Przejdź do zawartości

Izabella królowa Hiszpanii/XL

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XL.
PUSTELNIK.

Przebywszy wielką, pustą równinę, na zachodniej strome Madrytu, rozciąga się na mil kilka szeroki, gęsty las bukowy.
Zanim się do niego dojdzie, potrzeba przejść obok wzgórzu należącego klasztoru świętego Izydora, który duchowieństwo przemieniło w przepyszną kaplicę. Święty Izydor jest teraz patronem opiekuńczym Madrytu, a woda z bijącego w jego kaplicy źródła godzi zwaśnionych przyjaciół i kochanków.
Lecz las poza tem wzgórzem, do którego odbywają się częste pielgrzymki, jest pusty, dziki i gęsty, rzadko kiedy depce po nim stopa ludzka, żadna droga przezeń nie przechodzi, prócz wąskich, mało używanych ścieżek.
Głęboko w gąszczu lasu, może o jakie dziesięć mil od Madrytu, leży na uboczu w szerokiej wklęsłej dolinie, samotna niska lepianka. Dziwnego doznaje się wrażenia, kiedy stojąc na gęsto zarosłem wzgórzu, spojrzy się nagle w wielką dolinę, zajętą przez podłużne, błyszczące jezioro i spostrzeże głęboko między drzewami płaski, trzcinowy dach ludzkiego mieszkania. — Każdy zadaje sobie pytanie, skąd się wzięła ta chatka w takiej samotni i co za człowiek schronił się do tej puszczy, aby tam żyć pomiędzy drzewami?
Jeżeli z lesistego wzgórza, stromo w dolinę spadającego, zejdziemy między pniami i krzakami stoku, narażając się na trud i niebezpieczeństwo, stąpając już to po gładkich na stopę grubo nagromadzonych liściach, już zapadając w zdradziecko ukrytą głębię, wtedy w niewielkiem oddaleniu ujrzymy przed sobą niską samotną chatkę, której dach podziwialiśmy patrząc z góry.
To samotne mieszkanie, jak prawdziwe dziecię pustyni, leży przed nami wsparte romantycznie między czterema drzewami, tworzącemi cztery narożne filary ze świeżo ociosanych pni, podobnie jak blokhauzy dalekiego Wschodu.
Jestże to troskliwą ręką wzniesione schronienie dla zbłąkanych, czy też chatka jakiego Robinsona, zapędzonego w tę pustynię, z której już żadnego odwrotu znaleźć nie mógł?
Zbliżywszy się do tej chatki, widzimy, że sprawia właściwie zachęcające wrażenie, jakkolwiek surowo jest obrobiona.
Z upodobaniem przypatrujemy się jej i wolnej w koło przestrzeni podzielonej na ogrodowe grządki i dobrze utrzymanej — wszędzie panuje tam głęboka cisza i błogi niczem niezakłócony spokój. W dole stoją drzewa niby filary jakiegoś tłumu, a zielony dach cudownie go zasklepia.
Chatka jest obszerna. Wiodą do niej drzwi bez zasuwy i zamku — śmiało więc do niej wejść możemy.
We wnętrzu podzielonem drewnianem przepierzeniem na dwie części, panował półmrok — tuż można się było zaraz przekonać, iż ta przedzielająca ściana powstała daleko później niż ściany zewnętrzne. Zaraz także poznać było można, iż chatka me służy za przygodne schronienie dla zbłąkanych lub dla królewskich strażników, lecz że jest stałem ludzkiem mieszkaniem.
Wejdźmy najpierw do przedziału z lewej strony drzwi leżącego.
Surowo z pnia i desek wyciosany stół, tudzież kilka stołków stoją tam pod tylną ścianą.
Z trudnością z kamienia sklejony komin, z otworem w drewnianej ścianie, znajduje się z lewej strony od wchodu, a z prawej na usypanem z ziemi podniesieniu stoi z surowego drzewa wyciosany wielki krucyfiks, który swojego wyrobnika kosztował zapewne kilka tygodni usilnej pracy — więc na niespodzianym przychodniu tem silniejsze sprawiający wrażenie.
