Opowiadanie baśniarki/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Staś
Tytuł Opowiadanie baśniarki
Pochodzenie Moje Koraliki
Data wyd. 1921
Druk Kuryer Polski
Miejsce wyd. Milwaukee
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
separator poziomy
OPOWIADANIE BAŚNIARKI.

I.
Zjawienie się Baśniarki w Milwaukee. — Dzieci pragną jej baśni. — Baśniarka wiedzie dzieci w czarodziejski ogród cnót. — Lipa ukazuje się dzieciom jako symbol dawnej Polski. — Baśniarka i dzieci przyrzekają sobie nawzajem spotykać się co tydzień.

Mańka, Zosia, Andzia, Stefan, Kazio, Władek, chodźcie dzieci, chodźcie wszyscy, chodźcie gdzie tylko jesteście, chodźcie do naszego ogródeczka. Tyle w nim kwiatów, tyle roślin, tyle krzewów, tyle słońca i cieniu — jest się gdzie bawić, jest w czem pracować — jest i gdzie spocząć na chwilę.
Słowa te, wypowiedziała głośno stara kobieta idąc powoli przez ulice miasta Milwaukee na południowej stronie. — Trzymała w ręku kij, nie ażeby nim wywijać, jeno w razie potrzeby — żeby podeprzeć się nieco.
Miała na sobie ciemno-zieloną suknię z fałdzistą u dołu falbaną i długi szary, w pasy szal, którego frendzle sięgały niemal falbany. Na głowie bielił się czepiec, a suta przy nim koronka spadała aż do oczów. Siwe kosmyki włosów wydobywały się tu i owdzie przez przezroczystą ozdobę czepca, czyniąc bladą twarz staruszki podobną do gwiazdy okolonej promieniami, jak to widzimy czasem na obrazku.
Na donośny, nawołujący głos starej, zbiegły się dzieci ze wszystkich stron, a ona, pomrukując coś do siebie — wiodła ich dalej.
Tu i owdzie z biegnącej za nią gromadki dały się słyszeć radosne uwagi:
— Chodźcie, będzie coś nowego!
— Gee, będzie nowy fun!
— Może ona jest ze show!
— Gdzie tam ze show, — przecie po polsku mówi.
— A czy to polscy nie mają show?
Stara na te uwagi uśmiechnęła się jeno wesoło, pokazując dwa wielkie zęby, ostatnie pamiątki po trzydziestu dwóch — niegdyś — istnych perełkach.
Dociągnęła w przestronniejsze miejsce, gdzie stało kilka drzew; popatrzyła przyjaźnie na ciągniące za nią dzieci i wyrzekła w zadowoleniu:
— Jesteście wszyscy — to i dobrze. Niech nam się teraz zdaje, żeśmy weszli do wspaniałego ogrodu, że kamienie po których stąpamy — to trawa zielona. Chodźcie, usiądziemy tam pod tą lipą i, popatrzmy dokoła na te wdzięczne niby kwiateczki, które ukazują nam się na zieleni jak cnoty na ludzkim życiu. A możebyśmy dali każdemu z kwiatów miano poszczególnych cnót, — co wy na to?
— Hura! — krzyknęło żywo kilka głosów, bawmy się w ogród, — to będzie coś nowego — dalej pod lipę.
Stanęła młoda wiara pod lipą na szczęście prawdziwą, nie wyobrażoną i okoliła staruszkę gdyby wieńcem gdy najśmielszy ze wszystkich Stasiek — trochę drżącym głosem zapytał:
— A wy stara co za jedni i skąd wy?
Stara oparła się całą mocą na kiju, wpatrzyła się w chłopca z litością i niemal tkliwie odpowiedziała:
— Nie dziś twoje myśli pojmą moje pochodzenie, i nie dziś twoje oczęta dojrzą świat z którego ja idę. — Com ja za jedna? — Baśniarką się zwie. Zkąd idę? Z całego świata; i z całego świata niosę w sobie baśń...
Dziewczynki jakby chciały wynagrodzić staruszce raptowne wyrwanie się Stacha — zbliżyły się do niej życzliwie, a kilka zaczęło nawet poufale skubać frendzle u jej szala.
Śmiały Stasiek nie dał się jednak zbić z tropu, zadarł głowę do góry i znów chciał coś rzec, ale inni go przekrzyczeli wołając:
— Never mind Stachu, let her talk, she is a story teller — don’t you know?...
A zwróciwszy się do staruszki przymilali się mówiąc:
— Skoro jesteście baśniarką, to zostańcie nią w naszym ogródku i snujcie nam w nim długą — piękną baśń, — długą, szeroką, jak ten świat wielki, który was do nas przysłał.
— Dobrze dziateczki, dam wam baśń jakiej żądacie, a wy, czy mi dacie serduszka i duszyczki wasze abym je osnuć mogła na całe życie? — Przez światy idę i zbieram światów bóle i uciechy moc, i tą mocą przez słowo czynię z pustego miejsca ogrody, z kamieni kwiaty, z dziecięcych główek myślących ludzi... Chcecie wy taki ogród mieć? Chcecież wy cnót kwiaty siać? Chcecież wy ludźmi być? Chcecież wy mi posłuch dać?
— Będziemy cię słuchać baśniarko będziemy, i z liści tej lipy wieniec ci zwijemy — tylko już nam baśnie snuj.
— Wieniec z lipy — mówicie?... Jak się to dziwnie składa?... Wiecież wy dziatki moje czem lipa dla mnie jest, i czemu nam Polakom jest tak bardzo miłą?...
Może dla tego, że podobno lipowego drzewa rośnie bardzo wiele w Polsce, tak nam nauczyciel opowiadał w klasie — ozwał się na to Stefan.
Nauczyciel prawdę mówił, — odparła baśniarka. Lipowego drzewa jest dużo w Polsce, a niegdyś było jeszcze więcej. Za dawnych czasów lipy stanowiły ozdoby każdego szlacheckiego domu. To też lipy są bardzo często wspominane przez różnych pisarzy i poetów. — Poeta Malczewski w najpiękniejszym swoim poemacie “Marya” tak jeden rozdział zaczyna:

