Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LX.

Na skrzyżowanych rękach białe ptaszki
Sięgały jéj ust dziobki różanemi;
W oczach błękitnych przestrach wziął na ważki,       475
I dwie perłowych łez zrobił równymi;
Spadały obie. Szkła czeskie i blaszki
Wydawały się gwiazdami złotemi,
I z włosów dziwne rzucały promienie;
Bielutką miała twarz — z tęczy odzienie.       480


LXI.

Gdy wszedł do dębu rycerz, cała trwożna
Spłonęła, twarz jéj spłonęła i szyja:
Wstyd pokazała w sobie nie ostrożna,
I ten rumieniec co w skażonych mija. —
Widzę że daléj już pisać nie można,       485
Bo opisowość poetę zabija;
I Pegaz się mój Homeryczny zdębi.
Stwórzcie więc myślą, panią dwóch gołębi;


LXII.

I niechaj się wam roją rzeczy cudne,
O czarodziéjskim Rusałek kościele;       490
Gdy w koło jary dzikie i odludne,
I ogryzione przez wilków piszczele,
I trupy czarną krwią zastygłą brudne,
I innych czarnych okropności wiele —
A w głębi dębu, gwar innego świata,       495
Szum liści, pruchno się w gwiazdy rozlata;


LXIII.

Beniowski z ładną panienką. — Dziewico!
Która te wiersze czytasz, czytaj daléj.
Miłoście moje jako próchna świécą,
Lecz nigdy się krew w marach nie zapali;       500
Ledwo ustami płomienia zachwycą,
Wnet je strach xiędza, albo los oddali,
Rozerwie ręce, strwoży niewymownie,
I dalszą miłość prowadzą — listownie.