[11]PORANEK LETNI.
Znikły widma z północnych zesłane obłoków,
A jak miła nadzieja śród nieszczęścia mroków;
Tak nieśmiało krainie, dnia zwiastunka cicha,
Z pod żałobnéj zasłony, zorza się uśmiécha.
Już głuche wsi od słodkiéj snu ujęte mocy
Mdłemi blaski gasnąca żegna lampa nocy;
Toną w koło niej gwiazdy. Ach! tak nikną właśnie,
Kiedy piękna dziewica w lat zaranku gaśnie,
[12]
Tak w około niéj nikną przed kochanka okiem
Tysiące uciech szczęścia błyszczących urokiem.
Budząc wietrzyk poranny zdrzémane dąbrowy
Szumem stłumia potoku turkot jednakowy,
A z fali bielejących w dolinie tumanów
Sędziwe skronie starych wznoszą się kurhanów;
Wasze w nich leżą szczątki o dawni rycerze!
Tu niegdyś w kurzu chmurach błyskały pańcerze;
I na błoniach, po których rozsypie poranek
Lękliwe owce, tkliwych odgłosy multanek,
Staczali straszne walki wojownicy biegli,
Zapomniani od kraju, za który polegli.
Dziwne o nich podanie lud przesądny mami.
Na szczytach uświęconych tych mogił wiekami,
Gdzie niegdzie drzewa smutne wydają się w mrokach,
Jak mary przy rycerzów czuwające zwłokach.
[13]
Miłośnik nocy, pustej mieszkaniec kaplicy,
Gwiżdże ptak w oniemiałym wierzchołku dzwonnicy;
To zeschłe drzew umarłych obciążając sęki
Wsyła trwogę do serca grobowemi jęki;
To do samotnéj w polu tyki gdy pośpiesza,
Ciche powietrze smutnym piór szelestem miesza.
Swita. Skryj się złowrogi śpiéwaku ciemnoty;
Blask cię razi jak czarną duszę widok cnoty.
Zwlekła noc ciemną szatę, mgła w powietrzu ginie;
Dalsze tylko przedmioty, jak w marzeń krainie
Niepewnemi kształtami maluią się w brzasku.
Ach słyszę już, gdzie jodła czernieje śród lasku,
[14]
Jak skryty w jéj konarach przed ciekawém okiem,
Trwożnie budząc uśpione echa nad potokiem,
Słowik się ozwał, ucichł, znów tkliwie zanócił,
Rozczulił, oczarował, zamilkł i zasmucił.
Znów głośne słodkich piosnek spadki się roznoszą;
Nagle ucho i duszę napełnił roskoszą:
I już Bogu poranne hymny gaju śpiewa;
Wnet naśladowczém ptastwem ozwały się drzewa.
Słowiku! twoich tylko żalów słuchać lubię;
Pamięć własnych natychmiast w zachwyceniu gubię.
Trackiéjli ty biesiady kwilisz smutną wzmiankę,
Lubą-li śród wesela chcesz pieścić kochankę
[15]
Ja bez tchu, bez ruszenia utracić się boje
Najmniéjszą tonu zmianę lub westchnienie twoje.
Przejdą piękniéjsze ranki, ścichnie ptak miłosny,
Milczeniu aż do przyszłéj poświęcony wiosny,
Będzie smutny, nieznany, błąkał w głębi gajów,
Lecz przez pamięć miłego śpiewaka tych krajów:
Jodła, której ulubił ocienione łono,
Zgubném ostrzem siekiéry nie będzie dotknioną.
Tak choć ubogi wieszcza solimskiego domek
Uwielbia gość w Ferrarze, pielęgnuje ziomek.
Swiéżością przedporanna oddychając chwila,
Spiące twory smaczniéjszym spoczynkiem zasila;
Nawet sen i na zbójcy twarde zwabia łoże,
Gdzie ani tysiąc przekleństw przywołać go może,
[16]
Ani członki na trudném wymęczone życiu.
Lecz tam i w śnie, jak w czarów podziemném ukryciu,
Mściwe widma, piekielne snują się obrazy
A przestrach z ust okropne wyrywa wyrazy.