Pod staremi lipami Miecznik dumał stary
I dźwigał w zwiędłej głowie utrapień ciężary.

Niemal wszyscy starsi pisarze opisują lipę jako drzewo, które wnosi do duszy marzenia. Więc też w swoim czasie marząca Polska, albo innemi słowy gdy to była w pierwszym rozkwicie chętnie się w to marzące drzewo stroiła. Pożytek też przy tem był wielki: Dawniej utrzymywano w Polsce pasieki, to znaczy trudniono się pszczelnictwem. Ze wszystkich kwiatów, pszczoły najbardziej lubią kwiat lipy, więc też miód lipowy, jakoże w tym miesiącu kwitną lipy — jest najsmaczniejszy, zaś dla dostawców najzyskowniejszy.
Ile razy spojrzę gdzie na cichą słodką poważną lipę, to odtwarzam sobie w duszy dawną Polskę, jej młodość, marzenia, gorące porywy, zda mi się, że słyszę wśród tego brzęczenie skrzętnych pszczółek... lipcowy okres dziejowy... Odczuwam dziejowe lato naszego narodu... czuję wówczas w sobie gorącość krwi polskiej...

Lipo! pamiątko ty — Polski młodości;
Świadku porywów Jej cnót i Jej sławy;
Ciebie wygnanka jak drogi skarb pieści,
Patrzy w Twe piękno — choć obraz już mgławy.

Staruszka upuściła kij, uchwyciła się lipy i zapatrzona przed się — mówiła dalej wolno odnosząc słowa niby do Polski, niby do lipy:
Wsłuchujcież się dziateczki w jej słodki szept, wciągajcie słodycz jej słowa jak pszczółki sok kwiatu, a staniecie się i pożytkiem i pożądaniem innych narodów, a kto wie, może kiedyś inna baśniarka, snując baśń innym dzieciom — może... pod drzewem dębu, będzie was tułacze dzieci, porównywać z mocą dęba, jak ja dawną Polskę z wonną miododajną lipą.
A teraz zostańcie z Bogiem, bo mi pilno w drogę. Za tydzień spotkamy się tu znowu. Przyniosę z sobą inną baśń, a tymczasem przez ten tydzień, rozważajcie tę, którą wam dziś dałam.

