Joanna (Sand, 1875)/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Joanna
Rozdział XIII. Brat i siostra.
Wydawca J. Breslauer
Data wyd. 1875
Druk S. Burzyński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bogumił Wisłocki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
Brat i siostra.

To nagłe i niespodziewane oświadczenie było uderzeniem piorunu dla pani Charmois. Zamknęła się na tajemną pogadankę z panią de Boussac, która rzecz tę uważała za żart i figiel bardzo dowcipny sir Arthura dla poradczyni niezręcznéj i natrętnéj.
— Nie, nie, — zawołała pani Charmois z oburzeniem, — jeźli on jest w istocie takim człowiekiem honoru, jakeś mi go opisała, to on nie żartuje wcale. Przypuszczam, żeby wistocie była jaka Miss Jane, nauczycielka mojéj córki, zważ tylko sama, jaka radość i duma dla niéj, gdyby jej powiedziano, że pan milijonowy chce się z nią żenić. A potém, co za wstyd i hańba, gdyby ją uwiadomiono o tém, że to było tylko primaprilis! Nie, człowiek uczciwy nigdy się nie odważy na takie obłudne postępowanie, choćby nawet ze służącą myjącą naczynie.
— Ależ moja kochana, — odrzekła pani Boussac, — pan Harley nie tak się łatwo da wywieść w pole, jak się tobie zdaje! Zmiarkował on dobrze, że Joanna jest nasza służąca, a będąc pewny, że to co napisał niebędziesz uważać za szczérą prawdę, udał się z tą prośbą do ciebie dla żartu i za karę, żeś mu nasze córki narzucała.
— Jeżeli to jego zamiarem być miało, więc by tego pożałował! — zawołała pani Charmois. — Już ja się postaram o to, że się w mojéj córce szalenie zakocha, a w tedy będzie to wielką przyjemnością dla mnie, gdy mu jéj rękę będę mogła odmówić. Tymczasem jednak spodziewam się moja kochana, że mi zrobisz tę grzeczność i Joannę twoją za drzwi od siebie wyrzucisz.
— A to dla czego? Cóż ona ci przewiniła, ta biédna dziewczyna?
— Jest to niecna zalotnica!
— Mylisz się bardzo, moja droga. Ani cienia zalotności w niéj nie ma.
— To nic nie szkodzi! Ona jest ładna, podoba się, a zatém krzywdzi nasze córki. Niepodobna jéj dłużéj tutaj scierpieć.
Joanna była służącą tak wierną i tak dla domu całego potrzebną, że pani de Boussac z dość wielką stałością oddalić ją się wzbraniała.
— Już ja cię do tego zmuszę, — pomyślała sobie pani Charmois, i udała, że się téj myśli zupełnie wyrzeka. — A co do tego primaprilis pana Harley, — rzekła głośno podarłszy liścik w ręku i rzuciwszy go w ogień, — patrz, oto wszystko co na niego odpowiem. Spodziewam się, moja kochana, że nikomu ani słowa o nim nie powiesz?
— Tém bardziéj, — dodała pani Boussac — że nasz przyjaciel tego w inném zrozumieniu napisać nie mógł, jak licząc na to iż tę nauczkę dla siebie zachowasz i nikomu ani słowa o tém nie wspomnisz. Nieżyczyłabym sobie nawet, aby ktoś mógł pomyśleć, żem i ja o tém wiedziała.
— A ja, — dodała pani podprefektowa, — nieżyczyłabym sobie, aby ktoś mógł pomyśleć, żem odebrała taki list bezczelny. Trzeba żeby myślano, że się zagubił w drodze, a jeźli mi Anglik wasz cośkolwiek o nim wspomni, udam że go nie rozumiém.
Pani Charmois udała się do swojego męża, który był zajęty wyporządzeniem swojego nowego urzędowego mieszkania, a naganiając mu, i łając go ciągle za rzecz najmniejszą, na nim się przynajmniéj pomściła za swoje zawiedzione nadzieje.
Jednakowo posłaniec ów umyślny berrichoński, który z Chatres, gdzie sir Harley piérwsze konie zmieniał, i swoje listy do Boussac napisał, małym stępem, — przez cały dzień wielki jadąc — był przybył, aby dopełnić szczególnego swojego poselstwa, żądał, stósownie do rozkazów od sir Arthura odebranych, osobiście pomówić z Miss Jane; a że mu wcale o to nie chodziło, aby to imie po angielsku umieć, i ono, napisane na liście, który z sobą przywiózł, oczom francuzkim przedstawiało to samo brzmienie co i Joanna; Klaudyja, która czytać się uczyła i już dość dobrze zgłoskować umiała, bez wielkiéj trudności odgadnąć była w stanie, dla kogo ten list był przeznaczony.
— Czy to od Anglika tego, co przedwczoraj tędy przejeżdżał? — zapytała posłańca. — To dziwnie! musiał zapewnie coś zapomnieć lub zgubić w domu. Ale żeby był do mnie napisał, toby daleko lepiéj był zrobił, zamiast co napisał do Joanny, która nawet czytać nie umie. A czy trzeba na to odpisu?
