Macocha (de Montépin, 1931)/Tom IV/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


— Laska i kapelusz — rzekł do służącego, a potem wyjmując zegarek, dodał: — Dopiero pięć minut po ósmej, mamy jeszcze dosyć czasu.
Blady jak śmierć, z sercem udręczonem, Rene postępował za nim.

II.

Po wysłaniu depeszy Anatol powrócił do restauracji, w której zjadł smaczny obiad. Nieszczęsny nie uczuwał żadnych wyrzutów sumienia. Z okna przy którem leżało jego nakrycie, roztaczał się widok na dworzec kolei żelaznej, zwracał też często nań oczy, aczkolwiek przypuszczalna godzina przyjazdu Róży jeszcze nie nadeszła. Zapalił cygaro i spoglądał na ukryty i oczekujący go w cieniu drzew powozik. Następnie zbliżył się się do stangreta i wydał mu niektóre rozkazy.
Czas już był, bo właśnie lekkim krokiem ktoś się zbliżał. Nie mógł być to kto inny, tylko Róża.
Młody człowiek nie mógł powstrzymać swojej radości...
— To ona! — rzekł do siebie.
Rzeczywiście, przybrana córka Róży Madoux idąc szybko, zmierzała ku folwarkowi Rosiers, myśląc, iż zastanie biedną Weronikę bardzo słabą, umierającą może. Gdy się zbliżyła na odległość kilku kroków, odezwał się:
— Drogi aniele, nakoniec to ty jesteś!
Róża, nie domyślając się niczego, zatrzymała się.
Anatol postąpił ku niej dwa kroki, a gdy zaczepiona poznawszy głos swego prześladowcy, wydała okrzyk pełen przestrachu, pochwycił za rękę młodą dziewczynę, która daremnie starała się uwolnić, ponieważ przestrach paraliżował jej siły.
— Panie — zaczęła — proszę cię, błagam, pozwól mi przejść. Puść mnie pan!
— Puścić cię?... byłbym chyba głupcem. Ubóstwiam cię tak, że przez ciebie ani jeść ani pić nie mogę, że głupieję. Ty wiesz o tem dobrze. Z twojej strony zrozumiałaś mnie także, ponieważ umiałem czytać w twoich oczach, tak samo jak ty umiałaś czytać w moich... Jednem słowem czujemy coś do siebie. Teraz nadszedł czas, bym uczynił cię szczęśliwą. Aniele mój, chodź ze mną.
— Panie — przerwała mu młoda dziewczyna — na imię nieba zaklinam cię raz jeszcze, pozwól mi przejść. To niegodnie ze strony pańskiej zatrzymywać mnie szczególniej teraz, gdy chora, a może umierająca oczekuje mnie.
— Turlututu — rzekł Anatol. — pomówimy o tem potem, mój aniołku. Już kwadrans kramarzymy się o to, żebyś weszła do powozu, wejdź więc z dobrej woli.
I Anatol chcąc już raz z tem skończyć, pochwycił obiema rękami młodą dziewczynę, ażeby ją wepchnąć wewnątrz karetki.
Róża pojęła nareszcie straszne niebezpieczeństwo, które jej groziło, i głosem przerywanym zaczęła wołać:
— Na pomoc! Na pomoc!
Krzyki te przeszkodziły Anatolowi usłyszeć odgłos zbliżających się kroków. W chwili stanowczej gdy już otwierał drzwiczki karety, uczuł iż silna ręka spada mu na ramię.
W tymże samym czasie dwóch ludzi stanęło z obu stron jego.
— Panie Anatol — rzekł jeden z nich cicho lecz wyraźnie — jesteś ostatnim z ludzi. Być może, iż wątpiłeś o tem dotąd, teraz jednak ja cię przekonam o tem.
Róża wydała nowy okrzyk, tym razem okrzyk radości.
Poznała Renego de Lorbac, który przybywał z vice-hrabią de Tourbey, i który trzymał już Anatola za kołnierz.
Ten wyrywał się z całej siły, lecz napróżno.
— Cóż wyrabiasz złociutki, uważaj przecie, dajże pokój. Jeszcze mnie udusisz!
— Zasługiwałbyś pan na to — wtrącił vice-hrabia.
— A więc to tak — podjął Rene — urządziłeś na panią niecną zasadzkę?
— Zasadzkę? — spytała Róża.
