Joanna (Sand, 1875)/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Joanna
Rozdział XII. Dziwak
Wydawca J. Breslauer
Data wyd. 1875
Druk S. Burzyński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bogumił Wisłocki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.
Dziwak.

— Spodziewam się, żem słowa dotrzymał, — rzekł sir Arthur do pań z Boussac, skoro piérwsze uniesienie cokolwiek się uspokoiło. Czyliż go paniom nie powracam tak świéżego, tak miłego, a nawet jeszcze zdrowszego i silniejszego, jak był przed chorobą.
I w istocie ładny młodzieniec się zrobił z Wilhelma. Ubrał się był rano trochę staranniéj, aby swoją matkę uradować, pokazując się jej z ile możności najlepszym pozorem. Oczy jego jaśniały szczęściem czystém, którego doznajemy, powróciwszy po długiém rozstaniu na łono swéj rodziny. Nie przestawał pieścić swojéj matki, całować czule rąk swéj siostry, i w swych ramionach ściskać sir Arthura, przedstawiając im go jako swojego wybawcę, swojego najlepszego przyjaciela, i prawdziwego lékarza. Przedstawiony paniom Charmois, umiał zręcznemi i pochlebnemi słowami pozyskać ich łaskę życząc szczęścia swej matce i siostrze z powodu tak miłych bardzo odwiedzin. Nakoniec wszyscy go uznali jako młodzieńca przyjemnego; i nawet tłusta pani pod-prefektowa sama byłaby sobie życzyła, żeby daleko mniéj ładnym był chłopcem; a to z przyczyny że, jak mówiła, piękność jest to przymiot, któren młodych ludzi bardziéj wymagającemi robi względem majątku przy wyborze małżonki.
Ale co sir Arthura to pożérała swoim lornionem; a niemogąc się dość napodziwiać jego ładnéj twarzy, i pańskiego ułożenia, z początku mniéj myślała o tém, aby go mieć za zięcia, jak raczéj z duszy żałowała, że o dwadzieścia lat przynajmniéj nie była młodszą.
Joanna i Klaudyja zostały w swoim kąciku, niepamiętając wcale na to, że były przebrane; jedna, zdumiała na widok tych ładnych panów, tak ślicznie ubranych; druga, rozczulona radością swej chrzestnéj matki, a szczególnie swéj młodéj panny, niemyśląc wcale o tém aby się kryć lub pokazać, lecz według swojego zwyczaju zupełnie o sobie zapominając.
— Jak ten wielki pan śmiésznie mówi! — rzekła Klaudyja, zdziwiona bardzo wyraźnym przyciskiem mowy angielskim sir Arthura.
— Słyszysz przecie że mówi po angielsku! — odpowiedział z wielką powagą Kadet który się był zbliżył do nich.
— To on po angielsku mówi? A wszakci to można tak łatwo rozumieć! — zawołała Klaudyja.
— Czy ten pan Anglik? — zapytała z kolei Joanna; a czując w sobie do synów Albionu nienawiść i odrazę, która już od tylu wieków zakorzeniona jest w sercu naszych wieśniaków, dziwiła się mocno, że wygląda na dobrego chrześcijanina a nie na djabła.
— Panna Marya, — rzekł Marsillat, — raczy mi łaskawie przebaczyć, żem się ośmielił uwieść ją na primaprilis oznajmieniem znakomitych i nieznajomych osób.
— O przebaczam panu z całego serca, — odpowiedziała młoda dziewczyna — podziwiam tylko pańską zręczność i zimną krew z jaką pan kłamać umie.
— Właściwie by sir Arthura o to oskarżać potrzeba. Tyle bowiem na mnie nalegał, abym się niewygadał z niczém! widać, że mu bardzo o to chodziło, aby niespodziewanie panie najechać!
— Prawda Miss Mary, — rzekł sir Arthur z swoją spokojną wesołością i powolnym sposobem mówienia. — Byłem na panią zawzięty; a to od czasu pewnego piérwszego kwietnia, kiedy to pani będąc jeszcze małą w klasztorze, opowiadałaś mi tysiąc rzeczy, jedne piękniejsze jak drugie śmiejąc się mi za każdém słowem w oczy, co mi jednak nie przeszkadzało wszystkiemu święcie wierzyć. Ale teraz na mnie przyszła kolej.