Przed nim stoi na ziemi miska z dyni napełniona święconą wodą, a obok widać łoże urządzone z wysoko usypanego mchu i liścia.
Przy łożu wisi na wystającem drzewie stare okrycie, na drugiej zaś belce suszona ryba i mączny owoc dzikiego drzewa taurowego, tudzież kasztany i oliwki.
W drugiej izbie, zupełnie oddzielonej od poprzedzającej, nie znajdujemy nic prócz dwóch legowisk urządzonych z mchu i liścia — a przystąpiwszy bliżej do jednego z nich, przy niepewnem świetle, które daje mała wisząca lampka, postrzegamy na niem skurczoną czyjąś postać okrytą ciepłą kołdrą. Z pod niej wygląda tylko głowa, ale nieruchoma i z zamkniętemi oczami, jakby u trupa.
Niemiło znajdować się obok tej bladej, na pół strawionej twarzy, na którą z pośród niespokojnego snu spadły siwe włosy — zewnątrz za to przedstawia się przyjemny widok.
Pomiędzy grzędami dyń i innych jarzyn, postępuje właśnie piękna, młodzieńcza postać, jakiej niktby się nie spodziewał znaleźć w takiej pustyni i w takiej chatce — dziewica pięknego wzrostu i miłej powierzchowności — ciemny włos okala jej oblicze promieniejące dobrocią serca — marzący, smutny wyraz osiadł na jej pięknie wyciętych ustach i w jej niewinnością i wiernością jaśniejących oczach. Znamy tę dziewicę — lecz skądże się wzięła Henryka tu, w tej zatraconej, samotnej klauzurze? A jednak to ona, bo gdzieby znaleźć drugą podobną, z takim wdziękiem w każdym ruchu, z tak pięknemi, dlugiemi, czarnemi rzęsami przyćmiewającemi oczy!
Henryka niesie z dalekiego źródła dzbanek świeżej wody i wraca do chatki, w której wraz z Nepardową schronienie znalazła. Po cichu przysłuchując się wchodzi do swojego przedziału — uważa, aby nie przebudziła chorej jednookiej, przystępuje do łoża i słucha oddechu śpiącej.
W chwili gdy wieczór zapada po nad wierzchołkami rozległego lasu, jakiś starzec zbliża się ku wchodowi do chatki. Szerokie, ciemne okrycie, w rodzaju mniszych habitów, osłania jego wysoką, poważną postać; goła głowa, na której wiek i troski utworzyły tonsurę, pochyliła się: ręce ma na piersiach na krzyż założone, nogi bez rzemieni i sandałów. Nietylko wiek tak dalece przeorał oblicze starca i tak je upokarzająco do ziemi pochylił! Rzadki włos głowę jego wieńczący, spada długo i łączy się prawie z białą brodą, aż do piersi sięgającą. Wysokie, wypukłe czoło i szlachetnych kształtów nos, całemu obliczu starca nadają poważną godność.
Stary, pochylony Martinez, pokutujący samotnik w gęstym lesie, dźwiga na swoich barkach, niewidzialny, okropny ciężar, który mimo spędzonej w najsroższym niedostatku i najściślejszych modłach połowy życia ludzkiego, nie mniej waży, jak wówczas, gdy tym ciężarem przytłoczony uciekł do tej pustyni, aby przy braku wszystkiego, co innych ludzi zadawala i szczęśliwymi czyni, samotnie bez żony, bez dzieci, bez miłości i radości, w udręczeniu wieść dalsze życie.
Do rąk Martineza przylgnęła krew — dla tego nie śmiał nigdy wznieść tych rąk do nieba; — stary Martinez klęczał w swojej chacie każdego wieczoru i poranku tuż przed krucyfiksem, ale modląc się wznosił tylko oczy w górę.
Wszystko, co go otaczało, przyrządził sobie sam jako rzeczy najpotrzebniejsze, a strażnicy wielkiego, królewskiego lasu nie przeszkadzali pustelnikowi, nie pytali go o nic, pozostawiali w pokoju poważnego Martineza i nie napastowali jego chatki, jeżeli się zaś z nim na drodze spotkali, zawsze witali go pobożnem pozdrowieniem.