— Tak jest, ten nędznik oczekiwał panią na drodze, sprowadziwszy ją już nie wiem jakim sposobem?
— Pan się chyba mylisz — przerwała Róża.
— Nie, nie i stokroć się nie mylę.
— Otrzymałam depeszę dziś wieczorem od mojej biednej Weroniki.
— Depesza ta — z kolei rzekł vice-hrabia de Tourbey — była kłamstwem, przy pomocy którego wiedział, iż pani stanie na jego drodze.
— Ależ to tylko żart, prosty żart i nic więcej...
— Powiedz, raczej podłość.
— Podłość? — powtórzył machinalnie Anatol. — Ależ nie, nie trzeba przecież zapatrywać się tak czarno na wszystko. Nie jesteśmy przecie mnichami i są rzeczy, które należałoby zrozumieć. Vice-hrabia, który w tej chwili prawi mi morały, nie wiem sam dla czego, zgodził się na pożyczenie powozu i koni... O cóż nareszcie mnie obwiniają? O miłość?... Panna Róża jest piramidalnie piękną, od dłuższego już czasu kokietuje mnie i założyłbym się...
— Milcz już!... rozkazuję ci milczeć — zawołał Rene zazdrością dręczony.
— Dobrze, ale i ty mój kochany zechcesz zachować milczenie, przed swoimi rodzicami zwłaszcza. Tego rodzaju awanturka nie byłaby dla mnie przyjemną, zwłaszcza, że...
— Co, miałbyś ochotę zaślubić panią? — zapytał z zaciśniętemi zębami Rene.
— Zaślubić nauczycielkę? Ja hrabia Anatol... Ależ nie pleć głupstw. Jesteśmy rywalami, i wiedziałem dobrze o tem, słowo honoru. Teraz widzę, że ciebie przekładają nademnie i cofam się. Podziękuj mi za to...
Nowy napad gniewu ogarnął Renego, który podniósł na Anatola rękę.
— Nie bij — zawołał tenże, w tył się cofając.
Róża, rzuciła się pomiędzy dwóch młodych ludzi.
— Rene, panie Rene — wołała — uspokój się pan, błagam cię o to.
— Pozwól mi zemścić się nad tym nędznikiem, który cię znieważył... który jednocześnie także znieważył dom mojego ojca... Masz pani jednak słuszność. Niech teraz zejdzie z oczu moich. Zobaczymy się później.
Anatol nie dał sobie tego powtarzać dwa razy.
— A teraz panno Różo — zaczął Rene — podziękuj pani vice-hrabiemu de Tourbey, który opowiadając mi o zamiarach tego niegodziwca, pozwolił mi cię ocalić.
— Oh! to byłoby za wiele — przerwał młody człowiek. — Ja to raczej winienem się wstydzić, żem takiego nicponia liczył do rzędu moich przyjaciół, i będę uważał za zaszczyt, jeżeli pan Rene raczy mnie przyjąć za świadka...
— Naturalnie, że przyjmuję z wdzięcznością.
— Oh nie, nie, pan nie będziesz bił się z tym nędznikiem — zaczęła przybrana córka Joanny Madoux.
— Nie obawiaj się, droga Różo, sprawa moja zbyt jest czystą, żeby Bóg nie był z nami...
— Czyż teraz nie pójdę odwiedzić Weroniki? — spytało uspokojone nieco dziewczę.
— Bezwątpienia nie...
— Dlaczegóż, kiedy jestem tak blisko?
— Dla tego, żebyś pani musiała wytłómaczyć starej służącej powód twojej obecności w Rosiers. Przecież jesteś pewną, że Weronika nie jest chorą, gdyż depesza była kłamstwem, możesz więc ze mną powrócić do Paryża...
I szeptem dokończył Rene.
— Mam ci tyle do powiedzenia.
Vice-hrabia de Tourbey zawołał na swego woźnicę, umieścił Różę w karecie, i zatrzasnął drzwiczki! Powóz potoczył się w kierunku stacji. Przez kilka minut Rene i młoda dziewczyna nie zamienili z sobą ani jednego słowa. Oboje byli pod wpływem jednej myśli, panującej nad wszystkiemu innemi — myśli wspólnej im obojgu. Dopiero gdy pociąg kolejowy ruszył z miejsca, a w przedziale przez nich zajętym nie było nikogo więcej, pierś młodej dziewczyny, wezbrała dawno wstrzymywanem łkaniem.