— Czy jesteś pewnym sir Arthurze, — rzekł Marsillat mrugnąwszy z porozumieniem na pannę Boussac, — że panna Maryja już cię na primaprilis nie będzie, w stanie uwieść?
— To niepodobna! — zawołał Anglik. — Nic jej teraz nie wierzę!
W téj chwili Wilhelm zbliżył się do siostry i spojrzał na Klaudyją, niepoznając jéj wcale. Weszła była do zamku w długi czas po odjeździe Wilhelma do Włoch, a on ją niewidział raz tylko w swojém życiu całém, a to w owym dniu nieszczęsnym, któren w Toull-Saint-Croix przepędził. Przebranie zbłąkało do reszty jego wspomnienia, a teraz tyle tylko uwagi na nią zwrócił, ile potrzeba było, aby sobie mógł powiedzieć: gdzieś już raz widziałem twarz, która wielkie podobieństwo do téj miała. Lecz gdy Joannę zobaczył, tak mu się wydała ładną i przyzwoitą w tém nowém ubraniu, że mu niepodobna było uwierzyć, aby go po raz piérwszy na sobie miała. Pomyślał, że pani Boussac, oceniwszy godnie wartość wewnętrzną swéj chrzestnicy, podniosła ją z jéj położenia nizkiego służącéj do godności rówienniczki, pewnego rodzaju panny respektowéj, a to przypuszczenie radość i obawę w nim rozbudziło.
Przysposobił się był na to, powitać Joannę z pewném uczuciem ojcowskiéj opieki. Nie znalazłszy jéj nigdzie ani na podwórzu, ani na schodach pałacu podczas swojego przybycia, w wielkiéj był obawie, czyli jego matka, która dość często jeszcze w gniew i dziwaczne uprzedzenia wpadała, Joanny nie odesłała na powrót do jéj gór i owiec. — A teraz znajduje ją w salonie, w ubiorze panny wyższych stanów! Niezawodnie musiano jej dać lepsze wychowanie; zapewnie teraz z ust jéj usłyszy słowa o mowie czyściejszej świadczące. Jéj twarz szlachetna, jéj układ skromny i pełen godności tak dobrze odpowiadał jego przypuszczeniom! Zbliżył się do niéj, ujął ją za rękę, chciał do niéj coś przemówić, zadrzał, zbladł, i zaczął się jąkać. Ta ręka była tak bielutka i miękka, a przez ten rękawek muszlinowy tak piękne ramie przebijało, że Wilhelm pomięszany, i nie wiedząc co czyni, do ust swoich rękę Joanny przytknął. Biédna dziewczyna pomięszanie swojego chrzestnego panicza wzięła za oziębłość, a tę pieszczotę niezwyczajną i pełną uszanowania, za wyszydzenie, które jéj przebranie na nią ściągnęło, podobnie jak owe wielkie i nizkie pokłony, które Marsillat Klaudyi oddawał. Oczy jéj łzami zabiegły, i w krótce śpiesznie się wymknęła z Klaudyją, aby się przebrać na powrót w swój ubiór wieśniacki, i przyrządzić wieczerzę dla swego chrzestnego panicza.
Ale piękność jéj, skromność i wdzięk przyrodni głębokie wrażenie na sir Arthura zrobiły. Miał on pamięć bardzo dobrą, a jednak nie był w stanie wytłómaczyć sobie przyczyny tego, dla czego się mu wydaje, że to nie piérwszy raz dopiéro w swojém życiu widzi twarz tę anielską? Czyliż ją kiedy już w snach swoich widział? Był że to ów wzór, o którym ciągle marzył? Czyż by przypadkiem podobną być miała do któréj z Madon, którym się niedawno z takiém zachwyceniem w Florencyi i Rzymie przypatrywał?
— Któż to jest ta młoda Miss? — zapytał Marsillata.
— Jest to angielka, nauczycielka panny Charmois, — odpowiedział głośno Marsillat ze spojrzeniem uciekającym się o pomoc do wesołości Maryi — Miss Jane, a tamta druga Miss Claudja, nauczycielka panny Maryi.
— Miss Jane! nauczycielka! — powtórzył Anglik zdziwiony.
