Beniowski (Słowacki)/Pieśń trzecia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Beniowski
Rozdział Pieśń trzecia
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom III
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom III
Indeks stron
PIEŚŃ TRZECIA.



I.

O! jakże smutno w jasnéj życia wiośnie
Być tak samotnym jako pan Kazimierz;
Gdy świat przed tobą w nieskończoność rośnie,
Gdy wszystko tęczą; lecz czego się imiesz
Błotem. — Dopóki serce wre miłośnie       5
Nie żyjesz na tym świecie, ale drzymiesz:
Gdy zgaśnie, wtenczas zaczynasz dopiéro
Pojmować że ten cały świat — satyrą.


II.

Dopókiś młody bawią cię ballady,
Poezja gminna nadzwyczaj zachwyca,       10
Lubisz w wierszykach chmury, xiężyc, gady,
Znajdujesz że jest jakaś tajemnica
W mgle, w któréj wiersze brzęczą jak owady,
I brylantują myśl blaskiem xiężyca;
I myślisz że to sam poeta roi,       15
Skrzy się i błyska i leci?... On stoi.


III.

Ty sam te wiersze niesiesz w kraj marzenia,
W téj mgle, twych własnych myśli tęcza świta,
W tych dumkach twoje latają westchnienia;
Potém z tych wszystkich wierszy, dumań, kwita,       20
Potém trzy wiersze Danta, pełne cienia,
Ale rozumu: serce twoje chwyta,
Waży, rozbiera. A prawdziwa lekcya
Która poezyi uczy: jest dyssekcya.


IV.

Szkoda że z takiéj dyssekcyi wynika       25
Jakaś szkodliwa materjalność, sucha; —
Eureka! nasz Pan Grabowski wykrzyka,
A Tygodnik go Petersburski słucha:
„Oryginalny wieszcz do Tygodnika
Napisał nowy wierszyk pełny ducha,       30
Który zapewnia mu wieniec osobny,
Wiersz, do niczego przed tém nie podobny!“


V.

Widać że po tym deszczu w Polsce krwawym
Nowi poeci rodzą się jak grzyby.
Szkoda! że każdy jest nadzwyczaj łzawym!       35
I w oknie duszy ma zielone szyby!...
Każdy ma język swój, co jest kulawym.
Szkoda że wszyscy są okuci w dyby,
A kiedy straszną opisują burzę
To chmura piorun zostawia w cenzurze.       40


VI.

Z czego korzystam ja — i dwie już dramy
Piorunem bardzo skończyłem wygodnie;
Dlatego w raju mam zamknięte bramy,
I żadnéj duszy, myślą nie zapłodnię...
Cóżkolwiek ma być — wszyscy umieramy!       45
A czy nad grobem gwiazdy, czy pochodnie,
Czy laur, czy chwasty, czy łza? Dobre i to! —
Wlazłem jak w błoto w tę myśl pospolitą.


VII.

Był czas żem lękał się pospolitości
Jako święconéj duch się lęka wody;       50
Lecz teraz często schodzę z wysokości,
Dla własnéj sławy, pokoju, wygody;
Krytykom jak psom rzucam kilka kości,
Gryzą, lecz przyjdzie czas że te Herody
Przez których teraz moje dzieci giną,       55
Będę gdzieś w piekle gryzł jak Ugolino.


VIII.

Tymczasem wracam do powieści. — Ranek
Błękitnie w polach Podolskich zaświtał,
W niebiosach oczy utopił kochanek,
I marzeniami swoją przyszłość czytał,       60
I widział ją tak uwitą jak wianek
Z dni szafirowych, złotych; już się witał
Ze sławą przyszłą i z tysiącem głośnych
Awantur; pragnąc nadzwyczaj — miłośnych.


IX.

Już widział dziesięć przynajmniéj Andromed       65
Do skał przykutych srogiemi żelazy,
Z warkoczem który wisi jak u komet
Miłe nadzwyczaj w młodości obrazy!
Młodość albowiem świeża, jak Mahomet
Pantheistyczną jest, i wszystkie głazy       70
Zmienia w kobiéty, w ogień topi kruszce,
Huryski widzi zamiast ziarnek w gruszce.


X.

A tu odsyłam mego czytelnika
Do Alkoranu, gdzie stoi przypisek,
Że w raju każda się gruszka odmyka       75
I cztery z siebie wydaje Hurysek —
Chciałabym tam na czas być za ogrodnika,
I z tych owoców co dnia mieć półmisek;
Zwłaszcza, że w każdéj gruszce, do wyboru
Masz cztery panny różnego koloru.       80


XI.

Słowem, ideał nasz kochanek białych,
Tęczowym jest na wschodzie dogmatycznie:
U nas, liczono by do rzeczy śmiałych,
Gdyby kto nawet, tworząc poetycznie,
W rymach malując jednę z tych przestałych       85
Owoców, starą pannę, seraficznie
Rozeskrzydloną w Bogu: bez rozwagi
Rzekł: płeć zieloną miała jak szparagi.


XII.

