Wielkie nadzieje/Tom II/Rozdział XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Wielkie nadzieje
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Antoni Mazanowski
Tytuł orygin. Great Expectations
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

po odejściu parowca, choć wszyscy wiedzieli, że to stracony trud.
Wreszcie odpłynęliśmy i brzegiem udaliśmy się do szynku, w którym nocowaliśmy; przyjęto nas obecnie ze zdziwieniem. Tu mogłem trochę ulżyć Magwiczowi, który odniósł głęboką ranę w głowę i silny cios w piersi.
Opowiedział mi, że według wszelkiego prawdopodobieństwa dostał się pod parowiec i wypływając uderzył się o spód jego w głowę. Pierś przygniótł mu prawdopodobnie brzeg czółna; ból był tak silny, że ciężko dyszał. Dodał, że nie wie, jak postąpiłby z podłym Kompensonem, ale że w chwili gdy zerwał mu płaszcz, ten ze strachu szarpnął się, zatoczył i obaj wypadli z czółna; nagłe przewrócenie się jego i usiłowania sternika, by go zatrzymać, wywróciło łódkę. Następnie szeptem oznajmił mi, że obaj poszli na dno, silnie ściskając się w objęciach, że pod wodą nastąpiła straszna walka, że on zdołał się wyswobodzić i wypłynąć na wierzch.
Nie mam przyczyny wątpić o prawdziwości jego słów, tem bardziej, że urzędnik, Stojący przy sterze, potwierdził jego słowa.
Prosiłem urzędnika o pozwolenie zmienienia mokrego ubrania Magwicza na to, jakie znalazłem w szynku; chętnie przystał na to, ale zaznaczył, że musi zabrać wszystko, co było przy aresztancie. W ten sposób, portfel, który był niegdyś w moich rękach, przeszedł obecnie do rąk jego. Potem pozwolił mi odprowadzić Magwicza do Londynu, towarzyszom moim zakazał tego.
Dżek otrzymał wskazówki, gdzie utonął Kompenson i obiecał poszukać jego ciała tam, gdzie najpewniej wyrzuci je woda. Wiadomość, że nieszczęśliwy miał pończochy, widocznie wzmocniła w Dżeku pragnienie odszukania topielca. Widać trzeba było z tuzina topielców, by ubrać go całkowicie, stąd też ubranie jego było tak dziwaczne.
Pozostaliśmy w karczmie, aż do przypływu, wtedy wzięto Magwicza na ręce i zniesiono do czółna. Herbert i Startop musieli iść pieszo do Londynu. Rozstanie nasze było bardzo bolesne; siadając do łódki u wezgłowia Magwicza czułem, że odtąd jest to moje miejsce, póki żyć będzie.
Zupełnie znikł już wstręt do niego. W nieszczęśliwem, powalonem stworzeniu, trzymającem mnie za rękę, widziałem tylko człowieka, pragnącego dać mi szczęście; człowieka, w którym uczucie wdzięczności i przywiązania do mnie nie osłabło skutkiem upływu lat. Widziałem w nim człowieka, który postąpił względem mnie znacznie uczciwiej, niż ja względem Józefa.
Oddech jego stawał się coraz cięższym w miarę zbliżania się nocy, nieraz jęczał z bólu. Starałem się go uspokoić, wkładając mu pod głowę jedyną rękę, którą władałem. W duszy cieszyłem się prawie, że jest tak ciężko rannym — śmierć dla niego była najlepszem wyjściem. Nie wątpiłem, że znajdą się ludzie, którzy nie będą się wahali i poznają go. Nie mogłem mieć nadziei, aby sąd mógł oszczędzić człowieka, jak najgorzej przedstawionego w śledztwie głównem, który potem uciekł z więzienia; skazany na zesłanie, samowolnie wrócił do ojczyzny i przyczynił się do śmierci człowieka, który go wykrył.
Patrzyłem na zachodzące słońce, na uciekającą odi nas rzekę i zdawało mi się, że wraz z niemi uchodzą wszystkie nadzieje; starałem się wyrazić mu głębokie współczucie, że spotkało go tak wielkie nieszczęście z powodu mnie.
— Drogi chłopcze — odrzekł — zupełnie nie liczę na los. Widziałem swego chłopca, dżentelmenem zaś może być i beze mnie.
„Nie“ — myślałem o tem, siedząc obok niego. „Nie“. Nie mówiąc o własnem przekonaniu, zrozumiałem obecnie wzmianki Uemnika. Przewidywałem, że majątek jego, jako przestępcy, skonfiskują na rzecz państwa.
— Posłuchaj mnie, mój drogi. Teraz lepiej, aby dżentelmen zupełnie ze mną nie przestawał. Przychodź tylko czasami z Uemnikiem popatrzyć na mnie, a gdy będą mnie sądzili po raz ostatni, siądź tak, abym cię widział, nic mi więcej nie potrzeba.
— Ani na chwilę nie odejdę od was, jeśli mi tylko dozwolą. Daj Boże, abym okazał się tak wiernym względem was, jak wy byliście dla mnie.