— Ale skąd znowu? — zauważył Kadet bardzo rozsądnie, — na cóż odpisu, kiedy Anglik do Paryża pojechał?
— Dobrze, dobrze, — rzekła Klaudyja chowając list do kieszonki u swojego fartuszka, — oddam go jej, jak z krowami do domu powróci.
— To być nie może! trzeba go jej oddać natychmiast, — rzekł posłaniec — ów pan Anglik powiedział, żebym go jej oddał zaraz, jak tylko przyjadę, i to jej samej do rąk.
— A, czy tak? to zaraz pójdę po nią, — odpowiedziała Klaudyja, i odpiąwszy zapaskę od kuchni, pędem pobiegła ku łące, na której Joanna pasła krowy wzdłuż skał na brzegu rzeki będących. Nim jednak jeszcze do końca ogrodu dobiegła, nadybała pannę Boussac, która się z swoim bratem przechadzała, i oddała jej list, będąc bardzo ciekawa usłyszeć co w nim stoi. Ale Maryja nie uczyniła zadość temu jej życzeniu. Wzięła to na siebie doręczyć list Joasi podczas przechadzki, a gdy Klaudyja zmartwiona nieco odeszła, rzekła do Wilhelma:
— W istocie, to pismo pana Harley; co on tylko może pisać do Joanny?
— I mnie to bardzo dziwnie się wydaje — odpowiedział młodzieniec, — czy Joasia umie czytać?
— Nie, — odrzekła panna Boussac otwierając list, — a to tém bardziéj, że ten list po angielsku pisany.

Oboje młodzi ludzie dobrze ten język znali, szczególnie Maryja, i wyczytali co następuje.
„Łaskawa Miss Jane! — Od kilku miesięcy postanowiłem się ożenić, a że mam to zarozumienie o sobie iż jestem dobrym phrenologiem i fizyjonomistą, zawsze tedy oddawałem się piérwszemu uczuciu żywemu i szczerému, którém mnie za piérwszem widzeniem się twarz ładna natchnąć zdołała. Niewidziałem pani tylko chwil kilka, ale, pomimo moje wzruszenie, dość uważnie pani się przypatrzyłem abym mógł być przekonany, że twarz pani jest odkuciem jéj duszy, a dusza pani jest wzorem doskonałości, równie jak jéj twarz. Natychmiast uczułem, że Cię kocham, pani, i że Cię całe życie moje kochać będę, jeżeli się mi wywzajemnić zechcesz. Błagam Cię pani o jedną łaskę, abyś mi pozwoliła, skoro za tydzień powrócę, złożyć u stóp Twoich miłość moją szczérą, pełną uszanowania, i opartą na szacunku najwyższym, i uwielbieniu najlkliwszém. Tymczasem proszę się o mojém usposobieniu i mojém sercu wypytać pana Wilhelma Boussac i jego rodziny, abyś pani — jeżeli serce Twoje jeszcze jest wolne, i sądzisz, że jestem godzien zostać Twoim małżonkiem, — raczyła mię wysłuchać i zapewnić się, że jestem Twoim, pani, sługą i przyjacielem najwierniejszym i najszczérszym.“
Arthur Harley.“

— Wistocie; jak się zdaje, nie są to żarty, nieprawda? — pytała Maryja swego brata, który w głębokie wpadł zamyślenie.
— Prawda, kochana siostro, wielka prawda! Jest to jego najszczérsze postanowienie, — odpowiedział Wilhelm po długiém milczeniu. — Sir Arthur nie jest zdolny do żartów nieprzyzwoitych i dotkliwych. Nigdy usta jego, nawet i w śmiechu, kłamstwa nie wyrzekły. Nigdy jego pióro i jednéj nawet przesady jeszcze nieskreśliło. Rozkochał się w Joasi, a przynajmniéj uczucie tkliwe i ojcowskie dla niéj w jego sercu powstało. Chce się z nią żenić, a przeto się i ożeni.
— Mówię ci Wilhelmie, że się mi to wszystko jakby snem wydaje.
— Ale nie mnie! Dla mnie czynność ta Arthura niema nic zadziwiającego. Jest ona wypływem i potwierdzeniem wszelkich jego pojęć, wszystkich jego mów, wszystkich jego zamysłów, i całego przekonania jego. Nasze nędzne przesądy w jego sercu nieznajdują oddźwięku. Jego dusza, wyższa nad wszelką światowość i próżność dąży tylko do prawdy. Ma on kilka właściwych sobie i dziwnych zdań, które go pewnym rodzajem dziwactwa cechują, nieodbierając mu przeto ani jego rozsądku, ani wysokiego rozumu jego. Nie na próżno on się szczyci, że umie czytać w sercach i nieomylny sąd wydać o kim z twarzy jego jedynie. Doświadczyłem ja w téj mierze już nieraz, że nam porobił objawienia, któreby cudem prawie nazwać można było. Nigdym go jeszcze niewidział podziwiającego jaką piękność kobiécą, aby natychmiast, z rzadką bystrością niezdał sobie rachunku z jéj przymiotów zalecających i błędów; i słyszałem go zawsze rozumującego następnie: „Nie jest to jeszcze wzór kobiéta, któréj moje serce pragnie. Oby bóg dał aby w ten dzień, w którym ją znajdę i ona przyjąć chciała z mych rąk szczęście, i znaleść go w mojéj miłości.“ W początku drwiłem sobie z tych dziwactw z taką zimną rozwagą, że nawet trudno by mi było samemu teraz w to uwierzyć; ale po mału poznałem, że pan Harley jest to człowiek prawy i rozsądny, i posiada serce namiętne i szlachetne i dzielność niczém niewzrószoną. Wierzaj mi Maryniu, że drwinki świata ani by go dotknęły, i że z Joasią się żeniąc czułby się najszczęśliwszym z ludzi!
