Joanna (Sand, 1875)/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Joanna
Rozdział XIV. Sir Arthur
Wydawca J. Breslauer
Data wyd. 1875
Druk S. Burzyński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bogumił Wisłocki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIV.
Sir Arthur.

Przez cały tydzień Wilhelm do Joanny ani słowa nie mówił prócz: dzień dobry, lub dobry wieczór przyjaźny, jeżeli się z nią spotkał, co jednak Joasię ani nie dziwiło, ani téż nie martwiło wcale. Nie była ona wymagającą, a napad wdzięczności zapalonéj który go do jéj nóg na łące sprowadził, według jéj zdania tysiąckrotnie i na zawsze nawet wynagradzał dług, któren chory względem swéj dozorczyni zaciągnął. A że nieznała wcale Wilhelma przed słabością jego, i nie wiedziała, że był daleko żywszym jak podczas wyzdrowienia, zdawało się jej tedy, że on wrócił do swojego właściwego stanu i usposobienia, i niespostrzegła wcale, że cały jego smutek nazad powrócił. Wilhelm dość zręcznie swoje cierpienia przed matką i rodziną Charmois ukryć umiał, lecz, kiedy z Maryją sam na sam został, nie mógł się już dłużej miarkować, a Maryję przerażał ten codziennie wybitniejszy powrót jego smętności dawnéj.
Chociaż właściwie Klaudyja była pokojówką, jednakowo nie ona rozbierała co wieczór pannę Boussac. Joanna cały poranek była zatrudnioną to w polu, to w mléczarni; Maryja tedy, która ją tak czule kochała, zachowała sobie wieczór i godzinę udania się do łóżka do pogadanki z nią. Miała ona ten zwyczaj opowiadania jej wszelkich wrażeń, które przez dzień doznała, a ten udział w rozkoszach i nudach swojéj młodéj panny był dla Joasi wykształceniem uczucia, jedyném może do którego była zdolną.
Dla Joanny przeniesionej nagłe z swojego życia dzikiego pomiędzy ludzi na pewnym stopniu oświaty stojących, w początkach wszystko niezrozumiałém było. Pomiędzy skromnemi potrzebami jéj wiejskiego życia, i tysiącem sztucznych potrzeb osób tych, którym usługiwała, leżał jeszcze świat cały zupełnie nieznany, którego myśl jéj zbadać się wyrzekła. Umysł mniéj dobrotliwy jak jéj byłby się puścił na wyszydzenie tych dziwnych zwyczajów. Umysł Klaudyi nieskończenie pojętny, a przeto i łatwo się psujący, z podziwieniem przyjmował potrzebę tych wszystkich przesad, wszystkich tych starannych szczegółów, których od niéj żądano, a z których państwo jéj, z wielką jéj zazdrością korzystało. Kiedy jej dozwolono zasmakować trochę tylko tego życia wygodnego i zbytku, była nim upojoną, a żądza tych nieznanych rozkoszy rosła w niej wraz z użyciem samém. Kadet przyjmował nierówność zatrudnienia jako rzecz, która jest już zaprowadzoną; ale pomimo prostotę swoją, był on jednakowo synem swojego ojca Leonarda, tego filozofa szyderczego i niedowierzającego: uśmiéch jego nie był tak bardzo głupkowatym jak się zdawało; przeciwnie, był on nieraz dowcipnym, pomimo, że uwagi na to nie dawano. Joanna tylko z małą bardzo różnicą została tém samém, czém była w Ep-nell: marząca, modląca się i kochająca ustawicznie, i nigdy prawie nad niczém nie rozmyślająca; prawdziwie wiejskie utworzenie, to jest: dusza poetyczna bez pojawu, jeden z owych wzorów czystych, jakie jeszcze nadybać można w życiu wiejskiém, wzorów cudownych i tajemniczych, które jakby stworzone tylko były dla złotego wieku, któren już nie istnieje, a w którym wydoskonalenie dalsze byłoby niepodobne, boby się już doskonałość miało. Tych wzorów jeszcze dostatecznie nie znamy. Malarze tylko