Oprócz tych nadzorców nikt inny nie zwiedzał pustyni, tak że samotnik znalazł tu spokój, szukany po ucieczce z miejskiego zamętu, w zamiarze pokutowania i modlenia się.
Długie lata spędził spokojnie w tej samotni — włosy mu wyszły — broda posiwiała — ale w duszy było jeszcze zawsze wiele żalu i udręczenia.
Wtedy, przed kilku laty, podczas srogiej nocnej burzy, gdy piorun z trzaskiem i hukiem obalał i rozrywał leśne drzewa, a burza tylko co nie zniszczyła chatki samotnika jak budkę z kart, stary Martinez padł przed krucyfiksem na kolana.
— Jezus Marya! jęczał, bo dusza jego obawiała się za« grobowych sądów: grzech który popełniłem, jeszcze nieodpokutowany; dozwól mi Panie modlić się, zeszłej mi co, abym miał sposobność popełnienia dobrego czynu, aby mnie nie czekał ogień czyśćcowy.
Stary modlił się serdecznie — piorun oszczędził jego drzewa — burza uspokoiła się.
Trzeciego dnia potem ukazały się przed chatką pustelnika dwie obce, tchu pozbawione kobiety, z wyrazem twarzy pełnym przestrachu, w sukniach i obuwiu cierniami poszarpanem — błagając wyciągnęły ku niemu ręce.
— Przyjmijcie nas — nie odsyłajcie nas dalej — prawie upadamy z utrudzenia i głodu 1 zawołały.
Stary Martinez pomyślał o swojej modlitwie.
— Chodźcie i wstąpcie do mojej chatki — wszystko, co do mnie należy, jest zarazem i waszem, wyście ubodzy!
Henryka, płacząc z radości, rzuciła się do nóg starca, dziękując mu za to dobrodziejstwo, a także i stara jednooka ucieszyła się gościnnością pustelnika, do którego głęboko ukrytej chatki zawiodła je ręka Boga, po szczęśliwem ujściu przed pogonią.
Stary Martinez podniósł Henrykę, ucałował jej czoło, i zaprowadził obie kobiety do izby w chatce, aby odpoczęły i posiliły się.
— Łakoci wprawdzie u mnie nie znajdziecie, tylko to, czego niezbędnie potrzebuje pustelnik, który się wyrzekł wszelkiego dostatku. Oto są owoce, zimna woda, ryby i kasztany!
Znużone kobiety używały tego co im pustelnik z taką chęcią i radością ofiarował, a stary Martinez tymczasem szybko przyrządzał drugie łoże. Obie kobiety musiały na tę noc pozostać same w chatce, a pustelnik korzystając z czasu, narąbał drzewa dla zbudowania przepierzenia. Podzielił niem swoją chatkę na dwie części i dołożył wszelkich starań, aby zapewnić wygodę Henryce i starej jednookiej, które mu opowiedziały przyczynę swojej ucieczki i trwogi.
— Pozostańcie przy mnie dopóki zechcecie, nic wam nigdy nie zabraknie, nigdy nie będziecie miały powodu skarżyć się na mnie, nigdy u mnie ani jeden włos z głowy waszej nie spadnie!
Henryka i stara Nepardowa uczuły się wkrótce tyle spokojnemi i szczęśliwemi w chatce pustelnika pełnego niebiańskiego spokoju, a stary Martinez tak się przyzwyczaił do cichego zachowania się Henryki, iż częstokroć serdecznie dziękował Matce Boskiej, że mu taką osobę zesłała.
Tak upłynęło lat kilka.
Troje mieszkańców chatki coraz bardziej powoli łączyła przyjemna Bogu skłonność, jedno z nich usiłowało wznieść się nad drugie. Nawet stara Nepardowa czuła, że w takiem otoczeniu mocno się wewnętrznie poprawiła i że dusza jej ocalona. Ale Henryka często z cichą troską przypatrywała się mocno pognębionemu obliczu starego Martineza, którego jakiś ukryty ciężar przygniatał — nie pytała o przyczynę — lecz potajemnie modliła się za siwego pustelnika, który jej połowę chatki odstąpił.
