Dzieje stosunku wiary do rozumu/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John William Draper
Tytuł Dzieje stosunku wiary do rozumu
Podtytuł Zatarg co do sprawdzianu prawdy.
Wydawca Drukarnia Narodowa w Krakowie
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Aleksander Karłowicz
Tytuł orygin. History of the Conflict Between Religion and Science
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.
Zatarg co do sprawdzianu prawdy.
Filozofia starożytna oświadcza, że człowiek nie posiada sposobów dojścia prawdy.
Niezgody w wierze u chrześcian pierwotnych. — Bezowocność usiłowań, pojednania przez sobory. — Wprowadzenie prób cudownych i sądów bożych.
Papieztwo wprowadza spowiedź ustną i inkwizycyę. — Dopuszcza się strasznych okrucieństw dla przytłumienia różności przekonań.
Wpływ wynalezienia pandektów Justyniana i rozwoju prawa kanonicznego na istotę dowodu. — Staje się on bardziej umiejętnym.
Reformacya ustanawia prawa rozumu jednostki. — Katolicyzm utrzymuje, że sprawdzian prawdy znajduje się w kościele. — Ogranicza czytanie książek przez Index Expurgatorius i przygnębia odszczepieńców takimi środkami, jak rzeź w noc ś. Bartłomieja.
Badanie autentyczności pięcioksięgu, jako sprawdzian protestantów. — Nieautentyczność ksiąg tych.
Nauka znajduje sprawdzian prawdy w objawieniach przyrody; protestanci szukają go w biblii; katolicy w nieomylności papieża.

„Cóż jest prawda?“ pytał porywczo prokurator rzymski w jednej z najważniejszych chwil dziejów. A stojąca przed nim Osoba Boska, do której pytanie było zwrócone, nie dała odpowiedzi, — chyba że samo milczenie ją wyrażało.
Często a nadaremnie rzucano to pytanie dawniej, — często i nadaremnie zadawano je potem. Nikt dotąd nie dał zadawalniającej na nie odpowiedzi.
Kiedy w zaraniu nauk w Grecyi starożytna wiara znikła jak mgła o wschodzie słońca, pobożni i myślący ludzie tego kraju oddawali się rozpaczy. Anaksagoras woła żałośnie: „Niczego poznać nie można, ani się nauczyć, niema nic pewnego; zmysły są ograniczone, umysł jest słaby, życie krótkie“. Ksenofanes dowodzi, iż niepodobna, abyśmy byli pewnymi, wtedy nawet, gdy prawdę wypowiadamy. Parmenides utrzymuje, że sam ustrój człowieka przeszkadza mu poznać bezwzględną prawdę. Empedokles twierdzi, że wszystkie systemy filozoficzne i religijne muszą być niepewnymi, gdyż nie posiadamy żadnego sprawdzianu do ich wypróbowania. Demokryt powiada, że nawet rzeczy, będące prawdziwemi, nie mogą przejąć nas pewnością; że ostatecznym wynikiem badań ludzkich jest odkrycie, iż człowiek nie jest zdolnym osiągnąć wiedzę bezwzględną; że gdyby nawet posiadał prawdę, nie mógłby się o niej upewnić. Pirron nakazuje nam rozmyślać nad koniecznością powstrzymania sądu naszego, ponieważ nam brakuje sprawdzianu prawdy; tak wielkie zwątpienie przelał on zwolennikom swoim, że zwykli byli mówić: „Niczego nie twierdzimy, ani nawet tego, że nic nie twierdzimy“. Epikur wpajał w uczniów zasadę, że prawdy niepodobna nigdy określić rozumem. Archezylaus, zaprzeczając wiedzy tak umysłowej jak zmysłowej, wyznaje publicznie, że nic nie wiedział, ani nawet o swojej niewiadomości! Ostatecznym wnioskiem, do którego doszła filozofia grecka, było to, że, z powodu sprzeczności w świadectwie zmysłów, nie zdołamy odróżnić prawdy od fałszu; oraz, że rozum tak jest niedoskonałym, że nie jesteśmy w stanie ręczyć za dokładność żadnego wywodu filozoficznego.
Możnaby się spodziewać, że objawienie boskie oświeci człowieka tak jasno i skutecznie, iż ukoi wszystkie wątpliwości i wszelki opór udaremni. Pewien filozof grecki, mniej od innych zrozpaczony, odważył się twierdzić, że współczesne istnienie dwóch religij, z których każda utrzymuje, iż została objawiona przez Boga Wszechmogącego, dowodzi, że żadna z nich nie jest prawdziwą. Ale przypomnijmy, że ludziom trudno jest przyjść do tego samego wniosku nawet względem rzeczy cielesnych i widomych, jeżeli się nie zapatrują na nie z jednego stanowiska. Gdy więc niezgoda i niewiara mąciły filozofię na lat trzysta przed narodzeniem Chrystusa, to i we trzy wieki po nim takaż sama niezgoda i niewiara zakłócała kościół. Oto co mówi Hilary, biskup poitierski, w dobrze znanym ustępie, z epoki bliskiej soboru nicejskiego:
„Rzecz to równie opłakana jak niebezpieczna, że tyle wiar istnieje, ile mniemań ludzkich, tyle nauk ile skłonności, a tyle źródeł bluźnierstwa ile jest błędów pomiędzy nami, bo tworzymy religie samowolnie i samowolnie je tłómaczymy. Co rok, co miesiąc nawet wymyślamy nowe metody do wyjaśnienia niewidzialnych tajemnic; żałujemy tego, cośmy uczynili; bronimy tych, którzy żałują, wyklinamy tych, których bronimy; potępiamy te cudze zasady w nas samych, to nasze własne w cudzych; a wzajemnie się szarpiąc na sztuki, przyczyniamy upadek jedni drugim“.