A jednak wielki poeta i prorok
Powiedział to w koranie i krytyka       90
Milczy — krytyka owa, która co rok
Tyle wad w moich utworach wytyka,
Jako ostrowidz lub jako nosoróg,
Bo widzi ostro i rogiem przenika;
Szczęśliwa — gdybym dbał i był gorący       95
I włożył imię jéj w poemat drwiący.


XIII.

Imię krytyki? — nie, krytyków. — A! bah!
Któż z nich ma imię? Z, K. S, K. E, K.....
Mówią że młodą Polskę pisze — baba,
Ale ja widząc jak kąsa i szczeka       100
Sądzę że jezuita — a ma draba,
Który tłómaczy na język człowieka
Hymny, przestrogi, pacierze i lekcie
W diabelskim napisane dyalekcie;


XIV.

I stąd się mocno cieszę, jak filolog,       105
Widząc, że u nas to się da wyszczekać,
Do czego Cerber w piekle czyni prolog
Ze swego wycia. Ale nie czas zwlekać
Pieśni, dla tego że jakiś theolog
Krytyką mię chciał w kawałki posiekać       110
Jakby (w baladach porównania szukaj)
On był przyjaciel wierny, a ja Tukaj.


XV.

Ale ważniejsze rzeczy radzi Muza.
Oto już słyszę z daleka pukanie
Z dział, z dubeltówek, z flinty, z arkebuza:       115
I czuję w sercu, że nadspodziewanie
Prędko, mój rycerz może dostać guza.
Niechaj się wola Pana Boga stanie
Ja go prowadzę w ogień: — jeśli zginie,
Poemat się mój wcale nie rozwinie.       120


XVI.

Szkoda! czterdzieści cztery pieśni całych!
Czterdzieści bowiem cztery w planie stoi —
Bowiem do rzeczy dążąc zawsze śmiałych
Zacząłem Epos tak, jak śpiewak Troi,
Większą — bo naród mój nie lubi białych       125
Rymów i nagiéj się poezyi boi;
Więc rzecz co działa się tam, gdzieś, za Sasa,
Muszę opiewać całą wierszem Tassa.


XVII.

Wierszem więc Tassa o czterdziestu czterech
Pieśniach zacząłem Epos i niestety       130
Może nie skończę!... i w gwiazdzistych sferach
Nie będę mięszkał pomiędzy poety,
Jeśli pan Zbigniew na ruskich giwerach
Jak piorun co gór prześladuje grzbiety
Nie zaprobuje miecza i to zaraz...       135
Zjadłszy przynajmniéj trzy plutony na raz.


XVIII.

Trzeba albowiem aby się pokazał
Świetnie i zyskał czytelników względy.
Właśnie w ten sam dzień, Kreczetników kazał
Bar attakować, gdy po wioskach, wszędy       140
Lud się krwią swoich dawnych panów mazał,
A ekonomów, bez żadnéj kwerendy
Wieszał — i przyszłą respublikę kształcił
Bo żydów palił, a niewiasty gwałcił.


XIX.

Dwie drogi — jedna jest w naturze rzeczy       145
I płodzi równość niebieską na ziemi,
Druga choć trochę Maltusa kaleczy
Systema i to co za ziomki swemi
Pisze pan Cz..... zwolna Polskę leczy,
Katolikami zaludnia Rzymskiemi,       150
A żydom nic nie szkodzi, bo żyd w mig się
Odradza — patrz Tacyta o Fenixie.


XX.

Attakowano więc Bar, gdy nad Barem
Beniowski się zatrzymał na wyżyni.
Na koniu stał jak posąg nad wiszarem       155
I patrzał i rozmyślał co uczyni?
Bar jak na dłoni widział, lecz oparem
Wpół przesłonięty, blady, wojska w linii
Jak małe nitki mrówek, a na murze
Rozwijał się dym z harmat w białe róże.       160


XXI.

I w téj girlandzie niby z róż śmiertelnych
Stało miasteczko w powietrznych błyskitach;
Wyrzucające błysk do żądeł pszczelnych
Podobny... Kule szumiały po żytach,
Gwizdały do jędz podobne piekielnych;       165
Lub po moskiewskich trącając jelitach,
Przebiegłszy całe plutony po szarfie
Na ludziach grały jękiem — jak na harfie.


XXII.

I wystaw sobie, mości czytelniku,
Że na swój ganek wychodzisz spokojny;       170
I widzisz pszczoły w słonecznym promyku
Lecące do łąk... daléj — grodek zbrojny
O milę — na równinie; działa w szyku,
Attaki, słowem, krotochwilę wojny:
Wszystko się zwija, wre, kole i sieka:       175
A ty z krużganku patrzysz i zdaleka...


XXIII.

Tam jakiś starzec stanął na okopach,
Wzniósł rękę, czapkę przekręcił na ucho;
I działa jak psy legły mu przy stopach,
On je pogładził i szczeknęły głucho.       180
Kule gruchnęły po Moskiewskich chłopach,
Szczęsny! któremu to uszło na sucho
Że pan Puławski jurysta ma ferje,
I zamiast pisać akt — stawia baterje.


XXIV.

Tam widać laski brzozowe i klony       185
Blade, z gałązek kulami owiane,
Jednym girlandy czarne robią wrony,
Z drugich unoszą zię z wrzaskiem, wygnane.
Dalekie miéjskie słychać gwary, dzwony,
Wszystko w koło wre; tylko zadumane       190
Na szarém polu dwie Maćkowe grusze
Jak wróżki pod swój liść chowają dusze.


