża główna była krańcem Paryża, a dachy przez trzy miesiące w ciągu roku zasłaniały słońce.
Ta część nadbrzeża Sekwany była najmniej handlową i uczniowie na niej najwięcej robili hałasu. Reszta brzegów albo była pustą, jak za Bernardynami, albo napełniona domami, stłoczonemi pomiędzy dwa mosty.
Tu była wielka ilość praczek, krzyczących i śpiewających od rana do wieczora, które nad brzegiem rzeki prały bieliznę — jak za naszych czasów. Jestto jedna z przyjemności Paryża.
Uniwersytet na oko zdawał się być ze wszech stron zamkniętym. Tysiące dachów wyniosłych, śpiczastych, przedstawiawiających się jakby jednego typu geometryczne figury, zdawały się być, patrząc zwysoka, mineralogicznem skrystalizowaniem jakiej materyi. Kapryśny parów ulic nie przecinał tego ciasta domów na kromki nieproporcyonalne. Czterdzieści dwa kolegia były rozsiane równo i miałeś je wszędzie. Rozmaite i zabawne wierzchołki tych pięknych budynków były wytworem tej samej sztuki, co i proste dachy rozłożone poniżej i były prawie tego samego kształtu, urozmaicały więc całość, nie naruszając jej, i dopełniały, nie przeładowując. Geometrya jest harmonią. Kilka pałaców tu i owdzie wystrzelało na lewym brzegu: hotel de Nevers, hotel Rzymski i Reims, które znikły i pałac Cluny, który dotychczas istnieje na pociechę artysty, tylko jego wieżę przed kilku laty zwalono nie wiadomo dlaczego. Blisko Cluny, pałacu z pięknemi arkadami, były łaźnie Juliana. Było tam także wiele opactw piękności pobożnej, wielkości poważnej, lecz niemniej powabnych, jak pałace. Te, które uderzały na pierwszy rzut oka, były: Bernardynów o trzech dzwonicach; św. Genowefy, której kwadratowa wieża, do dziś istniejąca, reszty każe żałować; Sorbona, wpół kolegium, a wpół klasztor, po której pozostała nawa prześliczna; piękny klasztor Maturynów; sąsiadujący z nim św. Benedykta, w którego murach ostatniemi czasy zbudowano teatr; Franciszkanów z trzema ogromnemi kopułami — i wreszcie klasztor Augustyański, którego smagła, strzelista, koronkowa wieżyczka, po wieży Nesle, najwyżej się wznosiła. Kolegia, będące ogniwem przejściowem od klasztoru do świata, środkowały w rzędzie pomników pomiędzy pałacami i opactwami, posiadając lżejsze rzeźby od pałaców i architekturę mniej poważną od klasztorów. Na nieszczęście nic nie pozostało z tych pomników, w których sztuka gotycka godziła bogactwo ze skromnością. Kościoły (a były liczne i świetne w Uniwersytecie i odnosiły się do rozmaitych wieków) panowały nad wszystkiemi gmachami i, jako najwyższa harmonia w tej harmonii ogólnej, wybiegały nad wszystkie szczyty kopuł swemi dzwonicami i przezroczystemi wieżyczkami.
Powierzchnia Uniwersytetu była górzystą. Góra św. Genowefy ze wschodu na zachód była jak żółw ogromny i ciekawą było rzeczą widzieć ze szczytu Najświętszej Panny to mnóstwo ulic wąskich i krętych, te grona domów rozsypanych na wyniosłościach, staczających się prawie w wodę, zdających się upadać, albo drapać do góry. Ciągły napływ głów zdawał się wszystko poruszać — był to lud, zdaleka widziany.