Pzed rokiem pewien wypadek zakłócił ciszę życia w pustyni, a mógł był smutne sprowadzić za sobą następstwa.
Henryka szła przez las z Martinezem — wtem nagle dały się słyszeć odległe strzały, huk trąb i rżenie koni.
Stary pustelnik stanął zdziwiony i ujął Henrykę za rękę.
— Polują, rzekł nadsłuchując; chodź, ustąpmy z drogi dzikiej gawiedzi!
Lecz w tej samej chwili spostrzegli, że są otoczeni i wykryci przez psów i myśliwych — nie mogli więc cofnąć się, lecz musieli w tem miejscu spokojnie oczekiwać na orszak polujących. Przelękła i pełna smutnego przeczucia Henryka, spoglądała to na przyczajone psy, które wyszczerzając zęby zważały na każde jej poruszenie, to znowu na miejsce lasu, z którego słychać było coraz bliżej granie rogów i tętent rumaków. Wtem nagle między drzewami ukazali się jeźdźcy — były między nimi i kobiety. Henryka wydała stłumiony okrzyk, bo w pierwszej z nich na siwym pędzącym koniu, poznała królową ubraną w zielonej sukni, która świetnym dworem otoczona, towarzyszyła łowom.
Henryka na taki, widok o mało nie upadła, a potem chciała wyciągnąć ręce i na wszystko odważając się, uciekać z pomiędzy przyczajonych nad nią psów. Lecz Martinez powstrzymał ją silnie, szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie i kazał nachylić się, tak aby krzaki i suknia pustelnika mogły ją dobrze zakryć.
Nadjeżdżająca królowa spostrzegła w tej chwili siwego Martineza — i zwrócona do swoich towarzyszy, zapragnęła dowiedzieć się, kto jest ten nagle w puszczy zjawiający się starzec z głową świętego.
Intendenci i ministrowie zapewne nie mogli udzielić królowej zadawalającej odpowiedzi, bo Izabella zwróciła swojego przecudnego, białego jak śnieg konia ku miejscu, w którem stał Martinez i klęczała skurczona Henryka.
Dopiero tuż przy nich Izabella wstrzymała konia bogato złoconemi cuglami. Wyglądała pięknie i okazale. Zielona atłasowa suknia z powiewającym ogonem, mały myśliwski kapelusz z białem piórem, nadawały jej tak zachwycający pozór, że Henryka, która w krzakach ukryta spójrzała na nią, podziwiać musiała jej piękność w tym romantycznym stroju.
— Kto jesteście, starcze? spytała królowa.
— Pustelnik Martinez, który tu w gęstwinie lasu żyje i modli się!
— Niech wam Najświętsza Panna udziela spokoju! odpowiedziała Izabella, i chciała pochylonemu starcowi rzucić na ręce pełen worek pieniędzy, które przy sobie nosiła dla rozdawania jałmużny.
— Dajcie to ubogim, królowo, co dla mnie przeznaczyliście! Stary Martinez nie potrzebuje pecetów (drobna hiszpańska moneta); udzielcie mu tylko kawałek miejsca w waszym lesie i pamiętajcie o nim w waszej dostojnej modlitwie!
Zdziwiona Izabella; spojrzała na starca, który nic nie potrzebował, który pierwszy nie przyjął bogatego daru z jej ręki — dotychczas taka odmowa nigdy się królowej nie przytrafiała, raczej nie mogła nigdy dostatecznie nadawać chciwym rękom wyższych i niższych żebraków.
— Szczególny starzec! szepnęła i teraz dopiero przekonała się, że psy starego Martineza obskoczyły i groziły mu. Mimowolnem poruszeniem ręki wskazała łowcom przyczajone zwierzęta i oblicze jej posmutniało.
