Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXXXIV.

Ku nim więc moja Nimfa srebrnéj cery       665
Pobiegła skocznie i całując w ręce,
Oddała Xiędzu Markowi papiery
Schowane bardzo tajemnie w sukience;
Potém zaczęła śpiew o sobie szczery —
Słów jéj nie kładnę wszystkich bo przekręcę,       670
Albo bym musiał kłaść po kropkach kropki,
Bowiem ta Nimfa mówiła jak chłopki.


LXXXV.

Z płaczem mówiła: jak w dębową szafę
Wlazła przed wrogów okrutnych pogonią,
Jakie tam miało być z niéj auto-da-fe,       675
Jak nie pamiętał nikt i nie dbał o nią. —
(O! horor! trzeci rym jest na żyrafę!
Muzy żałośne łzy nademną ronią,
Bo Muzy wiedzą jakie do łez prawo
Ma wieszcz piszący poemat oktawą.)       680


LXXXVI.

Mówiła, jak dwa gołębie siostrzane
Przyprowadziły ze stepów obrońcę...
Mówiąc płakała — na usta różane
Kapiąc padało kropelkami słońce...
Pan Zbigniew patrzał zaś w stronę, na ścianę,       685
Xiądz w ziemię, Sawa łamał ostróg końce.
Widząc, że sądzić są gotowi krzywo,
Rycerz do xiędza rzekł dumnie i żywo:


LXXXVII.

„Jestem Beniowski, jechałem do Baru
Abym ojczyźnie mojéj służył szablą       690
I całą duszą. Z bliskiego mię jaru
Te dwa gołębie sztuką prawie djablą
Przywiodły tutaj. Znajdziesz śród czaharu
Dwa trupy, które Pluton swoją grablą
Weźmie, i w ogień piekielny zagrabi.       695
Więcéj mu takich dam, na honor Hrabi!