W przedziałach pomiędzy dachami, wieżami i kopułami, które się tłumnie przedstawiały oku, widzieć było można gdzieniegdzie odłam muru, jakby warowni, był to obwód Filipa Augusta. Za tym murem zieleniały łąki, rozbiegały się drogi, ciągnąc za sobą domy przedmieść, tem rzadsze, im bardziej oddalone. Niektóre z tych przedmieść były nawet i ważne, naprzykład: Przedmieście św. Wiktora z mostem arkadowym, opactwem, gdzie był nagrobek Ludwika Grubego, epitaphium Ludovici Grossi, kościół z ośmiokątną wieżą, otoczoną czterema dzwoniczkami, podobną jak w Etampes; następnie przedmieście Saint-Marceau, mające trzy kościoły i klasztor; dalej, pozostawiwszy na lewo młyn Gobelinów i jego cztery białe mury, było przedmieście św. Jakóba z pięknym krzyżem na rynku; kościół św. Jakóba starszego, wówczas gotycki, wzniosły i piękny; St. Magloire, z którego Napoleon zrobił magazyn na zboże; Najświętszej Panny Polnej, gdzie była mozajka bizantyjska. Nakoniec, pominąwszy klasztor Kartuzów i wielki budynek pałacu sprawiedliwości, oko padało na zachód na trzy rzymskie kopuły św. Hermana des Prés. Przedmieście św. Hermana już wtedy było wielkie, składało się bowiem z piętnastu albo dwudziestu ulic, a wieża św. Sulpicyusza zdaleka je odznaczała. Obok czworokątny rynek św. Hermana, następnie okrągła wieża opactwa, a dalej Fuillerie, ulica Four. Najbardziej wszakże ściągało uwagę samo opactwo. Była to poważna i wspaniała bardzo budowla — tak kościół, jak samo mieszkanie opatów; pałac opacki, w którym biskupi paryscy chętnie noc przepędzali, odpowiadał pięknością katedrze i miał wspaniałe ogrody, zwodzone mosty, liczne dziedzińce, na których często słychać było szczęk oręża i widzieć świecące od złota rycerstwo.
Gdy po długim rozglądzie w Uniwersytecie, spojrzysz na prawy brzeg ku Nowemu Miastu, widok nagle zmienia charakter. Miasto, daleko większe od Uniwersytetu, mniej było jednolite. Na pierwszy rzut oka zdawało się dzielić na wiele oddzielnych części. Od wschodu, w części, biorącej nazwisko od bagien, w które Camulogerus wpędził Cezara, był tłum pałaców. Cztery pałace, prawie przyległe sobie: Jouy, Sens, Barbeau, Zajazd Królowej, odbijały w Sekwanie swoje wysokie dachy i wieżyce. Cztery te budynki zapełniały przestrzeń od ulicy Nonaindieres do opactwa Celestynów, którego wieża tak wdzięcznie wybiegła ku niebiosom. Kilka nizkich, zielonym mchem porosłych chat, rozłożonych przed pałacami, nie zasłaniały wspaniałych fasad, pięknych okien i posągów. Za temi pałacami w rozmaitych kierunkach rozciągał się ogromny i różnokształtny obwód pałacu św. Pawła, gdzie król francuski mógł wygodnie pomieścić czterdziestu czterech książąt wraz z dworzanami i służbą, nie licząc wielu innych panów. Musimy tu powiedzieć, że mieszkanie każdego takiego księcia składało się z jedenastu sal, nie mówiąc o galeryach, łaźniach i garderobach. Dodajmy do tego kuchnie, ogrody, oficyny, miejsca zabaw, bibliotekę, arsenał i ogromne mnóstwo jeszcze innych budynków i komnat. Oto czem był ówcześnie pałac królewski, Louvre, pałac św. Pawła. Miasto w mieście. Z wieży, na którejśmy stanęli, pałac św. Pawła, mimo, że ukryty pomiędzy licznemi budowlami, godzien był podziwu. Widzieć tam było można przylegające trzy pałace, które Karol V wcielił do poprzedniego: pałac de petit Muce z balustradą prześliczną; pałac opata St. Maur, mający ogromne baszty, strzelnice i na bramie herb opata; pałac Etampes, którego baszta, zrujnowana u szczytu, wyglądała jak grzebień koguta.
Przenosząc wzrok po piętrach tego amfiteatru pałaców, i przebywszy parów uformowany przez ich dachy z ulicy św. Antoniego, widziało się mieszkanie Angouleme, obszerną budowlę wielu wieków, której niektóre części nowe i białe, zupełnie się odróżniały swoją barwą od całości. Wysoki dach tegoczesnego pałacu, ozdobiony rynnami wyrobionemi z wielką fantazyą, mile się wznosił z pośrodka czarnych ścian starej budowli, której wielkie baszty waliły się ze starości i zdawały się grozić upadkiem. Za tym pałacem wznosiły się liczne wieże Tournelles. Nic nad ten widok niema piękniejszego, i ani Chambrod, ani Alhambra, nie przedstawiają nic więcej magicznego, więcej czarodziejskiego, jak pęk owych baszt, wież, dzwonic, kominów, dymników, balkonów — zgoła rozmaitej wielkości i kształtu wieżyc.