XXV.

Tak długim czarnym, mrówczanym łańcuchem
Zbliża się Moskal pieszy ku mieścinie,
Tu kawalerya się wężowym ruchem       195
Z jaru wywija, zbiera, szczęka, płynie,
Kłania się kiedy kula ponad uchem
Gwiźnie — i znów się prostuje gdy minie,
Tu garść Kozaków jakby oczeretów
Kępa — tu błyski szabel — tam, bagnetów.       200


XXVI.

Na to pan Zbigniew patrzał z po nad wzgórza.
Wzdryga się pod nim koń i uchem strzyże.
Beniowski spłonął na twarzy jak róża,
Chciałby iść w ogień — ale mówiąc szczérze
Trochę go piękna ta dziwiła burza,       205
Nad którą Barskie się łyskały krzyże.
I tak, co miałby wystąpić jak aktor,
Stał jak tchórz, albo gazety redaktor.


XXVII.

Lecz, już nareszcie zbierał się do lotu,
Chciał biec gdzie burza błyskała czerwona:       210
Gdy oto nagle, prawie bez łoskotu,
Jakby mu jaka Nimfa na ramiona
Złożyła ręce... Wrzasnął głośno: kto tu?
I mocniéj w nim pierś zadrżała wzburzona.
Spojrzał — na ramion mu siedziało brzegu       215
Dwoje gołębi jaśniejszych od śniegu:


XXVIII.

Czy jastrząb je tu jaki, myślał, goni?
Czy się wydaję w stepach gołębnikiem?
Tak myśląc, zdjął je i trzymając w dłoni
Rzucił w powietrze. Lecz jak z baletnikiem       220
Związana duszą Elsler lub Taglioni,
Gdy udaruje ją Car naszyjnikiem,
Taniec w gołębia lot przemienia dziwnie:
Tak owe białe gołębie, przeciwnie


XXIX.

Z lotu zrobiły taniec — i nad głową       225
Pana Zbigniewa, na skrzydłach trzymane,
Jakby miłośne dając sobie słowo,
Miłośnie dzióbki złączyły różane;
I rozleciały się w błękit na nowo
Ważąc się długo smętne, zadumane;       230
Jakby straciły i szukały siebie,
Podobne zmarłym duszom ludzkim, w niebie.


XXX.

I obaczywszy się nagle, jak strzały
Znów szły ku sobie lotem błyskawicy.
I znów złączone, jako płatek biały       235
Śniegu, gołąbek przy swéj gołębicy
Kręcił się, skrzydłem ją trącał nie śmiały:
Aż zmordowani obaj tanecznicy
Najmilsze z siebie dali malowidło:
Senną kochankę, gołąb wziął na skrzydło,       240


XXXI.

Przyniósł na ziemię, położył na trawie,
I w około chodząc budził garłowaniem.
Na szyję wyszły mu kolory pawie,
Miłość go takim darzy malowaniem!
Miłość ubrała mu piersi jaskrawie       245
W ogień tęczowy. Z takiém się kochaniem
Zapatrzył gołąb w swoją senną panią:
Że tęcza blasków z niego — przeszła na nią.


XXXII.

I obudziła się. I znów oboje
Leciały prosto na Zbigniewa barki.       250
On je pogłaskał i wnet wszystko dwoje,
Tęczowe piersi zgasiwszy i karki,
Z ramion mu poszły, i w kręgi i w słoje
Tnące powietrze. Z razu był nie szparki
Lot — póki rycerz nie ruszył wędzidłem,       255
Póki nie gonił — wabiły go skrzydłem.


XXXIII.

Lecz gdy bezmowne owe dwie istoty
Przelały swoję myśl w serce człowieka:
Coraz prędszemi udały się loty;
I wnet zrozumiał rycerz, że go czeka       260
Awantur nowych, dziwnych, łańcuch złoty;
Zaczarowany zamek, albo rzeka
Pełna Rusałek. — O! domysły trafne —
Może w pokrzywy przemieniona Dafne;


XXXIV.

Może Minotaur i zaklęte skarby,       265
Z których jak z dobréj wioski będzie przychód —
Tak młodość wszystko stroi w lśniące farby,
Nigdy się małych nie spodziewa lichot.
O gdyby nie to! — to nigdy Ikar by
Nie latał — nigdy by nie żył Don-Kichot,       270
Nigdyby w Trzecim Maju nie urosły
Iluzje — na co dziś tak wrzeszczą Posły. —


XXXV.

Beniowski goniąc gołębie i mary,
Obaczył że na dąb samotny siadły —
Był to ów sławny dąb, gaduła stary,       275
Jak czarownica krzywy i wybladły.
Ogniste zeschła kora miała szpary.
Z konarów liście na poły opadły,
Liść co pozostał — zwiędły i zwalany
Szumiał po drzewie jak krwawe łachmany.       280


XXXVI.