II.
Spór między dziećmi. — Basia nie czuje się być Polką. — Stach i Magdzia znajdują w sobie polskiego ducha. — Barwa hortenzyi. — Przykład kwiatów dla ludzi. — Basia okrzyknięta lipą.

— Czy wam się podobało to — co baśniarka w zeszły tydzień opowiadała? — zagadnęła tłusta Zuzia — nadbiegając trochę leniwie — do oczekującej już pod lipą gromadki.
— Nie bardzo! — odpowiedziała głośno, jakby za wszystkich — najkrzykliwsza Basia. Ciągle jeno wszyscy gadają o Polsce, — mnie się naprzykrzyło zawsze to samo słuchać. My tu w Ameryce, co nam po Polsce.
— O Baśka, wstydź się! — przerwał żywo Stasiek. Przecież ja też tu jestem urodzony a lubię słuchać o Polsce. Mnie się tej starej baśniarki opowiadanie podoba. Nie dowierzałem jej w początku, ale teraz już ją lubię, i radbym żeby już przyszła.


Dzieci oczekują baśniarki.

— A ona może wcale się nie pokaże — odcięła Basia, — nie wielka szkoda. Pewno jeno nas tak zmaniła ta stara.
— Basiu, ty zawsze wszystko źle sądzisz, — wtrąciła blada, szczupła, Leonia. — Jeżeli nie przyjdzie, to nie dlatego, aby nas okłamała, ale mogło jej się przytrafić jakie nieszczęście, a — może chora.
— Mnie się jej opowiadanie podobało — dodała rezolutnie pucołowata Magdzia, — ona tak jakoś dziwnie mówi, mnie tak było jakbym jej słowa już gdzieś słyszała, tak mi się zdało jakby to pieśń jakaś była...
— A widzisz — zawołał radośnie Stasiek — to polskość się w tobie odzywa. Baśniarka budzi w tobie polskiego ducha. I mnie tak samo wydało się jej opowiadanie — jakby jakąś bardzo starą pieśnią...
— Well, ja jeszcze nic nie zaświadczę — ozwał się gotowy zawsze do rady Michaś. Usłyszymy co nam dziś powie, a potem zobaczymy czy warto się nią zajmować i tu przychodzić.
— C—s—s! idzie stara! — ozwało się razem kilka głosów.
Baśniarka pochwaliła Pana Boga, a jako, że była trochę zmęczona — przykucnęła przy ziemi. Dzieci posiadały wokoło, a ona przez chwilę wodziła po nich przenikliwym wzrokiem.
— I bet you she know what we were talking about? — szepnął trwożliwie wiecznie bojący się Władek — Stefkowi na ucho.
W tejże samej chwili baśniarka się ozwała:
— Pewnoście myśleli, że was zawiodę i nie przyjdę wcale.
Dzieci utkwiły w starą zdumione oczy, a Basia z obawy i wstydu przypuszczając, że wszystkie jej słowa są starej wiadome — spuściła głowę na dół.
— A czekając na mnie — ciągnęła baśniarka dalej — nie szczędziliście mi wyrzutów. Wygadywaliście, że wy i tak nie dbacie o to co wam powiem, bo moje baśnie wcale wam się nie podobają.
— To jeno Basia mówiła, że ją te głupstwa o Polsce nudzą — krzyknęli wszyscy.
Zaczerwieniona Baśka nie wiedziała co ze sobą zrobić.
Baśniarka skiwnęła ją dobrotliwie ku sobie, a mówiąc: niema tego złego, coby na dobre nie wyszło, posadziła ją obok, a zapatrzywszy się znowu w dal tym swoim zamglonym wzrokiem tak zaczęła:

Jest w ogrodzie różne kwiecie.
Są też różni ludzie w świecie.