czasami zmysłowo je nam przedstawili; ale poezyja zawsze je zmieni i przekształci, chcąc je uidealizować lub wytłómaczyć, zapominając o tém, że ich istota i właściwość właśnie w tém leży, że tylko odgadnione być mogą. Jest to rzeczą znaną, że człowiek ze wsi wielkie przekształcenia przejść musi, aby się stał czułym na zwycięztwo i dobrodziejstwo religii nowéj, lub nowego układu społeczeństwa; ale czego się nie zna, to tego, że przyroda po wszystkie czasy między nimi pewne istoty tworzy, które się niczego nauczyć nie mogą, bo wzór piękna jest w nich samych, i dla tego niemają potrzeby postępować daléj, aby zostać w prost dziećmi boga, świątyniami sprawiedliwości, mądrości, miłości i szczérości. Są one już sposobne zupełnie do tego ideału społeczeństwa, o którym ludzkość marzy, którego szuka i zapowiada. Lecz niecierpliwość nie wyprzedza ich wcale. Niezdolne do zrozumienia złego, nie pojmują go. Żyją, jakby pośród mgły niewiadomości, a ich istnienie jest jakby utajone. Serce ich jedynie czucie życia posiada; ich umysł jest ograniczony, jak niewinność piérwotna; śpi on w okresie boskim piérwszego tworzenia się. Możnaby powiedzieć jedném słowém, że grzech piérworodny nie skalał ich, i że z innego wcale pokolenia pochodzą jak synowie Ewy.
Taką to istotą była Joanna, ta Isis gallicka, która się równie obcą być zdawała wszelkim przesądom tych, którzy ją otaczali, jak by nią była córka druidek, gdyby w nasz wiek przeniesioną została. Niemogąc nic zganić, gdyż łagodność i miłość jéj serce napełniająca tego jej niedozwalały, wyrzekła się przeto wszelkiego wytłómaczenia tego, coby nagana jedynie wytłómaczyć jej była w stanie. Śród tego ciągłego zachwycenia swojego żyła na tym świecie życiem roślinném, jak piękna lilija, z piersią otwartą wietrzykowi nocy, pocałunkowi dnia, i wszelkim wpływom ziemi i nieba, lubo równie jak i ona nieczuła na ludzkie namiętności i nie pojmująca znaczenia mów ludzkich.
Joanna co chwila natrafiając na coś, coby ją zadziwić mogło, rzeczywiście niczém się nie zadziwiała. Każde nowe w jéj życiu wydarzenie budziło w niéj myśl następną: otóż znowu jedna rzecz, któréj nierozumiém wcale, a którąbym jeszcze mniéj zrozumiała, gdyby mi ją wytłómaczyć chciano.
Marsillat Joasi wcale nie pojmował. Wilhelm się był do niéj przywiązał pewnym poetycznym i nieszczęsnym dla niego pociągiem mimowolnym. Sir Arthur w części ją tylko odgadł. A Maryja jedynie sama ją znała zupełnie; i słusznie się tém chlubić mogła. Trzeba było już poprzód samemu przejść na drodze umysłowéj do poznania wzniosłości, aby pojąć, jakim sposobem Joanna, sercem jedynie wiedziona, do tego samego celu doszła. Dla tego téż panna Boussac w krótce się przekonała, że Joasia mało więcéj od niéj się ma do nauczenia, jak ona od Joasi. Jeżeli młoda panna jaśniéj pojmowała świat i skłonności swoje, pastérka z Ep-nell wytrwalszą była w pogodzie swojéj; a jeźli Maryja objawiła jej cierpienia tkliwéj duszy, ona jej nawzajem objawiła potęgę serca poświęcającego się, spokojność wyrzeczenia się światowości. Razem odmawiały modlitwę wieczorną przed małym posągiem p. Maryi z alabastru, któren Wilheim z Włoch im przysłał, a któren codziennie w wieńce kwiatów przystrajały, lubo te dziewczęta obie nie posiadały jednakową wiarę. Maryja nie była zagorzałą katoliczką; była ona chrześcijanką wolnomyślną, radykalistką ewanielijną, jeżeli się tak wyrazić można. To będzie dostateczném, aby pojąć, że mimo swą wiedzę była kacérzem.