Rene nie mógł dłużej pozostać niemym świadkiem jego widoku. Posłuszny nieprzezwyciężonemu pragnieniu, upadł przed Różą na kolana, a odejmując rączki od zapłakanej twarzy, rzekł wzruszonym głosem...
— Kocham ciebie!
Róża zadrżała.
— Czy myślisz, że nie wiem o tem?
— A więc czemu płaczesz?
— Róża nie odpowiadała.
— Czyżby zniewaga, jaką ci wyrządzono, była tych łez przyczyną?
— Cóż mnie obchodzić może zniewaga ze strony takiego człowieka? On nie może mnie obrazić, ja nim pogardzam tylko... Nie idzie tu jednak o mnie, tylko o ciebie.
— O mnie? — powtórzył Rene zdziwiony.
— Tak jest, ponieważ chcesz się bić z mojej przyczyny. Nie powinno przyjść do tego, ja nie chcę. Odrzuć ten pojedynek. Błagam cię o to, zaklinam! Igrać ze swojem życiem dla mnie... czyż to możliwe? Nie i sto razy nie! Pan się nie będziesz bił?
— Czyżbyś się obawiała skandalu? Bądź spokojną imienia twojego nikt wymówić się nie ośmieli...
— Ach, gdyby tu szło tylko o mnie. Ale ten nędznik może cię zabić, a ja nie chcę, żeby cię zabił!
— A więc i ty mnie kochasz, Różo — zawołał Rene z twarzą zarumienioną z radości, cisnąc do ust ręce młodej dziewczyny.
Ta usunęła je przed pieszczotą.
— Panie Rene — szeptała głosem zaledwie dosłyszanym — posłuchaj mnie i zawierz mi. Czy cię kocham, czy nie, ty nie powinieneś mnie kochać... Nie mogę być pańską żoną, a tem mniej kochanką. Jedna chwila powinna panu wystarczyć, żeby się nad tem zastanowić... Wszystko mogę przenieść w życiu i wszystko zniosę nie uskarżając się, z wyjątkiem położenia hańbiącego lub wątpliwego. Jeżeli nie masz dosyć siły, ażeby stłumić w sobie tę miłość, ja się poświęcę. Opuszczę dom twojego ojca, ucieknę daleko i ukryję się tak dobrze, że nie zobaczysz mnie więcej. Umrę może, lecz spełnię mój obowiązek.
— Różo, co mówisz? — przerwał Rene zasmucony głęboko. — Jakto? zawsze tak dobra i słodka, byłażbyś tak okrutną i oddaliłabyś się, wiedząc, ile twoja strata przyczyni mi cierpienia?
— Będę tak okrutną, ponieważ takie moje postępowanie zapewni mi przynajmniej twój szacunek...
— Odejdziesz?
— Tak trzeba! Wszystko nas rozłącza.
— Wszystko nas łączy chyba?
— Wszystko rozłączy. Prawa, przesądy światowe, różnica położenia, wdzięczność wreszcie, jaką winnam rodzinie twojej... Nareszcie ja sama, ponieważ jeżeli nie będę mieć pewności, że wyrwiesz z serca twojego uczucie tak dla ciebie niebezpieczne, nie mogłabym żyć obok ciebie kochająca, lecz spokojna jak siostra przy bracie...
W tej chwili młode dziewczę po raz drugi wstrzymać nie mogło łkań swoich.
— O Boże mój, Boże — wołała z rozpaczą — dla czego jestem tak nieszczęśliwa!
— Więc nie możesz zostać moją żoną?
— Nie mogę, i ty wiesz o tem równie dobrze, jak ja sama.
— Nic nie wiem oprócz tego, że cię kocham do szaleństwa na śmierć i życie. Dla czegóż nie miałbym ci dać mojego nazwiska?
— Dla tego, żem ja dziewczyna prosta, bez majątku, nauczycielka twojej siostry, sługa płatna nieledwie, a ty nosisz nazwisko zaszczytne, posiadasz wielki majątek...
— Cóż to przeszkadza?
— Pytasz się? Ach gdybyś był ubogim!...
— Gdybym był ubogim?
— Jakżeż teraz byłabym szczęśliwą!
— Widzisz więc, że kochasz mnie tak samo jak i ja ciebie... Na imię Boga odpowiedz mi, chwila jest zbyt uroczystą... Czyś oddała mi serce twoje?