Nie! niedozna spoczynku zlany krwią morderca;
Wstań kto spokojnie spałeś, kto z roskoszą serca
Zważasz widok, co grubszych zmysłów nie ułudzi,
Wstać patrzyć jak się piękne przyrodzenie budzi;
Bo już i kur, trzykrotnym okrzykiem na płocie,
Dłonie snem pokrzepione wezwał ku robocie
I pacierz, uroczystém głosniejszy milczeniem,
Porannego pielgrzyma słyszę z uniesieniem.
[17]
Uciekł mrok do jam dzikich, wydra na dno wody,
Do lasu wilk, co krążąc w noc koło zagrody
Cichą trzodę zbojeckim raził błyskiem oka;
A chciwy jaką zdobycz wypatrzyć z wysoka
Wyniosł się bystry sokoł nad olbrzymie góry;
Zmniéjsza się w oczach, zmniéjsza i znikł między chmury.
Ach! równie gór tych widok myśl wynosi moją.
To-li pomniki zmętu pierwotnego stoją?
Czy utwory tych czasów, zatracenia czasów,
Gdy na dnie wód zniknęły szczyty wiéż i lasów,
Kiedy po bezbrzeżnego falach oceanu,
Który pochłonął ziemię nieposłuszną Panu,
Wzgląd nieba, cnotę, życie zniknione na globie
I cały świat łodź wątła unosiła w sobie?
[18]
Ileż te góry sławnych przeżyły iuż grodów!
Ile nowymi ludy zmienionych narodów!
Z prochów by tych miljonów sypane mogiły
Już kilkakroć te góry wzrostem przewyższyły.
Nie wzruszone jak stałość, jak mądrość spokojne,
Ileż razy grożącą żniwóm wichru wojnę
I piorun potężnemi wstrzymały ramiony!
Jak na monarszych głowach jaśnieją korony,
Tak na ich śmiałych czołach złoty promień błyska.
Tuli się noc w ich boków garby i urwiska.
U stop leży jezioro, a w jego kryształy
Takież góry i sklepy niebios pospadały
I objawia się druga w przezroczystéj wodzie
Płonąca jak niewinność jutrzeńka na wschodzie;
A toni, które złoci światło jéj rumiane,
Wiatr nie dotknie; stanęły jak z kruścu odlane.
[19]
O duszo ma! ciosami losu uderzona!
I tych wód nie są zawsze tak spokojne łona;
Nie raz wichry gwałtownie poruszają niemi:
Stały pokój nie mieszka na padole ziemi.
Tam, gdzie da się najwyższość w całéj widzieć chwale,
Poznasz, gdyś godna, szczęście panujące stale...
I tam się złączysz wiecznie z duszą méj kochanki.
Pomnijcież czasem obie, w pogodne poranki,
Na skrzydłach tych powiewów, które chłodzą lato,
Zlecieć na tę dolinę w powaby bogatą,
I w zachwyceniu z samą porównać naturą
Obraz jéj przez me słabe nakréślony pióro.
Pogodnym dniem widnokrąg ubarwił się cały
I wskrzeszone na smugach wdzięki zaigrały.
[20]
Tam śniéżną płeć narcyza wysmukłego widzę,
Tutaj róża, na wiotkiéj chwiejąc się łodydze,
Dotknięta od Zefiru miłośnego tchnienia,
Lśni perłą drzącéj rosy, w kolorach się zmienia;
Powiewem unoszony, jak cząstka obłoku,
Rój komarów rysuje skrzydłem szkło potoku;
Lekkie ważki migają kolorami tęczy;
Ssąca w kwiatach nektary i zrzędzi i brzęczy
Mądra pszczółka o zimie zajęta kłopotem,
Sniéżny łabędź na wodę wolnym spada lotem;
Igra z nią a xiążęcia swego srébrne fale,
Swą ozdobę, swą miłość, kołyszą wspaniale.
To już płynem kąpieli orzeźwiony chłodnym
Rozgania się po gładkiém szkle pędem swobodnym.