Bez kształtu, opiekły, podarty, nie żywy,
Zimę i lato wisiał na konarze;
Kruk się go lękał, a jeleń pierzchliwy
Nigdy nie zasnął w tym krzemiennym jarze;
Bo z wiatrem ów liść łopotał straszliwy       285
Jako szatańskie skrzydło, całe w żarze...
Nocą z pod owych skrwawionych warkoczy,
Próchno świeciło się w Dębie — jak oczy.


XXXVII.

Na drzewo spadły dwa ptaszki Wenery.
Beniowski w galop szedł za lotem ptaków;       290
Albowiem ujrzał dwa Ruskie giwery,
I sześć pod dębem kozackich kołpaków...
Którzy tam pewnie jako marodery
Szukali w drzewie skarbów lub Polaków...
I nie znalazłszy w nim nic — dla igraszki       295
Chcieli zapalić dąb i upiec ptaszki.


XXXVIII.

Znieśli już bowiem w koło suchych liści
I oczeretów, jałowców i cierni;
Już jeden krzesał ognia, który czyści
W czyscu, a na tym świecie wszystko czerni,       300
I byliby dąb pewnie ci ogniści
Spalili — wiatr dął taki jak w hamerni —
Szczęściem! bohatér mój, napadł na wrogi
I jął ich rąbać tak, że poszli wnogi


XXXIX.

Oprócz Kozaków dwóch — Z tych jeden stary       305
Zrąbany z konia, Bogu oddał duszę,
I poszedł, mówi Homer, między mary. —
Co się z nim stało? — nie chcę, i nie muszę
Mówić; bo ta rzecz należy do wiary
Grecko-Rosyjskiéj; lecz co do mnie, tuszę       310
I powiem, strofy nie chcąc robić wściekłą,
Że w téj religii gdzie Car — jest i piekło.


XL.

Pocieszająca myśl! — lecz nie dla Cara
Który wolałby może z tego względu
Większą bezpieczność. Jedna więc ofiara       315
Polskiego miecza, młodego zapędu,
Poszła ad umbra: i tam niech się stara
Szczęśliwszą być niż tu — gdzie tyle błędu,
Zawodów, głupstwa, nieszczęścia, przesytów,
Bankructw, poezyi głupich, jezuitów,       320


XLI.

Heglów Poznańskich, Krakowskich purystów,
Paryskich kronikarzy, historyków,
Prezydentów gmin, franko-romansistów,
Kozako-powieściarzy i krytyków,
Którzy poklaski im zamiast poświstów       325
Dają — od czego ja aż do równików
Biegłem unosząc zadziwione słuchy:
I byłbym został tam — gdyby nie muchy,


XLII.

Nie krokodyle, nie hipopotamy,
Nie muł tworzący na Nilu oftalmje,       330
Nie dżuma, nie tęsknota, nie te bramy
Na które patrząc że zamknięte, żal mię
Brał, że tak naszych żon nie zamykamy
W jednym haremie jak w Armidy palmie —
Ta strofa poszła krzywo, bo ze wschodu       335
Wygonił mię brak awantur i lodu;


XLIII.

Za to w ojczyźnie Danta, to oboje
Znalazłem. Lecz to rzecz jest tajemnicza.
O to bynajmniéj nie dbam i nie stoję
Aby wiedziano czy moja dziewicza       340
Muza kochała się realnie. Roję,
Śnię, tworzę; harfy używam lub bicza,
I to jest moja poetyczna droga —
Lecz z mego życia poemat — dla Boga.


XLIV.

On wie, On widział, nad jakimi chmury       345
Stawałem bez łez i pieśni, z myślami
Aniołów w przepaść lecących — te chóry
On słyszał, gdyśmy byli z Bogiem sami.
Nie zwiodły Go te królewskie purpury,
W które ja się tu, jak przed sztyletami       350
Cezar, obwijam, gdy mię w serce rażą,
Ażeby umrzeć z niewidzianą twarzą.


XLV.

Bóg sam wié tylko, jak mi było trudno
Do tego życia co mi dał przywyknąć;
Iść co dnia drogą rospaczy odludną,       355
Co dnia uczucia rozrzucać, czuć, niknąć;
Co dnia krainę mar rzuciwszy cudną,
Powracać między gady i nie syknąć;
Co dnia myśl jedną rospaczy zaczynać;
Tą myślą modlić się — i nie przeklinać;       360


XLVI.

On! i pustyni gwiazdy lazurowe,
I zachodzące nad morzami słońce,
I jedno serce ludzkie. — Lecz to nowe
Głosy dla mojéj lutni — te cierpiące:
Milcz serce! Albo się strzaskaj echowe       365
Narzędzie pieśni, bolu, wiecznie drżące
I obłąkane, niezaspokojone! —
Uderzam ciebie w złości — Milcz szalone! —


XLVII.

O czém że ja mówiłem?... Ha... W tym jarze
Dwóch zarąbanych leżało Moskali,       370
Którym Pan Zbigniew patrzał w blade twarze;
Wtém ujrzał że się cierń zajęty pali,
Że się już ogień wiesza na konarze
Suchego dębu: a więc cięciem stali
Odrąbał gałąź, ta zaś odrąbana,       375
Jak płomień zdjęty przez burzę z Wulkana,


XLVIII.

