Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach
Wydawca Redakcya „Niwy“
Data wyd. 1889
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Błędne koła.

Zdaje się, że nie potrzebujemy gromadzić całego szeregu dowodów, ażeby przekonać, że żydzi fanatyczni, ciemni, głodni, są dla społeczności naszej szkodliwi i niebezpieczni. Jest to proletaryat straszniejszy od innych, gdyż posiada organizacyę ogólną bardzo silną, złożony zaś jest z jednostek, z których każda działa na swoją rękę sprytnie i przebiegle. Nie potrzebujemy, powtarzam, gromadzić dowodów, gdyż rzecz ta powszechnie i nie od dziś już znana.
Mamy naród w narodzie, naród z odrębnym językiem, obyczajami, etyką i organizacyą. Jest to fakt smutny, przykry, ciężki — ale fakt — i liczyć się z nim trzeba.
Zdawałoby się, że każda jednostka, która się od ciemnej masy żydowskiej oderwie, porzuci jej zwyczaje, przesądy, ubiór i mowę, powinna być dla społeczności naszej pożądanym nabytkiem, choćby z tego jednego tylko względu, że przez swoją dezercyę szeregi szkodliwe zmniejsza.
Tymczasem jest inaczej. W kwestyi żydowskiej opinia publiczna kręci się w zaczarowanem kole i wyjść z niego nie może. Żyda zacofanego, w brudnym chałacie, wyzyskującego chłopów i trującego ich wódką — nazywamy łapserdakiem i mamy do niego wstręt; żyda, który zerwał z masą, zrzucił brudny chałat, zamiast Talmudu i Zoharu przyjął wykształcenie europejskie i chce pracować produkcyjnie, nazywamy intruzem, arogantem i mamy do niego wstręt; nareszcie żyda, który przestał być żydem, zerwał wszelkie węzły łączące go z tem plemieniem, przyjął chrześcijanizm i wszedł w społeczeństwo nasze, nazywamy „mechesem“ i także mamy do niego wstręt!
Żeby tylko do niego! Ale i do jego potomstwa, do dalszych pokoleń, które już literalnie z żydowstwem nic wspólnego nie mają.
Wyobraziliśmy sobie, że żydzi odłączeni od zacofanej masy, jakoteż i ci, którzy przyjęli chrzest, nie zrywają nigdy węzłów, jakie łączyły ich z przodkami, że należą do jakiegoś stowarzyszenia tajemnego, którego celem jest... zawojowanie świata! Przypisujemy owemu stowarzyszeniu straszne jakieś siły, w jednostkach żydowskich dopatrujemy nadnaturalne demoniczne właściwości. Jednocześnie, skoro tylko jest mowa o kwestyi żydowskiej, rozprawiamy szeroko o potrzebie assymilacyi i zjednoczenia.
Niech wolno będzie zapytać, kto się ma assymilować z ludnością rdzenną? Czy brudny i ciemny żyd, odgrodzony od społeczeństwa murem przesądów i odrębności, żyd mający swój własny język, obyczaje, tradycye i ustrój społeczny? czy ów oderwany od żydowstwa, a odpychany przez chrześcian i pogardzony przez nich? czy wreszcie przechrzta, któremu społeczeństwo nie przebaczy nigdy garbatego nosa?
Blizko półtora wieku upłynęło od czasu, w którym głośny ongi Frank z wieloma zwolennikami swymi przyjął chrześciaństwo. Półtora wieku! zdaje się, że spory kawał czasu; z potomków owych frankistów przechrzczonych, mamy dziś wiele rodzin zespolonych zupełnie z społeczeństwem naszem; rodzin, które wydały z siebie niejednego człowieka zasłużonego na polu pracy publicznej.
A przecież... do dzisiejszego dnia piętnujemy ich nazwą „mechesów“, do dziś przy każdej zdarzonej sposobności, w sposób najbardziej złośliwy, wymawiamy im pochodzenie semickie...
Bądźmyż sprawiedliwi — i powiedzmy wyraźnie: czego chcemy. Traktujemy kwestyę żydowską bez namiętności i bez uprzedzeń, gdyż inaczej z błędnego koła nie wyjdziemy nigdy.