Jedne zioła kwitną jednym stałym kolorem, a inne mieszanym, a są jeszcze takie co kolor zmieniają. Znacie pewno hortenzye: najpierw, kwiat ten jest biały, potem różowy, a następnie zamienia się na lawendowy. Więc też jedni twierdzą, że hortenzya kwitnie biało, a inni, że różowo, a inni dowodzą uparcie, że lawendowo. A wszystko to widzicie tak Pan Bóg urządził, aby ludzie w tych drobnych roślinach widzieli przykład dla siebie, aby w nich dostrzegli swoje zalety i wady. Człowiek, który się trzyma swojej narodowości jest podobien temu kwiatu, który swego koloru nigdy nie zmienia, zaś taki naprzykład co urodzony z ojca i matki Polaków, a udaje wobec obcych Niemca albo Amerykanina, taki podobny jest do owej hortenzyi, o której zmiennym niepewnym kolorze każdy inaczej sądzi. Taki człowiek, co zmienia swoją narodowość, zamiast stać się jedną siłą swego narodu, stanie się tylko przedmiotem rozterki i sprzeczki, a czasem i śmiechu dla obcych, bo nikt nie wie kim on właściwie jest. — Basia pewno się nigdy nad tem nie zastanawiała i nie zastanawiała się też, czy chce być Polką i słuchać tego co się Polski tyczy i — powiedziała te kilka słów na wiatr, a wy zuchy zaraz żeście ją oskarżyli. Obaczycie, że ona tę uwagę weźmie do serca i jeszcze z czasem wyrośnie na polską lipę.
— Baśka lipa! — Baśka lipa! — zaczęły wrzeszczeć wesoło dzieci, nie dopuszczając już baśniarki do słowa.

— Stach dąb! Władek osina! Mańka Kalina!

Księżniczka w swoim małym gospodarstwie.
Zocha rezeda! Zuzia słonecznik! Hura! my kwiaty polskie — dla Polski!

Wykrzyknikom nie było końca. — Baśniarka niepostrzeżenie opuściła wesołą gromadę, uśmiechając się też radośnie.

III.
Dzieci darzą się nazwami drzew i kwiatów. — Zapomniany kwiat w szczególnej łasce Bożej. — Gdzie kwitły najpierw kwiaty. — Zły duch zazdrości piękności Bożemu kwieciu. — Strąca słaby kwiat w roztopy. — Za stałość w swej wierze, strącony kwiat okrywa się kolorem nieba.

Hello dąb! Hello lipa! Hello jarmuż! Hello pińderyńda! — tak się prześladując witały się dzieci na następnej schadzce.
— My! but that baśniarka is good!
— I told you so.
— I wish she would come.
— There she is!...
Stara szła powoli, grożąc dobrotliwie dzieciom za nadmierne hałasy.
Rzuciły się ku niej jak dobre znajome, objaśniając o swoich nazwach. Aż się stara łagodnie kijem opędzać musiała, tak się ku niej cisnęły.
— Słyszę! — słyszę! zabrałyście nazwy niemal wszystkich kwiatów, a jednak zapomniałyście o jednym... a jest to piękny kwiatuszek obdarzony szczególną bożą łaską. Opowiem wam historyę tego kwiatka.
Na te słowa, dzieci w mgnieniu oka stanęły i słuchały w skupieniu jakiego to kwiatka bożą łaską obdarzonego, one zapomnieć mogły.
Baśniarka już tymczasem tonęła w przestworzu swemi mglistemi oczyma i tak mówiła:
W pierwszych dniach po stworzeniu ziemi, na najwyższych wzgórzach, zakwitły prześliczne kwiaty. Ale zły duch pozazdrościł piękności bożego kwiecia i zesłał wielki tuman złych duchów, które w postaci wiatru, zniszczyły boże piękno. A nasienie roznieśli po dolinach, po lasach, po równinach, a nawet po moczarach. Sądził zły duch, by uczynić tem krzywdę Bogu, ale największa krzywda stała się kwiatom, bo, przeniesiony siew na inną ziemię, zatracił swą pierwotną siłę i piękność. Jedne zmieniły kształt rośliny, inne barwę, inne kwiat, a były też takie, które wcale już nie zakwitły. Do tych ostatnich należała wątła nikła roślinka, która opierała się silnie mocy złego ducha, czepiając się gdzie się tylko dało, a pilnie się w niebo patrzała — ażali pomoc nie przyjdzie. Gdy zły duch ujrzał jej wierność do nieba, zrzucił ją na roztopy, aby tam zginęła. — Chłód wody orzeźwił niebogę, więc ostatkiem mocy podniosła listki ku niebu jakby chciała wyrazić:
— Boże, ja żyję i wierzę, że nie zapomnisz dać mi kwiat właściwy.
I oto naraz padło słońce na roztopy, a biedna łodyga, która już zapomniała pierwotne swe kwiecie, za stałą wiarę, okryła się cała gwiazdkami w kolorze nieba.
— Jakie jej imię? Znacie ją przecie, tę wątłą roślinkę, w której odbiła się cnota wiary.
Dzieci zamyśliły się głęboko co to za kwiatek jest, który rośnie na roztopach o kolorze nieba, a kształt ma gwiazdki. A baśniarka powstała i mówiąc: “Powiecie mi jej nazwę dziateczki na przyszły raz, gdy się spotkamy”, powlokła się, podpierając kijem, niewiadomo dokąd.

