Strona:PL Sand - Joanna.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
228

— A zatém będę kłamać za nas oboje, — odrzekła Maryja, i pobiegła do Joanny, która stała na łące pod drzewem, i dumała o Ep-nell, o matce swojéj, o krzakach owych, w których trzodę swoją pasała, i o dobrych boginkach, które nad nią czuwały, i oddalały od niéj wilków i złośliwych duchów z mokrzysk.
— Joasiu, — rzekła do niéj młoda i powabna panna zamku, obejmując poufale jéj kibić swoją ręką, — nasz przyjaciel Harley pisał do ciebie; ale list jego jest to tylko żart mały, w skutek naszego primaprilis. Ty byś go niezrozumiała, bo i ja go nie bardzo rozumiém.... Pan Harley musi nam go sam wytłómaczyć jak za dwa tygodnie przybędzie.
— Bardzo dobrze, panno! — odrzekła Joanna, ściskając rękę malutką Maryi, która na jéj barku spoczywała. — Ten pan lubi sobie żartować i uśmiać się! To tak jak panna czasami. Nie bardzo prawda często, dla tego téż jestem rada, kiedy widzę jak się panna bawi i śmieje!
— Czy się nie gniewasz o to na pana Anglika, moja dobra Joasiu?
— Nie, moja panieneczko! O cóżbym się miała gniewać? ten pan nie wygląda na złego człowieka; a potém tyle miał starań koło panicza, a panna go kocha!
— Czy ci się zdaje Joasiu, że on na poczciwego człowieka wygląda?
— Zdaje się mi, że tak, chociażem się mu ani razu jeszcze dobrze nie przypatrzyła.
— Czyś się go wstydziła?
— O nie! nie jestem ja bardzo wstydliwa. Wiém