Biała róża (Żmichowska, 1929)/Przedmowa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Biała róża
Przedmowa
Redaktor Tadeusz Boy-Żeleński
Wydawca Dom Książki Polskiej
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Indeks stron
PRZEDMOWA

W r. 1919, dziesięć lat temu, przypadało stulecie urodzin Narcyzy Żmichowskiej. Utworzony komitet, z panią Paderewską na czele, postanowił uczcić tę datę wmurowaniem plakiety pamiątkowej w mury domu przy ulicy Miodowej. Miodogórze! — nazwa tak wiele ongi mówiąca, nietylko dla przyjaciół poetki, ale dla całej Warszawy. Przemawiał reprezentant ministerstwa Sztuki, przemawiało parę innych osób, czciciele talentu Gabryelli podpisywali się na pergaminie aktu pamiątkowego, wyszło parę popularnych broszur, nieco artykułów w pismach...
Wszystko tedy odbyło się bardzo pięknie. Mamy wprawę w takich obchodach. Do pełni uczczenia znakomitej pisarki brakło tylko drobnostki. Mianowicie, można było obejść ze świecą wszystkie księgarnie, nie znalazłoby się ani jednego tomu jej utworów...
Wiele rzeczy złożyło się na to, aby oddalić już wczorajsze pokolenia od Narcyzy Żmichowskiej. Nawet wówczas gdy żyła i działała, utwory jej wydawane drukiem nie wyczerpywały ani jej indywidualności, ani jej talentu, ani jej znaczenia. Entuzjastki, Narcyzanki, to były niemal zamknięte kościółki; ona sama była ogniskiem, które skupiało najgorętsze w pewnej epoce serca, z pośród tych, którzy, po rozbiciu się wszystkich nadziei, nie uszli na emigrację, ale cierpieli w kraju twardą dolę pokonanych. Podziemna robota konspiracyjna, oddziaływanie ciągłej korespondencji jaką prowadziła, potem nauczanie, rozmowa, — to wszystko jakże dopełniało te dość nieliczne, rwące się, cenzurą i atmosferą skrępowane jej wypowiedzenia się literackie. Stąd w całej pełni znali ją tylko bliscy; ona, która miała swoich fanatyków, wyznawców, ogółowi była mało znana, kiedy zaś umierała, niemal zapomniano o niej.
Do wszystkich okoliczności, które sprzysięgły się przeciw popularności Narcyzy, przyłączyła się nieszczęśliwa forma księgarska, w jakiej ukazywały się jej utwory. Wystarczy powiedzieć, że najgłośniejsza jej powieść, wybuchowa Poganka, pojawiła się pierwszy raz w... Przeglądzie naukowym, a potem aż w zbiorowem wydaniu jej pism (1861). Przez kilkanaście lat największego rozgłosu, utwór ten nie istniał w wydaniu książkowem; stał się raczej legendą; potem uwięziono go w „Dziełach“: oczywiste morderstwo dla powieści. Toż samo inne jej utwory przeważnie uwięzgły w Dziełach. W roku 1885 wydano je na nowo — znowuż w Dziełach, tym razem w 5 tomach. Od tego czasu, po wyczerpaniu tej edycji, nie było prawie nic. Ogół nie miał tedy prawie żadnej możności zapoznać się ze Żmichowską.[1]
Powracająca od czasu do czasu doktryna, że jedynie dzieło twórcy trzeba rozważać, że jedynie do niego mamy prawo, życie zaś pisarza nic nas nie obchodzi i nawet nie należy w nie wglądać, jakże często okazuje się zawodna! A jeżeli twórcy — z takich czy innych przyczyn — nie wyczerpuje jego dzieło, jeżeli nie daje jego pełnej miary? Jeżeli to dzieło zrośnięte jest najściślej z jego życiem? Sądzę, że niepodobna w tych rzeczach stosować żadnych niezłomnych zasad. Jednym z wielkich klasyków literatury francuskiej jest pani de Sevigné: a co stanowi jej dzieło? — Najprywatniejsze listy, listy pisane do ukochanej córki. Uderza mnie u nas jedna osobliwa sprzeczność: przez pietyzm dla wielkiego pisarza wydaje się jego listy; ale kiedy te listy czytać, kiedy z nich czerpać i wyciągać wnioski, ten sam pietyzm wrzeszczy: „nie tykać życia pisarza, wystarczą jego utwory“. Pocóż tedy, u licha, wydaje się te listy?
Listy też — mimo że pisarka wypowiedziała się w szeregu niepospolitych utworów — nieodzowne są — bardziej niż u kogokolwiek innego — do poznania Narcyzy Żmichowskiej. Istnieją w jej życiu okresy, że owe listy stanowią wszystko, co wychodzi z pod jej pióra. Kiedy się rzuca w robotę konspiracyjną, kiedy usycha w więzieniu, kiedy wreszcie przebywa te okropne dla niej lata 1863-1864, niema wówczas mowy o literaturze. A i później, kiedy zagrzebana na wsi, zdala od ruchu umysłowego, zwątpiwszy o swoim talencie i o sobie samej, prawie zupełnie zamilkła, i wówczas listy będą jedyną prawie jej twórczością. Bo te listy są czemś o wiele wybiegającem poza zwykłą formę listu, mającego na celu udzielenie potocznych wiadomości. W nich płyną swobodnie te jej myśli, które, spętane cenzurą i innemi okolicznościami, nie mogły się wypowiedzieć inaczej. Niema zresztą ostrej granicy między utworami Żmichowskiej a jej korespondencją: i owszem uderza, że część jej utworów, jak Kasia i Marynka, jak Biała Róża poniekąd, pisane są w formie listów, tak jak znowuż listy jej są często szkicami nienapisanych rozpraw, artykułów.