Nie są to próżne słowa; ale doniosłość tego samooskarżenia ci tylko słusznie ocenić potrafią, którzy są obeznani z ówczesnemi dziejami kościoła. Jak tylko ostygł pierwszy zapał chrześciaństwa, jako religii łagodności, zaraz pojawiły się rozterki. Dziejopisowie kościelni utrzymują, że „równo z początkiem drugiego wieku rozpoczął się zatarg wiary z rozumem, religii z filozofią, pobożności z geniuszem“. Dla ułagodzenia tej waśni, dla zdobycia jakiejkolwiek powagi dla zasad, jakiegokolwiek sprawdzianu, uciekano się do narad zbiorowych, które z czasem przeobraziły się w sobory. Długi czas miały one tylko doradcze znaczenie; ale, gdy w czwartym wieku chrześciaństwo dosięgło tronu cesarskiego, nakazy soborów stały się obowiązującymi; mając poparcie władzy świeckiej. Lecz tą drogą zmieniła się całkowicie postać kościoła. Sobory powszechne, owe sejmy chrześciańskie, złożone z wysłańców wszystkich kościołów świata, zwoływał mocą swej władzy cesarz; kierował też obradami osobiście, lub przez zastępcę, łagodził spory i w rzeczy samej był papieżem chrześciaństwa. Mosheim, historyk, którego śladem szliśmy wyżej, mówiąc o owych czasach, powiada, że „nieuctwo nie przeszkadzało zgoła do zajmowania posad kościelnych: wzmagało się dzikie i ciemne stronnictwo, patrząc na wszelką naukę a szczególnie na filozofię, jako na rzeczy niebezpieczne dla pobożności“. Kościół stał się tedy tem, co w mowie tegoczesnych polityków możnaby nazwać „rzecząpospolitą skonfederowaną“. Wyroki soboru uchwalano większością głosów, a dla zapewnienia takowej uciekano się do wszelkiego rodzaju podejść i intryg, nie zaniedbując ani zabiegów dam dworskich, ani przekupstwa, ani przemocy. Zaraz po zamknięciu soboru nicejskiego wszyscy ludzie bezstronnie pojęli, że zgromadzenia podobne, przeznaczone ku ustanowieniu sprawdzianu prawdy w rzeczach religijnych, zgoła celu chybiały. Mniejszość nie posiadała żadnych praw, któreby większość potrzebowała szanować. Głosy zacniejszych ludzi: że uchwała prostej większości posłanników, których prawa do głosowania nigdy nie badano i nie zatwierdzano, nie może być uważana za ustalenie prawdy bezwzględnej, pominięto z pogardą, a skutek tego był taki, że zwoływano sobór po soborze a ich waśnie i sprzeczne postanowienia napełniły niepokojem i zamieszaniem cały świat chrześciański. W samym tylko czwartym wieku odbyło się trzynaście soborów przeciwnych Aryuszowi, piętnaście przychylnych dla niego, a siedmnaście nawpół aryańskich, ogółem czterdzieści pięć. Na każdym z nich mniejszość próbowała walczyć orężem, którego większość tak nadużywała.
Wyżej przytoczony bezstronny dziejopis kościoła powiada dalej, że „w tym samym czwartym wieku przyjęto dwie potworne i zgubne zasady: 1. Że kłamstwo i oszukaństwo są cnotliwemi postępkami, jeżeli za ich pomocą dobro kościoła zyskuje; 2. Że błędy religijne, gdy się kto ich trzyma po stosownem napomnieniu, karcić należy karami cywilnemi i mękami cielesnemi“.
Nie bez zdziwienia spoglądamy dzisiaj na to, co wówczas uważano powszechnie za sposoby dochodzenia prawdy. Poczytywano za ustalone prawdy to, co stwierdzonem było przez pewną liczbę męczenników, wyznających takowe, przez cuda, oraz przez zeznania lunatyków, ludzi opętanych od złego ducha i samego szatana. Zaczęły się także pokazywać pierwsze próby sądów bożych. Przez ciąg następnych sześciu stuleci uchodziły one za najskuteczniejszy sposób wykrycia winy lub niewinności; składały się zaś z prób zimnej wody, pojedynku, ognia, lub krzyża.
Czyż to nie najgrubsza nieznajomość natury i praw dowodzenia! Oskarżony zanurza się albo pływa po wrzuceniu do sadzawki; oparza się, albo nie, trzymając w ręku kawał żelaza rozpalonego do czerwoności; zapaśnik przezeń najęty zwycięża, lub zwyciężony jest w pojedynku; potrafi utrzymać ręce wyciągnięte na kształt krzyża dłużej od oskarżyciela, lub nie, — i tym sposobem dowodzi się jego niewinność lub wina względem zarzuconego przestępstwa! Toż mają być kryterya prawdy?
Cóż dziwnego, że cała Europa pełna była podrabianych cudów w ciągu tych stuleci!
Lecz nieunikniony dzień musiał nadejść. Twierdzenia i nauki, oparte na tak niedorzecznych dowodach, popadły w niesławę równą tej, która okryła same dowody. Zbliżając się ku trzynastemu wiekowi, napotykamy rozszerzanie się niewiary we wszystkich kierunkach. Dostrzegamy ją naprzód wyraźnie w klasztorach, a potem szybko się udzielającą ludowi prostemu. Wśród mnichów krążą książki w rodzaju „Wiecznej Ewangelii“, wśród gminu powstają sekty Katarów, Waldensów, Petrobussian. Wszystkie zgodnie uznają, „że publiczna religia istniejąca jest różnobarwnym splotem błędów i zabobonów; że władza, którą sobie papież nad chrześcianami przywłaszczył, jest nieprawną i tyrańską; że roszczenia Rzymu, jakoby biskup tameczny miał być najwyższym władcą świata, oraz jakoby ani królowie, ani biskupi, ani świeccy, ani duchowni rządcy nie mieli prawnej władzy ani w kościele, ani w państwie, prócz tej, którą od niego dostają — są zgoła bez podstawy i gwałcą prawa człowieka“.
Dla zapobieżenia temu napływowi niedowiarstwa, rząd papiezki ustanowił. 1) inkwizycyę i 2) spowiedź uszną; tę ostatnią jako środek wykrycia, a tamtą jako trybunał karny.
W ogóle przeznaczeniem inkwizycyi było wykorzenienie odszczepieństwa przez terroryzm i otaczanie heretyków najstraszniejszemi podejrzeniami; przypuszczało to oczywiście moc orzekania samej istoty odszczepieństwa. Tak tedy sprawdzian prawdy spoczywał w rękach tego samego trybunału, któremu polecono było „wyszukiwać i stawić przed sąd kacerzy kryjących się po miastach, domach, piwnicach, lasach, jaskiniach i polach“. Z tak dziką ochotą wypełniał on swe zadanie czuwania nad dobrem kościoła, że od roku 1481 do 1808 ukarał trzysta czterdzieści tysięcy ludzi, a w tej liczbie było trzydzieści dwa tysiące spalonych! Na początku działania swojego, gdy opinia publiczna nie umiała jeszcze wynaleźć żadnych sposobów do protestowania przeciw tym okrucieństwom, inkwizycya „często skazywała na śmierć, bez apelacyi, tego samego dnia po oskarżeniu, szlachtę, księży, mnichów, pustelników i osoby świeckie wszelkiego stanu“. Gdziekolwiek spojrzał człowiek myślący, wszędzie powietrze przepełnione było strasznemi cieniami. Nikt nie mógł swobodnie pomyśleć bez narażenia się na karę. Taką grozą przejmowało działanie inkwizycyi, że wykrzyk Pagliariciego mogły powtórzyć tysiące: „Prawie niepodobna człowiekowi być chrześcianinem i umrzeć na własnem łożu“.
