literackie było raczej dorywcze. Wiemy, że pożerała książki w bibljotece publicznej jako dwudziestoletnia panna w r. 1839, wówczas, gdy jako nauczycielka w domu Zamoyskich znalazła się w Paryżu. Później, w Polsce, — jak się zdarzy: interesującem byłoby zestawić z jej listów jej lektury. Bywały okresy, gdzie, siedząc na wsi lub w Lublinie, skarży się na zupełny brak książek: czasami czyta mnóstwo, ale bez wyboru, co jej popadnie w ręce, ot, aby się zagłuszyć. W drugim okresie życia, czyta mnóstwo dzieł naukowych, buduje na nowo swoje wykształcenie. Kiedy się nauczyła po angielsku, rzuca się z pasją w powieści angielskie; wyznaje sama, że o wiele bardziej jej odpowiadają niż francuskie. A jednak i ona nie uniknęła — nie mogła uniknąć — wpływu pisarza, który zaciążył nad wszelką powieścią owej epoki: Balzaka.
Balzakizm Żmichowskiej szczególnie mnie zainteresował. Gdybyśmy się wahali w tej mierze, nie pozwoli nam wątpić druga część Białej Róży.
Czy wam to nic nie przypomina? Ileż powieści Balzaka zaczyna się podobnym opisem! Choćby owa Córka Ewy, tak samo zaczynająca się sceną zwierzeń między dwiema kobietami. Sam rozmiar tego przydługiego opisu jakże jest balzakowski! A ten np. opis osoby:
„Nad takiemi oczami brwi wąskie ale gęste, jak dwie proste linijki, ku osadzie nosowej lekko tylko nadół przegięte, granicę otwartego czoła znaczyły. Od ich spadku, rysunek profilowy