— O Wilhelmie, — zawołała panna de Boussac mocno wzruszona, — kochałam dotąd sir Arthura jako brata, jako prawdziwego przyjaciela; ale teraz go podziwiam jako jakiego bohatéra! Niéma przeto żadnéj wątpliwości, iż jest zarówno rozsądny, jak wspaniałego serca, a przykład ten potwierdza mnie w mojej wierze w objawienia uczucia. Joanna zarówno téż godną jest jego. Joanna jest aniołem. Jest ona w swoim sposobie kobiétą wyższą; a choćby świat szydził i pogardzał tém małżeństwem, bóg go pobłogosławi, a dusze szlachetne i niewinne będą się nim cieszyć. Niejest-że to i twojém zdaniem kochany Wilhelmie? — Zdaje się, jak gdyby cię zasmucał i martwił ten zamiar twojego przyjaciela.
— To prawda, — odrzekł Wilhelm pomięszany. — Sir Arthur będzie musiał wielką stoczyć walkę z światem!.... Prawda, że jest niezawisłym od nikogo; że niéma ani rodziny, ani żywéj duszy, dla których by musiał miéć jakie względy.....
— Jeżeli tylko o świat chodzi, to łatwo wzgardą zwycięztwo nad nim odniesie. Ale ty Wilhelmie, nie bądźże niższym od twojego przyjaciela, i owszem, przysposób się do walczenia z nim i za nim. Ja się oświadczam niniejszém jego sprzymierzeńcem, jego obrońcą; i chociażbym wyszydzoną i potępioną być miała, niewiém czyli się mi uda tyle słów wynaleźć, aby godnie wychwalić i podziwienie moje okazać nad jego postępkiem.
— O moja dobra i romansowa Maryniu! Jakże ty jesteś przedziwną! — rzekł Wilhelm przyciskając do swojéj piersi ramie swojéj siostry. — O gdybyś ty wiedziała, jak moje serce z tobą się zgadza!
— Jeżeli ja jestem romansową, to i ty nim jesteś Wilhelmie; i jeźli ja jestem przedziwną, to i ty jesteś bardziéj jeszcze przedziwnym mój bracie, bo widać łzy w twoich oczach, a to odwaga szlachetna Arthura ci je wycisnęła.
— Ale Joanna? — zapytał Wilhelm głosem stłumionym.
— Joanna? — czy wątpisz o wyborze sir Arthura? Ty sam przecież utrzymujesz, że się nigdy nie myli. A teraz ja to samo potwierdzę i powiém, że Joasia jest to skarb prawdziwy. Ty jéj nieznasz Wilhelmie, tyś w niej zawsze tylko widział sierotę, której w pomoc przyjść trzeba; ty jesteś jej wdzięcznym za ową staranność z jaką cię w chorobie twojéj pielęgnowała, za owe nocy, które przepędziła niezmordowana, a zawsze spokojna i cierpliwa jak anioł, obok twojego łóżka; nakoniec ty ją uważasz jako służącą wierną i wylaną na nasze usługi; ale ja ją znam! Tak jest, ja jedna znam ją tylko: ja wiém, że Joanna jest nam równa Wilhelmie, a może nawet w oczach boga większe ma znaczenie jak my. Bo niewiém, czyli które z nas tę stałość, tę cierpliwość, tę wiarę, i to wyrzeczenie się wszelkiéj osobistości co ona posiada. Ileż to razy, czystém tylko uczuciem swojém lub przyrodnim światłem swéj duszy prowadzona, objawiła mi prawdy wielkie i wzniosłe, których przeczucie zaledwie w książkach moich znalazłam! O tak, wierzaj mi; Joanna jest to istota właściwa, nieporównana. Znam się na tém dobrze. Byłam wychowaną wraz z ośmdziesiąt do stu młodemi dziewczętami szlachetnego urodzenia lub bogatemi, i starałam się je zbadać, i poznałam wszystkie ich przewrotności, ich próżności, ich nikczemne skłonności i ich ducha drobiazgowego. Między najlepszemi z nich niebyło ani jednéj, któréjby godności rodzinne lub bogactwo niebyły nieco popsuły. I wiém że mi uwierzysz Wilhelmie, jeżeli ci powiém to, czegobym nigdy przed mamą niepowiedziała, bo by mię uważała za szaloną lub zagorzałą głowę; że żadna z owych przyjaciółek moich klasztornych tyle ufności i szacunku we mnie nie pobudziła, co Joanna: żadną tyle nie kochałam, co tę wieśniaczkę; i żadna z zakonnic nie zdawała się mi tak skromną, niewinną i świętą jak Joanna. Tak Joanna jest to święta z piérwszych czasów chrześciaństwa. Jest to dziewczyna, któraby z uśmiechem na ustach wszelkie męczeństwo poniosła, i którąby kościół kanonizował, gdyby wiedział ile swéj łaski bóg wlał w jéj serce.