Leciała hucząc głucho i czerwona
Kołysała się nad trupami dwoma,
Jak szatan co chce duszę brać w ramiona,
Albo orlica z płomieni, łakoma       380
Ciała ludzkiego — więc — O! myśl szalona!
Beniowski, święcie wychowany doma,
Przeżegnał pełną robaczliwych strupów
Gałąź — i wiatr ją pochwycił z nad trupów,


XLIX.

Roziskrzył, stargał, skręcił i zwinąwszy       385
W jeden kłąb, rzucił w ciemną jaru szyję.
Tu nawet zimny rozsądek najzdrowszy,
Słysząc, jak gałąź ta jęczy i wyje
Zrobiłby utwór i poemat nowszy
W którym gadają puhacze i żmije: —       390
Co do mnie, prawda mię epiczna więzi,
Więc nic nie tworząc z ognistéj gałęzi,


L.

Prosto ją gaszę w jarze jak rzecz suchą,
A sam do mego wracam wojownika;
Który z dwóch ludzi rzecz uczynił głuchą,       395
A z dębu nie chciał uczynić świécznika
Owéj dolinie strasznéj, gdzie z ropuchą
Wąż między głazy kredowemi syka
I pachnie gorzki piołun. — Więc mój rycerz
Stał — jakby z głazu go wyrąbał snycerz:       400


LI.

I patrzał — owych zaś gołębi para,
Która go tańcem cudownym przywiodła;
Skoro dąb zagasł i ognista mara
Przed znakiem krzyża uleciała podła:
Owe gołębie, których ja z Antara       405
Pieśni pożyczam i biorę za godła
Miłości — nigdy za małżeński związek! —
Skoro dąb zagasł, zleciały z gałązek,


LII.

I okrążywszy go potrójnym lotem,
Skryły się w jego wnętrze wypruchniałe.       410
Tak był szeroki, że mógł być namiotem,
I zmieścić (nie wiem czy mógł wojsko całe)
Lecz mógł pomieścić haftowany złotem
Ów sztab, co dzieli naszych wodzów chwałę,
I dzieli się tak cudownie i sztucznie       415
Jak ową siedmią ryb Chrystusa ucznie.


LIII.

Tak że zostanie i zbiorą z ostatka,
Siedém dla wojska koszów, napełnionych
Okruszynami sławy. Rzecz to rzadka
Tak zły apetyt! w ludziach tak czerwonych!       420
Ale że to jest cudowna zagadka,
O sławie onéj i o rybach onych:
Nie mówię więcéj... Na gryzącym zębie
Wolałbym niż tę sławę — te gołębie;


LIV.

Które dąb cały okrążywszy pilnie       425
Do spróchniałego wleciały ośrodka;
Skrzydłami siekąc w powietrzu tak silnie,
Jak piskorz kraje wodę albo płotka.
Pomyślał wtenczas rycerz, że nie mylnie
Awantura go jakaś w dębie spotka,       430
I nie czekając, skoczywszy z rumaka
Szedł ku dębowi temu z czasów Kraka.


LV.

Dochodząc wejścia, nasz młokosik rzeski
Usłyszał w drzewie szmer i pocałunki...
Ciemny był wewnątrz dąb, ciemno niebieski,       435
Bo pruchno, niby brabanckie korunki
Rozbłękitniło chropowate deski,
Jak dla Rusałki kościół, lub Bogunki.
Było tam światło takie, jak w zawiei
Gdy xiężyc świeci w mgle — światło nadziei! —       440


LVI.

Ktokolwiek deptał ziemię starożytną,
I popiołami nakryte pokoje,
Gdzie laury rosną, pomarańcze kwitną;
Ktokolwiek był tam z kochanką we dwoje,       445
Ktokolwiek grotę odwiedzał błękitną
Kaprei — i tam ujrzał bóstwo swoje
Nagle, błękitném powietrzem kościoła,
Zmienione w blade widmo i w Anioła;


LVII.

Ktokolwiek zważał te podmorskie świty
Oblewające ją od stóp do głowy,       450
I widział jak się z różanéj kobiéty
Czynił Duch jasny lecz bezkolorowy,
Błyszczący, żywy posąg Amfitryty,
W błękitnym ogniu mórz zniknąć gotowy;
Tak piękny! w skały ukryty i w morze,       455
Żywy — lecz w niebios pośmiertnym kolorze;


LVIII.

Ktokolwiek w grocie téj, na kruchéj łodzi
Zamknąwszy oczy, znowu je otwierał,
Myśląc że xiężyc nowy z fal wychodzi
W kształcie kochanki; ktokolwiek nie sterał       460
Imaginacyi i ta jemu płodzi
Kształty; ktokolwiek je w xiężyc ubierał:
Niech popracuje, albo puści żagle
Myślom — a ujrzy tu z nienacka, nagle...


LIX.

Ujrzy co Pan Kazimierz. W owém drzewie       465
Od lat szesnastu zaledwie dziewczątko
W błękitne pruchien rzucona zarzewie
W grocie z promieni... Nazwałbym ją prządką
Arachną — Muza moja sama nie wie
Jaką od innych odznaczyć pieczątką       470
Ów utwór nowy. — W błyskotnéj sukience
Stała, na piersiach swych trzymając ręce.