— Cóż to, sir Arthurze, — rzekła Maryja z uśmiéchem, — czy się obawiasz może znowu jakiego primaprilis? Prawdziwie, nie będzie można teraz powiedzieć panu: dzień dobry, aby cię natychmiast w obawę niewprowadzić.
Ale sir Arthur już się schwycił na wędkę z ufnością bez granic, i cieszył się mocno, że będzie przecież raz mógł dowolnie pod czas wieczerzy po angielsku się nagadać.
Nakryto spiesznie na stół. Obaj podróżni byli bardzo głodni, a sir Arthur postanowił pomimo wszelkie prośby i narzekania całéj rodziny, niezwłocznie po wieczerzy wyjechać. Sprawy pilne, ważne, i naglące powoływały go do Orleans, gdzie miał swoje majętności. Rozkazał był pocztylijonom, aby koni nie wyprzęgali; ale przyrzekł święcie że za tydzień powróci.
W koło stołu na którym wieczerza była zastawiona, zwijali się Klaudyja i Kadet, jedno drugie popychając, burcząc się wzajemnie pół głosem, rozkazując i szydząc jedno z drugiego spojrzeniem i migami. Klaudyja ani w swoim przebraniu jako panna, ani jako wieśniaczka na sir Arthura najmniejszego wrażenia nie zrobiła. Nie zwracał na nią najmniejszéj uwagi, chyba żeby powiedzieć: dziękuję, za każdą razą, kiedy ujrzał rękę kobiéty zmieniającą mu zręcznie talérz, zamiast ciemnych i ogromnych rąk powolnego Kadeta, co zaś było jedynie skutkiem właściwego mu zwyczaju grzeczności.
Wilhelm poznał nakoniec Klaudyję, i przypomniał sobie, że go zawiadomiono o jéj przyjęciu do zamku w jednym z owych postscriptum listowych, w których się zwykle kupi wszystkie szczegóły życia domowego.
— A zatém Klaudyja była przebraną przed chwilą? — zapytał Maryję siedzącą obok niego.
— Tak, — odpowiedziała. — Zrobiłyśmy sobie dzisiaj żart na piérwszego kwietnia z tém przebraniem, nie przewidując, że będziemy za nadto szczęśliwe tego dnia, abyśmy potrzebowały szukać w czém inném zabawy.
— Joasia była tedy to samo przebrana?
— Nieinaczéj. Czyliś ją nie poznał?
— Nie bardzo dobrze, — odrzekł Wilhelm zamyślony.
— O żartujesz! ucałowałeś ją w rękę z wszelką grzecznością! Sądziłyśmy tedy, żeś nam chciał pomódz, aby złapać sir Arthura.
— Nie myślałem nawet o tém, — odrzekł Wilhelm.
— Jak widać, toś się jeszcze nie wyleczył z twojego roztargnienia?
Podczas téj rozmowy cicho prowadzonéj, pani Charmois głosem swoim cienkim i piskliwym sir Arthura w przedmiocie małżeństwa badać zaczęła.
— Jest już bardzo dawno, jakem to szczęście miała widzieć pana parę razy w Paryżu u pani Boussac, i w domu pań de Brosse i Airvaux, — rzekła do niego. — Wtedy jeszcze pan niebyłeś żonaty; niebyłeś sam jeszcze pewny, czy znkupić majętności w Francyi lub wrócić do Anglii i tam osiąść; było to krótko po powrocie naszéj ukochanéj rodziny królewskiéj, a chociaż pan nie byłeś w wojsku, byłeś jednak uważany jako jeden z wybawców naszych. A teraz pan jesteś zapewnie już żonaty, jak się mi zdaje.... czy wdowiec? Proszę mi wybaczyć, jeżeli sobie tego tak dobrze nie przypominam....
Marsillat mimowolnie wstrząsnął ramionami na tę nazwę: wybawcy, którą Anglik przyjął bardzo ozięble. Pani Boussac, któréj baczności cały ten zwrot pani Charmois względem mniemanego małżeństwa nie uszedł, trąciła ją kolanem, aby jej dać znać, że to bardzo niezręczne wzięcie się było; ale pani Charmois nie zważała wcale na to, przekonana, że wszystkie środki są dobre byle tylko dójść do celu.