IV.
Smutna księżniczka. — O czem księżniczka śniła. — Zabłąkana. — Powitanie księżniczki przez kwiaty.

Gdy baśniarka ukazała się następnym razem, — miejsce gdzie się dzieci zbierały — miało trochę inny wygląd. — Chłopcy zbudowali coś w rodzaju ławeczki i gdy stara zbliżyła się, usadzili ją na niej mówiąc — tak wam babciu będzie wygodniej.
Babcia usiadła i powiedła swoim mglistym okiem po gromadce, ale widząc, że żadne z dzieci nie śpieszy z nazwą zapomnianego na roztopach kwiatka, podparła głowę na dłoni, zamyśliła się na chwilę a dzieci widząc w niej skupienie, przywarli bliżej i z niepokojem prawie, czekali słów starej. A ona rękę opuściła na kolana a oczy trzymając utkwione gdzieś w dal tak zaczęła:
Dawno to już temu, bardzo dawno, w bogatym zamku, żyła śliczna mała księżniczka. Na niczem jej nie zbywało, wszystko na swoje rozkazy miała, ale jednak to książęce dziewczątko smutne było... a smutku jej żadne rozkosze rozerwać nie mogły. Jej smutek — dziateczki — pochodził ze snu.
Śniła ona pewnej nocy o jakichś kwiatach, których nigdzie nie spotkała. Ogrodnicy książęcego ogrodu, dla zaspokojenia jej tęsknoty, hodowali przeróżne kwiaty; księżniczka lubowała się w nich, ale ciągle zamyślała się o tych śnionych...
Raz, w głębokiem zamyśleniu, wyszła po za mury zamkowe i zanim zdołała się spostrzedz — zmyliła drogę do zamku. Błąkała długi czas, a tu i zmrok wieczorny zapadał a ona nie wiedziała gdzie się znajduje, ani też gdzie złożyć strudzone bieganiem ciałko na wypoczynek.
Zapłakała cicho, spojrzała ku gwiazdkom migocącym już na obłokach i przy ich blasku pod osłoną nieba, ułożyła się na trzcinie rosnącej nad brzegiem jakiegoś potoku.
Usnęła...
I oto śniła, że kwiatki jej lube za któremi tak tęskniła, otoczyły ją w około i mówiły:
— Witaj — nam witaj! w naszem królestwie, a za to żeś nas tak ukochała, opowiemy Ci naszą historyę i tu opowiedziały księżniczce to, com wam przeszły raz opowiedziała... jak to zły duch rzucił je w roztopy...
Tu stara przerwała, zakaszlała mocno bo jakiś chłód nadciągał, kiwnęła dzieciom przyjaźnie głową i jakaś smutna odeszła.
— I wish she would finish that story — odezwał się milczący Józef.
— Never mind, she will come again, bądź cierpliwy.