LX.

Na skrzyżowanych rękach białe ptaszki
Sięgały jéj ust dziobki różanemi;
W oczach błękitnych przestrach wziął na ważki,       475
I dwie perłowych łez zrobił równymi;
Spadały obie. Szkła czeskie i blaszki
Wydawały się gwiazdami złotemi,
I z włosów dziwne rzucały promienie;
Bielutką miała twarz — z tęczy odzienie.       480


LXI.

Gdy wszedł do dębu rycerz, cała trwożna
Spłonęła, twarz jéj spłonęła i szyja:
Wstyd pokazała w sobie nie ostrożna,
I ten rumieniec co w skażonych mija. —
Widzę że daléj już pisać nie można,       485
Bo opisowość poetę zabija;
I Pegaz się mój Homeryczny zdębi.
Stwórzcie więc myślą, panią dwóch gołębi;


LXII.

I niechaj się wam roją rzeczy cudne,
O czarodziéjskim Rusałek kościele;       490
Gdy w koło jary dzikie i odludne,
I ogryzione przez wilków piszczele,
I trupy czarną krwią zastygłą brudne,
I innych czarnych okropności wiele —
A w głębi dębu, gwar innego świata,       495
Szum liści, pruchno się w gwiazdy rozlata;


LXIII.

Beniowski z ładną panienką. — Dziewico!
Która te wiersze czytasz, czytaj daléj.
Miłoście moje jako próchna świécą,
Lecz nigdy się krew w marach nie zapali;       500
Ledwo ustami płomienia zachwycą,
Wnet je strach xiędza, albo los oddali,
Rozerwie ręce, strwoży niewymownie,
I dalszą miłość prowadzą — listownie.


LXIV.

W listach dopiéro... (a wszystkie umieszczę       505
W przypiskach)... mój bohatér będzie czuły;
Już to nie będą moje rytmy wieszcze,
Ale esencja serc, prosto z szkatuły
Wyjęta: serca nią wszystkie rozpieszczę,
A może nawet młodość będą psuły —       510
Nie emigracyą, bo téj djabeł nie chce,
I żadną serca żądzą już nie łechce.


LXV.

Ambicya serce z pod żeber wykradła,
Sejm się nie kocha już ani też gminy;
Zbiorowa ta osoba będzie jadła,       515
Piła, wydawać dziennik, biuletyny,
Gwiazdy się każdéj spyta co upadła:
Jakie pryncypja ma? — a xiężyc za miny
Arystokratą nazwie i dla tego
Że w smutnéj twarzy swéj ma coś — srebrnego.       520


LXVI.

Pryncypja! O! pryncypja! jakbym chętnie
Powiedział prosto dziś co o was myślę!
Gdyby mi teraz w serca mego tętnie
Nie brzmiała inna struna. — Więc przekryślę
Te strofy. — Dusza mi zagrała smętnie,       525
Śmiechu na ustach nie mam, ni w umyśle.
Wszystko prowadzi dziwnie Boża ręka,
Tak dziwnie! — że mi serce wre i pęka.


LXVII.

Więc polityczne moje Falanstery
Bądźcie mi zdrowe! — I wy co bez głowy       530
Upadli z pańskiéj jak z niebieskiéj sfery,
W arystokratów gracie: smętne sowy!
Co w grze myślicie bić jako kozery
Asa, choć będzie z sercem i laurowy:
Was także żegnam bez miecza rycerze,       535
A choć mi serce pęka — śmiech mię bierze.


LXVIII.

Żeby też jedna pierś była zrobiona
Nie podług miary krawca lecz Fidyasza!
Żeby też jedna pierś jak pierś Memnona!
Żeby też jedna! — Ha... to mię przestrasza.       540
Kościuszko przeczuł was krzycząc: skończona!
Z krzyża swojego krzyknął tak — a wasza
Pierś to pojęła, z tą myślą umiera.
Chociaż mi serce pęka — śmiech mię zbiera.


LXIX.

Co będzie z wami — prosto wam nie powiem,       545
Nie jestem jako wieszcz wszystko wiedzący.
Krwią do was piłem, moim duchem, zdrowiem;
A teraz ciskam serce, puhar lśniący,
Słyszycie? Pękło. — Teraz mi węzgłowiem
Jedno kobiéce serce; jestem śpiący;       550
Omdlały jestem, ogniem owionięty,
Piekielne rzeczy rzucający, święty.


LXX.

Niech się komedya gra — Może mi przyjdzie
Grać inną: wtenczas was wszystkich przerażę.
Ległem jak czarny Sfinx przy piramidzie       555
Z grobów ojczystych — patrzą blade twarze —
Może wieszcz, zechcę jeszcze w jasnowidzie,
Rzec co ciemnego? Może wam pokażę
Pełne piorunów usta, piersi, trzewa: —
Może zamilknę jak lew co poziewa       560


LXXI.

Patrząc na małość zielonego węża,
I zasnę — zasnę — ha! — lecz przebudzenie? —
Niech los i serca szaleństwo zwycięża!
Z mózgu mojego mieliście jedzenie,
Lecz serce moje się jak łuk wypręża,       565
Zrzuca was głodne sępów pokolenie.
Ugolin odbył piekło... Ognia fale!
Wyrwijcie resztę sępom — Precz Szakale


LXXII.