Listy Żmichowskiej znane były tylko szczupłej garstce. Wydano je w dwóch tomach, w r. 1885; w r. 1906 wyszedł dodatkowo tom trzeci; oprócz tego istnieją w druku listy do Tekli Dębskiej (1890). Gdzieś w archiwach leży korespondencja z Wł. Dzwonkowskim, o której wspomina p. Aurelja Wyleżyńska. Listy Narcyzy do Edwarda Dembowskiego zniszczyła przed śmiercią wdowa po nim, Aniela Dembowska; zostało tylko kilka nieznaczących listów, których użyczył mi p. Lorentowicz.
Ja znalazłem w papierach rodzinnych stokilkadziesiąt jej bardzo obszernych listów do mojej matki (Wandy Grabowskiej), wypełniających lukę, którą w tym okresie życia pisarki napotykały nasze wiadomości o jej życiu wewnętrznem. Znalazłem też listy matki mojej do Narcyzy z lat 1871-1873. Oprócz tego kilkanaście jej obszernych listów do Róży Kruszyńskiej, siostry Marcelego Dobrowolskiego, towiańczyka. Mam niewydane listy Narcyzy do brata jej Erazma, emigranta, i listy Erazma do niej. Można przypuszczać, że jeszcze gdzieś w prywatnych rękach znalazłaby się jakaś korespondencja Narcyzy.
Co do owego trzytomowego wydania listów, można mieć wątpliwości, w jakim stopniu ono jest pełne. Kiedy drukowano pierwsze dwa tomy, czasy były jeszcze dość bliskie; mimo że listy wydano w Krakowie, obawiano się zapewne wszelkiej niedyskrecji, bądź względem żyjących osób, bądź ich rodzin. Mogła zachodzić obawa skompromitowania politycznego; inne jeszcze pojęcia i względy mogły wpływać na opuszczenie wielu szczegółów, które dziś wydałyby się interesujące. Namacalny dowód: listów Narcyzy do Erazma, które mam w ręku, niema w wydaniu z r. 1885, albo są niepełne.
Ile można wyczytać w listach Narcyzy, jak cennym materjałem są one dla poznania pisarki i jej epoki, dowodzi wyborna praca p. Aurelji Wyleżyńskiej p. t. Narcyza Żmichowska w świetle swych zwierzeń. Ale praca ta (1919) uwzględnia jedynie ogłoszony do owego czasu drukiem materjał: zagrzebana przytem, w owej tak niespokojnej i niesprzyjającej literaturze chwili, w lwowskim Przewodniku naukowym i literackim, pozostała — poza specjalistami — prawie że nieznana.
Widać z tego wszystkiego, iż pozostaje jeszcze wiele do zrobienia, aby wydobyć postać Narcyzy Żmichowskiej z czcigodnego cienia. „Popularną nie stanie się Gabrjela może już nigdy, ale wiedzieć o niej powinien każdy“... — temi słowy kończy się jedna z „rocznicowych“ broszur mających... spopularyzować ją. Doprawdy, wobec tego że chodzi o jedną z naszych najciekawszych i najżywszych pisarek, musimy uznać ten program za nazbyt minimalny. Bo też, w zmienionych warunkach naszego bytu narodowego należałoby może trochę inaczej niż wprzódy przystąpić do tego tematu. Dotąd może zbyt wyłącznie hodowano pamięć wychowawczyni, patrjotki i męczennicy, co w rezultacie doprowadziło do... plakiety na domu, a braku dzieł w księgarni. Byłby może czas przystąpić do tego zjawiska bardziej po literacku; podmalować bardziej charakterystycznie owo tak ciekawe tło, na którem odcina się ta niezwykła postać: przewartościować niejako nasz stosunek do poetki, nie zapominając, rzecz prosta, ani na chwilę o jej roli narodowej i społecznej, ale wprowadzając więcej walorów psychologicznych w miejsce wersetów wiecznej mszy żałobnej. Tem większy urok znajdziemy w tych kontrastach. Męski umysł i męski hart, wciąż niepokojone szeptem kobiecego serca: „cóż znaczy to wszystko dla kobiety niekochanej“... Nakazy społeczne i narodowe, jakże oryginalnie splątane z pasją rozumienia wszystkiego niemal aż do zuchwalstwa, z przekornym nieraz djablikiem podziwu dla wszystkiego co jest wdziękiem i pięknem, dla wszystkiego co jest kaprysem i fantazją. Raz po raz, kiedy studjujemy Narcyzę, wyobrażamy sobie, jak bardzo mogłaby ona być zupełnie inną: jak w innych warunkach bogata jej natura mogłaby objawić i rozwinąć zupełnie inne swoje strony; jak bardzo myśl jej, nie trzymana w karbach warunkami i nakazami chwili, mogłaby bujać zuchwale lub drążyć w głąb; jak bardzo ta nasza święta mogłaby być zjawiskiem przewrotowem, „gorszącem“...