Joanna przeciwnie była radykalistką pogańską, równie o tém nic nie wiedząc. Jéj przesądy pochodziły wprost z religii druidek, téj nauki tak mało znanéj w istocie, bo nie sądzono o niéj tylko według zbrodni, które ją zbroczyły i przeistoczyły. Dziewica boga-rodzica i Wielka-boginka łączyły się dziwnie w poetycznie-dzikiej wyobraźni pastérki z Ep-nell. I w tém musiało być zapewnie nieco dzikości i uczucia starożytności godnego, że z taką uległością poddawała się zatwierdzeniu nierówności na ziemi. Ale ta uległość nie pochodziła ani z słabości wewnętrznéj jéj dzielności, ani z uczucia nikczemnego. Joasia, nieznając wartości pieniędzy, niemając wielkich potrzeb, i niepojmując czyli są w życiu inne jakie rozkosze, jak te duszy i serca, nieczuła się być wyzutą z przynależnéj sobie części szczęścia przez bogactwo i potęgę drugich. Była z niéj istota wyjątkowa, należąca, jak już nadmieniłem, do wzoru rzadkiego, któren jeszcze dotąd dokładnie zbadanym niezostał, któren jednak istnie i do państwa bogini Astrei należeć się zdaje.
Pewnego wieczora, kiedy Joasia i Maryja zakończyły modlitwy swoje wieczorne w pokoiku młodéj panny zasianym fiołkami, ta rzekła do swojéj towarzyszki wieśniaczki:
— Modliłyśmy się teraz za Wilhelmem do boga. Oby bóg zesłał téj nocy sen spokojny na niego, i oby jutro czoło jego pogodniejsze było.
— Czémże to się panna tak niepokoi? — odpowiedziała Joanna. — Jeżeli panicz chrzestny jeszcze nie ma wszystkiego czego potrzebuje, aby był szczęśliwym, to w krótce miéć będzie. To się długo nie odwlecze. Niech ten smutek jego pannę bardzo nie trwoży, w krótce on minie.
— Cóż ty przez to chcesz powiedzieć Joasiu? Czy ty wiész, czego mojemu bratu brakuje?
— Widzę że jest młody, i myślę sobie, że się trochę nudzić musi dla tego, że jest sam. Bo to u was bogaczów, to się panicze bardzo późno żenią. U nas toby chłopiec mający dwadzieścia dwa lat już miał dzieci. Mój panicz chrzestny jest bardzo dobry, jest to człowiek od serca. Żeby miał ładną młodą żonkę i małe ładne dziéciątka, toby się nie nudził. Niech panna powie pani, aby mu żony wyszukała. Niech mi panna wierzy; a potém się panna przekona że panicz nie będzie taki posępny.
— A zatém ty sądzisz Joasiu, że niemożna być szczęśliwym niemając dzieci? a jednak mówisz sama że niechcesz pójść za mąż?
— Nie chodzi tu o mnie, moja panno, ale o panicza chrzestnego. Ja niemam nawet czasu aby się nudzić; ale on nie ma nic do roboty, i trzeba mu koniecznie towarzystwa.
— Czyliś nie słyszała Joasiu? zdawało się mi, że ktoś u bramy zadzwonił; — rzekła panna Boussac, któréj rozmowę dźwięk dzwonka przerwał. Była to właśnie godzina jedynasta. Całe miasto już o tym czasie głęboko spało, i nigdy o tak późnéj, niezwykłéj porze odwiedzin nie odbiérali.