— Oh tak — odrzekła po kilku chwilach milczenia, zwyciężona wreszcie przez uczucie. Odjadę, nie zobaczę cię więcej, ale nie mam siły unieść z sobą tajemnicy mojej. Myślałam, że będę silniejszą. A więc tak Rene, kocham cię, kocham od pierwszego naszego spotkania, lecz spodziewałam się, że nigdy nie dowiesz się o tem, że będę mogła zwalczyć moje serce, i że nie będziesz mi mówił o swojem uczuciu. Ach czemuż weszłam do domu ojca twojego? Byłam wtedy nikczemną. Mówiłam sobie, on się nie dowie nigdy o tem, że go kocham, będę widziała go codziennie, słyszała jego głos, będę czuła jego spojrzenie, zatrzymując się na mnie, będę oddychała tem samem powietrzem, którem on oddycha...
Nagle biedne dziewczę zatrzymało się, wyrwało ręce, któremi Rene zawładnął znowu, i ukryło w nich zarumienioną twarz swoją.
— Ach Boże, mój Boże, co ja powiedziałam! Przysięgłam sobie, że będę milczeć.
— A ja cię błogosławię, żeś przemówiła — przerwał Rene — ja także od pierwszego dnia, gdym cię zobaczył, kocham, a ja raczej ubóstwiam ciebie. Uczucie czyste wzrastało w miarę jak poznawałem cię bliżej. Zobaczyłem, że nie mógłbym żyć bez ciebie, a dziś, gdybyś opuściła dom mojego ojca, gdyby potrzeba było rozłączyć się nam, umarłbym.
— Nie — odpowiedziała Róża — będziesz żył a ja spełnię swój obowiązek i oddalę się.
— Ależ to szaleństwo, dlaczegóż skazywać nas oboje na niedolę bez końca... Mówisz, że jesteś ubogą, czyż jednak ja nie jestem dostatecznie dla dwojga bogaty, czy nie mam dochodów z mojej pracy? Mówiłaś także o błyszczącem małżeństwie dla mnie. Czyż tedy jesteś moją nieprzyjaciółką? Ja pragnę jedynie szczęścia, a ty jedna tylko dać mi je możesz. Wspomniałaś o obowiązkach wdzięczności względem mojej rodziny. Ależ ojciec mój kocha cię jak własną córkę. Czy upoważniasz mnie, bym opowiedział mu o miłości naszej i o projektach na przyszłość?
— Zaklinam cię, nie rób tego, cóżby pomyślał o mnie?
— To, że jesteś najczystszą i najpowabniejszą ze wszystkich, i że będziesz najdoskonalszą żoną.
— A matka twoja, a Reginka?
— Wiesz dobrze, że moja matka cię uwielbia, na projekt mój więc zgodzi się z radością. Co się tyczy Reginki, która już cię nazywa siostrzyczką, jakby przeczuwała przyszłość, ta obejść się bez ciebie nie może. Twoja obecność to jej zdrowie, jej życie. Zabraniam ci opuszczać domu mego ojca. Odjazd twój, wiesz o tem dobrze, złamałby serce Reginki, która cię kocha. Biedna siostrzyczka nie przeniosłaby tego.
— Ach dla czegóż mnie kochasz? — szeptała Róża. — Co z tego wyniknie?.,. Jeżeli odjadę, uważać mnie będą za niewdzięczną i okrutną, za okrutną i podstępną, jeżeli zostanę. Dlaczegóż nie umarłam wraz z moją matką?
— Dla tego, że musisz żyć. najdroższa, dla szczęścia nas obojga. Mówiąc to Rene przycisnął do serca młode dziewczę, które po chwili dopiero łagodnie wysunęło się z jego objęć.
Pociąg przybył do Paryża. Rene podał rękę tej, którą uważał już teraz za swoją narzeczoną, i udali się do najbliższej stacji fiakrów.
W pałacyku przy ulice Linne, tymczasem było niezwykle spokojnie.
Pan de Lorbac po obiedzie udał się do swojego pokoju, ażeby tam czytać, a w salonie Reginka zawsze tak żywa i wesoła, zdawała się być czemś ważnem zajętą, i gdy chwila udania się na spoczynek przyszła, zamiast do siebie, zapukała do drzwi ojcowskiego gabinetu, mówiąc sama do siebie.