Inkwizycya wytępiła sekciarzy we Francyi południowej w trzynastym wieku. Bezwzględnem swem okrucieństwem wykorzeniła ona protestantyzm z Włoch i Hiszpanii. Ale nie przestając na sprawach religijnych, postanowiła przytłumić również i polityczne nowatorstwo. Mikołaj Eymeric, który był generałem inkwizycyi królestwa aragońskiego przez lat blisko pięćdziesiąt (umarł r. 1399), przekazał nam przerażający opis własnych czynów i straszliwych okrucieństw w swojem „Directorium Inquisitorum“.
Instytucya ta, prawdziwa hańba chrześciaństwa i całego rodu ludzkiego, w różnych krajach różnie była urządzona. Inkwizycya papiezka była dalszym ciągiem ciemięztwa i z czasem wyparła dawne inkwizycye biskupie: dostojnicy papiezcy uchylili bez ceremonii władzę biskupów.
Czwarty sobór laterański roku 1215 ogromnie wzmógł potęgę inkwizycyi, wprowadzając stanowczo przymus prywatnej spowiedzi do ucha księdza, czyli usznej. Tą drogą inkwizycya zdobywała wszechobecność i wszechwiedzę co do spraw życia domowego. Nikt nie był bezpiecznym. Żona i sługi każdego człowieka, pod ręką duchownych, stawali się szpiegami, od których, przy konfesyonale, mógł on wydobyć lub wydrzeć najtajniejsze myśli. Poczem wezwany przed straszliwy trybunał, dowiadywał się nagle, że zostaje pod ciężkiem podejrzeniem odszczepieństwa. Nie wymieniano donosiciela; ale szruba na palce, powróz rozciągający stawy, buty hiszpańskie i kliny, lub inne narzędzia męki, zastępowały tę formalność, bo każdy, winien czy nie, zaraz sam siebie oskarżał!
Pomimo jednak całej tej władzy, inkwizycya nie dopięła celu. Heretyk, nie mogąc stawić jej czoła, wymykał się jej. Straszna niewiara ogarniała pokryjomu całą Europę: zaprzeczano opatrzności, nieśmiertelności duszy, wolnej woli, oraz możności oparcia się ślepej konieczności, czyli przeznaczeniu, władającemu człowiekiem. Mnóstwo osób żywiło w milczeniu podobne wyobrażenia, do których przywiedzione zostały tyrańskiem postępowaniem duchowieństwa. Na przekorę prześladowaniu żyli jeszcze Waldensowie, rozszerzając swój protest, głoszący, że kościół rzymski nie przestawał od Konstantyna upadać pod względem czystości i świątobliwości; powstający przeciw sprzedaży odpustów, które, jak powiadali, prawie zastąpiły modlitwę, posty i jałmużnę; oświadczający, że modły za zmarłych są zgoła niepotrzebne, bo musieli oni pójść już albo do nieba albo do piekła. Chociaż mniemano powszechnie, że filozofia czyli nauka niebezpieczną była dla chrześciaństwa i prawdziwej pobożności, jednakże piśmiennictwo mahometańskie, panujące naówczas w Hiszpanii, pozyskiwało zwolenników we wszystkich warstwach społeczeństwa. Dostrzegamy wyraźny wpływ jego na wielu sektach powstających naówczas; i tak „Bracia i Siostry Wolnego Ducha“ twierdzili, że świat utworzył się przez wypływ z Boga i wróci doń nareszcie przez zlanie się; że wszystkie dusze rozumne są cząstkami Najwyższego Bóstwa: że wszechświat, uważany jako wielka całość, jest Bogiem“. Takie pojęcia krążyć mogą jedynie w szkołach wyższego rozwoju umysłowego. Mówią o tej sekcie, że wielu jej wyznawców znosiło śmierć w płomieniach z niezmąconą pogodą, z uczuciem tryumfu i radości. Prawowierni zaś prześladowcy oskarżali ich, że dogadzają swym namiętnościom, zgromadzając się o północy w przyćmionych pokojach i to bez ubrania. Podobneż oskarżenie, jak wiadomo, spotykało niegdyś pierwszych chrześcian od przyzwoitego towarzystwa Rzymu.
Wpływ awerroizmu oczywistym był na wielu sektach. Pogląd mahometański, pojęty ze stanowiska chrześciańskiego, doprowadził do następnych nieprawowiernych zasad: że celem nauki chrześciańskiej jest połączenie duszy z Najwyższą Istotą; że Bóg i przyroda, w takim do siebie zostają stosunku, jak dusza do ciała; że istnieje jeden tylko umysł indywidualny i że jedna dusza spełnia wszystkie duchowe i umysłowe funkcye w całym rodzie ludzkim. Gdy później około czasów reformacyi inkwizycya zawezwała awerroistów włoskich do wytłómaczenia się z zasad, starali się oni dowieść, że istnieje wielka różnica pomiędzy prawdą filozoficzną a religijną; że niektóre rzeczy mogą być filozoficznie prawdziwemi, a teologicznie fałszywemi; uniewinniające to rozróżnienie potępił z czasem sobór lateraneński za Leona X.
Jednakże pomimo spowiedzi usznej i inkwizycyi, dążności odszczepieńcze nie zginęły. Słusznie powiedziano, że w epoce reformacyi kryło się po różnych miejscach Europy mnóstwo ludzi, żywiących najzjadliwszą nienawiść ku chrześciaństwu. Do tej szkodliwej gromady należało wielu zwolenników Arystotelesa, jak np. Pomponatius; wielu filozofów i literatów, jak Bodin, Rabelais, Montaigne, oraz wielu Włochów, jak Leon X, a potem Bembo, Bruno.