[21]
Niedziw, że na ziemianki nadludzkie powaby
Przy całéj samowładcy sile Jowisz słaby,
Śpiesząc na brzeg Eurotu, ku zdradnéj zabawie,
Utaił Pana niebios w łabędzia postawie;
Ta pierś godna Olimpu, oczy i dziś noszą
Promień bóstwa w nim niegdyś tchnącego roskoszą.
Otoż i wschód — Już ogniów mienionych tysiącem
Gra światło na sklepieniu niebios pałającém.
Słońce już, słońce widać! O minuto święta!...
Z uniesieniem swą roskosz witają ptaszęta;
Człowiek tylko, o własnym zapomniawszy bycie,
Trwa tę chwilę niedługą w najsłodszym zachwycie.
[22]
Ach! komu ranna chwila w nikczemnym śnie schodzi:
Niczém téj dobrowolnéj straty nie nagrodzi!
Duszo dnia! królu świateł błyszczących na niebie!
Jak wielkim być ten musi, kto utworzył ciebie,
Kto ci wschodu otwiéra bramę co świtanie
I po górnych błękitów toczy oceanie!
Tyś, wszystkorodną władzą i przymioty twemi,
Obrazem bóstwa, wzorem jest dla panów ziemi:
Zarówno się uśmiéchasz niebotyczéj skale,
Jak do kępy w dolinę rzuconéj niedbale;
Tym promieniem królewskie złocisz lwa kędziory,
Którym stroisz kolibra w najżywsze kolory;
Nietylko twoie światło w roskoszy świątynie
Przez wysokie kryształy do pysznych sal płynie;
[23]
I tam szczupłém okienkiem twój się promień wciska,
Gdzie śmiechóm i nadziei wzbroniono siedliska,
Gdzie w pieczarach wylękłych jęczy od pułwieka
Z martwą ścianą łańcuchem spojon szczątek człeka;
Któremi mury zmiękczył, brak już łez żałobie,
Długi włos, co sam tylko zdolny rość w tym grobie,
I proch ofiar, poległych tu śmiercią niesławną,
Kryją go zamiast szaty co opadła dawno.
Zdręczonego tak wielu nieszczęścia pociski,
Choć ozionął już baldéj śmierci oddech bliski;
Gdy jeszcze na zemdloną dzień wleciał źrenicę,
Promyk jakiéjś nadziei mu wyjaśnił lice.
[24]
Cała natura nowém raduje się życiem.
Czarujący poranku! za twojém przybyciem
Ona, jakby z chaosu świéżo wydobyta,
Co chwila to większemi wdziękami rozkwita.
Jutrzeńka jéj rumieńcem, głos ptaków jéj pieniem,
Wonny zefir oddechem a słońce spójrzeniem.
Tak, smutnéj rozłączeniem kochance, rumieniec
Wdzięk i uśmiéch miłośny powraca młodzieniec.
Uśmiéch jaki na Ewy zabłysnął jagodach,
Gdy z nicości snu w szczęścia budząc się ogrodach,
Z piękniéjszém nad sam Eden zadumieniem w oku,
Poczuła i ujrzała kochanka przy boku.
[25]
Poranna w okolicy trąbka się odzywa;
Odpowiada jéj z zagród trzoda niecierpliwa.
Jest to hasło starego całéj wsi pastucha.
Otoczony młodzieżą co go czci i słucha,
Dumny urzędem niskim, ale wielkiéj wagi,
Kroczy. Widzisz chód jego jak pełen powagi?
Jak się przed nim pokorzy dzielny duch brytanów,
Strasznych dla nocnych gości i trzody tyranów?
O nim to w kątach wiéjskich płodzą się powieści:
Ile on w sobie sztuki czarnoxięskiéj mieści;
Jego stara pod lasem i zdziczała chata,
W któréj sieńcach rozkrytych wiatr liście zamiata,
Jego postać szędziwa, ta spadła do łona
Śronem późnéj starości broda obielona,
[26]
Brwi ćmiące bystrość oka, czoło zryte wiekiem,
Służą za ważny dowód, że jest wiłkołekiem;
On żadnéj sztuki nie da porwać wrogóm stada;
Urodzaje, dészcz, susze trafnie przepowiada;
Na palcach ci przeliczy wszystkie w roku święta;
Buhaje rozjuszone jedném słowem spęta;
A nawet, strach namienić, on węże zjadliwe
Z lochów czarnych wywleka, w ręku nosi żywe,
Bez szwanku, bez bojaźni w zanadrze je kładzie!