— Cóż to! chcecie jeszcze pozbawiać pustelnika spokojności w tem osamotnionem schronieniu? gwałtownie zapytała. Zostajecie pod moją wyłączną opieką, i przy sposobności wyszukamy was w waszej chatce, aby podziwiać wasze życie pełne wszelkiego udręczenia, i prosić o błogosławieństwo!
Stary Martinez skłonił się.
— Ja sam, królowo, modlę się o spokój i błogosławieństwo; od lat dwudziestu błagam o przebaczenie grzechów!
Izabella z gorącem współczuciem spojrzała na siwego pustelnika, ale potem spojrzenie jej padło na łowczych, usiłujących nadaremnie spędzić psy z miejsca, w którem skryła się Henryka — krzaki nie były dość gęste, królowa zatem także spostrzegła powód wahania się psów.
Henryka struchlała — skrzyżowała ręce na piersiach i głowę głęboko ku ziemi schyliła.
— Cóż to za dziewczyna? spytała królowa.
— Moja córka, która modląc się, podziela ze mną samotność! szybko odpowiedział Martinez, głosem ze wzruszenia drżącym. Musiał on biedną, prześladowaną, obok niego klęczącą kobietę jakimbądź kosztem ratować!
Izabella litościwie spojrzała na obie dla świata stracone istoty, poczem dała znak do odjazdu — myśliwskie rogi znowu zabrzmiały — zgraja psów opuściła na koniec zestraszoną parę.
— Niech was strzeże Najświętsza Panna! zawołała królowa do obu pochylonych, którzy dopiero wtedy swobodnie odetchnęli, gdy się świetny orszak szybko z lasu oddalił.
Henryka modląc się wzniosła ręce ku niebu — potem padła do nóg staremu Martinezowi i dziękowała mu. Ten podniósł ją i pocałował w czoło.
— Czyliż nie jesteś moją córką? spytał. Niebo mi cię zesłało, jak każdemu ojcu dobre dziecię — słusznie mogę cię moją córką nazywać!
— A ja jestem szczęśliwa, ojcze Martinezie, kiedy mnie tak nazywacie! z dziecięcą serdecznością odpowiedziała Henryka.
Starzec wziął ją za rękę i oboje udali się z powrotem do chatki, którą Henryka grzędami otoczyła — starzec budował się jej czynnością i znajdował chwile, w których zapominął o swoim ciężarze; zdawało mu się wtedy, że Henryka jest to dobry anioł, zesłany z nieba, dla ulżenia jego ciężkiemu losowi.
Wtem stara jednooka niespodzianie zachorowała. Martinez poszukał uleczających ziół, ale gorączka nie ustępowała. Zapewne dręczyły ją straszne marzenia, bo albo nieustannie wskazywała ręką, albo też jęczała okrutnie i wymieniała dzieci po imieniu.
Henryka czuwała przy chorej i pielęgnowała ją z takiem staraniem i narażaniem się, że wzruszyła starego pustelnika, który coraz bardziej lgnął do niej całą duszą, i czuł się tak szczęśliwym jak nigdy. Byłoż to przeczucie, że wkrótce i on tak wiernej piastunki potrzebować będzie? czy też uspakojało go przekonanie, że nie jest już w swej pustymi tyle co dawniej opuszczony?
Kiedy Henryka czuwała przy łożu Marii Nepardowej, pomodliwszy się poprzednio przed krucyfiksem w izbie Martineza, kiedy wszędzie w około panowała cisza jak w kościele, samotnie czuwając przypominała sobie ubiegły stan rzeczy, a tęsknota ku dziecku i Franciszkowi, budziła się w niej tak gwałtownie, że serce jej drżało, a z oczu sączyły się łzy gorące! W dzień ukrywała swój niewypowiedziany smutek, bo spostrzegła, że dobry stary Martinez i bez jej skarg jest dosyć zgnębiony, że więc raczej starca rozweselać i podźwigać powinna, lecz w cichych godzinach nocy budziła się bez przeszkody ciężka troska jej życia w całym swoim ogromie.