I, na przestrzeni lat, jakże ciekawem jest biec za przemianami tej poetki, od jej pierwszych wzlotów aż do ostatniej fazy, w której zmusza się do przyziemności i gdy, obrzuciwszy klątwą marzenie, buduje nową poezję, poezję dnia dzisiejszego, nauki, pracy, użyteczności. To będą jej ostatnie marzenia, którym mimo wszystko nada piętno poezji.

Ci, którzy dziś zechcą na nowo oświetlić historję entuzjastek, tych pierwszych pionierek naszej „emancypacji“, zajmą się zapewne bliżej związkami szlachetnego ruchu kobiecego w Polsce owej doby z prądami, jakie szły z Zachodu na całą Europę. Rzecz osobliwa: ten ruch o wyzwolenie kobiety rozpoczął się we Francji, i najmniejsze tam do dziś uczynił postępy; gdy w Polsce kobiety są posłami i kandydatkami na ministrów, we Francji nietylko daleko im do tego, ale zdaje się, że im na tem niewiele zależy. Ale wówczas we Francji wrzało. Gdy Polska, nazajutrz po upadku powstania, skrwawiona, wyczerpana, martwieje w żałobie, Paryż rozbrzmiewa hasłami „nowej kobiety“; George Sand rzuca swoje wyzywające pierwsze powieści Lelję i Indjanę; Prosper Enfantin wreszcie powołuje do życia sektę saint-simoniczną, gdzie, w r. 1831, na zgromadzeniu Rodziny, padną te słowa:
„Kobieta jest równą mężczyźnie, będzie równą mężczyźnie, dziś jest niewolnicą, jej pan winien ją wyzwolić. Nie przez protest, nie przez negację zdołacie ściągnąć kobietę, ale pozyskacie ją, oświadczając czego pragniecie dla niej, jak pojmujecie jej, przyszłość, jakiej przyszłości spodziewacie się dla niej“.

Rehabilitacja zmysłów „pognębionych przez Chrystjanizm“, związek oparty na miłości i swobodzie, tęsknota do „żeńskiego Mesjasza“, na którego poszukiwanie Enfantin uda się z garstką wiernych w fantastyczną wyprawę do Egiptu, przedewszystkiem zaś uroczny wpływ samego „Ojca“ i założyciela sekty, rosłego i wspaniale pięknego podobno mężczyzny, to elementy tego ciekawego a tak już dziś zapomnianego epizodu dziejów.[2]
Nie ulega wątpliwości, że te idee musiały się odzwierciedlać i w Polsce. Paulina Zbyszewska, jedna z entuzjastek, wielka wojażerka, miała opinję saint-simonistki, i nawet z tego powodu została jako „niepożądana cudzoziemka“ odstawiona do pruskiej granicy. Saint-simonizm, hasła równouprawnienia płci, sandyzm, znajdują wyraz w tej interesującej i tragikomicznej postaci, której dzieje szkicuje nam Piotr Chmielowski: Julii Molińskiej (Wojkowskiej), poznanianki, która naraziła się na ostracyzm społeczeństwa, wzbraniając się — dla zasady — uświęcić swego związku błogosławieństwem kościelnem. Po życiu pełnem przykrości, umiera w nędzy na pomięszanie zmysłów... Biedna pionierka!
Ale, jeżeli niewątpliwie obudzenie się kobiety w Polsce ma związek z wielkim ruchem feministycznym Zachodu, jakże odmienne są warunki, w których się to dzieje, jakże odmienny charakter przybiera ten polski feminizm! Uprzytomnijmy sobie chwilę, i jej bezpośrednie następstwa. Upada powstanie r. 1831. Wielu mężczyzn, przeważnie młodych, padło na polu walki, wielu poszło na Sybir, do więzień, wielu opuszcza kraj na zawsze. Strata ilościowa i jakościowa: ubywa co najtęższe, najszlachetniejsze. Zostają wdowy, które straciły mężów; oblubienice, które straciły narzeczonych; dla dziewcząt, które dopiero dorosną, zbraknie kandydatów; na przeciąg kilkunastu lat zaciąży ten ubytek. Ale zmienią się i proporcje charakterów, przynajmniej w pewnych kołach. Kobieta urasta, mężczyzna kurczy się, maleje. Ci mężczyźni, którzy zostaną w kraju, przygięci rezygnacją, przystosowani do warunków, zmienią się pomału w pospolitych „zjadaczy chleba“, o ile nie gorzej. Toteż kobieta — pisze gdzieś Narcyza — rozglądając się, „bez najmniejszej zarozumiałości czuć się mogła równą najwyższym a lepszą od wielu“, wyższą charakterem, wykształceniem, myślą. Stąd na szereg lat zapanuje w Polsce rodzaj matrjarchatu, a raczej tryumfalna chwila panien, tych tak ośmieszonych wprzódy i upośledzonych „starych panien“. Została bowiem, i to pośród najszlachetniejszych, nadwyżka panien, dla których brakło mężów, lub które — jak piękna entuzjastka, Wincenta Zabłocka — straciwszy narzeczonego, nie zechcą innego związku. Panny uczą się z lekceważeniem patrzeć na mężczyzn, jako na przyziemne prozaiczne istoty; zapał, miłość ideału, poświęcenie zaczną uważać za przywilej kobiety. Uderza liczba pięknych i bogatych panien, które nie chcą małżeństwa, jak Bibianna Moraczewska, jak Paulina Zbyszewska. Piękna również Izabella Zbiegnięwska, która świeżo doczekała się szczupłej monografji, [3] również nie chciała wyjść zamąż. Objawia się nieznana wprzód niechęć do kompromisów, do małżeństw z rozsądku. Kobiety wiążą się w koła, zadzierżgują między sobą entuzjastyczne przyjaźnie, nazwane przez Narcyzę "posiestrzeniem“. Nawet te, które są zamężne, jak owa miła Anna Skimborowiczowa, najlepszą część swej duszy będą lokować w przyjaźni swoich sióstr. Tak powstanie grupa, którą później Gabryela nazwie entuzjastkami.