— Maryniu, rozczuliłaś mnie mocno, ale zarazem i boleść wielką mi sprawiasz, — odpowiedział Wilhelm siadając, czyli raczéj padając na ławeczkę w ogrodzie. — Głowa mnie jeszcze czasami boli, a twoje uniesienie i mnie zaraża, i za nadto głęboko mnie porusza. O pozwól mi, niech trochę wolno odetchnę!
— Kochany Wilhelmie! mój bracie i przyjacielu drogi! wybacz mi; — zawołała Maryja biorąc go za ręce; — ale oto jesteśmy dwoje niewolników, burzących się przeciwko przesądom i głupocie świata, którenby natychmiast potępił nasze myśli, gdyby przed jego sądy powołane i oskarżone zostały.
— O siostro moja, ty nie wiész jakich stron serca mojego głos twój uniesienia dotyka! — zawołał boleśnie Wilhelm, i ręce Maryi całując, w łzach się rozpływał.
Wzruszenie Wilhelma nie zadziwiło bardzo jego siostry młodéj, któréj uczucia jeszcze bardziéj wygórowane były jak jéj brata. Ale obawiając się tych wzruszeń, o których wiedziała, że jemu zwykle tak szkodliwe były, starała się uwagę jego na co innego zwrócić.
— A teraz mój przyjacielu, cóż z tym listem zrobiemy? Jakżeż go wytłómaczyć Joasi? jakżeż ją przekonać, że sir Arthur nie żartuje?
Wilhelm odpowiedział, że się wcale tém zająć nie myśli, i że siostra jego łatwiéj tę rzecz ułatwić będzie mogła jak on.
— Jesteś przyzwyczajoną do prostotnéj mowy Joasi, — rzekł — i w razie potrzeby będziesz się to samo tak wyrazić umiała, że cię łatwo zrozumie. Idźże więc moja droga Maryniu, i wyjaw jej to oświadczenie sir Arthura, a chociaż ją ono może nie zachwyci i nie omami, to ją wzruszy przynajmniéj. — I wpadł na powrót w swoje omdlenie.
— Jeszcze chwilę, mój przyjacielu, — zawołała Maryja w niepewności. — Jeszcze jedna myśl mi się nawinęła. Czy ty sądzisz, że sir Arthur się nie poznał wcale na tém, iż Joasia przebraną była? Jakże myślisz za co on ją teraz trzyma? czy za wieśniaczkę z Marchii, czy za nauczycielkę Angielkę?
— W istocie, gdyby to ostatnie przypuścić można — zawołał Wilhelm, — postępek jego nie byłby tak rażący, a dziwactwo nie tak wielkie by się wydawało. Wszakże zwykle się przypuszcza, że nauczycielka musi wiele wiadomości posiadać, można zatém i to przypuścić, że jest dobrego urodzenia. Co więcéj jeszcze, jeżeli pan Harley bierze Joasię za miss Jane, swoją rodaczkę, może być, że do jego uniesienia i nieco miłości narodowéj wchodzi.
— O tak, prawda! wielka by wtedy była różnica; rzekła Maryja, — sir Arthur mimo naszą wolę sam się oszukuje w radości swojego serca. Nie chce wierzyć, niechce się przekonać, aby ta piękna istota tak biała, tak szlachetna i poważna miała być pasterką zarówno prawie niezdolną zrozumieć go po francuzku, jak i po angielsku! A jednak, gdyby on znał Joasię, gdyby znalazł drogę do jéj serca, gdyby zdołał dociec tajemniczości poetycznéj jéj myśli, to by ją jeszcze bardziéj kochał i podziwiał. A nakoniec, nieprzewidział wcale całéj dziwaczności tego uczucia któremu się oddał, i jego zamysłów nie powinniśmy piérwéj objawiać Joasi, dopokąd się nie przekonamy co sobie o niéj pomyśli, skoro ją zobaczy, jak się pani Charmois wyraża, włóczącą się za ogonem swoich krów.