Dowody przez cuda zaczęły tracić na powadze w ciągu jedynastego i dwunastego wieku. Szyderstwa filozofów hiszpańsko-arabskich musiały zwrócić uwagę niejednego światlejszego duchownego na zwodniczość ich istoty. Odnalezienie pandektów Justynianina w Amalfii r. 1130, bezwątpienia wywarło potężny wpływ na postępy w badaniach prawnictwa rzymskiego i na rozszerzenie dokładniejszych pojęć o znaczeniu świadectw tak prawnych, jak filozoficznych. Wprawdzie Hallam wyraził pewne wątpliwości co do znanych powszechnie dziejów tego odkrycia; przypuszcza on jednak, że słynny egzemplarz księgozbioru laurenteńskiego we Florencyi jest jedynym, zawierającym wszystkich ksiąg pięćdziesiąt. We dwadzieścia lat potem mnich Gracyan zgromadził różne edykta papieskie, kanony soborów, różne zdania ojców i doktorów kościoła w jedną księgę przezwaną „Decretum“, uważaną za najstarszą powagę w prawie kanonicznem. W następnym wieku Grzegorz IX ogłosił jeszcze pięć ksiąg Dekretaliów, a Bonifacy VIII dodał później szóstą. Potem przybyły Konstytucye Klementyńskie, jako siódma księga Dekretaliów, oraz „Księga Instytucyi“, wszystko to razem wydane przez Grzegorza XIII r. 1580 pod napisem „Corpus juris Canonici“. Prawo kanoniczne nabrało z czasem ogromnego znaczenia, otrzymawszy dozór nad testamentami, sierotami, małżeństwami i rozwodami.
Usunięcie dowodów przez cuda i zastąpienie ich świadectwami prawnemi, przyspieszyło nadejście reformacyi. Niepodobna było nazad wymagać tego, czego dawniej w dziele swojem „Cur Deus Homo“ żądał Anzelm, arcybiskup kanterburyjski, ażeby wprzód wierzono bez rozumowania, a później dopiero starano się pojąć, w co się uwierzyło. Gdy Kajetan wyrzekł do Lutra „musisz wierzyć, że jedna kropla krwi Chrystusowej wystarcza na odkupienie całego rodu ludzkiego, a ta reszta, która wylana została w Ogrojcu i na krzyżu, przekazaną była jako spuścizna dla papieża, iżby się dlań stała skarbem, z któregoby mógł czerpać odpusty“ — to dusza hardego mnicha germańskiego oburzyła się na takie dowodzenie i niedałaby się przekonać, gdyby nawet tysiąc cudów na dowód urządzono. Haniebną tę praktykę sprzedaży odpustów za popełnione grzechy wprowadzili nasamprzód biskupi, którzy tym sposobem dostawali pieniędzy, kiedy ich im brakło na własne przyjemności. Opaci zaś i mnisi, którym nie był dozwolony ten zyskowny handel, zbierali pieniądze, obnosząc relikwie w uroczystych procesyach i pobierając opłatę za dotknięcie do nich. Papieże, przyciskani potrzebą, a przewidując jak zyskowną stać się może ta praktyka, odjęli biskupom prawo sprzedaży odpustów, przywłaszczając je sobie i urządzając agencye na ten handel, szczególnie po zakonach żebrzących. Pomiędzy klasztorami wszczęło się żywe współubieganie, gdyż każdy wychwalał wyższe zalety swoich odpustów, przyznając sobie większy wpływ na dworze niebieskim, oraz poufałe stosunki z Najświętszą Panną i ze świętemi pańskiemi. Nawet na samego Lutra, który był mnichem augustyańskim, wymyślono potwarz, że się nasamprzód poróżnił z kościołem, gdy ten handel powierzono Dominikanom, zamiast jego zakonowi, a to w czasach gdy Leon X tym sposobem gromadził fundusze na budowanie kościoła św. Piotra w Rzymie r. 1517; zdaje się nawet, że sam Leon, w pierwszych chwilach reformacyi, wierzył temu opowiadaniu.
Odpusty przeto stały się najbliższą pobudką reformacyi; ale w krótkim czasie wyszła na jaw prawdziwa przyczyna, spór powodująca. Zrodziło się pytanie: Czy biblia zawdzięcza swą autentyczność kościołowi, czy kościół biblii? Gdzie się znajduje sprawdzian prawdy?
Nie potrzebuję tu opowiadać dobrze znanych szczegółów zatargu, oraz niszczących wojen i krwawych scen, które wywołał; jak Luter przybił na drzwiach katedry witemberskiej dziewięćdziesiąt pięć tez i powołany został do Rzymu za tę obrazę; jak apellował od papieża, źle powiadomionego naówczas, do papieża gdy się lepiej oświeci; jak został potępiony za odszczepieństwo i apellował do soboru powszechnego; jak skutkiem sporów o czyśćcu, transubstancyacyi, spowiedzi usznej, rozgrzeszeniu, wystąpiła na jaw zasadnicza myśl, będąca podwaliną całego tego ruchu, mianowicie prawo sądu indywidualnego; jak Luter został teraz wyklęty, r. 1520, i na przekorę spalił bullę wyklinającą, wraz z woluminami prawa kanonicznego, które oskarżał o dążenie ku obaleniu wszelkiego rządu cywilnego, a wywyższeniu papieztwa; jak tym zręcznym obrotem pozyskał wielu książąt niemieckich dla swych widoków; jak zawezwany przed sejm cesarski do Wormacyi, odmówił odwołania, a podczas gdy się krył na zamku wartburskim, nauka jego się rozszerzała, oraz jak pojawiła się reforma Zwinglego w Szwajcaryi; jak skłonność do rozterek sekciarskich, plącząc się z tym ruchem, zrodziła współzawodnictwo i nieporozumienia pomiędzy Niemcami i Szwajcarami, a nawet doprowadziła do rozdwojenia tych ostatnich, pod przywództwem Zwinglego i Kalwina; jak zjazd marburski, sejmy w Spirze i Augsburgu nie zdołały uspokoić zamieszek i jak później reformacya niemiecka dostała organizacyę polityczną w Smalkaldzie. Sprzeczki pomiędzy luteranami a kalwinistami budziły zresztą w Rzymie nadzieję powetowania strat poniesionych.
Leon zrozumiał niebawem, że reformacya Lutra była czemś ważniejszem od prostej waśni mniszej o zyski ze sprzedaży odpustów; zabrał się więc nie na żarty do stłumienia rokoszu. Jakoż papieztwo to doprowadziło do tych strasznych wojen, co tyle lat pustoszyły Europę i pozostawiły zajątrzenie, którego ani pokój westfalski, ani sobór trydencki po ośmnastoletnich rokowaniach nie zdołały zagoić. Nikt bez dreszczu nie może wspomnieć o pokuszeniach na rozciągnięcie inkwizycyi i na inne kraje. Całą Europę katolicką i protestancką, napełniła zgroza na wieść o rzezi Hugonotów w noc ś. Bartłomieja (1572). Nic jej nie dorównywa pod względem wiarołomstwa i okrucieństwa w dziejach całego świata.
