Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XLIV.

On wie, On widział, nad jakimi chmury       345
Stawałem bez łez i pieśni, z myślami
Aniołów w przepaść lecących — te chóry
On słyszał, gdyśmy byli z Bogiem sami.
Nie zwiodły Go te królewskie purpury,
W które ja się tu, jak przed sztyletami       350
Cezar, obwijam, gdy mię w serce rażą,
Ażeby umrzeć z niewidzianą twarzą.


XLV.

Bóg sam wié tylko, jak mi było trudno
Do tego życia co mi dał przywyknąć;
Iść co dnia drogą rospaczy odludną,       355
Co dnia uczucia rozrzucać, czuć, niknąć;
Co dnia krainę mar rzuciwszy cudną,
Powracać między gady i nie syknąć;
Co dnia myśl jedną rospaczy zaczynać;
Tą myślą modlić się — i nie przeklinać;       360


XLVI.

On! i pustyni gwiazdy lazurowe,
I zachodzące nad morzami słońce,
I jedno serce ludzkie. — Lecz to nowe
Głosy dla mojéj lutni — te cierpiące:
Milcz serce! Albo się strzaskaj echowe       365
Narzędzie pieśni, bolu, wiecznie drżące
I obłąkane, niezaspokojone! —
Uderzam ciebie w złości — Milcz szalone! —


XLVII.

O czém że ja mówiłem?... Ha... W tym jarze
Dwóch zarąbanych leżało Moskali,       370
Którym Pan Zbigniew patrzał w blade twarze;
Wtém ujrzał że się cierń zajęty pali,
Że się już ogień wiesza na konarze
Suchego dębu: a więc cięciem stali
Odrąbał gałąź, ta zaś odrąbana,       375
Jak płomień zdjęty przez burzę z Wulkana,