Oczywiście kobiety te będą miały zakusy feministyczne. Mniejsza o zewnętrzne rysy, obcinanie włosów, palenie cygar (papierosów wówczas nie było), ekscentryczność stroju. Istotniejszem jest zdobywanie prawa do myśli, do nauki, do własnego sądu o najważniejszych (sprawach, zagarnianie terenu męskich myśli, męskich trosk i ideałów, i co za tem idzie zajmowanie posterunku duchowego, opuszczonego przez mężczyzn z musu lub z własnej winy. W całej robocie ruchu narodowego, który pomiędzy rokiem 1831 a 1848 skryje się pod ziemię, najczynniejszy udział wezmą kobiety; gorliwą pracę społeczną nad oświatą ludu, nad polepszeniem jego doli, walkę o demokratyzację tego jakże jeszcze szlacheckiego społeczeństwa podejmą kobiety. Oczywiście muszą zmienić swój typ: odbiegną od owej niedawnej Polki wychowanej na Pamiątce po dobrej matce Klementyny z Tańskich Hoffmanowej; nauczą się o wszystkiem mówić, o wszystkiem sądzić, zabierać śmiało głos, i będą tem gorszyć i niepokoić tych, którzy pamiętają dawne „cnoty“.
Rzecz prosta, że ta najistotniejsza strona ruchu kobiecego nie mogła — dla przyczyn cenzuralnych — ujawnić się w pismach Żmichowskiej. Trzeba nauczyć się czytać szyfry jej słów, aby wyczuć, ile w nich nabrzmiewa myśli, troski, gniewu, żalu, wspomnienia. Takim kluczem pisana jest Książka pamiątek wraz z jej wymownem zakończeniem. Ale często horyzont zdrabnia się, ścieśnia się do tych zagadnień, o których wolno było mówić. Dlatego bez równoczesnego czytania listów Żmichowskiej nie możemy mieć prawdziwego obrazu jej myśli.
Tak więc, gdy we Francji kobiety saint-simoniczne będą pochłonięte przedewszystkiem kwestją seksualno-społeczną pod egidą tryumfalnego samca, Prospera Enfantin, u nas kobiety oddadzą się bardzo samodzielnie przedewszystkiem sprawie narodowej, i one to raczej będą mężczyzn ciągnąć za sobą. Będą walczyć nietyle o swoje prawo do szczęścia, ile o prawo do poświęcenia się, do cierpienia.
Oczywiście, w tem skupieniu kobiet zbiegną się najrozmaitsze elementy. Tak np. snobka wszystkich prądów i wszystkich ruchów, utalentowana, świetna, niepokojąca Paulina Zbyszewska: z niej, i z drugiej kobiety, Zofji Mielęckiej (Węgierskiej) ulepi pono Narcyza swoją „Pogankę“. Ta Mielęcka — piękna, rozpieszczona, urocza — zgorszy „towarzystwo“ dość okrzyczanym i głośnym rozwodem i schroni się w Paryżu, gdzie objawi swój niepospolity talent literacki. Wincenta Zabłocka zostanie kanoniczką i przechyli się do dewocji. Emilja Gosselin będzie pisywała kazania księdzu Benwenuto. Kiedy przyjaciółka Narcyzy, Izabella Zbiegniewska, słucha z zachwytem kazań tego bernardyna, nie wie zapewne, że słucha kazań innej przyjaciółki Narcyzy — „Gosselinki“. Z dwóch Ziemięckich jedna będzie pierwszą w Polsce filozofką, druga ściągnie na siebie opinję warjatki, zakładając szkółki w swoich majątkach...
Kobiety wkroczą w literaturę. Też ośmieli je próżnia, jaka się wytworzyła. Wielka nasza poezja — wogóle znaczna część literatury — wyemigrowała za granicę. Na terenie opuszczonym przez mężczyzn, kobiety występują śmielej. Zakładają swoje pismo. Wydają Noworocznik, w którym — nieznana w Polsce sensacja — występuje dwadzieścia dwie kobiet. Imają się najwyższych zagadnień. Myśl kobiet choruje wówczas, wedle wyrażenia Żmichowskiej, na „przekrwienie kosmologiczne“. Wreszcie, data ważna: Poganka Żmichowskiej, przerastająca o głowę wszystko, co w tym czasie powstało w kraju; najwybitniejszy utwór literacki epoki, po dziełach naszych największych tułaczów.