— O teraz mogę wolniéj trochę odetchnąć, kochana Maryniu! — odrzekł Wilhelm, — myśl sama tego niespodziewanego postanowienia sił mię pozbawiała. Niewiém wcale dla czego mię tak przerażało, jakoby to był czyn szalony. Teraz całe to wydarzenie żartem tylko się mi być wydaje. Poczciwy Arthur! Jakżeż doskonale uwiedzionym został, i jakżeż on się sam z nami z tego naśmieje? Trzeba mu jednak dochować największéj tajemnicy w téj mierze kochana siostro, a szczególnie trzeba się wystrzegać, aby ani pani Charmois, która między nami powiedziawszy, nieznośną jest istotą, ani ociężała Elwira, ani téż ów złośliwy dowcipniś Marsillat, a z nimi i całe miasto Boussac o tém ani słowa nie wiedziało i żartować sobie nie mogło na koszt szlachetnego i niewinnego Arthura.
— Nietrzeba o tém nawet naszéj mamie nic wspominać, czy słyszysz Wilhelmie? — dodała Maryja. — Nasza mama będąc dobroduszną jest zarazem bardzo słaba, i w wielkiéj przyjaźni z panią Charmois; nie mogła by tedy wytrzymać, aby tego zdarzenia jej nieopowiedzieć.
— Nie trzeba przeto nikomu, nawet i Joasi nic o tém mówić.
— Szczególnie przed Joanną to wszystko ukryć potrzeba. Znam ją wprawdzie, że za nadto wiele rozsądku posiada, aby jej najmniejszy zamek na lodzie w głowę wbić można, i że nigdy by w to nieuwierzyła; byłaby jednak w obec Arthura w wielkim kłopocie, przykrym dla niéj i dla niego.
— Cóż jej tedy powiemy, tej biednej dziewczynie, aby wytłómaczyć powód, dla którego pan Anglik list do niéj napisał, o którym jej Klaudyja zapewne powie?
— Nie powiemy jej nic o liście, a ona nie jest bardzo ciekawa i pytać nie będzie? Oto wiész co, nim to jakie zaburzenie i zadziwienie w zamku sprawi, uprzedzimy Joasię, że to był żart tylko..... Właśnie ją na łące spostrzegam. Pójdźmy do niéj!
— Ja nie pójdę, — rzekł Wilhelm, — ja wolę tutaj zostać. Niewiedziałbym co powiedzieć tej dziewczynie.
— A zatém będę kłamać za nas oboje, — odrzekła Maryja, i pobiegła do Joanny, która stała na łące pod drzewem, i dumała o Ep-nell, o matce swojéj, o krzakach owych, w których trzodę swoją pasała, i o dobrych boginkach, które nad nią czuwały, i oddalały od niéj wilków i złośliwych duchów z mokrzysk.
— Joasiu, — rzekła do niéj młoda i powabna panna zamku, obejmując poufale jéj kibić swoją ręką, — nasz przyjaciel Harley pisał do ciebie; ale list jego jest to tylko żart mały, w skutek naszego primaprilis. Ty byś go niezrozumiała, bo i ja go nie bardzo rozumiém.... Pan Harley musi nam go sam wytłómaczyć jak za dwa tygodnie przybędzie.
— Bardzo dobrze, panno! — odrzekła Joanna, ściskając rękę malutką Maryi, która na jéj barku spoczywała. — Ten pan lubi sobie żartować i uśmiać się! To tak jak panna czasami. Nie bardzo prawda często, dla tego téż jestem rada, kiedy widzę jak się panna bawi i śmieje!
— Czy się nie gniewasz o to na pana Anglika, moja dobra Joasiu?
— Nie, moja panieneczko! O cóżbym się miała gniewać? ten pan nie wygląda na złego człowieka; a potém tyle miał starań koło panicza, a panna go kocha!
— Czy ci się zdaje Joasiu, że on na poczciwego człowieka wygląda?
— Zdaje się mi, że tak, chociażem się mu ani razu jeszcze dobrze nie przypatrzyła.
— Czyś się go wstydziła?
— O nie! nie jestem ja bardzo wstydliwa. Wiém ja dobrze że nie umiém dobrze mówić! mówię téż jak mogę i umiém.
— Czyliż on z tobą rozmawiał, ten Anglik?
— A jużci że rozmawiał; kiedym mu niosła śmietankę do herbaty, zastałam go w przedpokoju, jak sobie mył ręce, i mówił coś do mnie, ale ja nic z tego nierozumiała.
— Czy po angielsku mówił?
— Niewiém, moja panno, bom ani słowa niesłyszała.
— A czy się śmiał kiedy mówił?
— Ale gdzie tam! Zapewnie myślał, że jestem z Anglii, jak mu to panna piérwéj powiedziała.
— A ty czyś się śmiała?
— Ale gdzież tam panno. Ja się śmiać nie chciałam, bom się bała abym pannie żartu nie popsuła.
— To ani słowa po francuzku do ciebie nie powiedział?
— Nie. Wziął tylko śmietankę z moich rąk, jak gdyby nie chciał, żebym mu usługiwała, i jednę rękę moją do ust przytknął. Dalibóg, to mi się trochę śmiésznie wydało! Ale nimem się jeszcze roześmiać mogła..... a panna wie, że to u mnie śmiéch nie tak prędko przychodzi,.... Kadet nadszedł, a pan Anglik prędziutko zemknął do salonu.
