Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXXVI.

A teraz prosto i bez epizodów
Śpiewam, jak prawy wieszcz, nie jak amator;
Bo mój bohatér ma jechać do lodów
Sybirskich i do Chin i pod Equator,
Do innych nagich i dzikich Narodów,       605
Aż mu na grobie wyrżną: sta viator.
Wtenczas ratunku już ze śmiercią nie ma;
Zatrzyma się czytelnik i poema.


LXXVII.

Lecz nim nastąpi to — cudne mam rzeczy
W tece! cudowna awantur girlanda!       610
Rycerz mój rąbie, zabija, kaléczy,
Na kształt Hektora, Ajaxa, Orlanda;
Przybywa zamkom w porę do odsieczy,
Pisze kronikę wierszem, jak Wiganda,
O awanturach własnych; geografiją       615
Po któréj ludzie do Kamczatki trafią.


LXXVIII.

Na starość także napisał: Pomysły
Do Dziejów które się dziać kiedyś mogą.
Z czego korzystał dzisiaj jeden ścisły
Krakowczyk, książkę wydawszy nie drogą.       620
Xiążka ma polską duszę, a na zmysły
Działa jak Niemiec; mnie zaś szarpie srogo,
Bije po ręku jak rektorska linja —
Jeśliś ciekawy patrz: Roździał: Opinja.


LXXIX.

O! autorowie z nudy! O! Fenixy!       625
Powstali z trupów, z prochów własnych, z łóżek!
O! polityczne moje nowe Ixy!...
Upadam wszystkim pokornie do nóżek:
Lecz życzę aby nas dzieliły Styxy:
A teraz z waszych korzystam przestróżek,       630
I już nie Ody piszę ani Hymny,
Ale poemat ten — nadzwyczaj zimny.