— Trzeba koniecznie, ażebym dziś jeszcze zobaczyła ojczulka, żebym dziś jeszcze powiedziała mu o wszystkiem. Mój brat kocha Różę i Róża kocha mojego brata. Jako sprytna dziewczynka widzę to dobrze. Jeżeli zostaną mężem i żoną, uczyni ich to szczęśliwymi, a i mnie także, ponieważ; wtedy będę pewną, iż Róża całe życie zostanie przy mnie... Tak jest, zobaczę się z papą, trzeba, żeby Róża i Rene mnie byli winni swoje szczęście. To im dowiedzie, jak ich kocham.
Zdecydowawszy się w ten sposób, otworzyła drzwi tak cichutko, że pan Lorbac, który pisał coś przy biurku, nie usłyszał jej wejścia.
— Pracujesz, tatuniu? — rzekła. — Czy ci nie przeszkadzam?
Doktór podniósł głowę.
— Ty nigdy mnie nie przeszkadzasz najdroższa — odpowiedział pan de Lorbac z uśmiechem — nie możesz mi przeszkadzać.
I mówiąc to, wyciągnął ku niej ręce.
Reginka usiadła mu na kolanach.
— Myślałam, że śpisz. Pewno jesteś zmęczoną, a wiesz przecie, że zabraniam ci długo siedzieć.
— Nie gniewaj się na mnie, ojczulku. Lepiej przecież czuwać z sercem zadowolonem, niż obudzić się smutną.
— Bezwątpienia, Jeżeli rzeczy będziemy brali ogólnie, w jakim jednak sensie mi to mówisz?
— W tym, że córka najszczęśliwszą jest przy ojcu, zwłaszcza jeżeli wie, że ten ojczulek kocha ją bardzo!
Pan de Lorbac znowu się uśmiechnął.
— Nic prawdziwszego nad to, założyłbym się jednak, że masz do mnie jakąś prośbę.
Reginka zrobiła minę tajemniczą.
— Milczysz. O czem myślisz?
— O twej przenikliwości ojczulku.
— Czyżbym odgadł?
— Prawie. Myślisz jednak, że idzie tu o jaki podarunek, albo jaką przyjemność dla mnie, kiedy ja tymczasem chciałabym tylko odpowiedzi na kilka zapytań.
— Pytaj tedy, moja droga.
— A ty odpowiesz?
— Jeżeli będę mógł, jeżeli powinienem...
— Zawsze jest się w stanie, zawsze trzeba odpowiadać swojej córce.
— A więc mów.
— A zatem, powiedz mi ojczulku, jakie jest największe szczęście na świecie?
Doktór pozostał przez kilka chwil zdziwiony, niezdecydowany. Pytanie ambarasowało go.
— To zależy — zaczął nakoniec.
— Ależ nie, to wcale nie zależy — odpowiedziała żywo Reginka. — Największe szczęście w życiu jest czynić szczęśliwymi tych, których kochamy. Wszakże tak sam mówiłeś przed kilkunastoma dniami hrabinie Adeli.
— Rzeczywiście, przypominam sobie...
— A! więc, jeżeli mnie kochasz, to powinieneś, uczynić mnie szczęśliwą. Jestto twój obowiązek, prawda?...
— Najprawdziwsza.
— Gdybym zatem powiedziała ci: Ojczulku, to a to sprawiłoby twojej Reginie niewypowiedzianą radość, zrobiłbyś to dla mnie?
— Jeżelibvm mógł, bezwątpienia.
Reginka klasnęła w ręce z ukontentowania.
— Słuchaj ojczulku — zaczęła znowu. — Mama, kiedy szła za ciebie, nie miała majątku?
— Nie, najdroższa,, ale w jakim celu pytasz?
— W tym celu, żeby skonstatować, iż ożeniłeś się bez majątku, dla tego że kochałeś.
— Naturalnie, ale co za szczególną prowadzisz rozmowę...
— Papo, dziś nie jesteś od tego, żeby pytać tylko żeby odpowiadać.
— Ale...
— Niema żadnego: ale. Proszę być cicho, ja mówię dalej.
— I przy mamie zaślubionej z miłości, bez majątku, znalazłeś szczęście?
— Największe i najzupełniejsze, ponieważ twoja matka dała mi ciebie, a was obie kochanm bardziej od całego świata.
— Papo, zapominasz o moim bracie!
— To chłopiec, on już mnie nie potrzebuje...
Gdy tymczasem wy obie, ciągle koło mnie i przy mnie... Chociaż więc kocham Renego, zdaje mi się, że miłość moja dla was jest bardziej jeszcze czułą.