Naprawo od Tournelles, tego zbioru wież poczerniałych od starości, wychodzących jedne z drugich, widzieć się dawała olbrzymia baszta, więcej mająca strzelnic niż okien, ze zwodzonym mostem i wokoło otoczona murami — to Bastylia. Te czarne dzioby, które z murów ciekawie wyglądają — to działa. U stóp Bastylii — brama św. Antoniego, broniona dwiema wieżami.
Za Tournelles aż do muru Karola V rozwijały swą bogatą roślinność kobierce ogrodów królewskich, z pośrodka których wyglądał sławny Dedalus, który Ludwik XI darował Coictierowi. Obserwatoryum doktora wznosiło się jak wielka kolumna, mająca domek za kapitel. Niejedna straszna przepowiednia astrologiczna spełniła się w tem miejscu. Dzisiaj jest tu pałac królewski.
Jakeśmy powiedzieli, część pałacu, którą chcieliśmy czytelnikom przedstawić, zapełniała róg obwodu Karola V. Środek miasta zajmowały domy ludu. Zbiór domów mieszczańskich, ściśniętych, jak komórki woskowe w plastrze miodu, miał swoją piękność. Dachy w stolicach podobne do bałwanów morskich. Najwpierw ulice, krzyżujące się wokoło placów, wyglądały jak gwiazdy o tysiącu promieni. Ulice Saint-Denis i św. Marcina z swemi licznemi ramionami wpadały jedna w drugą, jak dwa wielkie, sąsiednie drzewa mieszają swoje gałęzie; następnie kręte uliczki Platrerie, Verrerie, Tixeranderie i t. d. wiły się naokoło. Były tu także piękne budynki, które wychylały swe czoła na wierzch sąsiednich dachów. I tak: przy Moście Zamiany, za którym Sekwana się pieniła pod Mostem Młynarskim, widać było Chatelet z wieżą feudalną z trzynastego wieku; bogatą dzwonicę kwadratową św. Jakóba de la Boucherie z kątami nabitemi rzeźbą cudowną, chociaż jeszcze niewykończoną w piętnastym wieku. (Brakowało jej wówczas czterech potworów, dzisiaj sterczących na dachu, wyglądających jak Sfinksy, które każą Paryżowi rozwiązywać zagadkę swojej przyszłości. Rault, rzeźbiarz, postawił je w roku 1526 i otrzymał 20 franków za swoją pracę); dalej dom z filarami, wychodzący na plac de Gréve, któryśmy poprzednio opisali; St. Gervais, którego gustowne drzwi później zeszpecono; Saint-Mery, którego sklepienia były jeszcze jak rzymskie arkady; św. Jan z piękną przysłowiową wieżą, i dwadzieścia innych równie pięknych pomników, które na umieszczenie siebie nie gardziły wąskiemi uliczkami. Dodajmy do tego krzyże wyrobione z kamienia, gęściej wówczas rozrzucone po placach, niż szubienice; cmentarz Niewiniątek, który widać było zdaleka; kolumnę na placu Halles; krzyż du Trahoir na placu zawsze czarnym od ludu; wybrzeża ze sklepami; Sekwanę pełną statków — a będziemy mieli mniej-więcej dokładne pojęcie, czem był środek miasta w r. 1482.
Obok tych dwóch części Miasta — pałacowej i mieszczańskiej, była trzecia, składająca się z opactw, które szły od wschodu na zachód i były jakby wałem opasującym Paryż. I tak: obok parku Tournelles, między ulicą św. Antoniego i starą ulicą Kościelną, było opactwo św. Katarzyny z ogromnym obrębem, kończącym się wraz z murami Paryża. Pomiędzy starą i nową ulicą Kościelną było opactwo Templaryuszów, uzbrojone w wieże i oddzielone obszernym obwodem. Pomiędzy ulicą Nowokościelną a ulicą św. Marcina, było opactwo św. Marcina w pośród ogrodów, z wieżami warownemi, w niczem nie ustępujące w sile i świetności św. Hermanowi des Prés. Pomiędzy dwiema ulicami św. Marcina i St. Denis rozciągał się obwód Trójcy świętej. Nakoniec pomiędzy ulicą St. Denis i Montorgueil — Panny Miłosierdzia. W pobliżu widać było pogniłe dachy, plac niebrukowany i brudny. Było to jedyne ogniwo nieprawe, bo świeckie, wmieszane w łańcuch klasztorów — był to Dziedziniec Cudów.