— Na wieki rozłączona z wami, którzy szczęście moje stanowicie! wołała z głęboką boleścią, prześladowana na śmierć narażona jeżelibym zamierzyła szukać was — a jednak życie, które z trudnością ocaliłam, tak jest czcze, tak radości pozbawione! I możeszże spodziewać się, iż znajdziesz dziecię twoje? Czy kiedykolwiek zawiśniesz na łonie Franciszka tak szczęśliwa, tak od trosk wolna, jak niegdyś? Czegoż szukasz jeszcze na ziemi, co cię wstrzymuje od położenia końca samotnemu życiu boleści? Dziecię twoje zginęło — umarło — Franciszek, otoczony sławą i świetnością zapomniał o tobie! Jakże niegdyś pięknie marzyłaś, gdy przysięgi jego jeszcze w ustach twoich drżały, gdy w wieczór przychodził wyznawać swoją gorącą miłość — nie myślałaś wtedy, że przyszłość twoja może być bardzo smutna, kochałaś, więc nie pytałaś! Ale teraz wszystko, wszystko przepadło, jesteś sama i boisz się... tam tylko z niemi się obaczysz, tutaj na ziemi jesteś opuszczona i zapomniana...
Wtem spojrzenie jej padło na chorą: — pełna litości pomyślała o tem, że stara jednooka z odrażającem obliczem nie ma nikogo na świecie prócz niej — że wszyscy uciekać od niej będą, że stara, brzydka i przerażająca Nepardowa zginie, jeżeli ona jej pielęgnować nie będzie — więc ostrożnie miękką, ręką przegarnęła siwe włosy na czole niespokojnie śpiącej i ochłodziła napojem jej spalone, zeschłe usta. Potem pomyślała o siwym pustelniku, który w duszy równie ciężko cierpiał jak ona, a którego może spotkał los jeszcze cięższy; czuła, że jej pocieszające słowa są dla niego balsamem, a któż mu je mówić będzie, skoro ona go opuści?
Poznawszy zatem, że nie jest bezpożyteczną i opuszczoną, Henryka uczuła się podniesioną, i wtedy z coraz to większą nadzieją postanowiła stawić czoło wszelkim prześladowaniom, wszelkim straszliwościom! Dusza jej była czysta i wierna — jakżeby Bóg miał ją oddawać w moc niegodziwców? Przez jakiś czas zdawało się, że występek zwyciężą, ale później wieniec dostał się temu, kto wytrwał wiernie! Aja i Józef, im zawdzięczała Henryka wszystkie straszliwe prześladowania — ale ufała w Bogu i Najświętszej Pannie, że jej nie opuszczą, a ta myśl nabożna pocieszała ją i dodawała nowej siły, która nawet na Martineza dobro« czynny wpływ wywarła.
Po ciężkich dniach i nocach, stan Nepardowej zaczął się polepszać widocznie — gorączka i maligna coraz bardziej ustępowały, przyćmiony blask jedynego oka starej rozjaśnił się, tak, że poznała czuwającą przy niej Henrykę. Jednooka czuła, że okazywane jej przywiązanie i troskliwość są wynagrodzeniem za ów w jej życiu rzadki czyn, którego dokonała niegdyś na omdlałej przez fale wodne na wyspę wyrzuconej!
Ale Henryka uradowana uśmiechnęła się do niej serdecznie, a stary Martinez z rozkoszą zapatrywał się na pełną ofiary dobroć i cnotę zesłanej mu istoty, którą nazywał córką, a która jego ciężkiemu życiu świetnym i pokrzepiającym promieniem słońca przyświecała!
Troje mieszkańców lasu oddalonych od świata i od jego dzikich obyczajów, przedstawiało miły obraz; spokojna samotność była dla nich błogą, chociaż w duszy każde z nich miało miejsce, którego dotknąć nie śmiało!
Wtem nagle jednego dnia stary Martinez siedząc w gęstym lesie, uczuł, że żyły mu sztywnieją. Noc zaćmiła mu wzrok, mimowolnie wyciągnął ramiona żądając pomocy, ale zaraz utracił siły i przytomność. Starzec leżał jak bez życia w pustym lesie; zachodzące słońce wpadło przez otwór liści na śmiertelnie blade jego oblicze, którem padł na mech.