Ostatecznie, jeżeli jedną miarą mierzyć żyda-lichwiarza i żyda-uczciwego pracownika, jeżeli nie zechcemy widzieć różnicy pomiędzy szynkarzem a uczonym, pomiędzy fanatycznym hassydem a oświeconym obywatelem — to nigdy nie dojdziemy do ładu — i wszelkie dowodzenia o konieczności assymilacyi, będą daremne, a nawet zbyteczne.
Powiadają nasi antysemici: taki żyd zły, taki niedobry, ów jeszcze gorszy i starają się poprzeć to twierdzenie dowodami. Niech mi wolno będzie zapytać, co w takim razie z żydami zrobić?.. Zniweczyć tę masę siłą, albo wyrzucić ją precz, nie mamy prawa, ani możności. Żydzi jak istnieli, tak istnieć będą nadal pomiędzy nami, na tej samej ziemi i nie znajdziemy środka, aby się od nich odgrodzić i oddzielić. Musimy pozostawać z nimi i nadal w stosunkach handlowych i ekonomicznych, gdyż nie pozostawać nie ma sposobu.
Prawo obowiązujące przeprowadziło linię demarkacyjną, po za którą żydom osiedlać się nie wolno, a ponieważ nie ma żadnych widoków, ażeby to prawo miało być uchylone, przeto żydzi, jak dotychczas, tak i nadal istnieć, mieszkać i rozmnażać się będą w Królestwie Polskiem i sąsiednich guberniach.
Emigracya żydów do Ameryki, emigracya, o której tyle w ostatnich czasach mówiono i pisano, nie przyczynia się wiele do zmniejszenia doniosłości kwestyi żydowskiej, a nawet i do liczebnego zmniejszenia się żydów w prowincyach, w których mieszkać im wolno, albowiem znacznie więcej żydów rodzi się niż emigruje — a emigrują przeważnie ci tylko, którzy bądźto posiadając jaki fundusz, bądź też znając rzemiosło, bezwzględnym ciężarem dla społeczeństwa nie są.
Nie mamy tedy najmniejszych szans rozłączenia się z żydami. Burze dziejowe przypędziły ich tutaj, a nieopatrzność dawnych prawodawców zrobiła z nich naród w narodzie i zakonserwowała ich odrębność aż do chwili dzisiejszej — musimy więc liczyć się z faktami spełnionemi, i nie mogąc się rozstać, musimy żyć jedni obok drugich i dokładać wszelkich starań, aby to życie dla jednej i dla drugiej strony uczynić możliwie znośnem...
Co prawda, rzuciwszy okiem dokoła, patrząc na to co się dzieje, czytając i słysząc, co się mówi i pisze — nie możemy powiedzieć, że jesteśmy na dobrej drodze.
Z jednej strony groźna zawziętość, z drugiej melancholiczne żale, z obydwóch wzajemne wyrzuty i wymówki — oto bieżąca literatura kwestyi... Żyd — demon, żyd męczennik... i znowuż błędne koło, z którego wyjścia niema.
Antysemici malują żydów najczarniejszemi farbami; filosemici przypisują im cnoty nadzwyczajne; z jednej i z drugiej strony słyszymy tylko wykrzykniki i deklamacye.
Dlaczego nie postawić kwestyi na gruncie praktycznym, nie traktować jej spokojnie? dlaczego nie powiedzieć tak: los nas złączył, rozstać się nie możemy, musimy żyć jedni obok drugich, znajdźmy więc „modus vivendi“ możliwie dla obydwóch stron dogodny.
Co się stało, to się już nie wróci; historya nie cofnie się wstecz — powinniśmy liczyć się z tem co jest, i ratować się jak można.