— Koniec końców — przerwała mu Reginka — czy podług ciebie, człowiek bogaty robi głupstwo zaślubiając młodą dziewczynę, która nie ma innego majątku oprócz swoich przymiotów i piękności? Pytam naprawdę.
— I ja zatem serjo zupełnie odpowiedzieć muszę, że nie.
— Z kolei rzeczy tedy, gdy będzie szło o małżeństwo twoich dzieci, kwestji pieniężnej nie postawisz na pierwszym planie?
Pan de Lorbac uczynił gest, oznaczający, iż chce mówić. Pieszczone dziecko nie dało mu jednak.
— A gdyby mój brat — zapytała — kochał panienkę ubogą, lecz godną ze wszech miar jego miłości, i gdyby przyszedł cię prosić, ażebyś się zgodził na jego małżeństwo, dałbyś mu to pozwolenie?
— Doprawdy, słuchając ciebie, mógłby ktoś pomyśleć, że brat twój kocha kogoś — rzekł pan de Lorbac, którego zdziwienie zdwajało się po każdym wyrazie córki.
Ta wszakże wiedząc już wszystko, co chciała wiedzieć, zeskoczyła z kolan, i patrząc ojczulkowi w oczy odpowiedziała:
— Nie mówię, żeby Rene kochał kogoś i nie mogę tego powiedzieć, ponieważ mi nie uczynił żadnego zwierzenia. Chciałam tylko poznać twój sposób zapatrywania. Znam go już teraz i jestem bardzo zadowolona. Bardziej aniżeli to sobie wystawić możesz. Idę spać z sercem uradowanem i zaręczam, że będę spać jak po balu. Dobranoc, ojczulku. Jesteś najlepszym w świecie i kocham cię z całego serca, z całej duszy mojej.
Jeszcze raz uściskała ojca i udała się do swojego pokoju, gdzie znów wydała okrzyk radości, zobaczywszy Różę.
— Jakto, więc ty nie u Weroniki?
— Ma się lepiej. Depesza przesłana przez jedną z sąsiadek, zatrwożyła mnie tylko niepotrzebnie. Widzisz przecie, że mogłam wrócić od razu.
— Miałaś najzupełniejszą rację. Ale i ja tu w czasie twej nieobecności nie traciłam czasu.
— Cóżeś robiła?
— Miałam długą rozmowę z moim ojcem.
— O czem?
— Powiem ci później.
— Dla czego nie dzisiaj?
— Dla tego, żebyś nie była, zbyt ciekawą, siostrzyczko.
I Reginka uściskała serdecznie Różę, życząc jej dobrej nocy.
Rene odprowadziwszy ukochaną do bramy pałacyku, powrócił do siebie, by nazajutrz uregulować sprawę honorową. Że jednak myślała o tem i fałszywa hrabina, rzecz cała skończyła się na przeproszeniu listownem, wystosowanem przez Anatola.
W kilka tygodni potem Rene ujrzał wieczorem wchodzącego do jego gabinetu ojca.
Ten postawiwszy świecę, w ręku trzymaną, odezwał się mniej więcej w te słowa.
— Wróciłem z konsyljum później, aniżeli spodziewałem się, a zobaczywszy światło w twoim pokoju myślałem czyś może nie zasnął, nie zagasiwszy lampy, co mogłoby być niebezpiecznem.
— Nie ojcze, pracowałem.
— I nie chce ci się spać?
— Wcale.
Pan de Lorbac wziął krzesło i usiadł wygodnie, jak każdy, który się zabiera do dłuższej rozmowy.
— Zresztą, cieszę się — zaczął — że cię znajduję. Miałem bowiem do pomówienia z tobą, a dotąd jakoś nie mogłem znaleść sposobności. Wystaw sobie, że temi dniami miałem sen szczególny.
— Jakto ojcze, i ty wierzysz w sny?
— Zaczynam przynajmniej.
— No i o czem?
— Śniło mi się, że twoja siostra przyszła do mnie i powiedziała: Tatusiu, Rene jest zakochany, ubóstwia młodą panienkę ubogę, i nie śmie ci o tem powiedzieć...
Rene zarumienił się po białka oczy.
— Jakto, moja siostra powiedziała ci to?
— We śnie tak. Na jawie zaś...