— Czyś była w tedy w twoim wiejskim ubiorze?
— A jużcić, bo to było po wieczerzy.
— I czy cię to wszystko wcale nie zadziwiło?
— Nie, moja panno, bo to przecież między wami umówione było.
— A ten jego pocałunek w rękę cię także nieobraził?
— Nie; wszak wiedziałam dobrze że ten pan mnie obrazić niechciał, i że to jedynie dla zabawy było.
— A może Joasiu ci to przyjemność sprawiło?
— O jak téż to panna sobie żartować i zadrwić lubi! Jaką-że mi to przyjemność zrobić miało? Wszakże ja go nie znam wcale tego pana!
— Kiedy mój brat powrócił Joasiu, to cię także w rękę pocałował?
— Prawda; to samo dla śmiéchu!
— Ale to ci boleść sprawiło; widziałam to po twojéj twarzy.
— Prawda, panno, prawda. Byłam tak bardzo rada, żem widziała mojego chrzestnego panicza wyleczonego..... i tak dobrze wyglądającego! Byłabym go rada uściskała tego biédnego panicza! A on naraz zaczął sobie drwić ze mnie! To mnie bolało. Ale potém, rzekłam sama do siebie, że nie było o co się tak martwić, bo przecież lepiéj, że był wesół i żartobliwy, jak by miał być smutny i chory, jak w tedy kiedy wyjechał.
— Dobra Joasiu nie wierz temu, żeby Wilhelm chciał był sobie drwić z ciebie. Przecież widziałaś sama, że i mnie w rękę całował, a to z pewnością nie dla tego, aby sobie zadrwić ze mnie.
— O bo téż to z panną, to co innego; panna jesteś jego siostrą; ale ja jestem jego chrzestnicą tylko, i to moim jest obowiązkiem uszanowanie mieć dla niego.
— I on powinien mieć uszanowanie dla ciebie Joasiu, i ma go z pewnością.
— A to za co, moja panno?
— Bo i ty jesteś jego siostrą, jego siostrą mléczną i przyjaciółką od serca, prawie tak wielką jak i ja nią jestem. Bądź pewną moja luba, że on nie jest niewdzięcznym, i że nigdy niezapomni o tém, z jak wielką starannością pielęgnowałaś go w chorobie. Nie byłam w tenczas jeszcze w domu kiedy był w niebezpieczeństwie największem; niewiedziałam więc o niczém. Ukrywano przedemną to niebezpieczeństwo mojego brata, a ty byłaś w ówczas jego prawdziwą siostrą. Mama mi to mało sto razy powiedziała, że gdyby nie ty, toby Wilhelm dawno już był umarł; bo moja biédna matka straciła głowę i wszyscy ludzie w całym domu. Ty jedna byłaś zawsze koło niego, wstrzymując ciągle szaleństwo Wilhelma, niedozwalając mu biegać po izbie kiedy był w obłąkaniu, łagodnością twoją otrzymując to od niego, czego inni siłą otrzymać nie byli w stanie, rzucając się do nóg jego, aby go zmusić żeby był spokojnym i słuchał przepisów lékarza, łając go czasami jak małe dziecko i uspakajając go swojemi prośbami i łagodnością. O moja luba Joasiu, tobie to winna jestem życie mojego brata, którego tyle kocham! Jakżeż ty możesz żądać, abyśmy ja i mój brat cię tak nie kochali jak gdybyś naszą siostrą była?
Wilhelm dłużej sam pozostać nie mógł. Nieprzezwyciężonym pociągiem wiedziony zbliżył się do nich zwolna, a szmer jego kroków, przygłuszony trawą, nie doszedł do uszów obu dziewcząt młodych. Podczas gdy one tak rozmawiały, stał za niemi rozłączony tylko od Joanny pniem drzewa kasztanowego, który ich ocieniał.
— Tak Joasiu, tak Maryjo! — zawołał nagle się im pokazując, — tak, jesteście obie siostrami dla mnie, i są chwile, w których w méj myśli tylko jedną tworzycie. O Maryjo, jakżeż ci wdzięczny jestem, żeś umiała Joasi powiedzieć to, czegobym ja sam nigdy jej powiedzieć nie był się odważył, i żeś jej tkliwą przyjaźnią twoją wynagrodziła to wszystko dobro, które dla mnie uczyniła! O Joasiu! jeszcze nigdy ci tak nie podziękowałem, jak to powinien byłem uczynić! Ty byłaś dla mnie aniołem: widziałem ja wszystko, rozumiałem wszystko, i czułem wszystko pomimo że byłem w obłąkaniu. Tak, widziałem cię nocy całe klęczącą u głów moich! Przypominam sobie dobrze, żeś mię wiele razy w twoich ramionach podnosiła, i nawet niosła jak dziecko, aby moje łoże przemienić. Wychudłem, opadłem z sił! Ale ty, zawsze silna i odważna więcéj jak trzydzieści nocy przepędziłaś bezsennie, i zaledwie dwie godzin spałaś na dzień, na lichym sienniku koło mojego łóżka. O ileż to wyrzutów sobie wtedy robiłem żem niezdołał przezwyciężyć mojego szaleństwa które cię niszczyło moja droga Joasiu! Ale ty nie zachorowałaś wcale. Chociaż krótko przedtém pielęgnowałaś z równą troskliwością twoją matkę podczas długiéj i okropnéj słabości, a późniéj moją, skoro po mojém wyzdrowieniu łóżko zaległa zachorowawszy ze znużenia i wysilenia. A jednak ci jeszcze dotąd niepodziękowałem.