Kto inny teraz jest nademna, nie wy
Na których patrzał ja, Akteon blady.       570
Między ciemnemi położę się drzewy
Słowiki będą moimi sąsiady,
Xiężyc jako mój srebrny Anioł lewy,
Ona jak złoty mój duch, dobréj rady,
Odgoni czarne Cherubinów stada,       575
Mówiąc do nieszczęść tak — jak Anioł gada.


LXXIII.

Przez litość tylko nademną siostrzaną,
Przez błękit tylko swojéj własnéj duszy,
Przez gwiazdę swego losu obłąkaną,
Przez moc co serca wskrzesza albo kruszy;       580
Przez to że hymny we mnie zmartwychwstaną,
Jeżeli ona mnie jak harfę ruszy:
Będę zbawiony! dumny, bezpokutny. —
Ale to wszystko sen — i może smutny!


LXXIV.

Na Boga! Muzo! Trochę śmiechu! Tyle,       585
Ile potrzeba dla zabawy gminu.
Gdy serce moje z pod zasłon odchylę,
Widzę że nie jest jak słońce z bursztynu;
A jednak miało kiedyś światła chwile,
Dawnéj miłości winne, temu winu       590
Które upaja na śmierć, potém wskrzesza. —
O! chcę miłości uczyć! Gdzie jest rzesza? —


LXXV.

Odbiegła — Skarży się na moją ciemność.
Poeto fiat lux zacięcie krzyczą.
I we mnie dziwną znaleźli wzajemność,       595
Życzę, aby to było, czego życzą;
Tygodnik jakąś wynalazł odjemność
We mnie; lecz niech się dobrze wtajemniczą,
A ujrzą żem jest coś — jak Grecki Antyk,
Lecz Pantheista trochę, i Romantyk.       600


LXXVI.

A teraz prosto i bez epizodów
Śpiewam, jak prawy wieszcz, nie jak amator;
Bo mój bohatér ma jechać do lodów
Sybirskich i do Chin i pod Equator,
Do innych nagich i dzikich Narodów,       605
Aż mu na grobie wyrżną: sta viator.
Wtenczas ratunku już ze śmiercią nie ma;
Zatrzyma się czytelnik i poema.


LXXVII.

Lecz nim nastąpi to — cudne mam rzeczy
W tece! cudowna awantur girlanda!       610
Rycerz mój rąbie, zabija, kaléczy,
Na kształt Hektora, Ajaxa, Orlanda;
Przybywa zamkom w porę do odsieczy,
Pisze kronikę wierszem, jak Wiganda,
O awanturach własnych; geografiją       615
Po któréj ludzie do Kamczatki trafią.


LXXVIII.

Na starość także napisał: Pomysły
Do Dziejów które się dziać kiedyś mogą.
Z czego korzystał dzisiaj jeden ścisły
Krakowczyk, książkę wydawszy nie drogą.       620
Xiążka ma polską duszę, a na zmysły
Działa jak Niemiec; mnie zaś szarpie srogo,
Bije po ręku jak rektorska linja —
Jeśliś ciekawy patrz: Roździał: Opinja.


LXXIX.

O! autorowie z nudy! O! Fenixy!       625
Powstali z trupów, z prochów własnych, z łóżek!
O! polityczne moje nowe Ixy!...
Upadam wszystkim pokornie do nóżek:
Lecz życzę aby nas dzieliły Styxy:
A teraz z waszych korzystam przestróżek,       630
I już nie Ody piszę ani Hymny,
Ale poemat ten — nadzwyczaj zimny.


LXXX.

Bohatér w dębie zamknięty, z młodziutką
Panną, a jednak stoi o pięć kroków,
Jeśli co mówi? Mówi bardzo krótko. —       635
Nie spuszczam żadnych na scenę obłoków...
Bo ani z wód kokietką. z nezabudką
Rozmawia czyściéj lilja, pani stoków,
Gdy je wiatr zdrajca ku sobie pokłoni:
Jako tych dwoje — których ja mam w dłoni       640


LXXXI.

I mógłbym... Mógłbym, lecz nie chcę... A może
Nie mogę, nie mam dosyć serca, żaru.
Pruchno świecące xiężycowo w korze
Zda mi się pełne widm, pokus i gwaru...
Pełne... Zatrzymaj mię potężny Boże!       645
Bo gotów jestem dla lepszego czaru
Rzucić na serce mego czytelnika
Trochę awantur własnych z pod równika.


LXXXII.

Lecz nie... Sybirski będę... lodowaty,
Dla tego wchodzę w styl nowych poetów. —       650
Słyszycie jak się krzą odludne kwiaty?
Słyszycie głuchy łomot oczeretów?
Ktoś jedzie — spiesznie mu pewno za katy!
Odtętnia głucho echo jarych grzbietów...
Wiele być musi jadących rycerzy       655
Kiedy przed niemi takie echo bieży.


LXXXIII.