— Ja ci to także powiem najdroższy ojcze, że to jest prawdą, najzupełniejszą prawdą.
I młody adwokat ukrył zarumienioną twarz na ramieniu ojca, który uściskał go czule.
Gdyby mogli przeczuć, iż przy drzwiach sąsiedniego pokoju stoi z uchem przyłożonem do dziurki od klucza pani Eugenja Daumont, pohamowaliby zapewne syn i ojciec swoje wzajemne zwierzenia. Nikt jednak w całym domu nie podejrzewał, iż żabcia, która i dawniej z powodzeniem praktykowała to niewinne rzemiosło, ot tak sobie, dla zabicia czasu, teraz od chwili gdy Róża, w której podejrzewała córkę Teresy, osiedliła się w domu jej zięcia, i gdy pan de Lorbac zaczął leczyć obłąkanego, którego symptomaty choroby tak były podobne do cierpień Gastona — podsłuchiwać zaczęła z podwojoną gorliwością.
Nikt nie podejrzewał, więc ojciec z synem rozmawiali z sobą bez żadnej przerwy, nie zwracając nawet uwagi na szelest po za drzwiami, uczyniony przez Eugenję, która z uwagi, że znajdowała się w jednym z pokojów swojego apartamentu, przysunęła sobie krzesło, by mogła słuchać wygodniej.
— Więc to rzecz zupełnie serjo mój drogi — zaczął pan de Lorbac.
— Nie śmiałbym w takich razach żartować...
— Któż więc jest tą, której oddałeś twoje serce?
— Czyż Reginka nie wymieniła ci jej, ojcze?
— Siostra twoja nie wymieniła nikogo.
— A więc znasz ją dobrze, mój ojcze. To Róża!
Pan de Lorbac wydał okrzyk zadziwienia, który zagłuszył inny okrzyk pani Daumont z sąsiedniego pokoju.
Macocha, usłyszawszy wieść tak niespodzianą, zatrzęsła się ze strachu, i blada jak marmur słuchała dalszych wyrazów.
Z najmniejszym niepokojem patrzył się i Rene na ojca, który ze swej strony zachowywał milczenie.
— Dlaczego nie odpowiadasz mi ojcze? — zaczął wreszcie. — Czy ci przykro, że kocham to dziewczę? Czyżbym się mylił myśląc, że i ty także ją lubisz i szacujesz, jak na to zasługuje?
— Nie, nie mylisz się wcale.
— I nie masz jej ojcze nic do zarzucenia?
— Nic.
— I uznajesz to za naturalne, że ją kocham?
— Nie mówię: nie.
— Bo i cóż mogłoby przeszkadzać miłości naszej, czy to, że Róża jest ubogą? Znam cię dobrze mój ojcze, że nie należysz do tych ludzi, którzy kładą worek z talarami na miejscu serca, a gdy idzie o szczęście całego życia, radzą się notarjusza. Dowiodłeś tego zresztą, zaślubiając moją najdroższą drugą mateczkę. Czyż nie prawda?
— To prawda. Z tem wszystkiem majątek jest rzeczą nie do odrzucenia, a chociaż należy w życiu kierować się przedewszystkiem sercem, bywają kwestje związane tak ściśle z interesem materjalnym, że nie powinny być usuwane z pogardą. Żeniąc się wreszcie trzeba mieć na widoku dzieci, które przyjdą.
— Być może że masz rację ojcze, lecz owe kwestje materjalne nie mogą mnie zajmować, ponieważ majątek po matce zapewniła mi egzystencję przyzwoitą, a nadto jako adwokat zaczynam być cenionym i wynagrodzonym nie gorzej. Czyż nie więcej znaczy być samemu twórcą własnej pomyślności, aniżeli przyjmować ją z rąk żony? Czy się mylę?
— Wcale nie?
— A zatem, czyżby opinja świata co do stanowiska Róży, do tej pory podrzędnego może, stała na przeszkodzie?
— Nie mów mi o opinji świata, wiem sam dobrze, co ona jest wartą...
— Nie widzę więc żadnego powodu do sprzeciwiania się mojemu szczęściu.
Doktór uśmiechnął się.
— W gorącej wodzie, zdaje mi się, jesteś kąpany. O ile sobie przypominam, nie powiedziałem ci, żebym się sprzeciwiał. W pierwszej chwili tylko byłem zdziwiony nieco. Wołałbym, przyznam ci się, żebyś wybrał panienkę ze świata, w którym żyjemy, ale kiedy twoje serce wybrało inaczej... W każdym razie pozwolisz, żebym o tem pomówił jeszcze z Teresą. Nie zapomniałeś przecie, iż ona była dla ciebie drugą matką.