— A zatém pan jeszcze kawaler? — zawołała, skoro Anglik zrobił jej tę uwagę, że jego życie tułacze przez te całe trzy lat małoby się pogodzić dało ze związkami małżeńskiemi. — Czy nie sądzisz sir Arthurze, żeby już czas było zaciągnąć się pod chorągwie hymenu? Jesteś właśnie w kwiecie swojego wieku, a proszę mi wierzyć, skoro się raz przestąpi trzydziestkę, zaczyna się już być starym kawalerem.
— Bardzo słusznie, łaskawa pani, — odpowiedział Harley; — wtedy się stajemy samolubcami, — nabiéramy pewnych dziwactw, i codziennie tracimy na przymiotach zdolnych uszczęśliwić kobiétę. Z tego téż powodu i ja postanowiłem ożenić się czém prędzéj tém lepiéj.
— A to bardzo ładnie. Zawsze miałam złe wyobrażenie o człowieku, który się nie żeni. Wybór pan już zapewne musiałeś zrobić?
— Nie; niemogę tego jeszcze powiedzieć.
— A zatém pan nie jesteś jeszcze pewnym.
— Tak, nie jestem jeszcze tego pewny, — odpowiedział Anglik stanowczo.
— Rozumiém! pan nie wiesz jeszcze, czy jesteś zakochanym.
— Nie jestem jeszcze w nikiém zakochanym, — odpowiedział Anglik, — ale łatwo bym się mógł zakochać. — I potoczył wzrokiem swoim skromnym, jak gdyby kogoś był szukał.
— Człowiek z niego jak widać bardzo prostoduszny i otwarty — pomyślała sobie pani Charmois, — i to wielka pociecha popchnąć go daléj. — Spoglądasz pan zapewnie — rzekła do niego ciszéj, podczas gdy młodzi ludzie między sobą o czém inném rozmawiali, — czy tu niema kogo coby panu mógł przypomnieć przedmiot pańskiej myśli?
— Moje myśli nie są jeszcze wspomnieniami, łaskawa pani! — odrzekł Anglik śmiejąc się.
— Czyż by chciał do mnie się brać w zaloty? — pomyślała pani pod-prefektowa. — Co za wielka szkoda, że nie jestem na wydaniu! A ta Elwirka właśnie teraz się dąsa, zamiast coby się śmiać miała, aby pokazać, że ma ładne zęby! Jak téż to te młode dziewczęta są głupie! Jestem pewną, panie Harley, — rzekła głośno z boleśném westchnieniem, że tak mały ma majątek, — że pan od swojéj przyszłéj wiele wymagać będziesz?
— O, bardzo wiele łaskawa pani.
— Pan się jak widzę nie różnisz wcale od wszystkich bogaczów w naszych czasach którzy ciągle tylko większych jeszcze bogactw pragną!
— O! ja czegoś więcéj jeszcze żądam, jak tylko bogactwa!
— Wielkiego imienia?
— Życzyłbym sobie, aby miała ładne imie, łatwe do wymówienia.
— Wielki żartownik z pana jak widzę. Jabym panu życzyła wziąć dziewczynę dobrze urodzoną. Pochodzisz pan z rodu szlachetnego, ale nie sławnego; jeżeli tedy pan zechcesz żyć w Francyi na pewnéj stopie powszechnego poważania, trzeba się będzie panu połączyć z rodziną, któréj imie..... chociaż jedno z piérwszych nie będzie, boć przecież pan niemożesz się kusić o jaką pannę z domu Montmorency..... przynajmniéj.....
— Łaskawa pani, żądam ja jeszcze czegoś więcéj jak tylko tego, — odrzekł Anglik nie zmięszawszy się wcale.
— Ależ na boga! czegóż to pan jeszcze wymagać możesz? Musisz pan przeto niezmiernym być bogaczem?
— Jestem człowiekiem uczciwym, i chciałbym, aby mnie moja żona kochała i szanowała! Oto wszystko czego wymagam.
— A to przecudownie! z pana człowiek bardzo luby! Niepodobna miéć więcéj dowcipu. Mówią, że to tylko Francuzi dowcip posiadają, ale co pan tobyś go mógł jeszcze odstąpić.