Poganka należy do wielkiej rodziny europejskiego Romantyzmu. Utwór ten zwrócił na jego autorkę wszystkie oczy, związał z jej imieniem najświetniejsze nadzieje. Ale niebawem też same swoiste warunki, które zdecydowały o kierunku „emancypacji“ naszych kobiet, skręciły kark twórczości Narcyzy. Jesteśmy w przededniu poronionych ruchów rewolucyjnych lat 1846 i 1848; Narcyza oddaje się im cała, co ją prowadzi niebawem do więzienia. Jedyna jej literatura wówczas — długo, zbyt długo! — to szyfrowane listy do przyjaciółek.
Kiedy, spędziwszy półtrzecia roku w celi, wyszła z więzienia, zastała w kraju wielkie przemiany. Po okresie rozkołysanych nadziei, zamierzeń, buntów, cisza martwoty. W całej Europie zaczyna się doba reakcji; w Polsce bardziej niż gdzieindziej. Po przebytym wstrząsie, nastąpił na szereg lat proces przystosowania do warunków. Przeciętny Polak nie chce słyszeć wówczas o żadnych hasłach, żadnych ideałach; zrozumiał, że to jest porywanie się z motyką na słońce. W atmosferze, jaką zastała skazana w dodatku na mieszkanie zdala od ukochanej Warszawy, na przymusowy pobyt w Lublinie — Narcyza czuje się tak źle, że żałuje dni spędzonych w więzieniu: w swojej celi, sama z sobą, czuła się tam mniej chłodno i mniej boleśnie; czuła się bardziej w Polsce! Reakcja objawiła się na wszelki sposób. Zaczął się okres dewocji, hipokryzji, prawomyślności, dobrego wychowania, robienia i trwonienia pieniędzy, zamknięcia uszu na wszystko co budzi ze snu. Skończył się czas dawnych entuzjastek. Złamane więzieniem i prześladowaniami, bądź wywiezione, bądź oddane pod dozór, lękając się narazić byt i spokój najbliższych, których ustanowiono za nie ręczycielami, te dzielne amazonki uspokoiły się z musu, związki ich rozluźniły się, nadzieje zgasły. Młodych zaczęto chować trzeźwo; od dziecka wybijano im z głowy romanse, „przesadę“, ideały; uczono patrzeć praktycznie na ziemię. Z tego co widzi naokoło siebie, Narcyza tworzy typ Augusty (Białej Róży): młoda dziewczyna, dość egzaltowana, której bogata natura, ujęta od młodu w karby poprawności towarzyskiej, zamyka się w sobie, uczy się smakować własną ironję, własną pogardę, rozlubowuje się w tej podwójnej grze życia, w nurcie marzenia płynącym pod lodem obojętności. Biała Róża to zarazem już odmiana „bezdogmatyzmu“, poprzednik Płoszowskiego w spódnicy, rozpusta autoanalizy; a zarazem list jej to jeszcze coś w rodzaju spowiedzi dziecięcia wieku, zwichniętej natury dziewczęcej, w danej sferze i danej epoce.
Biała Róża, jak Książka Pamiątek ukazują nową fizjognomikę autorki Poganki. Tam olśniewała polotem wyobraźni, tutaj uderza intuicją psychologiczną. Obie te powieści są — na owe lata, u nas! — fenomenem tego, co dziś się nazywa modnie introspekcją; wyrazem zadziwiającej zdolności wieloplanowego ujmowania spraw i ludzi. W tem Żmichowska celuje, ma szczególny dar prowadzenia rozmowy piórem, każda poruszona kwestja migoce u niej nieoczekiwanemi światełkami. Zważmy tutaj kolejność planów. Najpierw pozór: jak rzecz się przedstawia, jak świat ją komentuje. Następnie list Augusty, jaką jest sama we własnych oczach. I, w chwili gdy, wraz z odbiorczynią listu, gotowi jesteśmy rozczulić się jego piękną korespondentką, oblewa nas zimną wodą surowy i rozumny list Hieronima, dający rzeczy jeszcze nową fizjognomję, tym razem ostateczną. I ten brawurowy kawałek psychologji kończy się, nie morałem — moralizowania Żmichowska nie znosi — ale pięknym hymnem na rzecz pracy, czynu, protestem przeciw jałowemu marzeniu, przygwożdżeniem estetyzującego dyletantyzmu. I znowuż swoiste warunki naszego kraju: gdyby nie nasza opłakana dola, Biała Róża nie spotkałaby się może z tak surowym sądem Narcyzy! Bo też list Hieronima[4] to program społeczny na najbliższe lata, program, który podzielało wielu najmędrszych i najszlachetniejszych, program przerwany znów tragicznie owym rokiem 1863, który jeszcze raz złamie Narcyzę, tym razem już ostatecznie.
A przecież co za prężność w tej kobiecie, ile w niej możliwości! Czytajmy Białej Róży część drugą. Niby to dalszy ciąg, a właściwie zupełnie inna rzecz, inny ton. Zaczyna się między trzema kobietami, zarysowuje się coś jakby rywalizacja pokojówki ze swą panią o serce jej kuzyna; scena z Salusią wprowadza nas w atmosferę niepokojąco zmysłową. I doprawdy nie wiem, coby z tego dalej wynikło? Może przerażona, zdezorjentowana sama w sobie, Narcyza urwała powieść; nie dokończyła jej nigdy. Czujemy tu nagle, z pod brzemienia służby społecznej i narodowej, zrywającą się jakby inną kobietę, nową pisarkę, urzeczoną wdziękiem, pięknością, niepokojoną zagadkami kobiecego serca, śledzącą puls namiętności, idącą ciekawie w głąb za każdem drgnieniem tęsknoty.