Nadchodziła ostatnia godzina starego Martineza, anioł śmierci rozpostarł już nad nim swoje skrzydła, aby go przenieść do wiecznego światła przed tron sędziego Boga, aby zdał przed nim rachunek z krwawej winy, na życiu jego ciążącej.
Stary pustelnik lękał się tej godziny — wiódł życie w niedostatku i modlitwie, aby się do niej przygotować, a jednak zaskoczyła go ona jeszcze zawcześnie, bo nawet swojej ostatniej woli nie mógł powierzyć ludziom, którzy mu w ostatnich latach ulgę przynieśli, którzy mu je tak błogo rozjaśnili!
Henryka i jednooka niecierpliwie oczekiwały powrotu starego Martineza. Zwykle regularnie wracał do chatki o zachodzie słońca — teraz już noc zapadła! Obie więc z niecierpliwem oczekiwaniem stały przede drzwiami pustelni i słuchały czy nie nadchodzi — ale żadnego głosu, żadnego kroku nie słychać było w lesie.
— Muszę go poszukać, rzekła nakoniec trwożliwa Henryka; wierzcie mi, że musiał mu się jakiś przypadek przytrafić!
— Ale gdzie go po nocy znajdziesz? Las taki wielki i rozległy ostrzegała jednooka.
— Znam różne miejsca, w których Martinez chętnie przebywa; nie przeszkadzaj mi Mario; pomyśl tylko jak zawsze był on dla nas dobrym i przychylnym; grzechem byłoby, gdybym wszelkiemi silami nie starała się go wynaleźć i pomódz mu, bo moja truchlejąca dusza mówi mi, że on w niebezpieczeństwie!
— Więc idź — ja tu będę siedziała przed chatą, bo nogi moje są jeszcze za słabe i sztywne!
Henryka pośpieszyła w gąszcz. Biegnąc prawie przybyła najprzód na miejsce ocienione mocno zwieszającemi się drzewami nad brzegiem jeziora, gdzie zwykle siadywać lubił — nadaremnie, nie znalazła tam starego Martineza! Gnana ciągle przejmującą obawą, ruszyła dalej przez gęstwinę, często z powodu ciemności narażona na niebezpieczeństwo wpadnięcia w przepaść, często przewracając się na pnie i gałęzie — ale śpieszyła dalej bez wytchnienia! Błoto nie dozwoliło jej iść dalej, już jej śmierć groziła, gdy nie domyślając się niebezpieczeństwa zielono połyskującego niezmierne» go bagna, szybkiem okrążeniem go od utonięcia się ocaliła.
Zlana potem śpieszyła dalej — przeszukała nadaremnie wszystkie polany — starego Martineza nigdzie nie znalazła!
Dręczyła ją śmiertelna trwoga — wtem przypomniała sobie, że po drugiej stronie szerokiego, bystrego strumienia leśnego, jest jeszcze jedno miejsce w gęstwinie, na którem pustelnik lubił modlić się.
Bez namysłu zatem wskoczyła w tę część wody, którą znała jako najpłytszą. Kaszlać i piersiami robiąc dostała się wreszcie na drugi brzeg strumienia.
— Matko Boska dopomóż! rzekła w duchu i pośpie» szala po wodzie! I Matka Boska pomogła. Chociaż bystra z góry na dolinę spadająca woda sięgała rozgrzanej Henryce powyżej kolan, dostała się ona jednak bezpiecznie na drugi brzeg i jeszcze szybciej pobiegła dalej między drzewami.
Na koniec zdało się jej, że niedaleko pod krzakiem widzi leżącego człowieka. Krzyknęła więc przelękniona i zbliżyła się ku niemu; bez tchu prawie i łzami zalana przypadała i ramionami objęła nieruchomego starca!
Lecz trzeba było działać, być silną, bo może jeszcze pomoc była możliwą, gdyż stary Martinez był jeszcze ciepły.