— I mnie się zdaje, że panna dobrze słyszała. Zadzwoniono u bramy.
— Któż by to mógł być tak późno? Wszyscy śpią w całym domu!
— O zapewne, że to nie Kadet się przebudził. Jak ten raz zaśnie, to się już nie zbudzi, chyba ze świtaniem. Cały dom mógł by się na niego zawalić, a on by jeszcze nie wstał. Pójdę ja sama zobaczyć, kto się do nas dobywa?
— Poczekaj Joasiu, pójdę z tobą, nie można tak zaraz piérwszemu lepszemu bramy otwierać. Piérwéj przez okienko się wypytamy, kto przychodzi?
— Chodź panna, jeźli to pannę bawi?
Panna Boussac zarzuciła chustkę bareżową na głowę, wzięła małą latarniczkę od Joanny, i zeszła z nią leciuchno po schodach, na wpół ciekawa i na wpół przestraszona tą przygodą.
Ktoś zadzwonił z ostrożnością, jak gdyby się obawiał przebudzić nagle ze snu gospodarzy domu.
— Widać, że nie bardzo śmiały, — rzekła Joasia otwierając okienko; — kto tu jest i czego chce?
— Jest to przyjaciel, który wraca, — odpowiedział głos, po którym Maryja natychmiast Sir Arthura poznała.
— Prędko! prędko! otwórzmy! — zawołała witając go wzajemnie nazwiskiem przyjaciela przez okienko.
Sir Arthur, chcąc prędzéj przebyć te złe drogi które do Boussac prowadziły, najął sobie konia w Sainte-Severe. Joasia któréj rysów w ciemności poznać nie mógł, odebrała od niego konia i zaprowadziła go do stajni, a tymczasem Anglik pomagał wesoło młodéj dziedziczce zamknąć bramę. Zwrócili nakoniec swe kroki do zamku, i weszli do wielkiéj izby, która służąc niegdyś za mieszkanie dla straży zamkowéj teraz na kuchnię zamienioną została, i na dole położoną była.
— Noc chłodna, i wiém z pewnością, że się pan trochę ogrzać zechcesz; — rzekła Maryja; — oto jest jeszcze trochę ognia na ognisku, a ja tymczasem pobiegnę i zbudzę mamę i Wilhelma.
— Co Wilhelma, to proszę..... ale mamę, to się temu sprzeciwiam..... Niechaj sobie śpi szczęśliwie, a jutro rano, kiedy się będzie miała przebudzić, to jej na dzień dobry zagram na trąbce pod oknem.
— Wreszcie miała dzisiaj ból głowy, sen jej przeto bardzo jest potrzebny..... ale Wilhelm.....
Maryja chciała właśnie udać się do sypialni swego brata, ale ten w tejże samej chwili zjawił się na progu kuchni. Słyszał on był uderzenie dzwonka, skrzypienie bramy, a szczególnie szczekanie psów, których dotąd jeszcze pieszczoty sir Arthura uspokoić nie mogły. Ubrał się tedy na prędce i przyszedł do kuchni szukać światła.
— A ślicznie! — zawołał spostrzegłszy sir Arthura, — sam-na-sam w nocy z moją siostrą! — I rzucił się w objęcie swojego przyjaciela, szczęśliwy że go znowu widział, chociaż dziwna boleść zarazem opanowała jego serce. Klaudyja, którą Joasia także zbudziła, przybiegła ofiarować swoje usługi, a że Arthur żadną miarą innych mieszkańców zamku budzić nie pozwalał, Maryja i jéj zwinna pokojówka zastawiły mu na prędce rodzaj wieczerzy na jednym rogu stołu kuchennego. To przyjęcie dorywcze wiejskie ubawiło mocno młodych gospodarzy i ich gościa, który wesół i zabawny, jak zwykle, zajadał smacznie mięsa zimne i sosy figowe wieczerzy na prędce przyrządzonéj.