On to w nudne wieczory, ciekawéj gromadzie,
Gdy zimą skupi chatka ogrzana skotarzy,
O zaklętych królewnach długie bajki gwarzy;
A gdy wiosna swe łono roskoszne odsłoni,
On piérwszy wskaże chłopcóm gdzie ptak jaja chroni;
[27]
Wié pod jakim kamieniem skarb się kryje mnogi;
Pomni Szweda wtargnienie; zna Witołda drogi.
Jeszcze raz trąbki jego dźwięk rozdał się głośny,
Jeszcze raz liczne trzody wzniosły ryk radośny;
A już raźne dziewice, szczędząc prace matek,
Spieszą i z tęsknych zagród wypuszczają statek.
Jedna z nich krówkę własnéj hodowli postrzega,
Wraca w dóm, z dłonią pełną odrobin wybiega,
Częstuje swą pieszczotę, swój posag ubogi,
Wylicza z niéj pożytki swe, przypłodek mnogi,
I w najsłodszych nadziejach od radości skacze.
Ach! czujecież niewinną tę roskosz bogacze?
Przebóg! jakież się wojsko ukazuje w dali?
Widzę długie dziryty, widzę błyski stali,
[28]
Kosarze idą. Żegnam was kwiaty kochane!
Smutną wieczór na błoniach zobaczy odmianę.
Czerstwych młodzieńców szeręg w końcu łąki staje,
Przemierza ją oczyma, wyrok śmierci daje
I z chłodną krwią poczyna rzeź nielitościwą.
Migają długie kosy błyskawicą krzywą,
A w każdym silnych ramion szérokim rozmachu,
Tysiąc roślin umiéra, tysiąc drży od strachu;
Upadają pod ostrzem na tę samą ziemię,
Co wydała, żywiła, mnożyła ich plemię.
Tuż giną błahe trawki gdzie i świetne kwiaty,
Obok pérzu w kolory tulipan bogaty;
Tak śmierć równa gmin z królmi, nędzarza z krezusem.
Brzęczą cieńkie kos ostrza pod kosarza brusem,
Żałośném echem łąka dzwoni i dąbrowa,
Łączą się z temi dźwięki niewyraźne słowa
[29]
Smutnie, w górach dalekich, nócącéj pastuszki;
Już ona na pobrzeżu ulubionéj strużki
Nie uzbiera fiałków i róży na wianek,
By ustroić nim ołtarz w świąteczny poranek;
I temu, za kim niebios upraszała łaski,
Nie oplecie pocichu w kwiat pastérskiéj laski.
Lecz widzę rozciągnięty niewód nad jeziorem;
Wprawny rybak, na czółnie i lekkiém i skorém,
Pośpiesznie robiąc wiosłem, z długiém skrzydłem sieci,
W milczeniu do wskazanéj mety szybko leci.
Chwieje się rozpędzona łódź na śliskiéj fali;
Lecz gdy serce człowieka żądza zysku pali,
Nie zważa niebeśpieczeństw. Już u kresu staje
I bracióm potrwożonym rybak znak podaje.
Toną sieci rozdęte, drży całe jezioro,
A pławki, po płaszczyźnie idące o niesporo[1],
[30]
Chód niewodu w głębini ukazują zwolny;
Zda się że wszystkie ryby zagarnąć jest zdolny.
Między gronem łowiących cichy spór się wszczyna,
Jedni mówią szczęśliwa drudzy zła godzina;
W tém niewod, co z szelestem na brzegi wychodzi,
Zdobycze okazując obie strony godzi.
Gdzie czyściéjsze strumieni bystrych fale mruczą,
Zgromadzone dziewczęta śniéżne rąbki płóczą;
Bliski jarmark, na który przybędą chłopacy,
Budzi w każdéj usilność wycelować w pracy.