— O pani jesteś dla mnie bardzo dobrą i łaskawą!
— Przeciwnie, to pan jesteś dobrym! Ręczę, żeby z pana był najlepszy i najwyśmienitszy mąż na całéj ziemi. Żeń się pan, żeń! tylko prędko! nie żądasz pan tylko być kochanym; zasługujesz pan na to za nadto, aby ci trudno być miało znaleźć godną siebie żonę.
— Jest to trochę trudniéj, jak byś sobie pani wyobrazić mogła. Bardzo rzadko znaleźć kobietę godną kochania, i zdolną do kochania szczérze i wiernie a szczególnie w Francyi, gdzie kobiéty tyle dowcipu posiadają!
— O mylisz się pan bardzo! znam ja sama kilka panien, które mają więcéj czucia jak dowcipu, a kiedy pan za tydzień powrócisz, to panu to dowiodę.
— Za tydzień? to trochę za długo! — rzekł Anglik z nadzwyczajną spokojnością.
— O, jak się panu śpieszy! Zdaje się, jak gdyby podróż przez Włochy niebardzo pana była zadowolniła, i że pan na to liczysz, coś lepszego u nas znaleść. Spodziewam się jednak że pan tydzień poczekasz. Jestem ja kobiéta, która radzić umie: znam się dobrze na sercu człowieka, a pan mnie tak zajął..... w istocie..... jak gdybyś był moim synem!....
— O pani jesteś bardzo dobrą! — powtórzył Anglik z lekkim uśmiéchem szyderczym.
W téj chwili zastawiono desser. Część ta wieczerzy do Joanny należała. Weszła tedy niosąc koszyczki z winogradem jabłkami i gruszkami, ślicznie przechowanemi i ładnie i sztucznie w mchu ułożonemi. Ubrana jako wieśniaczka z wielką schludnością, z zawiniętemi aż po łokieć rękawami, aby tém zręczniejszą być, wyciągnęła swoje piękne białe ramiona, aby na środku stołu położyć wielki sér śmietankowy, którego właśnie co jeno na prędce zrobiła. Cera jéj twarzy żywszym trochę rumieńcem była pokryta. Aby usłużyć schylała się na stół to koło Wilhelma, to koło Anglika bez wszelkiéj nieufności i udania. Wilhelm jednak spostrzegł, że o ile możności się strzegła zbliżyć do Marsillata, chociaż tenże nieznacznie odsunął swoje krzesło od Elwiry, aby zostawić koło siebie wolny przystęp do stołu ładnej Hebie. Wilhelm zaledwie oczy swoje od niéj odwrócić zdołał, i z swoją siostrą rozmawiać począł, bóg wie o czém, aby tylko myśli swoje od niéj odwrócić. Ale to już przeznaczeniem było dzisiaj Joanny, mimowolnie uwagę na siebie zwrócić.
Skoro tylko wyszła, sir Arthur, którego nagabania pani Charmois nudzić i męczyć poczęły, zmienił rozmowę zwracając się do panny Boussac:
— A prawdziwie! panno Maryjo! — rzekł śmiejąc się, — zdawało się pani, że to tak łatwo będzie zwieść mnie na primaprilis ale ja się ani na chwilę nie dam ułudzić.
Maryja nawet już całkiem zapomniała była o téj bajeczce o nauczycielce Angielce; z zadziwieniem przeto na sir Arthura patrzyła.
— Miss Jane bardzo ładnie przebrana — odrzekł Anglik; — jednakowo czy tak czy owak zawsze jest ładna; i nie dałem się uwieść ani na chwilę.
— Proszę mi przebaczyć, — rzekła Maryja, — ale pan naszą ładną mléczarkę bierzesz za nauczycielkę Angielkę, i bóg widzi, czy nawet na myśl mi było pana uwieść. To pan Marsillat tę bajeczkę panu powiedział.
— O pani bardzo dobrze odgrywasz swoją rolę — odrzekł Anglik, zostając uporczywie przy tém mniemaniu, że Joanna mléczarka jest przebraną Miss Jane.
— A tego, to za wiele! — zawołały młode dziewczęta śmiejąc się głośno, — założyłabym się, że on myśli, że go teraz uwieść chcemy.