Czwarta nakoniec część, odróżniająca się w nagromadzeniu dachów na prawym brzegu, która zajmowała kąt zachodni obwodu — byłto nowy węzeł pałaców i hoteli, cisnących się do stóp Louwru. Stary Louwr Filipa Augusta, ten olbrzymi budynek, którego ogromna baszta dwadzieścia trzy mniejszych sióstr zgromadziła naokoło siebie, zdawał się być wprawionym między hotel Alençon i mały Burbon. Ta hydra wież, olbrzymia strażnica Paryża z dwustu czterema najeżonemi głowami, zamykała wschodnią stronę Nowego-Miasta.
Tak więc ta ogromna wyspa, jak ją nazywali Rzymianie, kupa domów mieszczańskich, otoczona pałacami naprawo i nalewo, uwieńczona z jednej strony Louwrem, a z drugiej Tournelles, opasana na północ szeregiem opactw i klasztorów, których wieże, dzwonice i baszty wybiegały z pośrodka tłumu, była Miastem w piętnastym wieku.
Za murami kilka przedmieść cisnęło się do bram, lecz mniej liczne i więcej rozrzucone, niż przedmieścia Uniwersytetu. Za Bastylią było ze dwadzieścia chat, skupionych około krzyża Faubin i opactwa św. Antoniego Polnego; dalej Popincourt, ginące w zielonych zbożach; następnie Courtille — wesoła wioseczka; przedmieście św. Wawrzyńca z kościołem, którego dzwonica zdaleka zdawała się należeć do bramy św. Marcina; nareszcie za bramą Montmartre przedmieście tego nazwiska, pełne młynów i kościołów, z których pierwsze się tylko zachowały, albowiem lud więcej cielesnego, niż duchowego pragnie chleba. Z tamtej strony Louwru, na przedmieściu św. Honoryusza widać było zieleniejącą Małą-Bretanię i Plac-Świński, wpośród którego było więzienie fałszerzów monety. Pomiędzy Courtille i św. Wawrzyńcem oko widza mogło rozróżnić budynek, podobny do walących się kolumn. Nie był to przecież ani Partenon, ani świątynia Jowisza Olimpijskiego — było to Moutfaucon.
Teraz, jeżeli wyliczenie tylu budowli nie mogło się pomieścić w umyśle czytelnika, w kilku wyrazach skreślimy obraz starego Paryża. W środku wyspa Cité, podobna do olbrzymiego żółwia, wystawiająca, jak żółw łapy, ona swoje mosty kamienne; po lewej stronie najeżony trapez — to Uniwersytet; po prawej obszerne półkole Miasta, pełne ogrodów i pomników. Trzy warownie: Cité, Uniwersytet i Miasto, przerżnięte ulicami bez liczby. Przez nie Sekwana, matka Sekwana, jak ją nazywa de Breul, pełna wysp, mostów i statków. Wokoło miasta całego piękne wioseczki; na lewo: Jssy, Vanvres, Vaugirard, Gentilly i t. d. Na prawo dwadzieścia innych, począwszy od Conflans aż do Biskupiego miasta. Na wschód sznur pagórków, rozłożonych wokoło, jak brzeg miednicy. Nakoniec daleko na wschód — Vincennes i jego siedem wież kwadratowych; na południe Bicêtre ze swemi śpiczastemi wieżyczkami; na północ Saint-Denis ze swą dzwonicą; na zachód St. Cloud. Otóż Paryż, jakim go kruki z wysokości wież Najświętszej Panny podziwiać mogły w roku 1482.
Takiem było miasto, o którem Voltaire powiedział, że przed Ludwikiem XIV cztery tylko piękne posiadało pomniki: Kopułę Sorbony, Val de Grâce, Louwr nowy i czwarte nie pamiętam, ale może Luxemburg. Na szczęście, że Voltaire, chociaż geniusz pod innym względem, piękniej śmiał się śmiechem szatańskim, niż pojmował sztukę.
Powróćmy do Paryża w piętnastym wieku. Paryż w tym czasie nietylko był pięknem miastem, ale był zarazem płodem architektonicznym i historycznym średnich wieków, kroniką kamienną. Było to miasto, złożone z dwóch warstw: rzymskiej i gotyckiej. Rzymska znikła oddawna i ślad jej w łaźniach Juliana pozostał. Architektury celtyckiej nawet w kopanych studniach trudno śladu napotkać.