I ta scena Białej Róży bardziej niż którakolwiek inna, uświadamia nam jakiś organiczny feminizm twórczości Żmichowskiej. Żyją właściwie w jej dziele tylko kobiety; jedynie one są pełnokrwiste, bogate, interesujące; jakże przy nich ubogo wyglądają przewijające się męskie postacie. Dzieło jej, to kraina Amazonek: Aspazja, Marja-Regina, Augusta... Owo skurczenie się elementu męskiego, spowodowane wypadkami w kraju, znajduje w jej utworach najdobitniejszy wyraz. Kobiety u niej mówią o mężczyznach, jak o jakiemś obcem plemieniu, którego obyczajom przyglądają się z większem lekceważeniem niż ciekawością: pełny człowiek u niej to tylko kobieta. Zarazem czuć, że autorka porusza się na terenie męskości dziwnie niepewnie; myśl jej, tak bystro drążąca wgłąb gdy chodzi o kobietę, tu ślizga się po powierzchni: to ten deficyt przeżyć osobistych, na który tak skarży się w listach do Elli, zaciążył na jej twórczości. Ale to niedomaganie jej utworów, to zarazem ich wdzięk, oryginalność, i — jeżeli wolno użyć tego słowa w odniesieniu do tej świętej kobiety — to ich perwersja. Panna de Maupin w żałobie narodowej.
Tablica pamiątkowa i brak dzieł w księgarni, mają oczywiście jako następstwo i przyczynę to, że bardziej się zajmowano Narcyzą jako działaczką niż jako literatką; że mniej czyniono w jej pisma wypraw odkrywczych czysto krytycznych, niż na to zasługuje. W epoce gdy tworzyła, mało było czasu na zagadnienia czystej krytyki. Później częścią zapomniano o niej, częścią działalność jej narodowa i społeczna przesłoniła te problemy. Najłatwiejsza była do oświetlania Poganka, wiążąca się z wielką literaturą romantyczną; mniej zorjentowani jesteśmy w tem, jakiemi drogami chadzał później talent Żmichowskiej.
Sądzę, że przedewszystkiem własnemi. Jako pisarka jest ona niezwykle oryginalna: takie powieści jak Książka pamiątek, jak Biała Róża nie są doprawdy podobne do niczego. Zapewne Żmichowska musiała podlegać oddziaływaniu prądów literackich epoki. Ale jej wychowanie literackie było raczej dorywcze. Wiemy, że pożerała książki w bibljotece publicznej jako dwudziestoletnia panna w r. 1839, wówczas, gdy jako nauczycielka w domu Zamoyskich znalazła się w Paryżu. Później, w Polsce, — jak się zdarzy: interesującem byłoby zestawić z jej listów jej lektury. Bywały okresy, gdzie, siedząc na wsi lub w Lublinie, skarży się na zupełny brak książek: czasami czyta mnóstwo, ale bez wyboru, co jej popadnie w ręce, ot, aby się zagłuszyć. W drugim okresie życia, czyta mnóstwo dzieł naukowych, buduje na nowo swoje wykształcenie. Kiedy się nauczyła po angielsku, rzuca się z pasją w powieści angielskie; wyznaje sama, że o wiele bardziej jej odpowiadają niż francuskie. A jednak i ona nie uniknęła — nie mogła uniknąć — wpływu pisarza, który zaciążył nad wszelką powieścią owej epoki: Balzaka.
Balzakizm Żmichowskiej szczególnie mnie zainteresował. Gdybyśmy się wahali w tej mierze, nie pozwoli nam wątpić druga część Białej Róży.

Proszę sobie wyobrazić okrągłą jak namiot rotundę, obwieszoną, jak namiot, zwojami zielonej jedwabnej materji. U sklepionego sufitu złocista rozeta skupiła wszystkie jej fałdy, a trochę niżej złocista obręcz, miejsce gzemsu zastępująca, jeszcze je w lekkiej przytrzymywała karności, lecz od obręczy aż do posadzki płynęły już sobie swobodnie... etc. etc.

Czy wam to nic nie przypomina? Ileż powieści Balzaka zaczyna się podobnym opisem! Choćby owa Córka Ewy, tak samo zaczynająca się sceną zwierzeń między dwiema kobietami. Sam rozmiar tego przydługiego opisu jakże jest balzakowski! A ten np. opis osoby:
„Nad takiemi oczami brwi wąskie ale gęste, jak dwie proste linijki, ku osadzie nosowej lekko tylko nadół przegięte, granicę otwartego czoła znaczyły. Od ich spadku, rysunek profilowy z większą swobodą niż na helleńskich marmurach wzdłuż wydatniejszego nosa się rozwijał; znać, że Lais Praksytelesa Tycjana szkołę przeszedłszy“... etc.