— Niespodziewaliśmy się widzieć cię tak rychło, — rzekł Wilhelm do niego; — i dla tego ciele tłuste jeszcze dotąd w stajni leży spokojnie.
— Moi kochani, przyjechałem o dwa dni prędzéj, jak się sam spodziewałem, i wnet wam przyczynę tego powiém.
Maryja zrozumiała natychmiast, że Harley niechce się w obec Klaudyi tłómaczyć, kazała jej tedy, aby poszła pomódz Joasi urządzić pokój dla sir Arthura.
— Teraz to wam powiém moi kochani!... — rzekł sir Arthur uroczyście, biorąc w każdą z swych rąk jednę z rąk brata i siostry. Chwilę milczał, jak gdyby rozmyślał jak to ma powiedzieć. Wilhelm czuł, jak mu krew biła do twarzy.
— Uczyniłem bardzo ważne postanowienie, mój kochany Wilhelmie, — mówił Anglik z powagą, — a że wiém, iż przed twoją siostrą żadnych tajemnic nie masz, jestem z tego rad, że i ona będzie mogła osądzić mój zamiar. Postanowiłem się ożenić, a że znalazłem nakoniec osobę według moich życzeń, przybywam tutaj pozyskać jéj serce i przyzwolenie rodziców jeżeli jeszcze żyją.
— Otóż macie! — pomyślała Maryja westchnąwszy, i rzuciła spojrzenie na swojego brata, jak gdyby go uprzedzić chciała, aby nie dozwolił sir Arthurowi słowem swojém naprzód się związać. Ale Wilhelm w swoich własnych myślach był zatopiony.
— Pisałem już dwa listy, — mówił daléj sir Arthur: — jeden, w prost do osoby saméj, a drugi do pani Charmois, która się niby opiekunką być wydaje téj panny, zostającéj przy jéj córce..... Nieotrzymałem jednak żadnéj dotąd odpowiedzi, a będąc w obawie, żeby moja prośba, wykraczająca może nieco przeciwko tutejszym zwyczajom za żart wzięta nie była, przybyłem śpiesznie, aby się jasno wytłómaczyć. Nie myślę, żeby pani Charmois trzymała bardzo moją stronę. Do ciebie przeto, mój kochany Wilhelmie, a może i do pani, łaskawa i dobra panno Maryjo udać mi się wypadnie, abyście raczyli z całą prostotą i szczerością swoją być moimi rzecznikami w téj sprawie małżeństwa mojego z Miss Jane.... któréj nazwiska w prawdzie nie znam wcale, któréj twarz jednak się mi podoba, i zupełnie mię ubezpiecza.
— Kochany Arthurze, — odrzekł Wilhelm, — jesteś człowiekiem szlachetnym i przecudownym, szczególnie w dziwacznościach twoich; ale widzisz nas bardzo zmartwionych, mnie i moją siostrę że cię z twojego błędu wywieść będziemy musieli. Żart, który sobie zrobiono, a którego skutków przewidzieć nie byliśmy w stanie, udał się nam z tobą bardziéj, jak nawet życzenie nasze było. Muszę ci przeto powiedzieć, że Miss Jane..... nigdy nie istniała.
Ho! — zawołał Anglik z wyrazem nieporównanym zadziwienia, któren Anglicy w ten wykrzyknik wkładać zwykli.
— Tak jest niestety! — rzekła panna Boussac z uśmiechém wielkiego współczucia, i ściskając rękę sir Arthura. — Ani panna Charmois, ani ja niemamy nauczycielek. Miss Claudia i Miss Jane są to po prostu Joasia i Klaudyja, jedna pokojówka, a druga służąca do bydła i mléczarka domu.
— Ho! — zawołał powtórnie Anglik, którego wielkie niebieskie oczy co raz to większe się stawały.