Poczułem, że ręka jego, trzymająca moją, zadrżała; obrócił się w drugą stronę i usłyszałem znany mi dźwięk w jego gardle, ale i ten był delikatniejszy, jak wogóle wszystko w nim. Dobrze, że przemówił o tej kwestyi, bo naprowadził mnie na myśl, że starannie trzeba ukrywać przed nim, że nie udało mu się wykonać ukochanego planu, wzbogacenia mnie.






Rozdział XXVI.

Na drugi dzień Magwicza postawiono przed sądem śledczym; zaraz wsadzonoby go do więzienia i zaczęto sądzić, gdyby nie trzeba było koniecznie posłać po starego nadzorcę, służącego niegdyś na pontonie, z którego uciekł Magwicz, dla sprawdzenia tożsamości. Nikt o tem nie wątpił, ale Kompenson, obecnie martwy, unosił się z falami Tamizy, a nikogo innego któryby mógł to poświadczyć, nie było w Londynie. Po przybyciu do miasta natychmiast w nocy udałem się do Dżaggersa do domu i prosiłem, by podjął się obrony tej sprawy. Nie miał jednak najmniejszej nadziei ocalenia Magwicza i wprost oznajmił, że sprawę zakończą w pięć minut, skoro tylko zjawi się świadek i że żadna ziemska moc nie może zmienić sprawy na naszą korzyść.
Wyznałem Dżaggersowi swój zamiar nie wyjawienia Magwiczowi straty majątku. Pan Dżaggers bardzo ostro upomniał mnie, że wypuściłem z rąk pieniądze i twierdził, że powinniśmy się starać choć część uratować. Nie krył jednakże, iż choć bywają wypadki, że nie konfiskuje się majątku, nasza sprawa nie należy do tego rodzaju. Bardzo dobrze to rozumiałem, nie byłem z podsądnym związany, ani węzłami rodzinnymi, ani żadnymi innymi, ani nie napisał nawet żadnego dokumentu przekazującego mi majątek do chwili schwytania, teraz zaś było już zapóźno na rozporządzenie. Nie miałem żadnego prawa do jego bogactw i stanowczo zdecydowałem nie męczyć się próżnemi staraniami.
Możliwe, że donosiciel miał nadzieję otrzymać nagrodę ze skonfiskowanego majątku Magwicza i miał w tym celu doskonałe sprawozdanie z jego stanu majątkowego. Ciało jego wyłowiono o parę mil od miejsca, w którem utonął, do tego stopnia zniekształcone, że można go było poznać tylko po tem co miał w kieszeniach. Między zapiskami znalezionymi w portfelu była jedna z dokładnym opisem majątku Magwicza. Sprawozdanie to zgadzano się z danym Dżaggersowi przez Magwicza opisem majątku, który, jak sądził, otrzymam po nim. Nie wątpił, że przy pomocy pana Dżaggersa łatwo odbiorę majątek.
Po trzydniowej zwłoce przybył świadek z pontonu i wszystko od razu skończono. Magwicza wsadzono do więzienia, sprawę zaś odroczono do przyszłej sesyi, mającej nastąpić za miesiąc.
W tej przykrej epoce mego życia, pewnego razu wieczorem Herbert wrócił do domu ponury i zmartwiony.
— Drogi Hendlu, boję się, że wkrótce będę cię musiał pożegnać.
Klarriker zawiadomił mnie już o tem, to też nie zdziwiłem się tak, jak się spodziewał.
— Ominęlibyśmy dogodną sposobność, jeślibym odłożył swą podróż do Kairu i dlatego obawiam się, że będę cię musiał opuścić i to w chwili, kiedy ci najwięcej mnie potrzeba.
— Zawsze mi będziesz potrzebnym, ponieważ nigdy nie przestanę cię kochać, ale nie widzę, bym teraz bardziej cię potrzebował, niż kiedykolwiek.
— Będzie ci tak nudno samemu?
— Nie mam czasu na myśli o nudach. Wiesz, że o ile tylko mogę, siedzę u niego i jeślibym mógł, cały dzień spędzałbym w więzieniu. Gdy jestem w domu myśli moje tylko nim zajęte.
Straszne położenie Magwicza tak było nieznośnem dla nas, że nie mogliśmy wprost mówić o niem.
— Przyjacielu, muszę cię zaniepokoić pytaniem, ale usprawiedliwia mnie blizkość naszej rozłąki. Czyś pomyślał o swej przyszłości?
— Nie, bałem się myśleć o tem.
— Nie możesz jednak uniknąć przyszłości. Chciałbym, byś zastanowił się wraz ze mną, co będziesz robił.
— Dobrze.
— W nowej filii naszego domu, potrzeba...
Widziałem, że z delikatności unika rzeczywistej nazwy i dlatego poddałem: „pomocnika“.
— Pomocnika. Mam nadzieję, że ten, ktoby objął tę posadę z pomocą swego przyjaciela, mógłby stać się z czasem wspólnikiem. Jednem słowem, Hendlu, czy chciałbyś przyłączyć się do nas?