Czy to nie jest Balzac, i to w jego najbardziej problematycznej manji opisywania przez całe stronice nosa, oczu, cytowania wszystkich klasycznych obrazów i rzeźb, wszystkich galeryj? A kiedy jeszcze, w parę wierszy później, czytamy: „Przejrzyjcie państwo Lawatera, jeśli się naprawdę chcecie dowiedzieć, etc.“ — złudzenie jest kompletne.
A tych kilka stronic, które ciągną się od słów: „Święć się, święć się, dwudziesty piąty roku życia niezamężnej kobiety!“ Wszak to niemal parafraza Balzaka, przeniesiona w sferę odczuć i zainteresowań autorki. Jak Balzac „zrehabilitował“ kobietę trzydziestoletnią, czyniąc z tej okrzyczanej przed nim trzydziestki rozkwit subtelnych uroków kobiety-mężatki, tak Narcyza podejmuje tu śmielszą jeszcze w owej epoce rehabilitację dwudziestopięcioletniej panny, „starej panny“, w której opis wkłada cały ogień swej przekonywującej wymowy. Kiedy pisała te karty, może stała jej przed oczami dwudziestopięcioletnia Paulina Zbyszewska i niezapomniana idylla kurowska...
Nie w tem jednem, sądzę, przejawia się balzakizm Żmichowskiej. To są raczej zewnętrzne analogje; ale balzakizmem przepojona jest sama treść jej utworów. To włożenie w powieść najgłębszej treści i powagi życia, to odkonwencjonalizowanie bajki, przeniesienie punktu ciężkości na analizę psychologiczną, ten realizm duchowy utkany z drobiazgów życia, wszystkie te cechy talentu Żmichowskiej, pozwalają powiedzieć — bardziej jeszcze niż reminiscencje balzakowskie, jakich uczeni badacze dopatrzyli się w Pogance — że tędy przeszedł autor Ojca Goriot. Z naszych pisarzy Żmichowska może jest najgłębiej balzakowska.
Otóż bardzo ciekawem jest, że ten wpływ jest nieświadomy. Nigdzie w jej listach nie znajdziemy słowa wdzięczności, uwielbienia dla mistrza. Widocznie wnikał w nią bez jej świadomości duch Balzaka, a odpychała ją jego strona obyczajowa, o wiele zbyt brutalna i drażniąca dla ówczesnego stanu dusz w Polsce, dla ówczesnych pojęć. Może, jak wielu współczesnych, nie umiała jeszcze dostatecznie odróżnić Balzaka i widziała w nim, też jak wielu współczesnych, jedynie „najpłodniejszego z romansopisarzy“? To fakt, że tych parę razy, które wspomina Balzaka, czyni to bez sympatji. Raz nawet z lekceważeniem, jeżeli wierzyć... interpunkcji. W liście do Matyldy Natansonowej, datowanym z Olszowy, pisze, dziękując jej za przesłane książki:

Wracając do odebranej przesyłki, choć za nic nie dziękuję, muszę ci jednak powiedzieć, że pożyczone książki bardzo w porę się zjawiły. Nie wyobrażam sobie, jakbym bez ich pomocy te dni naddatkowego rozdrażnienia przeżyła. W gatunku nie przebieram: owszem, im głupsze, tem skuteczniejsze — całą kolekcję Balzaka z wdzięcznością przyjmę, jak się zdarzy sposobność. Kiedy mi co rozumniejszego do ręki wpadnie, to zawsze w kłopocie jestem, bo muszę myśleć, sądzić, i sama z siebie coś wydobywać — a najczęściej o jakąś rozbolałą żyłkę się zahaczy.
Brzmi to w istocie dość pogardliwie: jednym tchem Narcyza mówi „im głupsze, tem skuteczniejsze“, i łączy z tem... kolekcję Balzaka. Ale możnaby tu nadmienić jedno: w drukowanych listach Narcyzy interpunkcja jest własnością wydawców: ona sama posługiwała się prawie wyłącznie pauzą, zarówno zastępując nią przecinek jak kropkę. Zmieniłby się tedy odcień, gdybyśmy przeczytali tak:
W gatunku nie przebieram: owszem, im głupsze tem skuteczniejsze. Całą kolekcję Balzaka z wdzięcznością przyjmę, jak się zdarzy sposobność...

Tak wzięte, jako dwa zdania równorzędne, bez zależności od siebie, to już wygląda inaczej, prawda? Do Balzaka odnosiłyby się wówczas następne zdania: to „coś rozumniejszego“... Ale zwłaszcza pamiętajmy jedno: spojrzyjmy na datę listu: styczeń, r. 1864. Najtragiczniejszy moment dogasającego powstania, gdy wojsko moskiewskie tropiło po lasach niedobitków straceńców. Żmichowska, zbolała, zrozpaczona, zewsząd dowiadując się o stracie swych bliskich, zaszywa się na wsi, gdzie raz po raz kobiety siedzące we dworze niepokojone są rewizjami. W tym momencie nie dziw, że i sam Balzac mógł być lekturą jedynie dla zagłuszenia się, dla zabicia czasu... Tak oto, rozważając u Żmichowskiej sprawy czysto literackie, raz po raz natykamy się na to, co wciąż krzyżowało się z jej literaturą.
Jeszcze jedna, dwie wzmianki o Balzaku. W Kasi i Marynce: „Jeden niegodziwy Balzac uważniej nam się przyjrzał, choć ze strony fizjologicznej tylko“...
