Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XL.

Pocieszająca myśl! — lecz nie dla Cara
Który wolałby może z tego względu
Większą bezpieczność. Jedna więc ofiara       315
Polskiego miecza, młodego zapędu,
Poszła ad umbra: i tam niech się stara
Szczęśliwszą być niż tu — gdzie tyle błędu,
Zawodów, głupstwa, nieszczęścia, przesytów,
Bankructw, poezyi głupich, jezuitów,       320


XLI.

Heglów Poznańskich, Krakowskich purystów,
Paryskich kronikarzy, historyków,
Prezydentów gmin, franko-romansistów,
Kozako-powieściarzy i krytyków,
Którzy poklaski im zamiast poświstów       325
Dają — od czego ja aż do równików
Biegłem unosząc zadziwione słuchy:
I byłbym został tam — gdyby nie muchy,


XLII.

Nie krokodyle, nie hipopotamy,
Nie muł tworzący na Nilu oftalmje,       330
Nie dżuma, nie tęsknota, nie te bramy
Na które patrząc że zamknięte, żal mię
Brał, że tak naszych żon nie zamykamy
W jednym haremie jak w Armidy palmie —
Ta strofa poszła krzywo, bo ze wschodu       335
Wygonił mię brak awantur i lodu;


XLIII.

Za to w ojczyźnie Danta, to oboje
Znalazłem. Lecz to rzecz jest tajemnicza.
O to bynajmniéj nie dbam i nie stoję
Aby wiedziano czy moja dziewicza       340
Muza kochała się realnie. Roję,
Śnię, tworzę; harfy używam lub bicza,
I to jest moja poetyczna droga —
Lecz z mego życia poemat — dla Boga.