— Niech to pana nie smuci bardzo, — rzekła Marya mile, — zostałeś wprawdzie uwiedzionym względem położenia towarzyskiego téj osoby, lubo ani kranioskopia doktora Gall, ani fizyognomika przewielebnego pana Lawatera nie skłamały względem wartości moralnéj Joanny. Joanna jest zarówno dobrą i niewinną jak jest piękną. Jest ona aniołem. Ale muszę pana natychmiast uprzedzić, że żadnego niema wychowania, że dotąd żyła na wsi między swojém bydłem, że jest córką mamki Wilhelma, prostéj wieśniaczki, a nakoniec, że nawet czytać nie umie i że obawiać się potrzeba, iż się nigdy tego nie nauczy, bo jej brakuje na wszelkich zdolnościach do przyswojenia sobie naszych próżnych wiadomości, i że lepiéj się zna na rzeczach niebieskich jak ziemskich.
— Ho! — zawołał Anglik po trzeci raz, i zamyślił się głęboko.
— Kochany Arthurze, — rzekł Wilhelm do niego, — nie obawiaj się wcale skutków twojego błędu. Bylibyśmy w rozpaczy, gdyby nasz żart szalony nawet uśmiech jeden po za naszym domem miał wywołać. Pani Charmois jeszcze nam ani słówka niewspomniała o twoim liście, a my jej téż to samo nic o tém niepowiedzieli, że wiemy o wszystkiém. Nawet moja matka o niczém nie wie. Z resztą łatwo ci będzie wmówić w panią Charmois, że twój list był skutkiem primaprilis, i że to ty sobie z niéj zadrwiłeś.
Harley w swych własnych myślach zatopiony, nic z tego niesłyszał co mu Wilhelm mówił. Był bowiem ciągle zajęty wytłómaczyć i wyjaśnić sobie to, co mu Maryja powiedziała, a co mu ciągle jeszcze w uszach brzmiało; zwrócił się nakoniec do niéj i zadał jej z wszelką powagą i szczérością szereg pytań względem wewnętrznego usposobienia, zwyczajów, i skłonności Joanny. Na co dziewczyna młoda odpowiadała z całą żywością swéj tkliwości, miłości, i podziwienia dla Joanny, a opis swój zakończyła prawdziwą mową pochwalną, jednakowo szczérą, w której mu nie taiła wcale trudności, którą bez wątpienia napotka w początkach, chcąc się dać zrozumieć i pojąć istotę tak niewinną, dziewiczą, i tak różną od tego świata, w którym on dotąd żyć był przyzwyczajony.
Harley słuchał ją z uwagą, na pozór nawet z oziębłością. A potém, słysząc, jak zégar wybił piérwszą godzinę po północy ucałował rękę Maryi i rzekł.
— I pani jesteś aniołem. Proszę mi tylko noc jednę pozwolić do namysłu.
— Przyjacielu, możesz nawet więcéj czasu sobie pozwolić — rzekł Wilhelm, — wszak to niéma nic śpiesznego. Joasia nie wie wcale o twoich zamysłach....
Ale Harley zdawał się być głuchym na głos Wilhelma. Wilhelm mówiąc mu o skutku jego zabiegów, i o potrzebie zachowania swéj godności i w oczach drugich nie mógł go wcale z jego skłonności uleczyć. Bo, któż by to był mógł odgadnąć? Sir Arthur posiadał pod powierzchownością swoją zimną i niewzruszoną, wielką samowolę i zarazem wielką wytrwałość w swych uczuciach. Na schodach pożegnał się z Maryją, przeszedł na palcach przez chodnik starego zamku, i przybył z Wilhelmem do pokoju, któren mu na mieszkanie przeznaczono.