Rozpaczliwe wysiłki papieztwa ku pognębieniu przeciwników przez podżeganie do wojen domowych, rzezi i mordów okazały się całkowicie bezskutecznymi. Sobór trydencki nie przyniósł także lepszego skutku. Zwołany niby w celu sprostowania, objaśnienia i przezornego ustalenia nauki kościoła, przywrócenia karności i naprawy żywota sług jego, tak został pokierowany, że znaczną większość jego stanowili włosi, ulegający wpływowi papieża. Dlatego to protestanci w żaden sposób nie mogli przyjąć jego uchwał.
Skutek reformacyi był taki, że wszystkie kościoły protestanckie przyjęły zasadę, iż biblia jest dostatecznym przewodnikiem dla każdego chrześcianina. Tradycya została odrzucona, a prawo indywidualnego tłumaczenia pisma przyznane. Tym sposobem zdawało się, że sprawdzian prawdy został nakoniec osiągnięty.
Ale tak wywalczonej powagi pisma świętego nie ograniczano do spraw czysto religijnego lub moralnego zakresu: owszem, rozciągano ją na dziedzinę filozofii i przyrodoznawstwa. Niektórzy zaszli tak daleko, jak w starożytności Epifaniusz, który utrzymywał, że biblia zawiera całkowity system mineralogii! Reformatorowie nie znieśliby żadnej nauki, ktoraby nie była w zgodzie z Genezą. Wielu z nich dowodziło, że religia i pobożność wtenczas tylko mogą kwitnąć, gdy oddzielone od nauk i umiejętności. Nastawano jeszcze z całą siłą na utrzymanie zgubnej maksymy, że biblia zawiera w sobie sumę i treść wszelkiej wiedzy pożytecznej lub dostępnej człowiekowi, maksymy używanej z tak szkodliwymi skutkami niegdyś przez Tertulliana i ś. Augustyna, a tak często przypominanej przez papieży. Przewodnicy reformacyi, Luter i Melanchton postanowili nawet wygnać filozofię z kościoła. Luter oświadczył, że badanie Arystotelesa na nic nie jest potrzebne, a obelgi jego na tego filozofa, nie znały granic. Jest to, powiada „prawdziwy dyabeł, obrzydły potwarca, nikczemny zausznik, książę ciemności, prawdziwy Apollyon, bestya, najszpetniejszy oszust ludzkości, nie posiadający prawie ani źdźbła filozofii, publiczny i jawny łgarz, kozioł, czysty epikurejczyk, ten dwakroć przeklęty Arystoteles“. Scholastycy, zdaniem Lutra, to „szarańcza, gąsiennice, wszy, żaby“. Czuł on do nich odrazę. Podobneż mniemania dzielił z nim Kalwin, nie wyrażając ich tak dobitnie. Jednem słowem, co się tycze wiedzy, niczego nie zawdzięczamy reformacyi. Prokrustowe łoże pięcioksięgu stało jej ciągle przed oczami.
Najbardziej złowrogim w rocznikach chrześciaństwa był dzień, gdy się rozbratało ono z nauką. Główny przedstawiciel i obrońca wiedzy w kościele, Orygenes, musiał naówczas (r. 231) opuścić posadę w Aleksandryi i usunąć się do Cezarei. Nadaremnie przez wiele następnych stuleci przedniejsi mężowie chrześciaństwa trawili swe życie, jak mówiono naówczas, „na wyciskaniu wewnętrznej treści i szpiku z pisma świętego ku wyjaśnieniu wszechrzeczy“. Dzieje powszechne od trzeciego do szesnastego wieku okazują, jakie to „wyciskanie“ skutki wydało. Ciemne owe stulecia zawdzięczają swą ciemnotę właśnie tej fatalnej polityce. Tu i ówdzie, to prawda, pojawili się wielcy mężowie, taki Fryderyk II, albo Alfons X, którzy obdarzeni będąc wzniosłym i wysokim poglądem, przeczuwali wartość nauki dla cywilizacyi i wpośród posępnego mroku, który kościół w koło nich rozpostarł, uznawali, że jedna tylko wiedza może ulepszyć społeczny stan ludzkości.
Długo jeszcze uciekano się do kary śmierci za różnicę w mniemaniach. Gdy Kalwin palił Serveta w Genewie, oczywistą było rzeczą, iż duch prześladowania nie zmniejszył się. Całą winą tego myśliciela było jego przekonanie, że prawdziwa nauka chrześciańska zaginęła jeszcze przed soborem nicejskim; że Duch ś. ożywia całe przyrodzenie, niby dusza świata i że wraz z Chrystusem, po końcu świata, zleje się z substancyą Bóstwa, z której wypłynął. Za to upieczony on został na wolnym ogniu. Czy była jakakolwiek różnica pomiędzy tem protestanckiem autodafe, a katolickiemi, gdy inkwizycya paliła np. Vaniniego w Tuluzie, r. 1629, za jego „Rozmowy o przyrodzeniu“?
Wynalezienie druku i szerzenie się książek wytworzyło takie niebezpieczeństwa, których ramię inkwizycyi nie mogło dosięgnąć. Roku 1559 papież Paweł IV ustanowił Kongregacyę Indeksu Oczyszczającego (index expurgatorius). „Obowiązkiem jego jest badanie książek i rękopisów, mających być ogłoszonemi, oraz wyrzeczenie, czy ludowi można pozwolić je czytać; poprawianie takich pism, których błędy nie są liczne, a treść zawiera prawdy pożyteczne i zbawienne, na ten koniec, aby je pogodzić z zasadami kościoła; potępianie takich, których poglądy są kacerskie i szkodliwe; wreszcie udzielanie niektórym osobom szczególnego przywileju czytania ksiąg odszczepieńczych. Kongregacya ta, zasiadająca czasami w obecności papieża, a zwykle w pałacu kardynała prezydującego, posiada rozleglejszą jurysdykcyę od inkwizycyi, rozpatruje bowiem nietylko dzieła, zawierające nauki sprzeczne z wiarą rzymsko-katolicką, lecz i takie, które dotyczą obowiązków moralności, karności kościelnej i spraw społecznych. Nazwa jej pochodzi od spisu czyli indeksu alfabetycznego ksiąg i autorów heretyckich, ułożonego jej staraniem“.
Ten indeks książek zabronionych wskazywał z początku tylko takie dzieła, których nie wolno było czytać; lecz gdy to znaleziono niedostatecznem, zakazano wszystko, cokolwiek nie było pozwolonem; zuchwały to zamach na usunięcie od ludzi wszelkiej wiedzy, wyjąwszy takiej, która przypada do widoków kościoła.