Bez zwłoki zatem znowu pobiegła do strumienia, nazbierała wielkich liści i przyniosła w nich świeżej wody, ochłodziła czoło starca i wlała mu kilka kropel w usta; potem gdy ujrzała, że Martinez leży nieruchomy, rzuciła się na niego z okrzykiem rozpaczy.
Starzec otworzył zaćmione oczy.
— Ojcze Martinezie, ocućcie się! zawołała Henryka i znowu skropiła skronie pustelnika. O! spojrzyj na mnie, spojrzyj twojem szacownem, zacnem okiem choć raz i przemów do mnie!
— Co się stało, moja córko? grobowym głosem wyrzekł omdlały starzec, który zaledwie zdołał otworzyć powieki. Sądzę, że się zbliża moja ostatnia godzina!
— Ol nie mówcie tak, ojcze Martinezie. Cóż pocznie wasza córka Henryka? gdzie znajdzie przytułek, jeżeli od niej odejdziecie?
— U mojej siostry Juanny — powiem ci wszystko — muszę ulżyć mojemu obciążonemu sercu — chodźmy do chatki — tam się o wszystkiem dowiesz! prawie bez głosu wyszeptał stary Martinez i połknąwszy nieco chłodzącej wody, chciał wstać. Nie mogę, moja córko! członki moje wypowiadają mi posłuszeństwo; czuję, że jestem bliski skonu.
Henryka przemocą łzy swoje wstrzymała.
— Tylko odważnie, ojcze Martinezie, obejmijcie mnie, oprzyjcie się na mnie, zaniosę was do chatki na posłanie!
— A potem oboje pomodlimy się przed krucyfiksem! Kiedy klęczysz przy mnie, Najświętsza Panna łaskawiej przyjmuje moje modlitwy, ty obrazie niewinności, ty mój dobry aniele!
I Henryka podniosła starca, który na swoich bezsilnych członkach utrzymać się nie mógł — zdawało się, że ramiona jej nagle większej jak dotąd nabrały siły. Z trudem i ostrożnie postępowała przez las w kierunku chatki — powoli ze swoim wielkim ciężarem postępowała naprzód — ale wdzięczne spojrzenie starca nagradzało ją i na nowo umacniąło.
Nakoniec w pośród głębokiej ciemności zbliżyła się z Martinezem do chatki, przed którą czekała na nich jeszcze siedząca jednooka, która o ile zdołała przyszła im w pomoc. Ale gdy pustelnik wskazał wyrzeźbiony swoją ręką krucyfiks i Henryka przed nim go położyła, sama zaś tuż przyklękła, skinął na starą Marię Nepardową, aby z jego izby wyszła — zapragnął pozostać sam ze swoim dobrym aniołem, aby się za niego modlił, aby mu ulżył w ciężkiej godzinie i wzbudził w nim nadzieję łaski i przebaczenia niebieskiego. Stary Martinez z przerażeniem spojrzał na palce swoje, na których zaschła krew przez dziesiątki lat modlitwy obmyć się nie dała.
Henryka złożyła ręce — blade, piękne oblicze wzniosła w niebo — a było to oblicze jakby Madonny, w które siwy pustelnik wpatrywał się z nadzieją.
Wtedy wierna piastunka zaniosła go na mchowe łoże i okryła kołdrą.
— Nim umrę, wszystko ci opowiem — pragnę ulżyć mojemu sercu, a ty módl się za moją biedną duszę! mówił cichym głosem.
Henryka uklękła przy łożu, i drżącą ręką starego Martineza, który z nią podzielił się mieszkaniem, okryła pocałunkami i polała łzami gorącemi, które przed nim ukrywać musiała.
— Krew jest na nich i ty mnie jeszcze potępisz i przeklniesz, jak ja sam siebie przekląłem!
— Tegoby Matka Boska nigdy nie przebaczyła! Pocieszać was i modlić się z wami pragnę i ulżyć wam w godzinach boleści!
— Jakże mnie słodko czaruje twoja obecność! i jak mocno ciąży przeszłość na mojej piersi! rzekł starzec. Posłuchaj!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.