Niech nas nie straszą urojone widma tych żydów, co się już od żydowstwa oderwali, niech nas nie przeraża ich wrzekomo nadzwyczajny, nadnaturalny spryt, nie trwóżmy się upiorem jakiejś ligi tajemniczej, dążącej do opanowania świata — ale raczej zwracajmy uwagę na rzeczywistość, na to, że mamy obok siebie milion ludzi ciemnych, fanatycznych i głodnych. Nie okrzyczana „Alliance israélite“, nie miliony barona Hirsza, nie jakoweś machinacye Rotszyldów powinny uwagę naszą zaprzątać, ale raczej ów tłum, zaludniający nasze miasta i miasteczka, owi hassydzi na wpół dzicy, owi nędzarze nie przebierający w środkach, ażeby tylko zdobyć możność zarobienia.
Tu jest gniazdo tak zwanej kwestyi żydowskiej, tu źródło jej główne!
Prawda, że o reformie żydów zacofanych pisano u nas dużo i oddawna, ale wszystkie desiderata, wyrażone w tej sprawie, zamykały się znowuż w zaczarowanem kole.
Jeżeli przejrzymy literaturę przedmiotu, tak z dawniejszych czasów, jakoteż i dzisiejszą, obaczymy w niej jedne i te same motywy. „Wódka jest szkodliwem narzędziem w ręku żyda — a więc nie pozwolić mu trudnić się handlem wódki; „żyd nie umie pracować produkcyjnie, a więc skierować go do rzemiosł i rolnictwa — „żyd różni się od reszty ludności ubraniem, a więc oberżnąć mu pejsy i skrócić chałat. Rezultaty z tego wynikały zawsze jednakowe. Pomimo ograniczeń i zakazów, żydzi handlowali i handlują wódką potajemnie, a nawet i jawnie; pomimo usiłowań aby ich skierować do rzemiosł i rolnictwa, do pierwszych biorą się niebardzo gorliwie, do rolnictwa zaś wcale, wyróżniają się ubraniem i mową, jak przedtem — i pomimo wszystkiego są tacy sami, jak byli przed wiekami.
Dlaczego? Czy szczepy słowiańskie mają tak mało zdolności assymilacyjnych? czy rasa żydowska jest taka żywotna i silna, że się nigdy zassymilować nie da?
Ani pierwsze, ani drugie. Przybywają do nas francuzi, niemcy, anglicy — i po kilkudziesięciu latach pobytu wśród nas, w drugiem, trzeciem pokoleniu, zapominają zupełnie o pochodzeniu swojem, stają się obywatelami, gorąco przywiązanymi do kraju, w którym znaleźli gościnność. Takich rodzin mamy sporo, a nazwiskami ich możnaby całe karty zapisać. Co się tyczy drugiego przypuszczenia, upada ono także wobec faktu, że są kraje, w których żydzi różnią się od innych obywateli tylko wyznaniem, mówią językiem krajowym, nie znają żargonu, ani hebrajszczyzny (pozostawiając tę ostatnią tylko duchownym i uczonym), nie odróżniają się ubiorem — słowem, są zasymilowani zupełnie.
Dlaczegóż więc u nas dzieje się inaczej?
Oto przedewszystkiem dlatego, że wszelkie reformy stosowane do żydów, były powierzchowne, że żadna z nich nie dotykała samego rdzenia żydowstwa, nie wchodziła w sferę kształcenia dzieci, oraz nie naruszała w niczem samoistnych instytucyj żydowskich. Pozwolono żydom rządzić się u siebie, jak sami chcieli, kształcić dzieci, jak im się podobało, rozwijać się duchowo zupełnie samoistnie — więc też rozwinęli się nienaturalnie, chorobliwie, potwornie.
Wytworzyli się żydzi polscy, ani podobni do innych — gatunek, o jakim zapewne nie myślał nigdy Mojżesz. Za Mojżesza, jedenaście pokoleń zajmowało się sprawami materyalnemi, doczesnemi, dwunaste żyło z dziesięcin i czas swój poświęcało naukom i służbie Bożej. U nas wszystkie pokolenia żydów, jakie mamy, zajmują się uczonością (!) — a nieliczna garstka trudni się zbieraniem dziesięciny... od nas. Tak jest faktycznie, niestety.
