Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IV.

Szkoda że z takiéj dyssekcyi wynika       25
Jakaś szkodliwa materjalność, sucha; —
Eureka! nasz Pan Grabowski wykrzyka,
A Tygodnik go Petersburski słucha:
„Oryginalny wieszcz do Tygodnika
Napisał nowy wierszyk pełny ducha,       30
Który zapewnia mu wieniec osobny,
Wiersz, do niczego przed tém nie podobny!“


V.

Widać że po tym deszczu w Polsce krwawym
Nowi poeci rodzą się jak grzyby.
Szkoda! że każdy jest nadzwyczaj łzawym!       35
I w oknie duszy ma zielone szyby!...
Każdy ma język swój, co jest kulawym.
Szkoda że wszyscy są okuci w dyby,
A kiedy straszną opisują burzę
To chmura piorun zostawia w cenzurze.       40


VI.

Z czego korzystam ja — i dwie już dramy
Piorunem bardzo skończyłem wygodnie;
Dlatego w raju mam zamknięte bramy,
I żadnéj duszy, myślą nie zapłodnię...
Cóżkolwiek ma być — wszyscy umieramy!       45
A czy nad grobem gwiazdy, czy pochodnie,
Czy laur, czy chwasty, czy łza? Dobre i to! —
Wlazłem jak w błoto w tę myśl pospolitą.


VII.

Był czas żem lękał się pospolitości
Jako święconéj duch się lęka wody;       50
Lecz teraz często schodzę z wysokości,
Dla własnéj sławy, pokoju, wygody;
Krytykom jak psom rzucam kilka kości,
Gryzą, lecz przyjdzie czas że te Herody
Przez których teraz moje dzieci giną,       55
Będę gdzieś w piekle gryzł jak Ugolino.