— O tak, najukochańszą mateczką, i spodziewam się, że nią zawsze pozostanie.
— I ja tak myślę... Tymczasem dobranoc mój drogi. — I doktór de Lorbac uściskał czule swojego syna, a udając się wkrótce na spoczynek, uśmiechał się, jak człowiek zupełnie zadowolony i szeptał sam do siebie:
— No, jeżeli teraz jeszcze Reginka nie będzie ze mnie kontenta?...
Wszyscy zresztą tej nocy w pałacyku przy ulicy Linee spali weseli i szczęśliwi, z wyjątkiem pani Daumont.
— Ta miłość nieszczęsna wszystko może zgubić — szeptała z zaciśniętemi zębami. — Jeżeliby syn doktora zaślubił Różę, na światło dzienne wyszedłby akt spisany przez proboszcza z Sucy, a zaopatrzony podpisami dwóch świadków, a także akt urodzenia nieprawego dziecka. Jakiż to byłby wstyd dla mnie, jakiż skandal! Małżeństwo to nie przyjdzie do skutku, nie może przyjść do skutku, prędzej córkę Gastona Dauberive zadusiłabym własnemi rękami.
Macocha Teresy przez noc całą nie zmrużyła oczu, usiłując wyszukać środek zniweczenia projektu Renego. Wykradzenie Gastona z domu obłąkanych doktora Sardat, przyczyniało już jej męczarni niemało, lecz nie spodziewała się, by oprócz tej ucieczki wydarzyły się jeszcze jakieś inne komplikacje.
Obecnie już nie szło o zniknięcie rzeźbiarza, który przepadł potem jak kamień w wodę, ale o żywą miłość Renego i Róży. Z tej to właśnie miłości wypaść miał piorun katastrofy.
Cóż więc czynić?
Uprzedzić Teresę?
Ależ czyż nie byłoby to jednem z szaleństw najbardziej nie do darowania?
Teresa, gdy odnajdzie swoje dziecko,i to tak blisko przy sobie, okryje je pocałunkami i nie będzie miała dosyć siły, żeby się nie zdradzić.
Wypada sprobować czegoś innego — jednej z trucizn, znajdujących się w gabinecie pana de Lorbac. Oh pani Daumont znała je dobrze, ciekawość jej potrafiła aż tam dotrzeć... Dziwna rzecz jednak, gdy powtórnie myśl usunięcia Róży przyszła jej do głowy, macocha, która chwilę przedtem wołała, iż zadusi ją własnemi rąkami, zadrżała..
I myśli jej pobiegły w innym kierunku.
To już tak dawno, proboszcz z Sucy już nie żyje, jeden ze świadków także, pozostaje tylko Weronika, która prawdopodobnie jest depozytarjuszką aktu urodzenia Paulinki... A gdyby ją przekupić, lub też skłonić na swoją stronę?
Gdy ona odmówi, gdy nie pozostanie już żadnego innego środka, zawsze będzie czas popełnić zbrodnię.
Tymczasem jednak niema ani chwili do stracenia. Niebezpieczeństwo było groźnem, trzeba było je bądź co bądź usunąć.
I dlatego też Eugenja Daumont, skoro tylko słońce weszło, zajęła się przygotowaniami do małej podróży do Rosiers.
Trudno jej było stanąć przed starą uczciwą służącą i opowiedzieć, co ją właściwie przywiodło, ale wkrótce lody zostały przełamane... Poczciwa Weronika, która krzątała się przy gospodarstwie, w chwili gdy przyjechano do niej z wizytą, nie zdziwiła się wcale, dowiedziawszy się, że Rene kocha Różę. Więcej daleko zdziwioną była faktem, iż przybrane dziecko Joanny Madoux jest w rzeczywistości dziecięciem Teresy, drugiej żony pana de Lorbac, gdy jej atoli przedstawiono niebezpieczeństwo, jakieby wynikło z okazania aktu spisanego przez księdza Dubreuil, a podpisanego przez Carona i przez nią, obiecała zachować w tym względzie absolutne milczenie.
Dla wszystkich Róża miała być znalezionem a następnie przybranem dziecięciem poczciwych dzierżawców Madoux.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.