Piérwszym przedmiotem, który go na wchodzie uderzył, i jeszcze jedno ho! stłumione mu z ust wydarł, była Joanna, stojąca koło łóżka, i pokrywająca białemi poszywkami poduszki, na których spać miał. Joanna mająca najwyższy zarząd bielizny i klucze od składu sprzętów, rozrządzała rozdzieleniem bielizny, a cienka tylko przez jéj ręce przechodziła. Poszewki bieluchne jak śnieg, dzięki jej staraniom, woniły fijołkami, a ona je powlekała nie zmiąwszy ani jednego fałdzika muślinowych falban, które w koło poduszek powiewały. Ruch jéj był nieco powolny; ale że nigdy się nie leniła, praca jéj ustawiczna przechodziła nawet czynność niekiedy szaloną i nierozważną Klaudyi. W jéj twarzy jaśniała pewna wspaniałość anielska, która uszlachetniała pospolitość jéj zatrudnienia. Widząc ją z taką spokojnością powagą i powolnością wiążącą taśmy od poduszki, możnaby myśleć było, że się widzi Wielką-kapłankę zatrudnioną jakowąś tajemniczą czynnością w dopełnieniu swojego ofiarnego obrzędu.
Anglik stanął nieruchomy, niewyrzekłszy ani słowa. Wilhelm wzruszeniem głębokiém przejęty stał, jakby do ziemi przykuty. Wolałby był w téj chwili stracić przyjaźń sir Arthura jak go sam-na-sam z Joanną zostawić. A bóg wie, czyliby sir Arthur niebył trwożliwszym i skromniejszym jeszcze jak Wilhelm podczas swego sam-na-sam z tą młodą dziewczyną. Ale ta obojętna i spokojna, z głową na dół pochyloną, wszystkie węzły u poduszek z największą sumiennością powiązała. Zdawało się Wilhelmowi, że węzeł gordyjski wiąże, tak mu te chwile długie się wydawały. Nakoniec wyszła, a Anglik zakochany, który nie śmiał jej ani dzień dobry, ani dobra noc powiedzieć, padł na krzesło westchnąwszy głęboko.
— Jutro, kochany Wilhelmie, — rzekł do Wilhelma wstrząsając ręką młodego barona na znak pożegnania, — jutro się dowiész o wszystkiém, co mi przez noc przyjdzie do głowy.
— Chcesz więc czuwać przez całą noc? — zapytał go Wilhelm, który, pomimo że go kochał, niemógł się od pewnéj goryczy szyderczéj w głębi swego serca uchronić. — Jabym ci przeciwnie radził dobrze się wyspać mój przyjacielu, bo musisz być bardzo drogą strudzony. Spoczynek ci doda sił i wróci całą dzielność twojemu umysłowi, a jutro będziesz mógł swobodniéj o wszystkiém pomyśleć.
Harley nic nie odpowiedział, a Wilhelm wyszedł od niego z boleścią i zawiścią, że sam téj wolności i odwagi sir Arthura nie posiada.
Arthur otworzył swój tłómok, któren prędzéj przybył jak on, i w tym pokoju został złożony; wdział na siebie szlafrok, obuł pantofle, i zapalił dwie świéce na kominie aby tém swobodniéj mógł się oddać swojemu rozmyślaniu. Lecz, pięć minut jeszcze nie minęło, dało się słyszeć lekkie do drzwi pukanie. Poszedł otworzyć, i zobaczył Joannę, która niosła tackę z wszystkiém co do przyrządzenia herbaty było potrzeba.
— To panna Maryja panu przysyła, — rzekła Joanna, kładąc tackę na stoliku, i stawiając czajnik do ognia. —
Harley tymczasem pojmując, że to zjawienie się Joanny było zgubném dla niego, i uważając ono za skazówkę losu, zamknął odważnie drzwi, i wróciwszy usiadł w swojém krześle poręczowém zamyślony z wyrazem w twarzy, którymby nigdy wstydliwość dziewiczą przerazić nie był w stanie.
— Panno Joanno! — proszę mi pozwolić, — rzekł podczas gdy Joanna porcelanę na stole ustawiała, — że się pannę zapytam!
Joasia zrobiła tę uwagę, że Anglik niezmiernie był grzeczny, i odpowiedziała mu z największą spokojnością, ze oczekuje jego roskazów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: Bogumił Wisłocki.