Tak więc dwa współzawodniczące z sobą stronnictwa chrześciańskiego, protestanckie i katolickie, zgadzały się na jedno: niedopuszczania żadnej nauki prócz tej, którą uważały one za zgodną z biblią. Katolicy, władając ześrodkowaną potęgą, byli w stanie nakazać szacunek swoim wyrokom, gdzie tylko uznawano ich panowanie, oraz przymusić do wykonywania nakazów indeksu; protestanci zaś, których wpływ rozproszony był po wielu ogniskach w różnych krajach, nie mogli działać tak skutecznie i stanowczo. Uciekali się więc do takiego sposobu: pobudzali przeciw winowajcy tak zwane odium theologicum i stawili go pod klątwą społeczeństwa, co zdaje się, że nie ustępowało w skuteczności tamtemu sposobowi.
Widzieliśmy to już w poprzednich rozdziałach, że niechęć pomiędzy religią a nauką istniała od najdawniejszych czasów chrześciaństwa. Dawała się ona widzieć i w dalszych stuleciach przy każdej zręczności, gdzie tylko mogła się ukazać. Dostrzegamy ją w upadku muzeum aleksandryjskiego, w sprawach Erygeny i Wiklefa, w pogardliwem odrzuceniu przez odszczepieńców trzynastego wieku opowieści biblijnej o stworzeniu świata; lecz dopiero za czasów Kopernika, Keplera i Galileusza popęd nauki ku zerwaniu oków, w których ją więziono, stał się nieprzezwyciężonym. We wszystkich krajach widocznie się zmniejszała władza polityczna kościoła; naczelni mężowie jego zaczynali spostrzegać, że mgliste podstawy, na których się wznosił, chylą się ku upadkowi. Środki surowości względem przeciwników, do których się dawniej z powodzeniem uciekano, nie dawały się nadal skutecznie zastosowywać. Owszem, palenie filozofów od czasu do czasu więcej szkody, niż pożytku sprawie jego przyczyniało. W wielkim zatargu z astronomią, w którym Galileusz główną rolę odegrał, kościół doznał całkowitej porażki; a jak to widzieliśmy, nie mógł już stawić żadnego oporu, gdy się drukowało nieśmiertelne dzieło Newtona, jakkolwiek Leibnitz dowodził w obec całej Europy, że „Newton podkopał fundamenta religii naturalnej“.
Od czasów Newtona, aż po dziś dzień, rozbrat nauki z dogmatami kościoła wzrastał bezustannie. Kościół nauczał, że ziemia jest środkowem i najważniejszem ciałem wszechświata; że słońce, księżyc i gwiazdy są jej hołdownikami. Na tym punkcie pobity został przez astronomię. Twierdził on, że potop powszechny zalał ziemię, że te tylko zwierzęta go przeżyły, które uratowano w arce. Błędność tego podania okazała geologia. Dowodził on wreszcie, że był pierwszy człowiek sześć czy ośm tysięcy lat temu doraźnie stworzony, czyli powołany do istnienia w stanie doskonałości cielesnej i umysłowej, a potem upadł. Ale antropologia przekonała, że istoty ludzkie istniały bardzo dawno, w czasach geologicznych, w stanie dzikości, nie wiele co wyższym od zwierzęcia.
Wielu zacnych i uczciwych ludzi usiłowało pogodzić opowiadania Księgi Rodzajów z odkryciami nauki, ale nadaremnie. Rozbrat stał się tak głębokim, że przeszedł w zupełne sprzeciwieństwo i to takie, że jeden z przeciwników musi ustąpić.
Może więc będzie rzeczą stosowną zastanowić się nad autentycznością księgi, którą od drugiego wieku wystawiano jako sprawdzian prawdy naukowej. Aby się utrzymać na tak wysokiem stanowisku, musiałaby chyba ona być wyższą nad wszelką krytykę ludzką.
W pierwszych już czasach chrześciaństwa wielu najznakomitszych ojców kościoła żywiło ciężkie wątpliwości względem autorstwa całego pięcioksięgu. Ograniczony zakres tych stronnic nie pozwala mnie wyłożyć szczegółowo faktów i dowodów, które naówczas i później poruszono. Odsyłam więc czytelnika do dzieła pobożnego i uczonego dziekana Prideaux „The Old and New Testament connected“ — dzieła, które stanowi jedną z ozdób piśmiennictwa przeszłego stulecia. Obszerniej tę samą rzecz wykłada współczesny nam biskup Colenso. Następujące wyjątki dostarczą dosyć dokładnego pojęcia o obecnym stanie kwestyi.
Utrzymują, że pięcioksiąg napisany był przez Mojżesza pod wpływem natchnienia boskiego. Tak uważany, wymaga on, jako dokument udzielony i podyktowany przez Wszechmocnego, uznania nietylko naukowego, ale powszechnego.
Ale zaraz na wstępie nasuwa się pytanie, kto czy co daje mu prawo do tak wysokich roszczeń?
Nie samo przecież dzieło. Nigdzie bowiem ono nie powołuje się na autorstwo jednego człowieka, ani też nie zawiera bezbożnego twierdzenia, jakoby miało być pismem Boga Wszechmogącego.
Aż do końca drugiego wieku nie wymagano od łatwowierności ludzkiej tak dziwacznego ustępstwa. Zrodziło się ono nie wśród wyższego grona filozofów chrześciańskich, ale pomiędzy gorliwszymi ojcami kościoła, których własne pisma dowodzą, że byli ludźmi nieuczonymi i niekrytycznymi.
Każde stulecie, poczynając od drugiego, aż do naszych czasów, wydawało wysoce uzdolnionych mężów, tak chrześciańskich, jak żydowskich, którzy stanowczo odrzucali te roszczenia. Wyroki ich opierały się na wewnętrznem świadectwie ksiąg samych. Widać w nich oczywiście dwóch odrębnych autorów, z których jednego nazwano Elohistą, a drugiego Jehowistą. Hupfeld utrzymuje, że opowiadanie Jehowisty zawiera w sobie cechy oryginalności i jest całkiem niezależnem od opowieści Elohisty. Oba źródła, z których zaczerpnięto podania, w wielu razach są z sobą sprzecznemi. A nadto są zdania, że pięcioksiąg nigdy nie był przypisywany Mojżeszowi ani w nadpisach manuskryptów hebrajskich, ani w drukowanych egzemplarzach biblii hebrajskiej, ani też nie nazywa się on „Księgami Mojżeszowemi“ w septuagincie czyli wulgacie, lecz tylko w nowszych tłómaczeniach.