Tam dziatwa wsi krzykliwe kręci dudki w łozie.
Tu węglarz, przy skrzypiącym wyśpiewując wozie,
[31]
Znużonemu koniowi pomaga na górę.
A gdzie wznoszą niekształtny las drzewa ponure,
Słychać jak w ciemnéj głębi wtórzą cios topory,
Drżą wierzchy drzew i z trzaskiem upadają bory;
A drużyna zwycięskich kmiotków pracowita
Na nowéj niwie plenne przepowiada żyta.
Gdy południe spragnionym wilgoć wyssie skwarem,
Scięty las ma rozdętym zniszczyć się pożarem,
Który, w noc, oddalone zatrważając wioski,
O miéjscu swém potworzy różne spory, wnioski.
Równie w dalekich krajach wszczęty pożar wojny
Rozsyła mylnych wieści orszak niespokojny.
[32]
O wy! co w hardych gmachach zasklepione życie,
Wyrzekłszy się natury tęskliwie pędzicie,
Obyście mogli uczuć raz te wszystkie wdzięki,
Co Twórca na nią z hojnéj wysypuje ręki!
Świat ów, pyszném wielkości zaszczycon imieniem,
Nie złudziłby was więcéj marnym szczęścia cieniem;
Zycie[2] tam jest jak morze w pośród burzy wiecznéj,
A człek zawisł od łaski fali niestatecznéj.
Po zmylonych nadziejach, przytłumionych jękach,
Podéjrzeniach, niesnaskach, łzach, rozpaczach, mękach,
Nędzna igraszka pychy, podstępów, zawiści,
Tracąc wolność i duszy cnotliwéj korzyści,
[33]
Gdy się cieszy iż koniec ma jego zgryzota,
Postrzega że dla nowych trosk otworzył wrota;
I żyjąc nie dla siebie, by miał zysk żądany,
Spodlony, musi własne całować kajdany.
O jak wiele szczęśliwszą ma ten oracz dolą,
Który za pługiem gwiżdżąc pracuje nad rolą!
Wstał bez troski, jak wczoraj bez niéj się położył;
Tak ucieszon dnia światłem, jak gdyby z nim ożył.
Jeśli nad nim właściciel dobroczynny grodu
Ciężkiém jarzmem niższego nie piętnuje rodu,
To przyjemnie i mierność jemu się uśmiécha.
Zdumiał się blaskiem zbytków; lecz do nich nie wzdycha,
I bez żalu od ponęt ich odwraca oko:
Nie zawsze wzbudzi zazdrość kto stoi wysoko.
[34]
Lecz wam, w których światowa nie stłumiła wrzawa
Głosu uczuć wrodzonych, wam dzięki i sława.
Świétny los w łonie waszém pychy nie zapali;
Zwodniczém szczęściem gardząc wy szczęście zyskali;
Gdy innym kruszec serce w kruszec przeistacza,
Wiecie że dobroczynność długiem jest bogacza.
Wyniesieni na godność, która was nie łudzi,
W rządzonych wami ludziach znacie jeszcze ludzi;
W miastach wy dla ich szczęścia pracujecie z chlubą,
Do wsi radość wnosicie i obfitość lubą.
Słuchając głosu cnoty, kochając naturę,
W chwilach wolnych rzucacie te gmachy ponure
I lubicie bez wrzawy, pochlebców i pychy,
Przepędzić na wsi dzionek spokojny i cichy,
[35]
Zdaleka od nużących etykiet i mody
Odetchnąć w cieniu gajów na łonie swobody,
Napaść duszę urokiem zdrojów tajemniczych
I tych dolin kwiecistych i wzgórz malowniczych,
Które cnotliwe serca napoją roskoszą,
I na skrzydle zachwyceń do ich Twórcy wznoszą,
Czémże są przed ich władzą te wytworne ściany,
Gdzie gust igra, gdzie przepych z hojnością wylany?
Gdzie jenijusz Rubensów, Rafaelów błysnął
I snycerza kunszt piętno swéj chwały wycisnął?
Choć mami wzrok dzieł sztuki doskonałość błoga;
Człeka nich tylko widzę a w naturze Boga.
|