— O nie, mój paniczu chrzestny, — rzekła Joasia płacząc rzewnie, — jużeście mi wiele razy za to dziękowali, i dziesięć razy więcéj, jakem nawet zasłużyła.
— Nie Joasiu, nie! — zawołał młodzieniec uniesiony, — jakiś smutek ciężył na mnie, nie mogłem ani mówić ani płakać; byłem szalonym i nie przestawałem nim być, chociaż to szaleństwo było inne jak podczas mojéj choroby. Ileż to razy w podróży mojéj wyrzuty sobie robiłem żem ci tego zaraz niepowiedział, co ci teraz mówię! A od tych trzech dni, przez które tutaj bawię, ani słowa dotąd jeszcze niepowiedziałem do ciebie, zaledwie na ciebie spojrzałem..... chociaż sam nie wiém dla czego? Być może, że jeszcze jestem obłąkanym moja Joasiu, i gdyby nie moja siostra, nigdy bym się nie był do tego nakłonił aby ci powiedzieć to, co w mém sercu czuję. Ale ja nie jestem niewdzięcznikiem, nie wierz temu nigdy! Wybacz mi, a szczególnie nie myśl, żem cię w rękę pocałował, aby sobie zadrwić z ciebie. O Joasiu! mogłabyś w tedy powiedzieć, żem sobie chciał zażartować z Maryni lub mojéj matki. Powiedz mi, że ty w to nie wierzysz, moja droga Joasiu, patrz na kolanach cię o to proszę.
I odchodząc od siebie, z twarzą na przemian bladą i rumieńcem pałającym oblaną, rzucił się do nóg Joanny zdumiałéj, i pocałunkami okrywał jéj ręce, które nakoniec wypuściły pilne wrzeciono. Joanna w początku łkaniem tylko odpowiadała.
— Ach! kochany mój paniczu chrzestny, — rzekła nakoniec ucałowawszy z uczuciem najniewinniejszém i macierzyńskiem prawie ładne jasne włosy Wilhelma, — chcąc mi sprawić pociechę boleść mi tylko sprawiacie. Cóżem takiego na boga uczyniła, coby na tyle wdzięczności zasługiwać miało! Czyliż to i wy nie byliście dobrym dla mnie w Ep-nell i Toull? O nigdy ja nie zapomnę waszéj łaskawości dla mnie, a to nie wielka zasługa żem was pielęgnowała, kiedyście tak bardzo cierpieli że się aż serce krajało! — Oddałam serce moje bogu, aby raczéj śmierć na mnie zesłał jak na was, i wiedziałam o tém dobrze, że jeźli się komu zemrzeć miało to tylko mnie, bom błagała boga o to jak się przynależy. Ale bóg dobrotliwy, i najświętsza panna, matka naszego zbawiciela, niedopuścili tego aby z nas ani jedno ani drugie umarło. Wy będziecie żyli paniczu, aby być szczęśliwym, aby się ożenić, i miéć ładne dzieci, i panna Maryja, którą równie kocham jak was, będzie to samo żyła aby być szczęśliwą i aby miéć rodzinę, jeźli się bogu będzie podobało!
— A tyż Joasiu, — rzekła Maryja trzymając ją w swojém objęciu, — czy ty żadnego szczęścia nieoczekujesz.
— O zapewnie panno! bylebym tylko była przy was, wam usługiwała, prowadziła wasze gospodarstwo, pielęgnowała wasze dziatki, kiedy na świat przyjdą, to i ja będę rada i szczęśliwa!
— Czy ty niechcesz także iść za mąż?
— O ja nawet niemyślę o tém moja panno!
— A to dla czego moja Joasiu? Mówiłaś w prawdzie już raz o tém w Toull, — rzekł Wilhelm, — przypominam sobie to dobrze; ale ja nieuważałem tego za prawdę.
— Cóż to moja Joasiu, miałożby to być prawdą! — rzekła panna Boussac do młodej dziewczyny, która Wilhelmowi tylko uśmiechem tajemniczym odpowiedziała. — Czy ty jesteś nieprzyjaciółką małżeństwa?
— O nie, moja panno, kiedy wam go sama radzę. Ale ja tu rozmawiam, a moje krowy się już paść nie chcą, bo je muchy kąsają. Już czas na nie do stajni.
— Ale ty nam nieodpowiadasz na to, o co cię się pytamy! — zawołała Maryja chcąc ją przytrzymać.