Na pozłoconym kurzawy tumanie
Która do dębu ze słońcem się wkradła,
Naprzód Xiądz jakiś wleciał niespodzianie,
Za Xiędzem jakaś złota mara wpadła.       660
Xiądz był w habicie, a mara w żupanie,
W szerokich bardzo szarawarach z radła,
Na których złota leżała kurzawa —
Słowem: Xiądz Marek to był i Pan Sawa.


LXXXIV.

Ku nim więc moja Nimfa srebrnéj cery       665
Pobiegła skocznie i całując w ręce,
Oddała Xiędzu Markowi papiery
Schowane bardzo tajemnie w sukience;
Potém zaczęła śpiew o sobie szczery —
Słów jéj nie kładnę wszystkich bo przekręcę,       670
Albo bym musiał kłaść po kropkach kropki,
Bowiem ta Nimfa mówiła jak chłopki.


LXXXV.

Z płaczem mówiła: jak w dębową szafę
Wlazła przed wrogów okrutnych pogonią,
Jakie tam miało być z niéj auto-da-fe,       675
Jak nie pamiętał nikt i nie dbał o nią. —
(O! horor! trzeci rym jest na żyrafę!
Muzy żałośne łzy nademną ronią,
Bo Muzy wiedzą jakie do łez prawo
Ma wieszcz piszący poemat oktawą.)       680


LXXXVI.

Mówiła, jak dwa gołębie siostrzane
Przyprowadziły ze stepów obrońcę...
Mówiąc płakała — na usta różane
Kapiąc padało kropelkami słońce...
Pan Zbigniew patrzał zaś w stronę, na ścianę,       685
Xiądz w ziemię, Sawa łamał ostróg końce.
Widząc, że sądzić są gotowi krzywo,
Rycerz do xiędza rzekł dumnie i żywo:


LXXXVII.

„Jestem Beniowski, jechałem do Baru
Abym ojczyźnie mojéj służył szablą       690
I całą duszą. Z bliskiego mię jaru
Te dwa gołębie sztuką prawie djablą
Przywiodły tutaj. Znajdziesz śród czaharu
Dwa trupy, które Pluton swoją grablą
Weźmie, i w ogień piekielny zagrabi.       695
Więcéj mu takich dam, na honor Hrabi!


LXXXVIII.

„Z Węgier albowiem moje rodowody
Prowadzę i mam hrabiowskie tytuły,
Ale że jestem bez grosza i młody
Nie wiele sobie ważę te bibuły       700
I pergaminy; lecz chcę iść w zawody
Z przodkami, jako człek na sławę czuły,
I mocno hańbę ojczyzny czujący;
Nie doświadczony jeszcze — lecz gorący“. —


LXXXIX.

Gdy tak przemówił, Xiądz Marek otworzył       705
Ramiona i jął ściskać postać giętką;
„Ja znałem twego ojca; gdyby dożył
Pewnieby twoją chęć pochwalił prędką.
Bogdajbyś późno się w grobie położył
Jasnym, jak człowiek wielki — ani wędką       710
Sprośnych roskoszy tu był ułowiony.
Zlituj się Matko niebieskiéj korony!


XC.

„Oto dziecko te, oddaję w opiekę
Tobie Dziewico czysta, Matko Boża!
Broń rzuconego w tę nieszczęścia rzekę,       715
Która z nas płynie do wieczności morza.
Pozwól! że z niego tę cielesność zwlekę
Która tu krwawi ducha jak obroża,
A zaś mu w duszę ognistą przeléję
Rospacz co wszystko łamie, i nadzieję.       720


XCI.

Biada kto daje ojczyźnie pół duszy,
A drugie tu pół dla szczęścia zachowa;
Oboje w nim Bóg swym piorunem skruszy,
I padnie kiedyś w popiół taka głowa!
Żadną łzą taki Boga nie poruszy,       725
W modlitwie nigdy już nie znajdzie słowa
Które by kiedyś jego Bóg rozumiał,
I będzie jak ten dąb umarły szumiał.


XCII.

„Będzie miał w sercu władzę odpychania
Ludzi — a węże się doń zbiegać będą.       730
Utyje kiedyś na chlebie wygnania,
I nieszczęśliwe dzieci go obsiędą
Krzycząc: Ojczyznę nam daj lub do spania
Grobowiec sławny — ale nie posiędą
Grobu ni sławy. — I to jest przekleństwo       735
Które ja rzucam na nich! — ich rodzeństwo!


XCIII.

„I niechaj będzie jakoby stoletnie...
Lecz nie... O! Boże! nie słuchaj Jehowa.“
Tu zamilkł; oczy mu błyszczały świetnie
I piękném srebrem uwieńczona głowa       740
Pośród głów młodych błyszczała szlachetnie
Jak xiężyc kiedy się nad rankiem chowa
Za morze, albo za Egejskie skały;
Nadzwyczaj wtenczas smutny, wielki, biały...


XCIV.

I mój rym także, po téj parafrazie       745
Kazania, także za skały zachodzi.
Porozciągawszy tęcze na obrazie,
Pokołysawszy nakształt dobréj łodzi,
Idzie spać. — Wyraz został przy wyrazie,
Nie wiem czego chce? i czego dowodzi?       750
Jako fajerwerk z gwiazd kilku tysięcy
Chciałem aby się spalił — i nic więcéj.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.