Było coś ujmującego i czarującego w sposobie, z jakim wymówił „Hendlu“, jakby przygotowując do poważnej rozmowy, ale nagle zmienił ton i wyciągnąwszy rękę, kończył przemowę, jakby jaki uczeń przed profesorem.
— Mówiliśmy o tem często z Klarą i wprost prosiła mię ze łzami w oczach, abym ci powiedział, że jeśli będziesz z nami mieszkał, po naszym ślubie, usilnie będzie się starała uczynić cię szczęśliwym. Prosiła też, aby cię zapewnić, że przyjaciel jej męża jest i jej przyjacielem. Jakbyśmy to mogli żyć razem szczęśliwie Hendlu.
Podziękowałem i prosiłem, by podziękował Klarze, ale nie mogłem na razie przyjąć stanowczo jego miłej propozycyi. Bo po pierwsze zbyt byłem zajęty innemi myślami, aby poważnie się nad tem zastanowić; po drugie... tak, po drugie, jakiś smutny zamiar zaczynał budzić się w mej duszy, do którego powrócę przy końcu opowiadania.
— Ale, jeślibyś Herbercie mógł bez szkody dla waszego przedsiębiorstwa pozostawić tę kwestyę nierozstrzygniętą przez...
— Jak długo chcesz, przez pół roku, rok!
— Nie, nie na tak długo. Przez dwa lub trzy miesiące.
Herbert był zachwycony i rzekł, że obecnie może mi już odkryć, iż według wszelkiego prawdopodobieństwa wyjedzie w końcu tygodnia.
— A Klara? — spytałem.
— Biedna moja dusza. Póki ojciec żyje, nie porzuci go, ale to niedługo potrwa. Pani Wimpel mówiła mi w tajemnicy, że już nie na żarty umiera.
— Aby nie być nieludzkim, trzeba przyznać, że nie może nic lepszego zrobić, jak zejść z tego świata.
— Obawiam się, że tak. Potem przyjadę i wezmę ślub z ukochaną Klarą. Nie zapominaj, drogi Hendlu, że moja ślicznotka nie ma rodziny, nigdy nie zaglądała do spisów szlachty i nie ma pojęcia o tem, czem był jej dziadek. To prawdziwe szczęście dla mnie.
W sobotę tego tygodnia rozstałem się z Herbertem. Odjechał dyliżansem, do jednego z portów. Mimo przykrego rozstania się ze mną, był pełen najpiękniejszych nadziei. Zaszedłszy do pierwszej cukierni po drodze napisałem parę słów do Klary, zawiadamiając ją o odjeździe Herberta, potem wróciłem do domu, o ile tak można było nazwać me mieszkanie, ponieważ już więcej domu nie miałem.
Na schodach spotkałem Uemnika. Był u mnie i wracał, nie zastawszy mnie. Ani razu nie widziałem się z nim na osobności po nieudałej naszej ucieczce. Przyszedł obecnie nie w sprawie urzędowej lecz prywatnej, aby wyjaśnić mi niepowodzenie.
— Nieboszczyk Kompenson — zaczął Uemnik — stał się powodem wszystkich zawikłań; od jego to ludzi, którzy wpadli w ręce sądu, dowiedziałem się o tem, o czem panu doniosłem. Bacznie przysłuchiwałem się wszystkiemu, choć udawałem, że nic nie słyszę. Wreszcie dowiedziałem się, że opuścił miasto i przypuszczałem, że to najlepsza pora do działania. Teraz widzę, że był to podstęp z jego strony. Widcznie, jako sprytny człowiek, oszukiwał zawsze swych ludzi. Sądzę, że pan mnie za to nie obwinia? Niech mi pan wierzy, że z całej duszy starałem się wam dopomódz.
— Jestem pewien tego i dziękuję serdecznie za życzliwość i współczucie, jakie mi pan okazuje.
— Pan dziękuje. To przykra sprawa. Zapewniam pana, że dawno mnie nikt tak nie podszedł. Główna rzecz, co mnie najwięcej dręczy, — to strata takiego wielkiego ruchomego majątku. To bieda!
— Ja zaś niepokoję się tylko o właściciela majątku.
— Oczywiście, oczywiście, niema co mówić, musi być panu bardzo przykro. Ja sam dałbym pięciofuntowy bilet, byleby go uwolnili. Ale niech pan uważa, o co chodzi. Nieboszczyk Kompenson wiedział o jego powrocie do Anglii i postanowił za wszelką cenę go chwycić. W tych warunkach, zdaje mi się, nie można go było ocalić. Podczas gdy majątek bardzo łatwo było ocalić. Widzi pan zatem, jaka różnica między właścicielem a majątkiem.
Prosiłem Uemnika, by wstąpił do mnie i pokrzepił się przed powrotem do Uolwortu szklaneczką grogu. Zgodził się. Popijając grog, nagle ni stąd ni zowąd i z jakąś niepewnością rzekł:


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Antoni Mazanowski.