Strona:PL Sand - Joanna.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
232

i są chwile, w których w méj myśli tylko jedną tworzycie. O Maryjo, jakżeż ci wdzięczny jestem, żeś umiała Joasi powiedzieć to, czegobym ja sam nigdy jej powiedzieć nie był się odważył, i żeś jej tkliwą przyjaźnią twoją wynagrodziła to wszystko dobro, które dla mnie uczyniła! O Joasiu! jeszcze nigdy ci tak nie podziękowałem, jak to powinien byłem uczynić! Ty byłaś dla mnie aniołem: widziałem ja wszystko, rozumiałem wszystko, i czułem wszystko pomimo że byłem w obłąkaniu. Tak, widziałem cię nocy całe klęczącą u głów moich! Przypominam sobie dobrze, żeś mię wiele razy w twoich ramionach podnosiła, i nawet niosła jak dziecko, aby moje łoże przemienić. Wychudłem, opadłem z sił! Ale ty, zawsze silna i odważna więcéj jak trzydzieści nocy przepędziłaś bezsennie, i zaledwie dwie godzin spałaś na dzień, na lichym sienniku koło mojego łóżka. O ileż to wyrzutów sobie wtedy robiłem żem niezdołał przezwyciężyć mojego szaleństwa które cię niszczyło moja droga Joasiu! Ale ty nie zachorowałaś wcale. Chociaż krótko przedtém pielęgnowałaś z równą troskliwością twoją matkę podczas długiéj i okropnéj słabości, a późniéj moją, skoro po mojém wyzdrowieniu łóżko zaległa zachorowawszy ze znużenia i wysilenia. A jednak ci jeszcze dotąd niepodziękowałem.
— O nie, mój paniczu chrzestny, — rzekła Joasia płacząc rzewnie, — jużeście mi wiele razy za to dziękowali, i dziesięć razy więcéj, jakem nawet zasłużyła.
— Nie Joasiu, nie! — zawołał młodzieniec uniesiony, — jakiś smutek ciężył na mnie, nie mogłem ani mówić ani płakać; byłem szalonym i nie przestawałem