W pięćdziesiąt lat później, kiedy odrodzenie wmieszało się w tę jedność poważną, a przecież rozmaitą i przyniosło z sobą olśniewający zbytek swoich fantazyj i systematów, swoje kolumny greckie i niskie łuki gotyckie, swoje arabeski i poganizm architektoniczny Lutra — Paryż był może piękniejszym, chociaż mniej harmonijnym dla oka i dla myśli. Ta chwila nie długo trwała: odrodzenie zaczęło być samowładnem; niedosyć, że chciało budować, ale burzyło. Tak więc Paryż tylko przez chwilę był gotyckim. Zaledwie skończono św. Jakóba de la Boucherie, zaczęto rozwalanie starego Luwru.
Od tego czasu miasto poczęło się cochwila wyradzać. Paryż gotycki, pod którym znikł rzymski, ustąpił zkolei, lecz czy mamy powiedzieć, jaki go zastąpił?
W Tuilleriach jest Paryż Katarzyny de Medicis; w Ratuszu Henryka II; w pałacu królewskim, w trzech kolorowych domach, Paryż Henryka IV; w Val de Grâce Ludwika XIII; w Inwalidach Ludwika XIV bogaty, złocony i zimny; Paryż Ludwika XV w świętym Sulpicyuszu i w drobnostkach; Paryż Ludwika XVI w Panteonie i Paryż Rzeczypospolitej w Szkole lekarskiej. Nędzny gust rzymski i grecki, podobny do Kolizeum albo Partenonu, jak konstytucya roku III do praw Minosa. Paryż Napoleoński na placu Vendome, ten jest wielki; nakoniec Paryż restauracyi uczepił się Giełdy — w niej wszystko kwadratowe, a kosztowało dwadzieścia milionów.
Przy każdym z tych charakterystycznych pomników mnóstwo jest budowli podobnego smaku, które oko znawcy rozróżni i epokę ich oznaczy. Kto umie czytać — pozna charakter pana z młotka u jego drzwi.
Dzisiejszy Paryż nie ma jednostajnej powierzchowności. Jest to zbiór próbek rozmaitych wieków, z których najpiękniejsze znikły. Stolica wzrasta w domy, lecz w jakie domy! Krokiem, jakim dziś postępuje, będzie się zmieniał co lat pięćdziesiąt i typ jego historyczny zniknie zupełnie. Pomniki w nim codzień stają się rzadszemi i zdaje się, że je doreszty spekulacye pochłoną. Nasi ojcowie mieli Paryż kamienny, naszym synom zostawimy gipsowy.
O tegoczesnych pomnikach Paryża z chęcią przemilczymy — nie dlatego, abyśmy ich nie podziwiali. Święta Genowefa pana Souflot jest najpiękniejszym Sabaudzkim plackiem, jaki kiedykolwiek wybudowano z kamienia. Pałac Legii honorowej jest także znakomitą sztuką pasztetnictwa. Kopuła na targu zboża jest pięknym dżokiejskim kaszkietem — tylko na wielką skalę. Wieże św. Sulpicyusza — są to dwa wielkie klarynety, jest to kształt równie dobry jak inne. Fronton wspaniały św. Rocha porównać można chyba z drzwiami u św. Tomasza z Aquinu. Jest tam także Kalwarya w piwnicy i słońce ze złoconego drzewa. Latarnia w ogrodzie botanicznym jest bardzo dowcipna. Co do Giełdy, która jest grecką przez kolumnadę, rzymską przez arkady, drzwi i okna, z czasów odrodzenia przez obniżone łuki — jestto pomnik bardzo poprawny, na dowód czego powiemy, że cały gmach może być wszystkiem, czem kto zapragnie: pałacem królewskim, izbą deputowanych, ratuszem, szkołą, rajtszulą, akademią, trybunałem, świątynią, grobowcem i teatrem; jednakże jest tylko giełdą. Że zaś budowla powinna być zastosowaną do klimatu, tedy widocznie postawiona jest na nasze niebo zimne i dżdżyste. Ma dach tak płaski, jak na wschodzie, że w zimie trzeba śnieg z niego zmiatać. Prawda, architekt niemało zadał sobie pracy, aby zegar ukryć przed oczami widzów i zachować czystość linij fasady; lecz za to przywołał kolumnadę bardzo wygodną, aby pod nią krążyły tłumy agentów i spekulantów.
Zaiste, są to pyszne pomniki! Dodajmy do nich zabawne i rozmaite ulice, jak naprzykład Rivoli, a spodziewam się, że spojrzawszy na Paryż z balonu, można ujrzeć przepych w prostocie i niespodzianki w pięknie, które cechują szachownicę.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Marceli Skotnicki.