Druga w Białej Róży: „...dalej nie pamiętam, — lecz tobie radzę pamiętać: gdy ci wpoprzek drogi stanie przeszło dwudziestopięcioletnia panna lub wdowa-kochanka, o mężatkach nie piszę, boć to byłby wyraźny plagjat z Balzaka romansów, a między nami nie takie zwyczaje“...
Niegodziwy Balzac, między nami nie takie zwyczaje, wyraźnie mówi tu Narcyza, co ją od Balzaka odpycha; nie wie co ją przyciąga i co ją kształtuje. I ten balzakizm malgré elle jest nie najmniej ciekawym rysem literackim Narcyzy. Oto jeden szczegół; a ileż takich rysów nastręczyłaby krytyce analiza jej utworów.
Mam nadzieję, że jeszcze nieraz powrócę do tej autorki. Jej żywot pisarski jest jednym z najosobliwszych, najtragiczniejszych. Od Szczęścia poety do Rozprawy o służących, od Poganki do Wykładu nauk i do Geografji, cóż za droga! I ona sama ma wciąż poczucie, że zmarnowały się w niej — bez jej winy — bogactwa, i męczy się swą niewyrażoną treścią. Wertuję teraz listy jej do mojej matki, z których w przedmowie do innej książki (Czy to powieść?) czerpię obficie: wciąż jedna skarga na strwonione dary, wciąż nie wyżyte możliwości serca i myśli! Ale właśnie taka, jaką jest, pozostanie Narcyza Żmichowska niezmiernie ciekawym objektem; przez kontrasty tkwiące w niej samej i te które narzuciło jej życie, przez niespodzianki i niedomówienia, zuchwalstwa i naiwności, przez wysoki lot orlicy i spętanie małostkami panieństwa, przez najosobliwsze krzyżowanie się dążeń i uczuć, przez martyrologję niewolnej Polki powikłaną martyrologją niekochanej dziewicy, — wszystko to jakiż kuszący przedmiot! Jestem przekonany, że kiedy poznamy Żmichowską na nowo, już nie pozwolimy jej popaść w owo czcigodne zapomnienie, na które doprawdy nie zasłużyła. I oddaję czytelnikom w ręce tę Białą Różę, pewny, że potrafią odczuć jej subtelny zapach.

BOY.

Warszawa, w kwietniu 1929.


Jeszcze jedna wstępna uwaga, potrzebna do zrozumienia budowy powieści. W zbiorowem wydaniu pism Żmichowskiej, Biała Róża pozostaje w luźnym związku z paroma innemi poprzedzającemi ją utworami. Bardzo modnym w owej epoce literackim obyczajem, autorka stwarza fikcję: sekretarz warszawskiego miesięcznika, pan Tomasz, przegląda listy napływające do redakcji; w ten sposób nawiązuje korespondencję z Kazimierą. W ramy tej korespondencji, obok paru innych utworów (Niektóre pisma bezimiennej autorki, Stary dwór w Świerszczowej) wchodzi i Biała Róża, a przynajmniej jej część pierwsza. Część druga pisana jest znacznie później, z innego jakgdyby natchnienia.







  1. Patrz Boy-Żeleński: Ludzie żywi.
  2. W ostatnim czasie ukazała się zajmująca i wiele nowych dokumentów przynosząca książka Jehan d’Ivray: L’aventure saint-simonienne et les femmes. Interesującem byłoby zbadać związki, jakie musiały zachodzić w tej mierze między saint-simonizmem towianizmem; towiańczyków również czepiła się legenda o „wspólności kobiet“, co musiało się niewątpliwie przyczynić do niechęci, jaką grupa ta budziła u wielu.
  3. Tadeusz Fiutowski: Izabella Zbiegniewska, Włocławek 1929.
  4. W liście Narcyzy do mojej matki znalazłem następujące zwierzenie pisarki, tyczące Białej Róży. Matka moja, pisząc powieść na zlecenie i wedle planu Narcyzy (por. Przedmowa do „Czy to powieść?“) dała jednemu z bohaterów imię Janek. Narcyza prosi, aby tego nie czyniła, bo ta forma imienia zbyt boleśnie przypomina jej ukochanego brata, straconego przed dwudziestu paru laty. „Weź Jasia — Jania — Jaśka (pisze) ...tylko Janka zostaw mi jedynego na zupełną, na wyłączną prawdę mego życia. Istotnie, dla niego zaczęłam pisać, z jego rad, wspomnień i podarunków napisałam prawie wszystko, co jest rozumniejsze i poczciwsze w czterech tomach Gabrjelli; nie zapieram się tego, mogę ci nawet popodkreślać miejsca i palcem wskazać całe wyrażenia: od Burzy, która jest szczerą esencją tylko, a raczej szkielecikiem tego, co raz o śmierci mówił ze mną, do listu Hieronima, któregobym nie była nigdy oparła na dość jasnej recenzji Białej Róży, gdybym nie miała w żywej pamięci jego trafnej, ostrej, a zawsze jednak nie ujemnej, lecz dodatniej krytyki“.
    Piękny to rys pietyzmu siostrzanego — a zarazem nadmiernej skromności — u autorki, której cała prawie twórczość rozwinęła się już po śmierci tego ukochanego brata i która napisała Białą Różę w kilkanaście lat po jego zgonie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.