Widocznie księgi te nie mogą być dziełem jednego Mojżesza, bo wspominają o jego śmierci. Napisane zostały one z pewnością w kilkaset lat po tym wypadku, zawierają bowiem wzmianki o zdarzeniach, zaszłych dopiero po zaprowadzeniu rządu królewskiego u żydów.
Nikt się nie ośmieli przypisywać im natchnienia Boga Wszechmogącego, okazuje się bowiem z badań uczonych i pobożnych nowszych pisarzy niemieckich i angielskich, że niezgodności, sprzeczności, niestosowności i niemożebności zbyt są wielkie, iżby o tem mogła być mowa. Zdaniem tych krytyków Geneza jest opowiadaniem osnutem na legendach: księga Exodus nie zawiera prawdy dziejowej; cały zaś pięcioksiąg jest niehistorycznym i nie-Mojżeszowym, zawiera on nadzwyczajne sprzeczności i nieprawdopodobieństwa, zdolne zachwiać wiarogodność całości; wady zaś te tak są liczne i wyraźne, że wystarczyłyby do zaprzeczenia autentyczności każdego nowszego dzieła historycznego.
Hengstenberg w swoich rozprawach o autentyczności pięcioksięgu powiada: „Nieuniknionym jest losem sfałszowanego a przydłuższego pisma dziejowego, że wpada w sprzeczności. Musi więc tak być w znacznym stopniu z pięcioksięgiem, jeżeli nie jest prawdziwym. Gdy więc jest on niewiarogodnym, to opowiadania jego i przepisy sporządzane być musiały częściami, jedno po drugich i zapisywały się w ciągu wielu wieków przez różne osoby. Przy takim sposobie powstawania nieuniknionemi są nader liczne sprzeczności, a ręka późniejszego poprawiacza nigdy nie zdoła zatrzeć ich całkowicie.
Do poglądu powyższego możemy dodać, że Ezdrasz (II. 14) wyraźnie powiada, iż sam on, przy pomocy pięciu innych osób, napisał te księgi w ciągu dni czterdziestu. Mówi on, że podczas niewoli babilońskiej dawne święte pisma żydów zgorzały i podaje szczegóły okoliczności, wśród których były ułożone. Oświadcza on, że zamierzył opisać wszystko, co zaszło na świecie od początku. Możnaby powiedzieć na to, że księgi Ezdrasza są podrobione; lecz wzajemnie wolnoby było zapytać, czy ten wniosek wspiera się na dowodach, któreby się ostały przed krytyką nowożytną? W pierwszych czasach chrześciaństwa, kiedy podanie o upadku człowieka nie było jeszcze uważane za tak ważne w nauce chrześciańskiej, a teorya zadośćuczynienia nie doszła jeszcze do tej dokładności, jaką jej nadał później Anzelm, ojcowie kościoła mniemali zwykle, że właśnie Ezdrasz ułożył pięcioksiąg. I tak np. ś. Hieronim opowiada: „Sive Mosem dicere volueris auctorem Pentateuchi, sive Esdram ejusdem instauratorem operis, non recuso“. (Czy Mojżesza zechcesz nazwać autorem pięcioksięgu, czy też Ezdrasza odnowicielem tego dzieła, przeczyć nie będę). Klemens aleksandryjski mówi, że po zniszczeniu tych ksiąg podczas niewoli u Nebukadnezara, Ezdrasz, otrzymawszy prorocze natchnienie, na nowo je napisał. Ireneusz to samo powtarza.
Treść wypadków zawartych w pierwszych dziesięciu rozdziałach Genezy (które to rozdziały w stosunku do nauki ważniejszymi są od innych części pięcioksięgu), oczywiście pozbieraną została z drobnych ułamkowych legend rozmaitych autorów. Krytycznemu oku przedstawiają one takie właściwości, które dowodzą, że pisano je nad brzegami Eufratu, ale nie na pustyni arabskiej. Jakoż zawierają dużo chaldeizmów. A potem Egipcyanin nie mówiłby o morzu śródziemnem, że leży na zachodzie, chyba Assyryjczyk takby się wyraził. Tło i akcesorya ich, że tak powiem, są czysto assyryjskie, nie egipskie. Robią one wrażenie nadpisów klinowych z glinianych księgozbiorów królów Mezopotamii. Podobno odkopano już jedną z takich legend, mianowicie o potopie, a nie jest rzeczą niepodobną do prawdy, że może i reszta tym sposobem się znajdzie.
Z tych samych właśnie assyryjskich źródeł Ezdrasz zaczerpnął podania o stworzeniu nieba i ziemi, o ogrodzie edeńskim, o ulepieniu mężczyzny z gliny i o stworzeniu niewiasty z jego żebra, o kuszeniu przez węża, o ponazywaniu zwierząt, o cherubinie z mieczem ognistym, o potopie i arce, o osuszeniu wód przez wiatry, o budowaniu wieży babilońskiej i o pomieszaniu języków. W jedenastym rozdziale raptem zaczyna on opowiadać właściwe dzieje żydów. Na tym punkcie ustają już jego dzieje powszechne, a rozpoczyna się historya jednego plemienia, pochodzącego od Sema.
O tem zwężeniu zakresu mówi właśnie bardzo malowniczo książe Argyll w dziele swojem o „Człowieku pierwotnym“ (Primeval Man): „W rodowodzie rodziny Sema mamy opis imion, które dla nas są tylko imionami. Genealogia ta podaje nam jedynie szereg rodowodów kilku rodzin z liczby milionów, żyjących podówczas na świecie, i nie rości sobie żadnych praw nad to. Podaje tylko te genealogie, nie obudzając w nas zgoła pewności, czy ich szeregi są nieprzerwane i dokładne. Ani słowa się nie dowiadujemy o tem, co leży poza tą ciemną zasłoną, przed którą imiona się przesuwają; a jednak są to niby chwilowe uchylenia jej, przez które dostrzegamy ślady wielkich ruchów, odbywających się od wieków poza nią. Nie widać wyraźnie żadnych postaci. A nawet kierunku tych ruchów można się tylko domyślać. Słychać tylko gwar, niby głosy wód wiela“. Zgadzam się także ze zdaniem Hupfelda, że „odkrycie, iż pięcioksiąg jest zlewkiem różnych źródeł, czyli dokumentów oryginalnych, nie tylko jest jednym z najważniejszych i najpłodniejszych w następstwa dla wykładu historycznych ksiąg starego testamentu, czy też raczej dla całej teologii i historyi, ale jest także jednym z najpewniejszych, jakie uczyniono w zakresie krytyki i dziejów piśmiennictwa. Cokolwiek stronnictwo antykrytyczne wydobędzie na zbicie jego, ostoi się to odkrycie i nie cofnie się w żaden sposób, dopóki istnieje to, co nazywamy krytyką; czytelnikowi zaś, stojącemu na równi z rozwojem cywilizacyi tegoczesnej, jeżeli przystąpi do badania bez uprzedzeń i z nienadwerężoną władzą oceniania prawdy, nie łatwo będzie uniknąć przekonywającego wpływu tego odkrycia“.