V.
Księżniczka w królestwie śnionych kwiatów. — Sen staje się rzeczywistością. — Pasiecznik. — Powrót do zamku. — Kwiatek z roztopów.

Stara przyszła na następny tydzień, ale pomarszczona jej twarz, zdawała się być jakby z wosku, była bledszą jak zwykle.
Jakimś litośnym wzrokiem powiedła po dzieciach i jakby pilno jej było, zaraz zaczęła dalszą opowieść o księżniczce:
Już różowa jutrzenka zabarwiła niebo, już i świt się przez mroki przedzierał, a księżniczka jeszcze we śnie będąc, obracała się w królestwie swoich ślicznych kwiatków, które tak jej mówiły:
— Myśmy myślały, że jesteśmy zapomniane, i, że żaden człowiek na tych roztopach nas nie znajdzie, a jednak ty księżniczko chociaż my tylko we śnie cię odwiedzały, ty o nas nie zapomniałaś. Tu kwiateczki ozdobiły ją całą swoim kwieciem, a ona — rzekła do nich radośnie:
— Nie, nie zapomniałam was — kwiatki wy moje! — śnione — kochane!
Z tym okrzykiem się zbudziła. Słońce też już wtedy było na niebie, podniesła się więc czemprędzej, a widząc w pobliżu potok, podeszła, aby choć na dłoń naczerpnąć wody i trochę się nią posilić, a i buzię odświeżyć.
Ale zaledwie się zbliżyła i rozejrzała, krzyknęła gwałtownie:
— Kwiatki wy moje śnione — znalazłam was! Przyklękła, pochyliła się i rękami dotykała marzonego kwiecia chcąc się upewnić, że nie śni..
Pełno tam ich było... tych — koloru nieba o kształcie gwiazdki.
Dotykała ich lekko rączętami, a potem to i całowała i zrywała i kładła je sobie we włosy, na ramiona, sukienkę...
Cała pokryta błękitem kwiatów, przeglądała się w przezroczu wody gdy w tem usłyszała za sobą głos:
— Dzień dobry panienko! — co tu robisz tak rano?
Zlękła się księżniczka, ale gdy ujrzała starca z siwą długą brodą, odpowiedziała uprzejmie, że się zabłąkała.


Kwiatki wy moje śnione znalazłam was.

Staruszek ten, mieszkał samotnie opodal i pilnował pasieki, znał on każdą ścieżynę, to też natychmiast skróconą drogą zaprowadził księżniczkę do zamku.
Co było radości w zamku, gdzie wielkie poszukiwania za księżniczką czyniono, to każdy może sobie wyobrazić.
Odtąd też zniknął smutek księżniczki, bo w jej ogrodzie pełno było błękitnych kwiatków, które stale nazywała “niezapominajkami”.
Tak więc osamotniony kwiat na roztopach, nie został zapomniany, ale wprowadzony w ogrody, gdzie obok róż i innych kwiatów upiększa klomby jako niezapominajka.
Gdy dorosła, wystawiła w miejscu gdzie znalazła marzone kwiatki — przytułek dla sierot i pokrzywdzonych.
A gdy umarła, cały grobowiec pokryto niezapominajkami które chodowano przez długie lata. — Z czasem, zły duch, który nigdy nie śpi — zniszczył pamiątki po dobrej księżniczce, jedynie pamięć po niej została.
Umilkła baśniarka; cisza była w gromadzie, — żadne z dzieci się nie odezwało. Zaglądały oczyma duszy w te światy w których piękno Bożych kwiatów powierza swe tajemnice wybranym księżniczkom...
Podniosła się baśniarka, a opuszczając gromadę — wyrzekła jeszcze te słowa:
— Wielu z was dzieci — wielu, może być wybranymi, tylko chciejcie zrozumieć i wierzyć.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Staś.