Przyszedłszy do nas głównie z Niemiec, żydzi przynieśli ztamtąd mowę, która z rozmaitemi przekręceniami i zmianami po dzień dzisiejszy została ich narodowym i domowym językiem — Nikt ich nie przymuszał do uczenia się języka krajowego, nikt się nie wtrącał do ich spraw wewnętrznych. Osiedlili się po miastach, zagarnęli w swoje ręce handel, do którego zresztą ani chłop, ani szlachcic się nie rwał, i stworzyli sobie swój własny, wyłączny świat, który aż do dziś dnia egzystuje... Żyjąc odrębnie zupełnie, zaczęli się zagłębiać w studyach religijnych, a uczoność (obok bogactwa, a z czasem i nad bogactwo nawet), stała się szczytem marzeń i ambicyj żydowskich.
Ani w Jerozolimie, ani w Babilonie, ani nawet za czasów najwyższego rozkwitu nauk rabinicznych w Hiszpanii, nigdzie nie miał Talmud tylu badaczy i komentatorów, ile w brudnych mieścinach, rozrzuconych wśród pól i lasów naszej ojczyzny. Można powiedzieć, że powstała tu nowa Palestyna.
Wilno, Brześć, Lublin, Kraków, Brody, że nie wymieniam mnóstwa innych punktów, stały się ogniskami nauk talmudycznych. Tu wzrośli rabini, sławni na całe żydowstwo. Kiedy wynaleziono sztukę drukarską, żydzi tutejsi w lot zaczęli korzystać z jej dobrodziejstw. Zakładali drukarnie, wydawali księgi treści nabożnej w niesłychanych ilościach[1]. Można śmiało twierdzić, że tu koncentrował się cały ruch uczoności żydowskiej.
Nikt w to nie wglądał, nikt nie bronił, wszystko szło tak, jak się żydom podobało i jak uważali za dobre dla siebie i swoich idei. Jeżeli w początkach pobytu żydów w Polsce, było uważane za wielki honor być uczonym, o tyle w późniejszych czasach, za wielki dyshonor poczytywano nie być uczonym. Wszyscy zagłębiali się w księgach, wszyscy przepędzali nad studyami talmudycznemi całą młodość, a bardzo wielu życie całe. Ostatni biedak chyba niepchał się w szeregi uczonych. Tak to szło z wieku w wiek, z pokolenia w pokolenie — i doprowadziło do tego, że dziś żyd tyle czasu poświęca na to, ażeby się nauczyć być żydem — że formalnie niema już kiedy kształcić się na pożytecznego członka społeczeństwa.
Na ten niepomierny rozrost uczoności żydowskiej, na tak jednostronne kształcenie młodzieży, bez uwzględnienia wymagań czasu i potrzeb ogólnych społeczeństwa, zamykano oczy jakby rozmyślnie. Żydzi wytworzyli sobie swój własny świat, nic a nic wspólnego z zewnętrznym ich otoczeniem, z krajem i jego potrzebami nie mający i w tym świecie żyli odosobnieni, zamknięci i spokojni.
Ileż się siły zmarnowało przez te wieki; siły ducha i siły rąk! To już stracone bezpowrotnie...
Widziano, że jest źle, ale nie chciano szukać powodów złego, starano się usuwać skutki, a przyczyny pozostawiano w spokoju.
Ciągle, w całym przebiegu kwestyi żydowskiej u nas, w traktowaniu jej współczesnem i we współczesnych na nią poglądach, powtarzają się stale jedne i te same błędne, zaczarowane koła — bez wyjścia.
Reformy dotykają sprawy zlekka tylko, po wierzchu, a masa żydowska zostaje jak była, zamknięta w sobie, zwarta, spojona, jakby cementem, tradycyą utrwaloną przez wieki, w której wielką siłę odporną znajduje.







  1. W Karpelesa „Geschichte der jüdishen Literatur“ znajdujemy mnóstwo nazwisk żydów polskich — a dość jest przejrzyć katalogi, wydawane przez antykwaryuszów lipskich i z Pragi Czeskiej, mianowicie działy bibliografii hebrajskiej, ażeby się przekonać, ile dzieł rabinicznych drukowano u nas.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.