Jakże więc? Czyżbyśmy mieli zrzec się ksiąg tych? Czyżby przekonanie, że opowieść o upadku w raju jest po prostu legendą, miało prowadzić za sobą wyrzeczenie się tej tak uroczystej i świętej nauki chrześciańskiej o zadośćuczynieniu?
Zastanówmy się nad tem. Chrześciaństwo w początkach swego istnienia, gdy nawracało i zdobywało świat, mało lub nic nie wiedziało o tej nauce. Widzieliśmy, że Tertullian w swojej „Obronie“ nie uważał za rzecz stosowną wspomnieć nawet o niej. Powstała ona pomiędzy odszczepieńczymi Gnostykami. Aleksandryjska szkoła teologiczna nie przyjmowała jej. Ojcowie kościoła nigdy szczególniejszej wagi jej nie przypisywali. Dopiero za czasów Anzelma nabrała ona tak wysokiego jak dzisiaj znaczenia. Filon Żydowin uważa podanie o upadku za symboliczne, Orygenes za allegoryę. Może niektóre z kościołów protestanckich słusznie o niekonsekwencyę oskarżają, gdyż poczytują to podanie w części za mistyczne, a w części za rzeczywiste. Lecz jeżeli przypuścimy wraz z nimi, że wąż jest symbolem szatana, to czyż nie wyda nam się całe opowiadanie allegorycznem?
Godną pożałowania jest rzeczą, iż kościół chrześciański obarczył siebie obroną tych ksiąg i dobrowolnie uczynił się odpowiedzialnym za ich jawne sprzeczności i błędy. Obowiązek ten, jeżeliby był wykonalnym, należałoby poruczyć żydom, wpośród których pisma te się zrodziły i przez których nam się dostały. Tem bardziej żałować tego należy, iż pięcioksiąg, utwór tak niedoskonały, że nie dotrzymuje próby wobec krytyki nowożytnej, wystawiany bywa jako sędzia nauki. Nie należy przecież zapominać, że zbadanie prawdziwej istoty tych ksiąg zawdzięczamy nie podstępnym wrogom, ale pobożnym i uczonym duchownym, z których niejeden najwyższe godności piastował.
Gdy więc kościoły protestanckie nastawały na uznaniu pisma świętego za sprawdzian prawdy, katolicki, za dni naszych, ogłosił nieomylność papieża. Można dowodzić, że ta nieomylność stosuje się jedynie do spraw moralnych lub religijnych; ale gdzież przeprowadzić linię graniczną? Wszechwiedza nie daje się ograniczyć zakresem pewnej ilości pytań; z istoty swojej obejmuje ona wiedzę wszystkiego, a nieomylność oznacza wszystkowiedzę.
Rzecz to niewątpliwa, iż zgodziwszy się na główne zasady chrześciaństwa włoskiego, logicznie się dochodzi do nieomylności papieża. Niema potrzeby rozwodzić się nad niefilozoficznością tego pojęcia; upada ono po bliższem poznaniu politycznych dziejów papieztwa i żywotów papieży. Pierwsze odsłaniają wszystkie błędy i pomyłki, którym podlegają zwykle wszelkie instytucye czysto ludzkiej natury; drugie zaś zbyt często są obrazem grzechu i hańby.
Nie można było oczekiwać, aby nakaz wierzenia w dogmat nieomylności papieża znalazł u oświeceńszych katolików powszechne przyjęcie. Jakoż spotkał go poważny i szeroko rozgałęziony opór, bo też tak przeciwna zdrowemu rozsądkowi doktryna nie mogła innego wydać skutku. Utrzymywano, że jeśli gdzie istnieje nieomylność, to chyba w soborach powszechnych, a i te nie zawsze zgadzały się z sobą. Inni znowu przypominają, że sobory składały z tronu papieżów i wydawały wyroki w ich sprzeczkach i zatargach. Nie bez słuszności zapytują protestanci: Jaki dowód złożyć można, że nieomylność istnieje w kościele? gdzie dowody, że choć jeden sobór był rzetelnym i sprawiedliwym przedstawicielem kościoła? i dlaczego prawda ma być ustalona głosami większości raczej, niżeli mniejszości? Jakże często się zdarzało, że jeden człowiek, jasno rzeczy widzący, dochodził prawdy, a wszyscy inni, którzy nań napadali i prześladowali go, musieli później przyjmować jego wynalazki! Czyż nie takie były dzieje wielu znakomitych odkryć?
Nie do nauki należy godzenie tych powaśnionych stronnictw; nie jej jest obowiązkiem orzeczenie, czy dla człowieka religijnego sprawdzian prawdy znajdzie się w biblii, w soborze powszechnym, czy w papieżu. Ona domaga się tylko prawa, które tak chętnie innym przyznaje, mianowicie prawa posiadania własnego kryteryum. Jeżeli z pogardą patrzy na wątpliwe legendy, jeżeli na głos większości w ustaleniu prawdy nie zwraca najmniejszej uwagi, jeżeli uroszczenia ludzkie do nieomylności pozostawia sądowi surowej logiki przyszłych wypadków, to z tąż samą chłodną beznamiętnością, którą okazuje wobec spraw powyższych, obchodzi się i z własnemi swojemi zasadami. Więc bez wahania wyrzekłaby się teoryi ciążenia lub falowania, jeżeliby dostrzegła, że się nie zgadzają z faktami. Dla niej natchnionem pismem jest księga przyrody, której otwarte karty rozwijają się same przed oczami każdego. Stojąc śmiało przed wszystkimi, nie potrzebuje ona żadnych stowarzyszeń do rozszerzania się. Jej, nieskończonej rozległością, a wiecznej trwaniem, nigdy przekupić nie zdoła ani ambicya, ani fanatyzm ludzki. Na ziemi zdobi ją wszystko, co wspaniałe i piękne, a na niebie głoskami jej są słońca i światy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John William Draper i tłumacza: Jan Aleksander Karłowicz.