— Czy panna widzi, — odpowiedziała Joasia, — jak moje krowy same biegną. Jeszcze wskoczą do ogrodu! Niech mnie panna nie zatrzymuje! — I uwolniwszy się z jéj rąk, Joasia pobiegła przez łąkę.
— Otóż widzisz teraz sam mój bracie, — rzekła panna de Boussac do Wilhelma, jak się zawsze wywinąć umie. Nigdy nie mogłam w niej odkryć najmniejszéj myśli osobistości, jeźli kiedy chodziło o jéj przyszłość. Jakaś tajemnica głęboka wyrzeczenia się świata ukryta jest w sercu téj młodéj dziewczyny, Wilhelmie! Więcéj już jak dwadzieścia romansów sobie nad nią ułożyłam, a nigdy nie mogłam znaleźć rozwiązania, któreby rozsądném nazwać można było.
Wilhelm wpadł na powrót w swoje ponure zamyślenie. I on ukrywał od czasu swéj choroby tajemnicę w swojém sercu. Usposobienie jego łagodne i czułe nawet w napadach jego szaleństwa chorobliwego się nie taiło. We Włoszech zdawało się mu, że myśli jego tym samym potokiem płynąć zaczynają, jak niegdyś przed chorobą; ale odkąd do Boussac wrócił, czuł, że mimowolnie powraca do tego stanu, w którym był podczas wyzdrowienia swojego. Burza gwałtowna wyła w jego piersi; a on, to puszczał wolne wodze i oddawał się nadzwyczajném uniesieniom swojém, to je z pewnym rodzajem przestrachu i głębokiéj boleści w siebie zwracał i cierpiał. Trzeba nam także wyznać, że towarzystwo jego siostry lubéj niebyło właściwém lékarstwem, do wyleczenia jego choroby. Ta młoda dziéwczyna zapalona bowiem nigdy świata niewidziała, nigdy go nieznała, i nienawidziła go pędzona do tego pewnym natchnieniem ducha wieszczego. W piérwszych latach swéj młodości oddana żarliwej nabożności, prawdy Ewanielii ś. bardzo dosłownie brała. Jéj serce ślepo szło za popędem prawości i najwyższego poświęcenia. W jej wątłém ciele mieszkała dusza ognista, a pod układem pełnym wdzięku i miłéj łagodności ukrywała usposobienie dzielne, przedsiębiercze, i kochające się w ostatecznościach. Zdolną była do głupstw najwznioślejszych; w dwunastym roku swoim byłaby poszła żyć w samotności, gdyby była wiedziała, gdzie pustynię będzie mogła odszukać; w siedmnastym roku marzyła o życiu zupełnie odrębnym na łonie ludzkości, życiu pełném wyrzeczenia się wszelkich próżności świata, i walk przeciwko niecnym ustawom jego. A że nie do połowy tylko wielko-duszną była, wygodnie téż żyła sobie w tém ognisku uniesienia i zapału, który był jéj żywiołem, i niespostrzegała wcale, że Wilhelm dostawał się do niego tylko rzutami i skokami które go niszczyły, niedając mu skrzydeł. Ten młodzieniec miał wprawdzie skłonności szlachetne swéj siostry, ale i zarazem słabość swéj matki. Z Maryją to się zapalał do życia uczuciowego. Połykali razem romanse najcnotliwsze i najbardziéj podżegające ich uczucia. Z panią Boussac Wilhelm sobie przypomniał potęgę świata, i to, co jego matka zgodnie z światem nazywała obowiązkiem człowieka dobrze urodzonego. W tedy to oddawał się zamysłom małżeństwa znakomitego, i marzeniom śmiałym o dostojeństwach. Chociaż chęć jego niebyła współwinowajcą tych myśli, sumienie jego bojaźliwe przyjmowało je jako konieczność okropną od któréj go nic uwolnić nie zdoła. I to była przyczyna, że był tak nieszczęśliwym i upadającym na duchu: oddanym walce przeciw sobie samemu.
Wilhelm wracając do zamku zwolna z swoją siostrą, zdawał się być bardzo roztargniony, chociaż z uwagą przysłuchiwał się jéj mowie, a jego serce chciwie zbiérało z niéj słodycz lub gorycz. Mowa ciągle o Joannie się toczyła; Maryja nie wiedząc wcale o tém, jak wielką ranę sercu brata zadaje, gubiła się w objaśnieniach i przypuszczeniach nad przyszłością młodéj dziewczyny, i nad uczuciami sir Arthura. Wyznała, że żałowała mocno piérwszego złudzenia, które jej oświadczenie się jego wieśniaczce Joannie sprawiło, i że romans ten bardzo prozaicznie by się zakończył, gdyby p. Harley się natychmiast wyleczył z swéj miłości widząc, że Miss Jane krowy pasie. Wilhelmowi przeciwnie zdawało się, że sobie życzy tego rozwiązania do prawdy najpodobniejszego, tak z przyjaźni dla sir Arthura, jako i że było najrozsądniejsze. Jednakowo był bardzo posępny, i pożegnawszy siostrę, poszedł sam marzyć nad brzegami rzeki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: Bogumił Wisłocki.