— Ślicznie, bardzo ładna komedyja! powtórzył sir Arthur śmiejąc się szczérze z kolei.
Niepodobna wiedzieć dokładnie, co w téj chwili myślał Anglik zwiedziony; to jednak z pewnością powedziećby można, że, jakkolwiek był on człowiekiem bez wszelkich przesądów, nie chciał jednak wierzyć, aby mléczarka tyle wspaniałości posiadać miała, i że się w téj mierze trzymał swojego piérwszego wrażenia, swojego piérwszego uczucia dla ładnéj rodaczki, którą mu pokazano w sukni białéj z włosami złotemi według zwyczaju w Anglii uczesanemi.
— Jest ona w istocie najpiękniejsza kobiéta w świecie — rzekł do Marsillata, który go z pustoty w téj mierze wypytywać zaczął wstawszy od stołu, — bo jest jeszcze piękniejszą nawet, gdyby to być mogło, w kaftaniku jak w sukni.
Skoro tylko Anglik połknął swoje sześć filyżanek herbaty, którą mu Maryja starannie przyrządziła i nalała z wdziękiem dobréj siostrzyczki, wdzięcznéj za staranie, które dla jéj brata poniósł, kazał powiedzieć pocztylijonom, aby byli gotowi, oparł się wszelkim prośbom aby został, ponowił swoje przyrzeczenie, że za tydzień powróci, i odjechał uścisnąwszy czule Wilhelma, którego jako syna swojego przybranego uważał. W chwili, w któréj siadał do powozu, tłusta pani Charmois, która go z całą rodziną aż do powozu odprowadziła, i na niego się zawzięła, rzekła półgłosem do niego:
— No jakże? obiecałeś się mnie pan poradzić! Proszę się tedy nie zaplątać w wykonanie swojego wielkiego zamiaru, nie powierzywszy mi go poprzód. Znam tu wszystkich prawie, i będę panu mogła dać najlepsze o nich wiadomości, i przestrzedz go zarazem gdybyś miał wpaść w łapkę.
— Proszę być spokojną, łaskawa pani, — odpowiedział sir Arthur nieco szyderczo, wdziewając na siebie płaszczyk swój od podróży, któren na piersi metodycznie zapinał, — za tydzień pomówiemy o tém, a może i napiszę do pani przed tygodniem jeszcze, bo ja jestem człowiekiem bardzo niecierpliwym.
Te wyrazy ostatnie w duszy tłustéj Charmois najprzyjemniejsze marzenia o wydaniu córki za mąż pobudziły i przez całą noc jej spać nie dały. — Napisze do mnie przed tygodniem jeszcze! powtarzała rzucając się i przewracając po poduszce wielką swoją głowę pełną rozmaitych zamiarów.
— Do mnie to więc będzie pisał, a nie do pani Boussac! A zatém téż i o mojéj córce myśli. O zapewnie się jej przypatrzył, i nawet dobrze przypatrzył. Za każdą razą, kiedy mu radziłam, aby się ożenił, spojrzał na Elwirę z szczególnym wyrazem. Chociaż on dziwne ma rysy twarzy; nigdy niemożna wiedzieć z pewnością, czy żartuje, lub mówi szczérze; ale to dziwak! Widocznie się mu podobałam. Iluż to ludzi żeni się z córkami, jedynie tylko dla tego, że im się matki podobały z swojego dowcipu! Wreszcie Elwirka ćmi zupełnie Maryją. Maryja ma wprawdzie ładne oczy, ale jest tak chuda! wygląda na dziecko, — ani by myśl komu przyszła o ożenieniu patrząc się na nią.
Ale jakże gorżko słodkie marzenia pani podprefektowéj z Boussac zniszczone zostały, skoro nazajutrz liścik następny odebrała:

„Pani!
„W niecierpliwości mojéj posłuchania rad pani, i ożenienia się według serca mojego, ośmielam się upraszać panią, abyś raczyła być moją pośredniczką do Miss Jane, nauczycielki córki pani, i ofiarować jej pokornie rękę, imie i majątek człowieka uczciwego i bardzo w niéj zakochanego. Zostaję z wyrazem głębokiego szacunku etc.
Arthur Harley.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: Bogumił Wisłocki.